[383]AKT I.
SCENA I.
Daphnida i Sylvia.
Daphnida.
I tak, Sylvia, wolny od miłości
Chcesz przepędzić wiek zielonéj młodości?[1]
Ani przezwiska matki słuchać będziesz,
Ani śrzod dzieci pieszczących się siędziesz.
Odmień, prostaczko, odmień te zamysły.
Sylvia.
Jeśli-że jakie w miłości zawisły
Uciechy, niechże ich kto chce zażywa.
Mnie mój żywot mił, i dosić mi bywa
Rozkoszy z łuku strzałami lotnemi
Zwierza lub straszyć[2], lub się bić z mężnemi.
Tak póki zwierza w lesie, a w kołczanie
Strzał, poty i mnie uciechy dostanie.
Daphnida.
Smętna uciecha! żywot to nie żywy,
W którym jeźli masz smak jaki fałszywy,
Stąd to, żeś dotąd nie dbała[3] inszego;
Jak dawni ludzie za wieku pierwszego
Za słodki napój i za pokarm zdrowy
Mieli i wodę i żołądź dębowy[4];
Lecz dojadszy się[5] smaku w chlebie, w winie,
Gęś wodę pije, żołądź jedzą świnie;
Tak i ty gdybyś choć raz zakusiła
Rozkoszy, których kochające siła
Serce doznawa, wzajem miłość znając,
Rzekłabyś, nad swą prostotą wzdychając:
[384]
Gubiemy ten czas, bez chyby gubiemy,
Który nie w spólnym kochaniu trawiemy,
Żal mi dni moich darmo[6] przebieżałych
I w głupstwie moim nocy owdowiałych.
Żal się, Boże, dni, które po próżnicy
Trawię, mogąc ich zażywać w łożnicy.
I w téj zabawie, która, im się liczy
Częściéj, tym więcéj w sobie ma słodyczy.
Odmień, prostaczko, umysł, bo na mało
Będziesz chwytała czas, gdy go nie stało[7].
Sylvia.
Kiedy z ust moich wynidą te słowa
Rzeka się wróci na wstecz, gdzie jéj głowa,
Wilk przed baranem uciecze lękliwy[8],
Zając ugoni charta, a mrukliwy
Niedźwiedź w jedno się z rybą gniazdo zniesie,
Albo on[9] w morzu będzie a ta w lesie.
Daphnida.
Uporna młodość! taką-m ja téż była.
Tak-em twarz i stan i włosy nosiła.
Złoto jak i ty, tak usta rumiane
I róże z mlekiem w jagodach zmieszane.
Wszystek mój stan był gaje lepem kropić
I sieci rzucać, śladem zwierza tropić;
Albo go w miejscu bystro upatrować,
Albo łuk ciągnąć, oszczepy hartować.
I gdym postrzegła, że kto patrząc na mię
Dał wnętrznych ogniów zwierzchnie wzrokiem znamię,
Jak nietykana oczu-m przenurzała,
I grubym-em się wstydem zapalała.
Dziewczęcy mój był wiek i brzydziło,
Co we mnie inszym przyjemniejsze było,
Jakby to winą było i sromotą,
Że mię kochając służono z ochotą!
Lecz czas zwyciężył, co wiernego sługi
Nie utrzymają uporne usługi.
[385]
Przegrałam i ja, przyznam się do tego;
A ta była broń zwycięsce mojego:
Skłonność, cierzpliwość niedbała na szkody,
Łzy i biała płeć i prośba nadgrody.
W ten czas mi to noc jedna pokazała,
Czegom przy słońcu stu dni nie widziała;
W ten czas łajałam sobie i wyrzekłam
Swéj się prostoty i westchąwszy rzekłam:
Daję-ć psy z trąbą, Cynthia, i strzały
I łuk, którego jelenie się bały.
Ja już panieństwu i twemu orężu
Służbę wypowiem, a myślę o mężu.
