<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Amyntas
Podtytuł Komedya pasterska
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cała komedia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT II.
SCENA I.
Satyr (sam).

Mała jest pszczoła i żądło ma małe,
A rany ciężko zadaje nabrzmiałe.
Ale nad miłość cóż mniejszego żyje,
Która się w ciasnym kąciku ukryje?
Już się pod cieniem skromnych powiek zmieści,
Już w rowkach, które czyni włos niewieści,
Już i w dołeczkach, które na dwie strony
W ślicznych jagodach wierci śmiech pieszczony.
Ale rana jéj, choć sama subtelna,
Nieuleczona, ciężka i śmiertelna.
Ach! jakoż z słuszną to mówię przyczyną,
Będąc tak ranny, że wszytkie krwią płyną
Wnętrzności moje, wszytkie jednym razem
Przebite ostrym miłości żelazem,

Która wynikła z Sylviéj powieki.
Sroga miłości! okrutna na wieki!
Sylvia na me mniéj dbała niewczasy,
Niż twardy kamień, albo głuche lasy.
O! jak ci słusznie to od lasów wzięte
Imię należy! Las ukrywa kręte
Węże w swym kwieciu, i kto przezeń jedzie,
Często napadnie na lwy i niedźwiedzie.
A ty gospodę w sercu urodziwym
Dajesz niechęciom, gniewom popędliwym,
I okrutności hartujesz oręże,
Gorszym bestyom, niż lew, niedźwiedź, węże;
Bo te uskromisz pastwą, albo groźbą.
Tamtych ni darem ugłaszczesz, ni prośbą.
Kiedy-ć więc kwiatki ogrodne przynoszę,
Nie chcesz; ja tylko wstyd nazad odnoszę.
Podobno nie chcesz brać kwiatków z ogroda,
Że-ć ich dość na twarz nakładła uroda.
Kiedy-ć oddaję jabłka, ty je hardą
Odrzucasz ręką i karmisz mię wzgardą.
Podobno przez to o jabłka nie prosisz,
Że w swym zanadrzu najcudniejsze nosisz.
Kiedy cię w plastrach poczęstuję miodem,
I tym pogardzasz i stawiasz się lodem.
Podobno, że masz w uściech smak wysoki,
Nad cukier i nad lipcowe patoki.
Aleć że więcéj moja nie przemoże
Chudoba, ani-ć ofiarować może,
Czegoby nie był dostatek u ciebie,
Cóż? gardzisz i tym, a z jakiéjże miary
Z mojéj ostatniéj przeszydzasz ofiary?
Wierę-m nieszpetny widziałem się w wodzie
Morskiéj niedawno, kiedy przy pogodzie
Płasko leżała, a wiatry milczały
I nie burzyły morza szumne wały.
Ta moja rydza twarz i juchy pełna,
Te rozłożyste barki i zupełna
Postać, te ręce niepapinkowate,
Silne ramiona i piersi kosmate
I kozim włosem przyodziane udy
Stoją za dowód sił moich niechudy.
Z nich moje moc możesz oszacować;
Jeśli nie wierzysz, to chodź raz spróbować.

Cóż ci po owych gaszkach, którym młody
Mech ledwie okrył kwitnące jagody,
Którzy i wąsy żelazkiem sztychują
I włos słoniowym grzebieniem szykują?...
Niewiastyć-to są tak w stroju, jak w sile.
Doświadcz im jedno i rozkaż im tyle,
Żeby z nich który dla twojéj przysługi,
Dla twéj uciechy wziął jaki trud długi,
Albo się łamał z niedźwiedziem i wilków
Gromił przez cudzych i wieprze posiłków.
Wierę-m nieszpetny, ani ty dlatego
Gardzisz mną, żebym miał mieć co szpetnego,
Ale dlatego tylko, żem ubogi.
Ach! widzę, że już chałupy i brogi
Wieskie przejęły dworskie[1] obyczaje,
Kędy ten tylko popłaca, co daje.
Zaprawdę, że to prawdziwie wiek złoty:
Złoto panuje, złoto miasto cnoty.
Ktokolwiek-eś był, który za pieniądze
Uczył przedawać miłość i jéj żądze,
Niech będzie twój duch na wieki przeklęty,
Popiół z kościami po polach rozdęty,
Niech grobu nie ma, niech im nikt nie rzecze:
Leżcie w pokoju; niech deszcz na nich ciecze
I niech wzgardzoną staną się podłogą
Na ścieżce, albo pod bydlęcą nogą.
Tyś wprzód wstyd odjął szlachetnéj miłości,
Tyś wmieszał piołun miedzy jéj słodkości.
Miłość przedajna i poddana cenie
Z kalety, jakieś brzydkie jest stworzenie
Nad wszytkie twory, które obrzydliwe
Ma w sobie ziemia i morze gniewliwe.
Lecz cóż się skarżę? Każdy ku obronie
Swéj ma nadane od natury bronie
I na pożytek własny ich zażywa.
Jeleń się na bieg przede psy zdobywa,
Lew się ostremi żywi pazurami,
Wieprz pienistemi siecze dziki kłami,

