<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Amyntas
Podtytuł Komedya pasterska
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cała komedia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.
SCENA I.
Thyrsis, Chór.
Thyrsis.

O nieludzkości serca niesłychana!
A na niewdzięczność dziewko niewidziana!
O płci okrutna, słusznie cię świat wini,
I tyś naturą niedoszła mistrzyni,
Któraś zdradliwie ubrała dziewice
W łaskawą postać i pokorne lice,
Dałaś im zwierzchu uczynności siła,
Aleś głęboko złość ich utaiła.
Ach nieboraczek pewnie w téj żałobie
Coś żałosnego uczynił snadź sobie!
Bo go już szukam ze cztery godziny
Tam, gdziem go odszedł blisko téj krzewiny,
I w okolicy, alem, chocia wszędy
Zbiegał, przejąć go nie mogę nikędy.
Pewnie się zabił własną ręką swoją!
Spytam pasterzów jeszcze, co tam stoją:
Nie wiecie, bracia, kędy się strapiony
Podział Amyntas?

Chór.

Tak-eś odmieniony
Na cerze! cóż ci? Skąd ci ten pot gęsty
I twarz nabladła i oddech tak częsty?

Thyrsis.

Amynty szukam, nie widzieliście go?

Chór.

Nie widzieliśmy, jako z miejsca tego
Odszedł był z tobą. Ale po cóż z takiem
Trzaskiem go szukasz?

Thyrsis.

Bo za pewnym znakiem
Boję się, żeby nie zabił sam siebie.

Chór.

Miałby się zabić? w jakiejże potrzebie?
I któżby mu dał do tego przyczynę?

Thyrsis.[1]

Miłość z niełaską, na nich kładę winę.

Chór.

Dwaj to potężni są nieprzyjaciele,
I gdy się złączą, dokazują wiele.
Powiedz wyraźniéj, jak to sprawa była?

Thyrsis.

Kochał się w pannie; ona nim gardziła.

Chór.

Powiedz obszerniéj, wszak tu blisko bieży
Gościniec, którym albo sam nadbieży,
Albo, nim twojéj dokończysz powieści,
Zasiągniesz o nim od podróżnych wieści.

Thyrsis.

Powiem i z chęcią, żeby tak pohany
Postępek słusznéj nie uszedł nagany.
Wiedział Amyntas (a ja mu to zjawił,
I jam go smutku, niestetyż, nabawił),
Że do bliskiego zdroju same idą
Kąpać się piękna Sylvia z Daphnidą.
I tam ode mnie ledwie namówiony
Poszedł nie z chęcią i prawie wypchniony.
I wzad się wrócić kilka razy kusił.
Ale gdyśmy już byli blisko stoku,
Usłyszymy głos żałobliwy z boku;
Za którym ujzrzym Daphnidę w tym kroku,
Która, powłócząc zmordowane stopy,
Jak nas postrzegła, krzyknie: pośpieszajcie,
Bieżcie i gwałcić Sylvie nie dajcie!
Skoczył Amyntas za tym zawołaniem
Jak niedościgły tygrys, a ja za nim.
A obaczymy, przebiegszy chrościnę,
Związaną nagą do drzewa dziewczynę.
Jéj własny warkocz służył jéj do związki
Około drzewa, a pas zasię wąski,
Którym przestronne kaszała więc szaty
Ręce jéj więził, i pomagał straty
Panieństwa; czego (?) nogi były zdjęte
Niciami, które dało drzewo kręte.

A przed nią widzim Satyra brzydkiego
Ścisłych tych zwięzków dołączającego.
I już o czymsi myślił, chociaż ona
Bronić się chciała; ale jéj obrona
Słaba-by była, gdyby poszła wdługą.
A wtym Amyntas z rohatyną długą
Skoczył ku niemu; ja też w obie poły
Nabrałem głazów; skąd on, że był[2] goły
I tak bezbronny uciekł miedzy karcze.
Ale Amyntas po onéj utarcze,
Obróciwszy się, wlepił oczy chciwie
W członki[3] tak nagie, jako urodziwe,
Które, jak mleko na sitowiu zsiadłe,
Tak drżały i tak były biało zbladłe.
I rozpalił się na twarzy a chyżéj[4]
Skromnością jednak zastąpiwszy bliżéj
Rzekł: „Piękna dziewko, przebacz śmiałéj ręce,
Że chcąc cię[5] w takiéj poratować męce,
Ciała się twego dotyka, okowy
Niegodne[6] z włócząc z rąk, i z nóg, i z głowy.
I niech to szczęście, na które naraża
Ten traf człowieka, niech cię nie uraża“[7].

Chór.

Słowa te zmiękczyć mogłyby kamienne
Serce.

Thyrsis.