Także téż kiedyś sobie cię zniewoli
Amyntas, i twą ugłaszcze powoli
Dzikość, i uzna serce twe zmiękczone,
Choć teraz nad stal twardziéj uzbrojone.
Cóż? czy nie gładki, czy cię nie miłuje?
Czy inszych, co go lubią, nie znajduje?
Czy go cudza chęć mieni, czy wzgardzeniem
Obraża się tym? czyli urodzeniem
Nierówny? Jeśli ciebie urodziła
Cyklope, która, córką boga była
Téj rzeki, on téż ma ojca Sylwana,
A dziadem liczy boga pastuch, Pana.
Jest piękna jak ty, jeśli się z przygody
Przeglądasz we szkle przezroczystéj wody,
Biała Filenis; a przecie on stroni
Od jéj pieszczoty, twą wzgardę on goni.
Zmyśl[10] sobie, bodaj zmysłem tylko było,
Że on, jak mu się darmo naprzykrzyło[11]
Służyć u ciebie, tam serce nakłonił.
Cóż rzeczesz? kiedy od nas będzie stronił,
Gdy szydzić będzie, od łaskawszéj ręki
Dźwigniony, z ciebie i z twéj precz złéj męki.
Sylvia.
Niech i sam sobą i sercem szafuje,
Niech miłość wzgardą przyjętą daruje,
Komu chce; mnie tym fałdów nie przysiędzie.
Byleby mym nie był, niech czyim chce będzie.
[386]
Nie może mym być, bom nie zniewoliła;
Choćby téż mym był, jego-bym nie była.
Daphnida.
Cóż robi ten gniew?
Sylvia.
Sama miłość jego.
Daphnida.
Łaskawa matka syna okrutnego!
Kiedyż od owce tygrys oskoczony
I pod łabęciem wylągł się kruk wrony?
Albo się mylisz, albo jeśli widzisz
Prawdę, to ze mnie (a grzech z staréj) szydzisz.
Sylvia.
Gniewam się szczerze na jego zaloty
Za to, że pragnął straty mojéj cnoty.
Kochałam się w nim, gdy tak sobą władał,
Że tego, com ja chciała, po mnie żądał.
Daphnida.
Nie wiesz, czegoś się chciało, a on tobie
Tyle i więcéj życzy, niźli sobie.
Sylvia.
Daj-że mi pokój, albo jeśli więcéj
Chcesz mówić, odmień tę mowę co prędzéj.
Daphnida.
Patrzcie, jaka to dziewka popędliwa!
Ale powiedz mi, a nie bądź teskliwa,
Gdyby-ć téż inszy zalecał się młody
Pasterz, takiéjże doznałby ochłody?
Sylvia.
Téj zawsze każdy dozna po mnie cery
Zdrajca panieństwa i sługa Wenery.
Których ty w płaszczyk ubierasz wesoły,
Ja za niechętne mam nieprzyjacioły.
Daphnida.
To tak mniémasz, że w owczarnie lichéj
Nieprzyjacielem baran owcy cichéj,
I wół oborny swojéj jałowicy,
I gołąb’ nie jest chętny swéj samicy?
Toż tak ciebie i wiosna wesoła,
Że świat i ludzi do zalotów woła,
Nie za część milszą będzie roku, ale,
Ale za rozbój i siew nieprzyjaźni cale?
[387]
Patrz jednak, jak się wszystkie rzeczy prawie
Z wiosną miłości stawają[12] łaskawie,
Patrz! że kukawka całuje się krzywym
Noskiem, na wabie z samcem gęby chciwym.
Słuchaj słowika, jako po gałęzi
Śpiewa: kocham się i miłość mię więzi.
Nawet i źmica, chociaż jadowita,
Jad wyszyknąwszy o gacha się pyta.
Zaleca się lew, tygrys na ryk chodzi.
Tylko twa dzikość nasroższe[13] przechodzi
Zwierzęta, szuka z miłością niezgody,
Ani jéj w sercu pozwala gospody.