Gładkość i grzeczność z pannami się rodzi
I tym nas płeć wojuje i szkodzi.
A ja-m czemu sam dyskret tylko? czemu
Sił nie zażywam ku swemu dobremu?
Gdy mię natura w sile opatrzyła
I tak sposobnym do gwałtu stworzyła,
Wydrę i gwałtem gładkiéj niewdzięcznicy,
Kiedy szanując, proszę po próżnicy.
A jak mi jeden pastucha powiedział,
Który jéj zwyczaj oddawna przewiedział,
Zwykła Sylvia pod ciepłe południe
Chodzić do jednéj sama tylko studnie,
I już wiem, gdzie to. Tam ja utajony
Skryję się za płot, albo w krzak zielony
I czekać będę, aż przyjdzie; a skoro
Upatrzę swój czas, skoczę do niéj sporo.
To będzie moja! Bo cóż sprawi pilnym
Biegiem lub ręką przede mną tak silnym,
Tak rączym, słaba dziewka? Niechże kwili,
Niech wzdycha w ten czas; pewnie się omyli.
Nic jéj gładkości nie pomoże z głosem
Pokornym; owszem, okręciwszy włosem
Jéj własnym rękę, dotrzymam jéj sobie.
I tak w nagrodę i w pomsty sposobie,
Nie pierwéj puszczę pieszczonych warkoczy,
Aż w jéj krwi Satyr broń swoję umoczy.

SCENA II.
Daphnida i Thyrsis.
Daphnida.

Dawnom ja tego w Amyncie postrzegła,
Że mu Sylvia dużo myśl zaległa,
I Pan Bóg widzi, że mu, ile mogła,
Służyła i w tym i szczerze pomogła.
I teraz będę tym barziéj, że prosisz
Za nim o pomoc i przyczynę wnosisz.
Ale-ć to powiem, żebym prędzéj z srogich
Niedźwiedzi, prędzéj z tygrów prędkonogich
Głaskaniem wygnać wolała dziczynę,
Niżeli głupią unosić dziewczynę.

Głupią, choć prędko która w młodym wieku
Nie wie, jak szkodzi gładkością człowieku,
Jako ma ostre, nieodbite strzały,
Jako wśrzód serca wprowadza zapały
I tak zabija jeśli żartem, ani
Wie, choć zabiła, jeśli kogo rani.

Thyrsis.

A któraż tak jest głupia między wami,
Jak się pożegna tylko z pieluchami,
Żeby nie miała uczyć[2] się, jakoby
Udać się ludziom, przyczynić ozdoby?
Twarzy swéj wiedzieć, jakie bronie nosi,
Która z nich żywot, która śmierć przynosi.

Daphnida.

A któż jest mistrzem takowéj nauki?

Thyrsis.

Wiesz ci ty dobrze... Ta, która bez sztuki
Latać ptaszęta naucza i śpiewać,
Biegać jelenie, wolne ryby pływać,
Barany czołem rogatym się zbijać
I pawia ogon złocisty rozwijać.

Daphnida.

Jakoż ma imię ta wielka mistrzyni?

Thyrsis.

Daphnida.

Daphnida.

Jakto? Krzywdę mi w tym czyni
Kłamliwy język!

Thyrsis.

