Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.

W Krywiczan grodzie, na zamku, na górze
Wielki stos płonie, na stosie, olbrzyma
Ciało Ryngolda, co go wróg nie pożył,
Płomień pożéra; i serce mu mężne
Wyjada naprzód, i mądrą mu głowę
Wypala potém, i ręce mu silne
Krępuje więzy i na piersiach siada,
W oczy zagląda, źrenice wyjada.
Niéma olbrzyma! poleciał duch jego
Do ojców kraju, złotemi skrzydłami.
Na białym koniu żeglował przez chmury,
Widział lud wszystek jak na Wschód wędrował,
A sokoł przed nim leciał złotopióry,
Ogary za nim, za nim niewolnicy.
Widzieli wszyscy, jak go orszak duchów
We wrotach ze czcią, z radością przyjmował,
Jak stary Kunas z długą srébrną brodą
Rękę mu dawał, jak Kiernas, dąb Litwy,
Konia powstrzymał i całował w głowę,
I jak Eglona na czoło olbrzyma

Sypała kwiaty i błogosławieństwa.
Widzieli wszyscy, jak w ojców orszaku
Na wieczne łowy i szczęście wędrował.
Sutink, Iminus, wiedli go pod ręce,
Złotą doń czarę Alusu przepili,
A na cześć jego Burtynikas stary
Śpiéwał pieśń długą, jak Niemen z Wiliją.
Wszyscy ojcowie w milczeniu słuchali,
Głową wstrząsali i w ręce plaskali.

Widział i śpiéwał Tilusson[1] ludowi,
Jak Ryngold ojców po kolei witał,
Jak go ojcowie z kolei witali,
I jak z Murgami[2] poskoczył na łowy
Z łukiem na barkach i oszczepem w ręku.

Mindows stał jeden przy ojcowskim stosie,
Braci nie było. Oni czoła skryli,
I oczu na świat pokazać nie śmieli,
W zakątach zamku bezsilni usiedli,
I o nieszczęściu swojém rozmyślali.

Piérwszy raz odkąd dziećmi być przestali,
Zeszli się bracia, Montwiłł ze Trajnysem,
I nienawiści wzajemnéj zabyli,
Wspólną pałając ku Mindowsu bratu.

— Trajnys! rzekł Montwiłł, pora nam o sobie
Pomyśléć, bracie! Na łożu śmiertelném

Ojciec postradał i serce i głowę,
Dał miecz obcemu, Mindowsa następcą,
I naszym panem ogłosił po sobie.
Będziemże cierpiéć i połknąwszy wzgardę,
Zostaniem jego sługami na zawsze?
Nie, Trajnys, myśmy prawa krew olbrzyma —
Mindows nie brat nasz, Mindows syn nieprawy,
Jemu nam służyć, nie nam schylać głowy.
Będziemże cierpiéć? Nam Litwa na poły,
Tobie — mnie. — Jemu służba i niewola.
Ojciec już duszą nie na tym był świecie,
Kiedy dziedzicem cudze wybrał dziecię.
Damyż tak zostać? Trajnys! powiedz bracie! —

— Chciałem cię o to zapytać, Montwille,
Czy scierpisz dzieci swoje poddanemi,
I siebie w jarzmie. — Cóż ci po Kiernowie
I brzeżku ziemi, w któréj nie panować,
Lecz jęczéć będziesz musiał i rwać włosy,
Ojcowskie ziemie widząc w obcych ręku.
Wiém, rzekł po chwili, ty mnie nienawidzisz,
Ja ciebie z twemi. — Lecz na bok niezgody,
Nam Litwę trzeba odebrać mu wprzódy,
A potém wrócim, gdy zechcemy, znowu
W dawną nieprzyjaźń, w braterską nienawiść. —

— Co poczniesz? Montwiłł mówił bratu cicho,
Co poczniesz? jechaćby nam do swych dzielnic

I zebrać wojska i napaść Mindowsa.
Nim się wytrzeźwi szczęściem upojony,
Zanim do niego głupi lud się zbieży.
Swoich z kiernowskich włości prędko zbiorę,
I nim się o nich dowié, tu przylecę.
Znam zamek, mnie tu od młodości znają,
Otworzą wrota, napadnę i zgniotę.
Ty z swemi przybądź na czas Żmudzinami,
Nam na wpół Litwa cała, pęta jemu,
Lub śmierć, na którą niewolnik zasłużył. —

A Trajnys milczał i potrząsał głową.
— Zła bracie rada, nim ty do Kiernowa,
Zanim ja na Żmudź dobiegę, on zwącha
Co go ztąd czeka. Ty nie znasz Mindowsa;
Wzrok ma sokoli, a rękę Olbrzyma,
Spójrzy, przeczuje, zabije nas obu!
Zła rada Montwiłł! — A jeśli tajemnie
Nie wezmiem zamku, nie chwycim go w jamie
Myśmy zginęli, on nam nie przebaczy.
Z nim Kunigasy, Bajoras, lud wielki.
Z nami kto pójdzie?? Zła rada! — I cicho
Jął mówić Trajnys. — Na co wojsko zbiérać?
Daleko jechać, długo się sposobić,
Gdy wszystko można tu i zaraz zrobić?
Ty masz przyjaciół, i u mnie są druhy,
Do nich idź, rękę wyciągnij, pomogą.
Mindows przyjaciół nie ma w całym dworze,

I nikt go nie znał do wczoraj, nie słyszał,
Że był na świecie. Zmówić się ze swemi;
Mindows spokojny, on pogardza nami,
Myśli, że już nas zdeptał jak robaki,
Że głowy podnieść nie będziemy śmieli. —
Noc ciemna, Montwiłł, najlepiéj usłuży
Miecz ostry w ręku. Czego czekać dłużéj?
Dzisiaj go zabić, i paskudne ścierwo
Krukóm wyrzucić za mury zamkowe! —