Ale na co się zwierze wspominają?
Choć nierozumne, przecie zmysły mają.
Co większa, drzewa wzajem się kochają!
Oto jak ścisło iłmy obłapiają
Winne macice, kiedy przyjdzie wiosna,
I jodła w jedle kocha, w sośnie sosna,
Grab się do grabin wierzchołkiem przymyka,
Wierzba korzenie z drugą wierzbą tyka.
Gore do drugiéj i wzdycha buczyna;
A ta, coć się zna skamiała dębina,
Tego się ognia zapala potęgą
Pod pooraną od lat skórą tęgą,
Że gdybyś mowę zalotną umiała,
W gaju-byś miłe wzdychania słyszała.
A ty być gorszą chcesz, niż drzewo z lasu?
Odmień, prostaczko, umysł ten zawczasu.
Sylvia.
Stójmyż tak w targu: kiedy drzew wzdychanie
Serce me pojmie, miłosnym się stanie.
Daphnida.
Tyć sobie za żart masz życzliwą radę
I z przestróg szydzisz, które-ć w ucho kładę!
Słuchaj, głupia, lecz przyjdzie czas użyty,
Będziesz z téj złości miała żal obfity.
Na ten czas[14], kiedy będziesz się schraniała
Zdrojów, w których-eś sobie pochlebiała;
[388]
Wiedząc, żebyć to odkryło zwierciadło
Zmarszki, i wieleć na gładkości spadło.
Potka cię i to, lecz i coś gorszego,
Bo to spólna rzecz niéma tyle złego.
Pomnisz, co świeżo nadobnéj Likorze
Elpin powiadał, stały w swym uporze,
Która oczyma swemi Elpinowi
Serce paliła, choć gwoli rymowi
I pieśniom jego pałać słusznie miała,
Gdyby w miłości słuszność przodkowała.
Powiadał, a dwaj uczeni słuchali
Mistrze miłości, i z nim się zgadzali.
W jaskini zorze kędy na szklenicy
Pismo jest: precz stąd ustąpcie grzesznicy!
Powiadał: a snadź, ten to tu powiadał,
Co wiersz o bojach i miłości składał,
Że tam jest w piekle jaskinia niemała,
Czarna i smętnym dymem okopciała,
Który[15] z głębszego piekła pieców bucha,
I że tam każda co próśb, łez nie słucha
Wiernego sługi, w pomstę niewdzięczności
Wiecznych mąk dozna, żalów i ciemności.
Tam więc i tobie zapiszą gospodę
Za taką srogość i w sercu mym szkodę.
Słuszna, że z dymu zapłaczą te oczy,
Z których jednéj łzy litość nie utoczył
Dobrze, idziesz swym zakamiała[16] torem,
Nie chybisz pewnéj męki z twym uporem.
Sylvia.
Co téż Likorys na to powiedziała?
Daphnida.
To o swe nie dbasz, a wiedzieć-byś chciała
Cudze postępki? Przyrzekła mu okiem.
Sylvia.
Jakoż to mogła odpowiedzieć okiem?
Daphnida.
Rzekły z uśmiechem oczy obrócone:
I serce i my, Elpin, zniewolone.
[389]
Tyś więcéj żądać nie powinien, ani
Więcéj dać nad to może nasza pani.
I dosićby to wiernemu bez chyby
Słudze nagrody przyniosło, kiedyby
Mógł oczom wierząc, że jak urodziwe
I piękne w sobie, tak w sobie prawdziwe.
Sylvia.
Czemuż ma wątpić?
Daphnida.
Nie wiesz, co już ony
Thyrsis napisał w ten czas, gdy szalony
Miłością krył się w lasach, a niemały
Żal i śmiech sprawy jego pobudzały.
Ale choć rzeczy czynił śmiechu godne.
Rzeczy stateczne pisał i wygodne.