Prawda w oczy kole...
Och! mogłabyś ty ich mieć tysiąc w szkole!
Aczci wam wprawdzie mistrza nie potrzeba —
Sama jest mistrzem natura, a nieba —
Ale w tym dużo naturę ratują
Mamki, co młode chciwości piastują.

Daphnida.

Frant-eś ty, widzę. Ale że ku mowie
Wstecz ci się wrócę, cwała mi to w głowie,
Że nie wiem, czy jest Sylvia tak prostą,
Jako się czyni. A skąd mi te rostą

Wątpienia, powiem: zastałam ją wczora
Tu blisko miasta, gdzie gęste jeziora
Występkę czynią, na któréj[3] zaś czysty
Zdrój leje z siebie potok przezroczysty,
A ona siedzi zadumana wedle
Stoku i w nim się jako we zwierciedle
Przegląda, coraz w jasną patrząc wodę,
Własną ugadza po czole niezgodę:
To szlarkę wdziewa na ozdobne skronie,
To wtyka kwiatki, co miała na łonie;
Drugi raz białe porwawszy lilije
I krwawe róże, te do śnieżnéj szyje,
Te blisko do warg rumianych przytyka
I tak stosuje kolory i styka.
Po tym, jakoby z swojego wesoła
Zwycięstwa, że jéj polna płeć nie zdoła,
Uśmiechała się, jakoby mówiła:
Przeciem was, piękne kwiatki, zwyciężyła
I nie noszę was, żebyście co miały
Zdobić mię, ale żebyście przyznały
Wstyd wasz, i że mam nad wami wygraną.
Wtym kiedy się tak stroi, przydybaną
Będąc ode mnie, odwróciwszy oczy
Jakoś od stoku, ledwo mię co zoczy,
Zapłonęła się i z onéj usiadki
Wstała, narwane upuściwszy kwiatki.
Ja-m się rozśmiała, tym barziéj po twarzy
Z mego się śmiechu rumieniec jéj żarzy.
A że jedne już rozplecione włosy,
A drugą miała związaną część kosy,
Kilkakroć oczy do stoku się radzić
Posłała, co jéj mogło w stroju wadzić,
A z czym jéj pięknie; a wszytko tak zmyślnie,
Jakby ukradkiem, albo nieumyślnie.
I widziałać to we szkle tego zdroju,
Że zupełnego nie skończyła stroju;
Lecz stąd swą gładkość zrozumiała hojną;
A ja-m to milczkiem uważała sobie.

Thyrsis.

To mi powiadasz, co ja dawno tobie.

Daphnida.

Prawda, że zgadłeś! lecz przedtym nie takie
Pasterki byłe proste i jednakie
Bez figlów; i ja pomnie, że w młodośći
Nie miałam tyle mózgu i chytrości.
Świat co raz starszy, a im siwszy laty,
Tym więcéj w zdradę i chytrość bogaty.

Thyrsis.

Podobno w ten czas wymyślnie mieszczanie
Nie dbali o wieś i piękne mieszkanie,
I nie tak często mieszały się z miasty
Dla targów nasze jak teraz niewiasty.
Teraz się nawet domy i rodzaje,
Złączyły sposób życia i zwyczaje.
Ale puściwszy te mowy na stronę,
Swego Amyntę znowu przypomionę.
Proszę, racz mu to u Sylviéj sprawić,
Żeby się z nią mógł rozmową zabawić.

Daphnida.

Nie wiem, wstyd u téj dziewki nieprzełomny.

Thyrsis.

A on zaś nazbyt wstydliwy i skromny.

Daphnida.

Nie wskura nigdy młodzieniec wstydliwy
I twój Amyntas, że nie natarczywy.
Poradź mu, niechaj, choć go to zasmuci,
Kiedy takim jest, tę miłość zarzuci.
Kto się kochać chce, téj niechaj skromności
Służbę wypowie, a służy miłości.
Niech będzie śmiałym i niezbytnym snadnie,
Przykrzy się, prosi, swarzy i ukradnie.
Niechaj nalega, a jeśli w téj mierze
Nie dosić na tym, niech i gwałtem bierze.
Jeszcze to wasza niedościgła głowa,
Jakie to zwierzę sztuczne białogłowa.
Ucieka, a jeśli ją kto goni,
Pogląda nazad i czeka pogoni.
Odmawia, ale czego zaprzy słowy,
Da w rzeczy saméj, kiedy kto gotowy.
Broni się, ale tak się broni, żeby
Z przegraną wyszła z takowéj potrzeby.
Widzisz, mój Thyrsis, ja z tobą tak idę
I mówię szczerze, ale i w ohydę

Nie podawaj mię i niechaj sąsiady
Nie wiedzą, żem ci odkryła te zdrady.

