<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Amyntas
Podtytuł Komedya pasterska
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na commons
Inne Cała komedia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT V.
SCENA I.
Elpin, Chór.
Elpin.

Zaprawdę, że to nie są twarde prawa,
Któremi miłość kieruje łaskawa.
I to jéj państwo, którym wiecznie rządzi,
Niesłusznie podczas człowiek przykrym sądzi;
Owszem jéj dzieła, w skrytéj tajemnicy
Przezorne, jednak ganią po próżnicy.
Bo często skrytym śladem doprowadzi
Do pociech człeka i w nich się posadzi
W ten czas, gdy ginie, i tak się uiści,
Gdy zawątlone miał wszytkie korzyści.
A to Amyntas, kiedy na dół leci,
Wstąpił na górę pożądanéj chęci,
I z tego dołu, gdzie skoczył, żałoby,
Już sam wierzch depce szczęścia i ozdoby.
Szczęśliwyś pasterz, a snadź tym szczęśliwszy,
Żeś swego doszedł, bliskim straty bywszy.
Roście mi serce, patrząc na twe dzieła
I jako z tobą miłość postąpiła,
Że i ta gładka a nielutościwa,
Co dzikość śmiechem zmyślonym pokrywa,
Uleczyła cię nieprawdziwą skruchą,
Którą zadała fałszywą otuchą.

Chór.

Ten, co tu do nas zlekka postępuje
Dowcipny Elpin, tak coś o Amyncie
Rozmawia sobie, jako kiedyby żył,
I zbytnie jego szczęście przypomina!
O! jakoż biedny stan tych, co kochają!
Snadź, że to Elpin ma za szczęśliwego
Sługę, co wierność śmiercią pieczętuje;
I śmiercią litość znajduje u pana,
I już to rajem nazywa miłości
I od Wenery równéj płacy żąda.
Ach! jakaś służba ta niepospolita,
Kiedy pan i śmierć w nagrodę poczyta!

Toś ty, Elpinie, taki prostak, że śmierć
Srogą Amynty pewnym[1] zyskiem zowiesz?
I sobie szczęścia podobnego życzysz?

Elpin.

Nie frasujcie się, bracia, bo fałszywa
Wieść was tu doszła i niepewny ogłos.

Chór.

O! jakoś siła przydał nam wesela!
To płonna była ta przykra nowina,
Że się miał z góry w srogą przepaść rzucić?

Elpin.

Zrzucił się, ale szczęśliwe spadnienie,
Które pod śmierci żałobną postacią
Radość i żywot nalazło na dole.
Spoczywa teraz na pieszczonym łonie
Kochanéj dziewki, która przeszłą srogość
Nieznaną jeszcze nagradza lutością,
I łzy, których jéj samże jest przyczyną,
Chciwemi usty chwyta po jagodach.
Ja-m się do ojca Sylviéj zapuścił,
Abym go na ten widok przyprowadził,
Bo tylko jego trzyma zezwolenie,
Że zgodnie sobie nie ślubują wiary.

Chór.

Równe są lata, równa grzeczność; ani
Związków tak równych ociec im nagani,
I owszem będzie sobie Montan życzył
Wnuków i starość wesprzéć tą podporą.
Ale ty, Elpin, powiedz nam, który bóg
I jakie szczęście w tak straszliwym spadku
Mogli naszego Amyntę ratować?

Elpin.

Ej! możeć to Bóg, kiedy chce ratować
W ostatnim razie! Słuchajcie mię tedy,
A słuchajcie mię tak, że niepowiadaną
Rzecz wam przyniosę, alem na co patrzył.
Stałem przed swoją jaskinią, co w tymże
Padole smętnym otwiera swe wrota,
Gdzie się jak w kraniec ubocz zakoliła,
I z Thyrsim o tym rozmawiałem sobie,