Ten swym opisał wierszem młodociane
Drzewka, z któremi rosły wyrzezane
Litery, gdziem czytała właściwie[17]:
„Zdradne zwierciadła, oczęta kłamliwe.
Wszystkie szalbierstwa widzę w was do woli...
Cóż, kiedy miłość strzedz się nie dozwoli...“
Sylvia.
Ja się tu bawię, trawiąc czas na[18] mowie,
A zapomniałam, że w onéj dąbrowie
Łow dziś jest sławny, gdzie, jeślibyś chciała
Zażyć myślistwa, będziesz ze mnie miała
Kompankę; tylko wprzód w zwyczajnym zdroju
Opłóczę ciało z prochu i ze gnoju,
Którym-em przeszła, łaniéj rączéj maści
Goniąc wieczorem do saméj upaści.
Daphnida.
Poczekam i do zdroju z tobą pójdę,
Lecz wprzód do domu — wszak nie późno? — dojdę.
Ty mię do siebie czekaj a do głowy
Bierz sobie to, co-ć niż zdrój i niż łowy
Zdrowsza; nie chciéj się na swéj dumie sadzić:
Nie ufaj sobie, a daj starszym radzić.
[390]SCENA II.
Amyntas, Thyrsis.
Amyntas.
Słyszałem, że się na mój odzywały
Głos rzewny nieme wody, głuche skały;
Wzdychały drzewa nad mojemi łzami,
Jęczały lasy, dąbrowy z górami,
Alem nie wiedział, ani sobie tuszę
Napaść strapionym tym widokiem duszę,
Żeby się gorzką poruszyła mową[19]
Ta, co zwierzem jest, a nie białogłową.
Boć nie jest człekiem, co bezrozumnemu
Przodek w litości stworzeniu niememu
Puściła, nie chcąc o mnie miéć téj pieczy,
Którą się zdadzą miéć bezduszne rzeczy.
Thyrsis.
Owieczka trawką, wilk owcami żyje,
Lecz miłość sama okrutne łzy pije.
Ani się jéj te przyjedzą...
Amyntas.
Ach! syta,
Krwie mojéj pragnie, którą przed jéj oczy
I téj okrutnéj ręka ma wytoczy.
Thyrsis.
A cóż to gadasz? czy-ć się śni na jawie?
Najdziesz tę, co cię przytuli łaskawie.
Kiedy ta gardzi, pociesz się, nieboże!
Amyntas.
Kogoż ten znajdzie, kto siebie nie może ?
Jakoż co znaleść i przybrać do smaku,
Gdym sam o sobie już zginął do znaku ?
Thyrsis.
Nie trać nadzieje; możesz ją za laty
Pozyskać i swéj powetować straty.
Taki-ć czas uczy rządzić lwa wędzidłem
I tygrysami kierować jak bydłem.
[391]
Amyntas.
Kto w żalu żyje, krótkie ma z czasem
Przymierze, życie i śmierć tuż za pasem.
Thyrsis.
W skok to być może: panna w krótkim czasie
I rozgniewa się i pojedna zasię;
Tak ta płeć zmienna i nieunoszona,
Jak list i niwa wiatrem poruszona.
Ale wynurz mi, proszę, doskonale
I twój stan ciężki i twą miłość cale,
I co cię dotąd dolega, można-li.
Bo lubo to wiem, że cię miłość pali,
Dotąd jednak nieuk, w którą stronę
Zmierzasz; a ja téj prośbie za ochronę
Stawiam, żem ci był zawsze kompan prawy;
Ale i nasze podobne zabawy
Godne, abyś mi z tym się nie krył, czego
Nie słuchało snadź ucho, oprócz twego.
Amyntas.
Wiedzą to z ust mych i drzewa i góry
I skały, ale człeka niémasz, który
Miałby to wiedziéć. Ciężko-ż mi, atoli
Powiem ci, czyniąc dosić twojéj woli.