— A Montwiłł mruczał — Czy znasz ty Mindowsa?
Chytry jak sarna, co się psóm wywija —
Wiész ty, czy da się w łożu zamordować,
Jak stary niedźwiedź drzémiący w barłogu,
Co nic nie słyszy, śniegiem otrząśniony?
Cóż, jeśli chybim? — Kto nam rękę poda?
Paść będzie tylko, dać pod nogi głowy,
I czekać stryczka lub ciężkiéj niewoli.
Nie mamy wojska; przyjaciół ratunek,
Krucha podpora; nie ruszaj jéj, cała,
Ledwie ją dotkniesz, w proch się rozsypała —

— A mamy złoto, srébro ruskie mamy —
Miecze i zbroje, konie, niewolniki,
Kupim przyjaciół, kupim pomocniki. —
Tak mówił Trajnys — Montwiłł niedowierzał,
Milczał, to mruczał — Jechać nam do dzielnic
I zebrać wojsko i z wojskiem uderzyć.


— Na co nam wojsko, na jednego człeka?
Wstyd, Montwiłł, nas dwóch, a on jeden samy;
Ty masz trzech synów. — Na zamku nas dzieli
Dwie ściany tylko; straż co u drzwi czuwa.
Trudnoż mu życie dziś odebrać jeszcze?
Idź ty do swoich, ja pójdę za swemi.
Zbierzmy przyjaciół, a nim stos ojcowski
Dogaśnie, drugą rzucim nań ofiarę,
Pójdzie na łowy z ojcem, ulubieniec!
Lepiéj tam jemu, szeptał Trajnys cicho,
Na co nam czekać, czego zwlekać dłużéj?
Żeby on stosy do wojny zapalił,
Zgromadził ludu, zamki poosadzał,
Kupił przyjaciół, ujął Kunigasów —
I nas bezbronnych wziął, jak w gnieździe ptaki!
Jam widział w oczach, on nie będzie czekał,
Nie będzie bał się, namyślał i zwlekał —
My go nie wezmiem, on na nas uderzy —
I nie czas będzie! Dziś, dzisiaj Montwille,
Dzisiaj lub nigdy. — Kto ma jutro w ręku?
Jutro? A jutro on zabić nas może! —

— Dobrze, rzekł Montwiłł, idę Kunigasów
Zakupię sobie. — Ty nie żałuj srébra,
Podarków, słodkich słów i obietnicy. —

Spójrzeli w oczy sobie i odeszli,
I oba stali milczący na progach,
I tak myśleli w swych duszach o sobie.

— Zabić Mindowsa i Montwiłła zabić,
Mnie Litwa cała, na co nią się dzielić? —
A Montwiłł myślał — Mindows syn nieprawy,
Trajnys mój młodszy, niechaj giną razem,
Mam ja trzech synów, im i mnie kraj cały —
Za jedném cięciem dwóch pozbędę wrogów. —

I poszli oba, a Tikimas wyjrzał
Z zakąta, w którym wysłuchał rozmowy,
Śmiał się patrzając za odchodzącemi. —
— Nie tobie Litwa, rzekł, ni tobie panie!
Mindows Kunigas. Nie wam z nim się mierzyć,
Śmierć dla was obu, stosy i mogiła.
Tikimas ogień znalazł pod popiołem —
Pójdzie do pana, uderzy mu czołem
I powié wszystko. Nagrodę dostanie
Sto osadników i srébra sto rubli!
O, poczekajcie, nie śpieszcie się cieszyć!
Mindows się nie da ze śmiercią uprzedzić! —

I szedł do niego, padł na twarz przed panem.
— Kunigas didis![3] rzekł, śledzić kazałeś,
Już zwierz jest w kniei i czas iść myśliwym,
Bracia już na twą głowę się zmówili,
Poszli dłoń złocić Bajoróm, przyjaciół
Kupować sobie. — Dziś nocą napadną;
Wszystko słyszałem. — Głowy ich dojrzały,
Czas zerwać, psóm twym oddać na pożarcie. —


— Prawdaż to? krzyknął Mindows. Wnet się zrywa,
Prawda? Tyś widział, ty słyszałeś zdradę? —

— Na piorun Boga Perkuna, na brodę
Przysięgam, obu słyszałem jak knuli,
Aby Cię z życia haniebnie wyzuli.
Każ śledzić, poszli Bajorów osaczać,
Sieci stawiają na sług twoich wierność. —

— Sami w nie wpadną, rzekł Mindows, wiedziałem,
Widziałem wszystko — ale nie ich oczy
Ujrzą na stosie niewolnicy syna.
Xiężnéj synowie sami pójdą przodem
Na gody z ojcem do Wschodniego kraju.
Zbierz ludzi, gdy zmrok padnie przyjdziesz z niemi,
Każdy siekierę niechaj ma i stryczek.
Tutaj ich Mindows spotka. — Osadź wkoło
Wiernemi swemi. — Kiedy noc zapadnie,
Przyjdą, to wpuścić do mojéj świetlicy,
Do łoża mego. — Teraz w ślad za niemi,
Bież za ich tropem, patrz kto będzie z niemi,
I milcz jak mury. — Rzekł Mindows, powstaje,
Wyprawił sługę, sam pozostał z mieczem,
Ostrza probował, uśmiéchał się k niemu,
I wyjrzał prędko Saule[4] w morze wpadnie,
A noc nadejdzie i Menes[5] i gwiazdy.








  1. Kapłan pogrzebowy.
  2. Duchy szczęśliwe.
  3. Wielki Kniaziu!
  4. Słońce.
  5. Xiężyc.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.