Która wprzód jego, potym mnie związała;
I przekładałem swą słodką niewolą
Nad jego wolność, kiedy na głos przykry
Oczyśmy w górę podnieśli; aż oto
Z wierzchu samego na dół człowiek leci,
I w oka mgnieniu padł na chróst przed nami.
Wydawał się coś nad jaskinią naszą
Krzak ciernia różnym zielem tak powity,
Że się zdał jako związany i tkany.
W ten przód uderzył, niżli poszedł niżéj.
A choć się przezeń przebił swym ciężarem
I nam przed same prawie upadł nogi,
Przecie tak znacznie ten wstręt zraził ciężki
Spadnienia zapad, że nie był śmiertelny.
Jednak tak srogi, że cale bez zmysłów
Leżał z godzinę, a bodaj nie dłużéj.
My z podziwienia, niemniéj i z litości
Podrętwieliśmy na to dziwowisko;
Ależ poznawszy, że to był Amyntas,
A postrzegszy, że mógł żyć i był żywy[2],
Tym-eśmy spólny żal w sobie dusili.
W ten czas mi Thyrsis dostateczną sprawę
Dał o zalotach jego niefortunnych,
Dotąd mnie skrytych; ale gdy go wszelkim[3]
Trzeźwimy kształtem, posławszy tymczasem
Po Alpheziba (którego lekarskiéj
Wieszczy Apollo nauczył nauki,
W ten czas, gdy téż mnie dał lutnią i skrzypki);
Przypadły pędem Sylvia z Daphnidą,
Które szukały ciała do pogrzebu,
Bo już go za trup nieomylny miały.
Ale kiedy go Sylvia ujzrzała
I twarz odmienną Amynty poznała,
Widząc jagody śmiertelne i usta
Już nie z korali, lecz bledsze niż chusta,
A przecie widząc, że wargi tak bledną,
Jak nigdy piękne fiołki nie więdną,
Widząc samego w człowieka postaci,
Który ostatnim tchnieniem duszę traci, —

Jako szalona przez krzyki rozliczne,
Płacząc i tłukąc piersi pięścią śliczne,
Na leżące się ciało porzuciła
I usta z usty, twarz z twarzą złączyła.

Chór.

To jéj nie wstrzymał wstyd, zwłaszcza przed wami,
Co tak stateczna i zdradna?

Elpin.

Tam możesz zasiądź od wstydu pomocy,
Gdzie miłość słaba i nie ma swéj mocy,
A nie, gdzie mocne rzuciła swe sidła.
Potym, jakoby w stokowe krynice,
Obie się czarne zmieniły zrzenice.
Dostatnim płaczem zimną twarz zlewała
I tyle w sobie ta potęgi miała
Woda, że przyszedł k’sobie i leniwe
Otwarł powieki i „ach!“ żałościwe
Z ust swych wypuścił. Lecz to ach, co z gardła,
Ze tokem (?) Sylviéj potkało się zgodnym.
A za nakłonem twarzy jéj wygodnym
Ać i usta jéj śliczne nawiedziła
I tam się w szczyrą słodycz obróciła.
Któżby to teraz wypowiedział śmiele,
Jakie oboje potkało wesele,
Kiedy oboje zdrowych się widzieli,
Których niedawno za straconych mieli,
I gdy Amyntas został upewniony,
Że już nie będzie, jak dotąd, wzgardzony,
I że go Nimfa tak i z serca ściska,
Jak mu jest teraz w obłapianiu bliska!
Kto kochał kiedy i na takie waży
Pociechy, niechaj to sobie rozważy.
Lecz takie smaki trudno pojąć z głowy
Bystrym dowcipem, a cóż wyrzec słowy!

Chór.

I tak zapewnie Amyntas już zdrowy,
Że się oń więcéj frasować nie trzeba.

Elpin.

Zdrowy, jak trzeba, oprócz że od ciernia
I twardéj ziemie podrapał twarz sobie.
A przytym słaby trochę z utrząśnienia.
Ale to mniéjsza i on o to nie dba,

Szczęśliwy, że tak trudne dał dowody
Miłości swojéj. Teraz jéj nagrody
Wdzięcznéj zażywa i przeszłe przykrości
Siła przyniosły przysmaków słodkości.

SCENA II.
Chór.

Nie wiem, jeśli po gorczycy,
Któréj doznał, kochając
I łaski wzajem nie znając,
Ma dosić na swéj zdobyczy,
I jeżeli przeszłe znaki
Bólu otarły tak próżne przysmaki.
Ale choćby prawda była,
Że się smaczniéj dobre czuje,
Kiedy po złym następuje,
Wolę, żeby mię chybiła
Miłość tą zbytnią nagrodą.
Już wolę w miarę zażyć, a nie z szkodą.

Mnie niechaj ta, co jéj służy
Serce, nie da długo prosić
I oków do starcia nosić,
Niech się w suchedni nie dłuży,
Niechaj się w skok wypogodzi,
A co wysłużę, niech zaraz nagrodzi.
A za najlepszą przysadę
Będą nieszczyre odmowy
I gniew do zgody gotowy.
Taki bój chwałę i zwadę,
I to niechaj po tym boju
Długie nas zmieczy (?) przymierze w pokoju.





  1. W rkp. pewny.
  2. W rkp. żyw.
  3. W rkp. wszelkimi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.