I słuszna, kiedym już na życia schyłku
I saméj śmierci wyglądam posiłku,
Żeby kto wiedział mój zguby przyczynę,
I jako i skąd i dlaczego ginę,
I żeby tenże, gdy martwego trupa
Przylęże ziemie zgromadzona kupa,
Wyrył gdzie blisko na skórze bukowéj
Przypadki moje i kształt śmierci nowéj;
Żeby ta dziewka, idąc mimochodem,
Albo się ciesząc tego buku chłodem,
Deptać ze wzgardą mogła i te kości
I mówić: ten jest tryumf méj gładkości!
Ażeby się jéj serce radowało,
Że-ć się zwycięstwa jéj wiedziéć dostało
Pasterzom, tak z téj pobliższéj dziedziny,
Jak cudzoziemcom i z obcéj krainy.
Może i to być (ach! nazbyt się ważę
Spodziewać i zbyt na swe szczęście każę!),
Że kiedyżkolwiek, niewczesną litością
Wzruszona, nad swą zapłacze srogością,
[392]
I będzie późno nad trupem kwiliła,
A snadź i rzecze nad mogiłą długą:
„O! bodaj był żył i był moim sługą!“
Ale już słuchaj...
Thyrsis.
Będę słuchał pilnie
I o pomocy pomyślę usilnie.
Amyntas.
Jeszczem był dzieckiem, żem ręką zuchwałą
I rwać dojrzałe orzechy z leszczyny
Ledwie gałązkę przychylić mógł małą,
Kiedym wpadł w ciężką służbę téj dziewczyny,
Nad któréj lice, nad któréj włos złoty
Słońce nie widzi pod swemi obroty.
Wszak znasz Cyprydy córkę i co stady
Swemi te zdobi Montana osady,
Sylwia, mówię, którą się nasz chwali
Kraj słusznie, która wszystkie serca pali.
Z tą-m żył niemały czas tak zjednoczony,
Że nie może być potężniéj złączony
Miedzy jednego gniazda gołębięty,
Jako nasz żywot był sforny i święty.
Sąsiedztwo było i o ścianę domy,
Lecz bliższy w sercu żył afekt kryjomy,
Równe i lata i igrzyska były,
Lecz równe myśli barziéj nas łączyły.
Lubom na rzekach łowił ryby w sieci,
Albom w zdradliwe chwytał ptaszki nici,
Lubom jelenia poszczwał, albo w kroku[20]
Kozy bił dzikie, ona zawsze boku,
Po lasach, skałach, mego pilnowała.
Spólną uciechę, spólną zdobycz miała.
Ale gdym sidła stawiał na zwierzęta,
Wpadłem sam, a sam nie wiem jako, w pęta.
Nie wiem, skąd afekt jakiś nieznajomy,
Jako więc roście szczepek niewiadomy,
Wszczął się w mym sercu, który mię tak palił,
Gdym od Sylwiéj namniéj się oddalił,
[393]
Żem ledwie był żyw i żem po próżnicy
Chciał odpór dawać takowéj tęsknicy,
Tak-em z jéj oczu pił jad ozłoconych,
Który choć słodki był, nad przyrodzony
Obyczaj jednak przy téj swéj ozdobie
Zostawiał coś mi gorszego po sobie.
Wzdychałem często, a przyczyny tego
Nie umiałem dać wzdychania częstego.
Tak mię naprzód miłość pod władzę podbiła,
Niżelim wiedział, coby miłość była;
Alem się wkrótce dowiedział. Ty mało
Słuchaj, a pomni, jako się to stało...
Thyrsis.
Słucham.
Amyntas.
Siedziały raz samym wieczorem
Filis z Sylvią w cieniu pod jaworem
I ja téż z niemi[21] siedział w tymże rzędzie,
Kiedy dowcipna pszczoła, która wszędzie
Po pełnych kwiatkach wonny kwiat zbierała,
Lichym brzęczeniem miedzy nas wleciała,
I tak Filidzie padszy na jagodzie
Różanéj — a snadź takowéj przygodzie
To podobieństwo okazyą było,
Że się różane zdało kwiatkiem ciało —
Raz ją i drugi chciwa ukąsiła
I w jéj się ślicznéj twarzy wyżądziła,
Filis się pocznie skarżyć niecierzpliwa
I żądła sobie z jagody dobywa,
Że się od bólu, jak to panna, wściekła.