One nie, lecz gniewy bezdenne
Z wstydem zmieszawszy, twarz w ziemię wnurzyła,
I jako mogła pełne piersi kryła:
A on tym czasem rozwiązując włosy,
W takie pochlebiał twardéj dziewce głosy:
„Niegodne zwięzków tych drzewo chropawe,
Albo jeśli tak niebo jest łaskawe,
Że twoje ostre niegładkie gałęzie
W złotym łańcuchu, w srogiéj sieci więzi,

Czym-żeśmy nad cię szczęśliwemi drudzy,
Chociaż rozumni Kupidowi słudzy?
A wy, nieczułe i bez zmysłu pniaki,
Szarpiecie ten włos, i nie wiecie, jaki
Potkał was kléjnot“. Tak mówiąc powite
Rozwiązał ręce; a tak pracowite
Ręce do miłéj roboty przymyka,
Że się jéj nie chcąc, a przecie chcąc tyka.
Potym się schylił do nóg, ale ona
Rzekła, poczuwszy, że wolne ramiona:
Stój tak, pasterzu, ja[8] sługa Dyanny,
I nie tykaj się poświęconéj panny!
Już ja rozwiążę sama sobie nogi.

Chór.

Także-to w Nimfach panuje jad srogi?
Ach niesłuszna to nagroda zaiste,
Za służby świeże i tak oczewiste!

Thyrsis.

Amyntas jednak i to cicho znosił;
Stanął na stronie, i nieśmiały wnosił
Wzrok; i sam oczom był swoim przeszkodą,
Że się nie pasły tak cudną urodą.
Ja-m się był ukrył, alem wszystko z chrostu
Widział i krzyknąć chciałem nań po prostu,
Że tak stał, jakby wczorajszy, atoli
Dałem mu pokój, a ona, powoli
I z biedą nogi sobie odwikławszy,
Słowa nie rzekszy, nie podziękowawszy,
Uciekać jako niedościgła łani
Poczęła bez wszéj przyczyny, bo ani
Chciał jéj dogonić, ani się bać miała
Amynty, skromność którego wiedziała.

Chór.

A czemuż przecie uciekła?

Thyrsis.

Inaczéj
Ja nie wiem, tylko że wolała raczéj
Nogom swym, niźli cudzym, być powinna
Pomocy.

Chór.

I stąd niewdzięczności winna!
Ale Amyntas cóż wżdy czynił potym?

Thyrsis.

Żadnéj wam sprawy nie umiem dać o tym,
Bom ja biegł za nią z takowym umysłem,
Żebym jéj zabiegł; ale w gaju ścisłem
Minąłem się z nią. Nazad spiesznym krokiem
Powróciłem się, ale nad tym stokiem
Nie zastałem już Amynty; dlatego
Serce mi wróży o nim cóżci złego;
Bo wprzód, nim się to, com powiedział, stało,
Już w nim do życia chęci było mało.

Chór.

Zalotników to dawne obyczaje
Każdy się morzy i śmierci oddaje
A rzadki przecie tak szalony będzie.

Thyrsis.

Bodajże nie był Amyntas w tym rzędzie!

Chór.

Nie bój się, nie bój.

Thyrsis.

Jeżeli nie zginie,
Przecie-ć go znajdę; i tu do jaskinie
Podróżnéj wstąpię, gdzie on swoje męki
Zwykł leczyć dźwiękiem wyćwiczonéj ręki
Na dudkach, albo jak dźwięczną fujarą,
Kiedy na niéj gra, napełniwszy parą,
Że na głos jego toczą się kamienie,
I mlekiem bieżą wesołe strumienie,
I lasy rosłe, i niski chrost młody
Słodkie przez skórę wydawają miody.

SCENA II.
Amyntas, Daphnida, Nerina.
Amyntas.

Nielutościwa twoja lutość była,
Daphnido, gdy mię od śmierci wróciła
I zatrzymała w ręku rohatynę.
Bo im ja późniéj dokończę i zginę,

Tym mi cięższa śmierć, im mi dłuższa będzie.
Ale ty pocóż trzymasz mię w tym błędzie
I czemuż nie chcesz przez różne dowody
Od śmierci odwieść? Nie zysku, lecz szkody
Życzysz mi, Daphno, kiedy mi żyć radzisz,
I ślubujesz to, że mi poradzisz.

Daphnida.

Ej, nietrać jeszcze, Amynta, nadzieje,
Kiedy uważysz, co się z tobą dzieje.
Nic ci się w sprawie twéj nie pogorszyło,
Bo nie okrutne serce odpędziło
Sylvią w ten czas nagą bez odzienia,
Lecz w tym dobrego przymiot przyrodzenia.

Amyntas.