Thyrsis.

O to się nie bój, zachowaj mię, Boże,
Wyjawić tego, co-ć zaszkodzić może.
Ale niech twoja sprawność doświadczona
Rataje rychło Amyntę, niż skona.
Proszę cię, Daphni, przez pamięć słodkości,
Którycheś kiedy zażyła w młodości.

Daphnida.

O błaznie, właśnieś mię pięknie osłodził
Prośbę twą, żeś mi myśl tym barziéj zgładził,
Wspomniawszy młodość z nienabytą szkodą.
Żal staréj wspomnieć, że bywała młodą.
Ale czegóż wżdy po mnie potrzebujesz?

Thyrsis.

Już ty na radzie nigdy nie szwankujesz
Życzliwéj, byle wola przystąpiła.

Daphnida.

Słyszysz, Sylvia tak się namówiła
Ze mną, iść dzisia do stoku Dyany,
Nad którym jawor czyni nieprzejrzany
Słońcu jasnemu cień. Kędy więc w rzędzie
Siadamy, tam się nago kąpać będzie.

Thyrsis.

Cóż na tym?

Daphnida.

Pytaj jeszcze, czy za włosie (?)
Mam ją tu przywlec? Mądremu tu dosić.

Thyrsis.

Rozumiem, ale jeśli się ośmieli
Amyntas, nie wiem

Daphnida.

Niech czeka, chce-li
Pieszczonych (?) ptaszków, że samo nadéjdzie
Szczęście.

Thyrsis.

Podobnoć do tego mu przyjdzie.

Daphnida.

Ale o tobie samym cóż mam mówić?
Tak się to nie dasz miłości ułowić
A młodyś, Thyrsi, ledwo cztery lata
Masz nad dwadzieścia, a nie myślisz świata

Zażyć i żywot wiedziesz ladajaki?
Kto kocha, ten wie, co są dobre smaki.

Thyrsis.

Smaków Wenery ten się nie wyrzeka,
Któremu zbytnie miłość nie dopieka.
Owszem prawdziwe odnosząc zdobyczy,
Sam bez piołunu zażywa słodyczy.

Daphnida.

Nie smaczna słodycz, która nie zachwyci
Trochę gorczycy, i prędko nasyci.

Thyrsis.

Lepiéj być sytym, niż w takiéj biesiedzie,
Gdzie głodnyś, choć jesz, głodnyś po obiedzie.

Daphnida.

Nie lepiéj, kiedy do smaku jest strawa,
I nowy wzbudza apetyt potrawa.

Thyrsis.

Ale któż strawy téj ma tak potrzebę,
Żeby nakarmić ugłodzoną gębę?

Daphnida.

Ale któż szczęście znajdzie, kto nie szuka?

Thyrsis.

Często wątpliwe szukanie oszuka,
I większą boleść człowiek taki znajdzie,
Kiedy nie najdzie, niż radość, gdy najdzie.
W ten czas się Thyrsis może jeszcze kochać,
Kiedy przestaną płakać, wzdychać, szlochać
Ci, co kochają: już ja to odprawił,
Niech kto téż inszy nastąpi.

Daphnida.

Toś sprawił,
Jako ja widzę, w miłości niewiele.
Nie wiesz, co smaczno.

Thyrsis.

Nie dbam o wesele
I o te gody, przysmaki niewoli.

Daphnida.

Musisz się kochać, choćbyś nie miał woli.

Thyrsis.

Trudno przymusić, kto stoi zdaleka.

Daphnida.

Blisko jest zawsze Kupido człowieka.

Thyrsis.

Nie tego, co mu ucieka i stroni.

Daphnida.