Ale jéj piękna Sylvia tak rzekła:
„Nie płacz, siostrzyczko; jest na tę gotowy
Ratunek ranę: ja pewnemi słowy
I swym poszeptem nie tylko-ć ją zgoję,
Ale i sam ból oraz uspokoję.
Mnie tych Likorys nauczyła czarów
Nie darmo i nie bez kunsztownych darów;
Dałam jéj trąbę słoniową robotą,
Piękną obrączką opasaną złotą“.
[394]
To rzekszy, usta swojéj twarzy ślicznéj
Przytknęła blisko do twarzy oblicznéj,
Kędy Filida ukąszona była,
I jakieś wiersze cicho przymówiła.
O, dziwny skutek! Ustał ból i rany;
Znak nawet zginął, słowy wywołany.
Albo to była moc tych słów czarownych,
Albo raczéj ust koralowi równych,
Które, przy smaku, i ten przymiot mają,
Że leczą zaraz, gdy się dotykają.
Ja-m dotąd inszéj nie pragnął zabawy,
Tylko znać jéj wzrok ku sobie łaskawy
I jéj pieszczoną cieszyć mową uszy,
Słodszą nad dźwięk wód, których się bieg kruszy
Po dobrym głazie, i nad szum dąbrowy,
Gdy poigrawa z liściem wiatr wschodowy.
Alem tam w ten czas nową żądzą ożył,
Kiedym jéj usta z usty memi złożył,
I nad mój zwyczaj stawszy się uczonym
I zmyślnym, gwoli ustom polubionym,
(Patrz, jako miłość ostrzy rozum rada!)
Ta mi w myśl wpadła niezganiona zdrada.
Zmyśliłem także, że mię pszczoła w wargę
Spodnią zacięła, na com taką skargę
W bólu mym czynił, jako trzeba było,
Żeby się cerą zmyślenie ukryło.
I lubo język ranę dosić głosił,
Barziéj o pomoc sam skład twarzy prosił.
Prosta Sylvia i niebiegła w sztukach,
Wzruszona nad mym teskliwym frasunkiem,
Z pewnym[22] ust swoich przybyła ratunkiem.
I uleczyła-ć tę ranę zmyśloną,
Ale prawdziwą, barziéj rozkrwawioną,
Tym głębiéj wszczęła i nielutościwie,
Że w mękach serce, chociaż w mękach, żywię.
Kiedy warg swoich żywiące rubiny
Do mych przytknęła, niech każdy smak iny
Ustąpi. Ani kupiectwu oddani
Tak słodkich cukrów nie przywożą, ani
[395]
Pszczoły, choć różnych zbierają po kwiatkach,
Mają w woskowych tak smaczny miód klatkach,
Jakie-m z jéj[23] świeżych ust uczuł zdobyczy.
Prawda, że wściekłe te pocałowania,
Które zbyteczne wzbudzają kochania,
Wściągała bojaźń i wstyd strzemieźliwy,
Mniéj nam potrzebny, a snadź i szkodliwy;
Co je sprawiło słabiéj przyciśnione
I mniéj gorące i nieośmielone.
Ale kiedy[24] skrytym jakoś śladem
Ta słodycz, zdradnym pomieszana jadem,
Do najskrytszych mi wnętrzności przychodzi,
Znowu mój dowcip jéj[25] prostość podchodzi.
Zmyśliłem, że ból nie ustał na pierwsze
Czarowne[26] słowa i lekarskie wiersze.
Ona słowom mym dała tyle wiary,
Że raz i drugi powtórzyła czary.