To moje zdrowie, nic sobie nie tuszyć,
Rozpaczać, ani dać się więcéj ruszyć
Dobréj otusze, która mię zdradziła.
Znowu-by teraz rada ożywiła
W sercu, niestetyż, żebym został żywy!
Lecz gorszy nad śmierć żywot nieszczęśliwy!

Daphnida.

Żyj i w téj biedzie i doczekaj czasu,
Kiedy cię dźwignie miłość z tego kwasu.
A doczekasz się pragnionéj nagrody
Tego, coś widział w nagiéj dziś u wody.

Amyntas.

Ach, tak się szczęściu i miłości zdało,
Żem jeszcze cierpiał i ponosił mało;
Że mi obrokiem tym oczy napasły,
Którego dostać nadzieje zagasły!

Nerina.

Ach, ach! już to mam do naszéj dziedziny
Przynieść ja, roznieść żałosne nowiny?
Kiedy się dowiesz, co się z tobą stanie,
O swéj Sylviéj, zgrzybiały[9] Montanie,
Osierociały ojcze! Ach, niebożę
Ojcze, którego zwać ojcem nie może!

Daphnida.

Słyszę głos smętny!

Amyntas.

Słyszę-ć go téż i ja,
Ale mię serce wskroś nożem przebija,
Bo o Sylviéj z żałością wspomina.
Ale któż to jest?

Daphnida.

Zda mi się Nerina,
Nimfa udatna, niepodłéj gładkości
W oczach i twarzy i wdzięcznéj skromności.

Nerina.

Przecieć to ojcu wiedziéć! Powiem, żeby, jeśli
Zostały jakie członki, w kupę znieśli,
I gołe kości, jeżeli onych[10] zbywa.
Ach! ach! Sylvia! ach! ach! nieszczęśliwa!

Amyntas.

Przebóg! cóż mówi?

Nerina.

Sylvio, chudzino!

Daphnida.

Czemu tak kwilisz i wzdychasz, Nerino?
Czemu Sylvią wspominasz żałośnie?

Nerina.

Ach, słusznie!

Amyntas.

Czuję, że mi w sercu rośnie
Ostatni upad i dusza się kryje
W zimny lód z strachu. Powiedz, jeśli żyje?

Daphnida.

Powiedz już rychło i nie daj się prosić!

Nerina.

Już to mam, nędzna, taką stratę głosić?
Przyszła Sylvia nago, jako z wody, —
Wszak wiesz, czemu tak — do mojéj gospody.
Tam insze wdziawszy i szaty i chusty,
Prosiła, żebym do bliskiéj zapusty[11]
Poszła z nią, kędy na zwierza rzucone
Już były sieci i już zgromadzone

Nimfy czekały z młodemi pastuchy,
Pełne uciesznéj obłowy otuchy.
Już miało wywrzéć, aż nad zwyczaj rosły
Wilk wypadł z boku; głos wszytek podniosły.
On się w las pomknął, a z brzydkiéj paszczęki
Toczył przez obie krwawą pianę szczęki.
Ale Sylvia, miedzy ostrym hukiem
Zasadziwszy się na przesmyku z łukiem
I pociągnąwszy do ucha cięciwy,
Postrzeliła go w wierzch łupieża siwy;
On przecie w knieje, ona, ostrą dzidę
Porwawszy, po nim, a ja za nią idę.

Amyntas.

Ach! zły początek! Nie panieńskiéj sprawy
Rzecz było drażnić zwierz tak niełaskawy!

Nerina.

Ja-m za nią poszła, jéj-że prawie tropem,
Lecz ona rętszym skoczyła pochopem,
Żem pozostała; a gdy w gęstszéj była
Dąbrowie, cale z oczu-m ją zgubiła.
Atoli i tę przebiegszy krzewinę,
W czarną i pustą zapadłam gęstwinę,
Gdziem obaczyła leżący na ziemi
Jéj pocisk i to, którym-em swojemi
Rękami włos jéj związała zawicie.
A gdy się trwożę i oglądam skrycie,
Postrzegam siedmiu wilków, którzy trawę
Krwią pokropioną lizali, a strawę
Już byli zjedli i mięso obrane.
Gołe leżały kości ogłodane.
Znać po nich było, że im głód przyciska,
Bo nie postrzegli, chociam była bliska.
Że nam tak marnie taka dziewka wzięta!
A ja-m też strachem i litością zdjęta,
Uciekłam, wziąwszy tę chustę co pręcéj.
Toż o Sylviéj nie powiem co więcéj.

Amyntas.

Albo to mało? Kości, krwawe szlaki
I rańtuch są-to pewne śmierci znaki.

Daphnida.

Chwytaj go! Leci! Omdlał chudak, czyli
Umarł prawdziwie!

Nerina.

Przyjdzie w małéj chwili
Do siebie, bo mu puls na skroniach bije
I serce dycha... Nie bój się, już żyje.

Amyntas.