Próżno uciekać, ma skrzydła, dogoni.

Thyrsis.

Krótkie ma skrzydła miłość, gdy się rodzi,
Nie lata, ledwo od ziemie się wzwodzi.

Daphnida.

Kiedy się rodzi, człowiek nie przestrzega,
A gdy postrzeże, już wielka i biega.

Thyrsis.

W ten czas postrzeże, kto w tym ćwik i który
Spróbował, jakiéj miłość jest natury.

Daphnida.

Więc dobrze, Thyrsi, wszak się to obaczy,
Jeśliś tak mędrek, a kiedyś tak rączy,
Że się i z charty, ba i z zawodniki
Równasz, jeżeli kiedyżkolwiek w wniki
Miłości wpadniesz, jać to obiecuję,
Że choćbyś prosił, ani cię ratuję,
Ani palcem tknę, ani stopą nogi
Nie stąpię-ć, żebyć zalać ogień srogi.

Thyrsis.

Okrutna, to-byś suchym na me mary
Patrzyła okiem, ale żeś z téj miary
Chcesz, żebym kochał, pódźmyż z sobą zgodą,
Kochaj się we mnie.

Daphnida.

Ach! z starą urodą
Śmiesz mię urągać; młodszéj tobie trzeba.
Ach! wielu myli farbowana gęba.

Thyrsis.

Ja-ć nie żartuję, ale ty jak inne
Dziewki odrzucasz zaloty niewinne.
Jeśli tu miejsca nie znajdę kochaniu,
Żyć bez miłości będę w próżnowaniu.

Daphnida.

Żyj próżen troski i w spokojnéj ciszy,
Prędko się z tobą miłość stowarzyszy.

Thyrsis.

Czego mi miłość zajrzy, to sowicie
Nagrodzi pokój i spokojne życie.

Ale że gadki mniéj potrzebne skrócę
I do rzeczy się rozpoczętéj wrócę:
Wszystko zawisło na tym, żebyś w drodze
Do zdroju, że tak trapi swego srodze
Amyntę, twardéj Sylviéj ganiła
I namowami upór jéj miękczyła.
A ja tymczasem Amyntę sprowadzę,
Jeśli bojaźni jego co poradzę.
I nie na mniejszą pracę Thyrsis idzie
Nad te, które swój polecił Daphnidzie.
Idź tedy.

Daphnida.

Idę, ale co inszego
Chciałam ja odnieść z dyskursu naszego.

Thyrsis.

Któż to tam idzie, czy Amyntas, czyli
Kto inszy? Ona jest; wzrok mię nie myli.

SCENA III.
Amyntas, Thyrsis.
Amyntas.

Pójdę się dowiem, jeśli mi co zjawi
Thyrsis dobrego? a jak nic nie sprawi,
Pierwéj niż żałość ze mną toż uczyni,
Wolę się zabić w oczach téj bogini.
Bo jeśli się jéj ta, która krew toczy
Z serca mojego (sprawa ślicznych oczy)
Podoba[4] rana, rozumiem, że i tą
Nie wzgardzi raną, którą pierś przebitą
Od mojéj ujzrzy dobrowolnie ręki.

Thyrsis.

Dobra nowina! poprzestań téj męki,
Amynta, weźmiesz nagrodę swéj wiary.

Amyntas.

Mów w skok, co niesiesz: czy żywot, czy mary?

Thyrsis.

Żywot ci niosę, Amynta, przy zdrowiu,
Jeśliś oboje przyjąć pogotowiu;
Ale trzeba być mężem nieospałym.

Amyntas.

Niechaj tylko wiem, w czym trzeba być śmiałym?

Thyrsis.

Gdyby twa panna była na pustyni,
Albo miedzy lwy i w strasznéj jaskini,
Szedłbyś tam?

Amyntas.

Szedłbym i bez broniéj goły[5]
Chętniéj niż w plęsy i taniec wesoły.

Thyrsis.

A gdyby była śrzód zbójców, którzyby
Krwią żyli, i tam szedłbyś bezpochyby?

Amyntas.

Jak oczy wybrał! jako długo szczwany
Rączemi psami jeleń do fontany!

Thyrsis.

Trzeba coś więcéj!