Od tego czasu tak się rozszerzała
Miłość w mym sercu i taki wzrost miała
Niepowściągliwa żądza, że jéj więcéj
Nie kryjąc, na wierzch wydarła co prędzéj.
Raz tedy, kiedy Nimfy z pasterzami
Wkoło siedziały, zabawnemi grami
Czas krócąc, w których każdy podle głucho
Swój sekret szeptał sąsiadowi w ucho,
„Sylvio! — rzekłem — goreję dla ciebie,
I jeśli rady nie dasz, o pogrzebie
Bądź moim pewna“. Ona na tę mowę
Oczy spuściła, odwróciła głowę
I twarz wstydliwą, którą niespodzianą
Farbą wstyd okrył różany rumianą,
Że trudne było na ten czas zgadnienie,
Czyli to gniew był, czyli zapłonienie.
Zamilkła tylko, i to wszytka była
Odpowiedź, którą mię w ten czas odbyła.
Lecz i w milczeniu była pomsty chciwa
Twarz, postać groźna i nielutościwa.
[396]
W tym stała, odtąd tak stroni przede mną,
Że nie chce mówić, ni się widzieć ze mną.
Już to potrzykroć żeniec robotliwy
Skronie opuścił wesołemi żniwy,
Już tyle razy przykry mróz zimowy
Otrząsł gałęzie z liścia i dąbrowy,
Jako się gniewa; ja wszytkie sposoby
Zwoływam, wszytkich zażywam, jakoby
Przejednać, oprócz śmierci; wezwę i téj
Na ubłaganie dziewki nieużytéj,
I umrę z chęcią, gdyby można było
Wiedziéć, że jéj to albo będzie miło,
Albo żałośno; bo bez dwojga tego
Nie wiem poprostu życzyć sobie złego.
Prawda, że litość byłaby nagrodą
Słuszną za wiarę, któréj z taką szkodą
Strzegłem, i za śmierć, którą wnet umieram,
I tym posługi kończę i zawieram.
Ale zaś nie śmiem życzyć tego, żeby
Płacz najśliczniejsze miał trapić pod nieby
Oczy, albo to cierzpiéć dla mnie miało
Serce, gdzie moje własne spoczywało.
Thyrsis.
Ej! czy podobna, gdyby te słyszała
Słowa, żeby się poruszyć nie miała?
Amyntas.
Nie wiem; ucieka przed rozpoczętemi,
Jak wąż przed klątwą, słowami mojemi.
Thyrsis.
Żyj wesół, bracie! Ruszę ja w tym głową,
Że się z nią miłą ucieszysz rozmową.
Amyntas. .
Nic mi nie sprawisz, albo cię odprawi,
Tak jako i mnie, albo jeśli sprawi
Twoja namowa, że mię raz posłucha,
Przecie na moje prośby będzie głucha.
Thyrsis.
Czemu tak wątpisz?
Amyntas.
Ach! słuszną przyczynę
Mam złéj nadzieje! Bo i to, że zginę
W téj okrutności, i to, że zapłaty
Nie doznam za swe usługi i straty,
[397]
Amyntas.
Przecz[27] powiedział mi Mopsus, ów, co w naszych
Kosarzach zna się, i na głosach ptaszych,
I wie, jakiéj jest który kamień mocy,
Jakich sił wody i zioła pomocy.
Thyrsis.
Któryż-to Mopsus? Ów-to, co pod słowy
Słodkiemi kryje w sercu fałsz gotowy?
Ów, co na ustach niesie uśmiech smaczny,
A w sercu brzytwy i jad ma nieznaczny?
Bądź wesół na to, bo te kalędarze,
Któremi on tych, co mu wierzą, karze,
I te kuglarskie proroctwa i rymy
Zawsze w fałszywe rozchodzą się dymy.
A to, co mówię, tegom pewnym składem
Doszedł i własnym utwierdzę przykładem.