Pókiż mię będziesz, o bólu leniwy,
Trapił i póki będę nieszczęśliwy
Żył wpośrzód katów i śmiertelnéj męce?
Podobno, bólu, spuszczasz to méj ręce!
Dobrze, i żebyś nie włóczył się więcéj,
Lepiéj mi własna ręka w tym posłuży.
Ale ponieważ krwawe zwierza zbrodnie
I swój upadek widzę tak dowodnie,
Cóż jeszcze czekam i czego się bawię?
Ach! zła Daphnido, niechaj ci wystawię
Teraz twą litość, którąś mię zawiodła,
Kiedyś mój umysł od śmierci rozwiodła.
Dochowałaś mię, ale gorszéj śmierci,
Która mi serce nad własną śmierć wierci.
Słodko mi umrzeć, zginąć było miło,
Gdy już żelazo krew z piersi toczyło.
Aleś ty rękę ściągnęła i nieba,
Którym snadź gwałtem tego było trzeba,
Żebym przez lekkie nie poprzedził rany
Żalu, który był od nich zgotowany.
Lecz teraz, kiedy przeciwne wywarły,
Co było złego w swéj radzie, zawarły;
Teraz mi umrzeć już same pozwolą,
I ty, Daphnido, pójdziesz za ich wolą.

Daphnida.

Wytrwaj, dowiesz się lepiéj w czasie małem.

Amyntas.

Ach! nazbyt już wiem i nazbyt słyszałem!

Nerina.

Bodajbym była niema bez języka!

Amyntas.

Nimfo, proszę cię, niechaj ta podwika,
Jedno dziedzictwo po kochanym panie,
Żałosny spadek po mnie się zostanie.
Niechaj ten próżny łaski jéj zadatek
Dni moich krótki ozdobi ostatek.
Niech ta pamiątka, która w sercu znaczy,
Przyczyni więcéj śmiertelnéj rozpaczy!

Nerina.

Dałabym, ale na złe się napierasz.

Amyntas.

I to mi dobro okrutne wydzierasz?
We wszytkim, widzę, szczęście się przeciwi.
Niechże téż moim postępkom nie dziwi!
Aleć mu prędko wszytkę władzę skrócę.
Zostań-że z Bogiem; ja się już nie wrócę.

Daphnida.

Postój, Amynta! poczekaj! Już okiem
Ledwo go dojzrzę, takim bieży skokiem!

Nerina.

Próżno go gonić! Zaczym ja téż mogę
Iść w rozpoczętą do jéj ojca drogę.
Ale szkoda go tym żalem obwieścić.
Mam-li tak wszędzie nieszczęście dowieścić?

SCENA III.
Chór.

Niewielki tryumf zjadła śmierć odnosi.
Że przyrodzonym biegiem człek umiera.
Ale się sławą ulotniejszą wznosi
Przysięgła miłość, albo przyjaźń szczera,
Kiedy i na śmierć bez strachu naciera,
I dla których więc krwawych młodość płocha.
W wojennych dziełach i utarczkach ginie,
Téj sławy łacnie dostąpisz, kto kocha.
Tu często wygrasz, tam cię śmierć nie minie;
Tam rozbój, a tu złoty pokój słynie.
A jeśli téż kto gwałtem pragnie bitwy,
I w tym Kupido wygodzi mu hojny.
Ma téż on swój szyk, ma swoje gonitwy,
I nieustawnie lubi wczas spokojny,
Czasem nabija i ma się do wojny,
Wnosi się w pychę i pod się rad wbije
Nieprzyjaciela, kiedy go przemoże,
A wsiadanego usta w usta bije.
Ale się skończyć ten bój bez krwie może,
Gdzie placem bitwy miękko słane łoże.
W skok się powadzi i z lada przyczynki,
A snadź najbarziéj na to godzi, żeby
Często sam a sam zwodził pojedynki.

Dawszy zaś potym raz i drugi gęby,
Przymierze stawa i kwita z potrzeby.





  1. Podług rkp. wiersz ten należy do chóru.
  2. W rkp. zabił.
  3. W rkp. ogłowki,
  4. W rkp. Achizéy.
  5. W rkp. się.
  6. W rkp. Na zgodę.
  7. I ten wiersz musiałem poprawić, i to, zamieniwszy trafi na traf. Po włosku jest:
    Nè questa grazia, che fortuna vuole
    Concéder loro, tao malgrado sia.
  8. W rkp. jak sługa Dyanny — po włosku: „Pastór, non mi tociár; son di Diana“.
  9. W rkp. zgrzybiałey.
  10. W rkp. on ich.
  11. W rkp. jest zupełnie inaczéj:
    Ja-m insze wdziawszy i szaty i chusty,
    Prosiłam, żeby do bliskiéj zapusty
    Poszła z nią...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.