Amyntas.

Pójdę przez potoki,
Kiedy z gór lecą i kiedy głęboki
Nurt ich zawichrzy, kiedy miękkie śniegi
Tając nąjbystrzsze dają wodom biegi.
Pójdę przez ogień, pójdę i do piekła,
Jeśli tam moja pasterka uciekła;
Jeśli piekło być piekłem nie przestanie,
Gdzie rzecz tak piękna, twarz tak jasna stanie.
Mówże już[6].

Thyrsis.

Postój.

Amyntas.

Nie dam ci pokoju.

Thyrsis.

Czeka cię sama Sylyia u zdroju,
Sama i naga, pójdziesz-że tam śmiele?

Amyntas.

Cóż mówisz? nazbyt obiecujesz wiele,
Sylvia sama naga, bez zasłony?

Thyrsis.

Sama z Daphnidą, która z naszéj strony.

Amyntas.

I naga czeka?

Thyrsis.

Naga czeka, ale —

Amyntas.

Cóż ale? Milczysz, zabiłeś mię cale.

Thyrsis.

Aleć nic nie wie, ani się spodzieje,
Że ją tam zdybiem.

Amyntas.

Ach! słodkiéj nadzieje
Gorzkoś dokończył, na cóżeś mię zwodził
Taką otuchą i me troski słodził?
Ej bój się Boga! szkoda utrapionym
Smutku przydawać ratunkiem zmyślonym.

Thyrsis.

Będziesz zdrów, jeśli usłuchasz mój rady.

Amyntas.

A cóż za rada?

Thyrsis.

Żebyś bez narady
I bez rozmysłu zażył tego chciwy,
Co w ręce wyrok podaje życzliwy.

Amyntas.

Strzeż, Boże, żebym sobie płochą sprawą
Zarobić na jéj miał twarz niełaskawą.
Tak-em dotąd żył, żem nic albo mało
Czynił, coby się jéj nie podobało;
Oprócz żem kochał, co jeśli jest winą,
Nie ja, lecz gładkość onéj jest przyczyną
Przestępstwa tego, i teraz swawolą
Nie obrażę jéj, chcąc coś nad jéj wolą.

Thyrsis.

Ale gdyć na twą miłość, co wiesz pewnie,
Gniewasz się, o co i narzekasz rzewnie,
Pytam, gdybyś mógł miłość tę porzucić
Uczyniłbyś to, żeby jéj nie smucić?

Amyntas.

Odpowiedzieć[7] mi miłość nie pozwoli.
Ale choćbym był najbarziéj na woli,

Przecie i myślić ledwo o tym mogę,
Żeby z jéj oków oswobodzić nogę.

Thyrsis.

Tobyś się (?) na złość kochał się w niéj, a tym
Pokazałbyś się w miłość niebogatym.

Amyntas.

Nie na złość, ale przecie w tym kochaniu
Trwałbym.

Thyrsis.

To przecie przeciwko jéj zdaniu?

Amyntas.

Tak jest.

Thyrsis.

Kiedy tak, a teraz czemu
Przeciw jéj woli nie chcesz być samemu
Sobie pomocny? i przeciw jéj woli
Nie chcesz brać tego, co-ć ona dać woli
Za rzecz wydartą, chociaż się to boży
I dla przemorów więtszych zrazu sroży.

Amyntas.

Ach, Thyrsi, niech ci miłość odpowieda
Za mnie, która mi usty mówić nie da,
A w sercu mówi: tyś już nie dzisiejszy
Żaczek w téj szkole i nad mię przebieglszy;
A mnie wędzidło przybrał do języka
Tenże, co wprawił serce i myśl w łyka.

Thyrsis.

To tam nie pójdziesz?

Amyntas.

W grób! Kiedy inszéj niemasz
Pomocy dla mnie, kiedyś mnie zostawił
Na koszu.

Thyrsis.

Aboć mało Thyrsis sprawił?
Rozumiesz, głupi, żebyć taką dała
Radę Daphnida, gdyby nie wiedziała,
Co u Sylviéj w sercu się zawiera.
Więc to się snadź ona i snadź się napiera,
Lecz nie chce, żeby to kto wiedział do niéj,
I ty jeśliże potrzebujesz po niéj,
Żeby cię sama zawołała dusznie,
Przeciw jéj woli czynisz i niesłusznie.