Bo i mnie siła nawróżył był[28] , ale
Z prawdą się zminął i szalbierz jest cale.
Niechże cię tego praktyka nie ruszy,
Boć mnie to cieszy, że-ć on tak źle tuszy.
I owszem, miasto téj jego przestróżki,
Szczęścia wyglądaj z tak kłamliwéj wróżki!
Amyntas.
Dziękuję-ć, Thyrsi, i w ręce twe zdawam
Żywot mój.
Thyrsis.
A jać służyć nie przestawam
I pomoc u téj okrutnéj dziewczyny.
Bądź łaskaw, a tu bądź za pół godziny.
SCENA III.
Chór.
O! piękny wieku i szczęśliwy złoty!
Nie stąd, że miodem opływały lasy
I mleko ciekło w brzegach miasto wody;
Nie przez to, że bez oraczéj roboty
Zboża się na swe oddawały czasy
I żmije żyły bez jadu i szkody;
Ani dlatego, że złe niepogody
[398]
Mieszkańcom ziemskim nie szkodziły z góry,
Lecz wiosna wieczna, co się teraz mieni
I raz się bieli, drugi raz zieleni,
Śmiała się zawsze i spędzała chmary;
Nie stąd, że nie niósł okręt prędkobiegi
Towarów, ani wojen w cudze brzegi;
Aleć dlatego piękny, że fałszywy
Ten bożek, którym myśl się oszukiwa,
Ten wymysł marny[29] i to omamienie,
Którego prosty gmin i lud pletliwy
Teraz czci, albo poczciwym nazywa,
I na samo go wsadza przyrodzenie, —
Nie był znajomy; ani uprzykrzenie
Respektów swoich mieszał z tą słodyczą,
Któréj Kupido udziela łaskawo;
Ani wiadomo było jego prawo
Ludziom, co sobie żyć w wolności życzą.
To jedno prawo było, które rodzi
Natura: „czego pragniesz, to-ć się godzi“.
W ten czas po łąkach i miedzy kwiatkami
Wesołe tryle tańcowali mali
Kupidynowie bez strzały swobodnie.
A miedzy niemi pasterze z Nimfami
Siedząc, pieszczenie z niemi rozmawiali,
Swoje oddając służby i pochodnie,
Mieszając z szeptem całowania zgodnie.
W ten czas i nagie nie kryły dziewczęta,
Co teraz płótno zazdrośliwe kryje,
Róże[30] swych twarzy i mleka swéj szyje
I nie zakryte bywały draźnięta;
A często w jednéj wannie miłościwéj
Igrali z sobą i w jednéj krynicy.
Tyś, o poczciwe, naprzód zasłoniło
Zdroje[31] uciechy zazdrościwym stokiem,
Pragnącym chłodnéj w upragnieniu rosy.
Tyś śliczne oczy naprzód nauczyło
W kupę się zbierać, sztucznie władać wzrokiem
[399]
I kryć przedniejszą gładkość pod niebiosy.
Tyś zbiegłe przedtym po jagodach włosy
W sieci i czepce zamknęło na głowie,
Tyś bezpieczeństwo i niewinne żarty
Zmieniło w jakiś postępek zawarty.
Dałoś tryb usżom i wędzidła mowie.
Poprostu za twym miłości rozmiarem,
Kradzieżą już jest, co bywało darem.
To są twe własne i chwalebne sprawy:
Płacze, wzdychania, tęsknice, kłopoty.
Lecz ty, natury i miłości panie,
Co z potentaty miewasz swe zabawy,
Po co nawiedzasz te wieśniackie płoty,
Gdzie się wielmożność twoja z biedą stanie?
Pozwól żyć starych obyczajów ludzi
I niech monarchów twoja sława budzi.
Kochajmy; życie nie trzyma przymierza;
Kochajmy; słońce ginie i zaś wschodzi;
A nam, jeśli raz zamierzchnie się w oczach,
Klamka zapadła i wstać się nie godzi.
|