W ostatku (wierz nam w tych zalotach starym),
Jeśli ona chce, żebyś nie jéj darem,
Ale kradzieżą, gwałtem, przez jéj szkodę
Odniósł uciesznie wygraną nagrodę,
Na co się tobie skrętnie pytać o tym,
Jeśli tym kształtem zwyciężysz, albo tym.

Amyntas.

A któż wie, jeśli jest jéj umysł taki?

Thyrsis.

Już ci powiadam, gachu ladajaki,
Że ona z taką myślą cicho chodzi.
I tobie się w niéj gmerać tak nie godzi.
Któż téż wie, jeśli umysł jéj nie taki?
I to niepewna, to warstat jednaki.
A lepiéj, kiedy to nie może minąć,
Jako mąż rześki, niż jako tchórz zginąć.
Milczysz? a prawda, żeś przezwyciężony?
Nie wstydź się, owszem bądź upewniony
Z takiéj przegranéj (tylko już nie szaléj),
O swym zwycięstwie, pódźmyż teraz daléj.

Amyntas.

Postój!

Thyrsis.

A pókiż? czas się tylko kroci.

Amyntas.

Pomyślmy jeszcze, jak się to obróci.

Thyrsis.

Więc w drodze o tym: jeszcześmy nie przyszli.
Mało ten robi, który nazbyt myśli.

SCENA IV.
Chór.

Powiedz, Kupido, gdzie i w któréj szkole
Kwitnie miłości tak trudna nauka?
Kto jéj jest mistrzem, i kto w wiejskiéj szkole
Czyta lekcye, i skąd tam ta sztuka,
Że tak wymownie wyrażają bóle
Serdeczne? i kto ćwiczy w tym nieuka,
Że twój lot boski i sprawy rozumie,
I począć sobie i poradzić umie?

Nie nauczą nas tego i Ateny
Ani z dziewiąciu sióstr Helikon cały,
Choć o miłości[8] mądre śpiewa treny.
Ale tak śpiewa, jako żaczek mały
Nie tak gorącym głosem, nie téj ceny,
Jak potrzebują zalotne zapały.
Tyś sam nauką sercom ciebie głodnym,
Tyś sam, Kupido, mistrzem sobie godnym!
Ty sam nauczasz a bez wielkiéj pracy
Niewyćwiczone napełniasz języki.
I sam ten nowy masz sposób wymowy,
Że powikłane słów i rozmów szyki
Więcéj powiedzą i ucięte mowy,
Niźli uczone i wyraźne krzyki.
Nawet milczenie, gdy mu zlecisz sprawę,
Ma swoję prośbę i swoję rozprawę.
Ty sam, Kupido, wymownemi słowy ( — )
Chłopskie dowcipy, co się w tobie toczy.
Nie mają inszéj księgi twoi żacy
Tylko dwie żywe i mówiące oczy.
Których kto czyta, co afekt gorący
Napisze, prędko w téj szkole poskoczy.
Gładkość, biała płeć i rumiane lica,
To obiecadła, to u nich tablica.
Niechajże kto chce czyta mądrych dymy
Dowcipów, a ja pójdę do téj szkoły,
Gdzie mistrzem gładkość; a przecie tężymy[9]
Wiersz zaśpiewamy gładki i wesoły.
I owszem, barziéj moje podłe rymy
Ucieszą gaje i biesiedne stoły,
Chociaż na skórze bukowéj wyryte,
Niźli poetów druki pracowite.





  1. W rkp. jest jak najwyraźniéj boskie, atoli bez wahania się położyłem
    dworskie, zwłaszcza, iż po włosku jest: „ Ahi! che le ville Séguon l’esempio del grau cittadi!“
  2. W rkp. użyć.
  3. W rkp. który.
  4. W rkp. Podobna.
  5. W rkp. gołéy.
  6. W rkp. Mowie.
  7. W rkp. Odpowiedz mi miłość niepozwoli; po włosku; „nè questo mi cosente Amór ch’io dica“.
  8. W rkp. miłość.
  9. Może; tuszymy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.