Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXVI.

Biada téj ziemi, w którą koń Mindowsa
Bieży, za sobą wiodąc ludu tłumy;
Bo kędy czarną powieje on grzywą,
Sypie z niéj iskry, i sioła goreją;
Kędy on parsknie, mór nozdrzami bucha,
Ludzie padają, zwierz rycząc ucieka —
I pusto, ani ujrzysz w siołach człeka,
Ani bydlęcia w spokojnéj zagrodzie,
Ani kłosami wyzłoconych łanów.
Tylko szlakami leżą trupów stosy,
I pędzą stada bydląt, niewolnika;
I słychać pieśni zwycięzkiéj odgłosy,
Jak się z płaczliwą zwyciężonych mięsza.

Mindows na Lublin goni lacką ziemią,
Drewniany zamek oblega płomieniem;

Wpadł, zniszczył, wrócił z łupem i jeńcami.
Danjel Halicki w ślad za nim się goni,
I zgliszcza puste osadza swojemi.
Łupy Mindowsu, Danjelowi kraje.
Zaledwie wrócił w nowogródzki zamek,
Połockie posły czołem biją jemu,
Proszą na wojnę przeciw Smoleńskiemu.
Mindows chorągiew trzechtwarzą rozwija,
Leci na Smoleńsk, pustoszy krainę,
A powróciwszy, zastał Tatar doma.
Więc na Talary gna z ludem, i z granic
Wypchnął najezdców i zatrzasnął wrota.
Nie śmié wróg napaść — Mindowsa poznali:
Ręka spoczęła i siły nabrała;
Na kogo wzniesie ją, nie ujdzie cało.

Zaledwie zima pochody strzymała,
Ale wre w sercu żądza niezgaszona,
Pragnie krwi jeszcze; długo wojnę zwlekał,
Bezczynny leżał, na to święto czekał.
Teraz nie łatwo zrzuci szłyka z czoła,
I do sąsiadów o pokój zawoła.

Wrócił na zamek, spójrzał po świetlicach.
Naprzeciw ojcu wyszło dzieci dwoje,
Same, i niéma komu wieść za rękę.
Pusto na zamku, pusto! Jeszcze słychać
Pogrzebu wonie; w niewieściéj komnacie

Sprzęty jak dawniéj rozrzucone leżą:
Kądziel zerwana, krośna niedotkane,
Rąbki nie całkiem kraśną nicią szyte;
Jak gdyby Marti wyszła w sad za rutą,
Jakby za różą wyszła w las zielony,
Jakby ze sługi na łąkę wybiegła,
Lub płócien swoich bielących się strzegła.

Mindows dziesięćkroć do świetlicy wkroczył,
Jak gdyby szukał czegoś; a gdy zoczył
Krośna milczące, kądziele porwane,
I rąbki białe kurzawą zwalane,
Wrócił znów, siedział u ogniska długo,
Wysyłał patrzéć pogody na dworze,
Czy z wojskiem swojém już w pole wyjść może?
A zawsze sługa odpowiadał — Panie!
Zawieje kręcą śniegami białemi,
Że ani nieba, ani widać ziemi. —
Znowu Kunigas usiadał na skórze,
Na ogień patrzył, to po zamku kroczył,
I błędnym wzrokiem aż do komnat toczył,
W których Królowę zdał się widziéć jeszcze.

Raz wieczór szumiał śnieżystą zawieją,
W ognisku węgle niedogasłe tlały;
Mindows gdzieś myślą uciekł w dawne boje,
Pamięcią wojny znów odbywał swoje,
Gdy w ucho jego — pieśń kobiéca wleci —

Zerwał się, bieży do świetlicy dzieci,
I szybko podniósł ode drzwi zasłonę —
Spójrzał i stanął, a oczy zdziwione
Słupem się wryły — Nie postąpił krokiem,
Nie wyrzekł słowa długo. — Cóż zobaczył? —
Królewską kądziel w ręku białogłowy,
U stóp jéj dwoje bawiących się dzieci. —
Ona śpiéwała — Piosnka tak wesoła,
Dawno od zamku ścian się nie odbiła;
Ona śpiéwała, i w swém śpiéwie cała
Kędyś pieśniami w kraj pieśni uciekła.

I Mindows patrzał. Nie Marti to z grobu
Powstała młodszą, bo nie Marti lice;
Twarz jéj weselsza, ognistsze źrenice.
I głos nie Marti Królowéj, a przecie
Inna, a tamtéj podobna; tak kwiaty,
Na jednéj oba kwitnące łodydze,
Jednéj są barwy, woni, choć ich lica
Nie jedne obu. — Zamężna? dziewica? —
Kto ona? — myślał, i postąpi ku niéj.
Naówczas z ławy zerwie się kobiéta,
Uciekać pocznie — On goni i pyta —
— Ktoś ty? — odpowiedz. — Nie służebna moja?
Nie z dworu mego, obca, znać ze stroju,
Ruskie to szaty. — Ktoś ty, i zkąd tutaj? —
Klękła kobiéta, i podniósłszy oczy,
Mówić mu zacznie — Przebacz, Kunigasie!

Jam siostra Marti cioteczna, na pogrzeb
Zjechałam tutaj, bo nie było komu
Xiążęcéj żonie płakać na pogrzebie;
Przybyłam, żal mi sierot było rzucić,
I od dnia do dnia odkładam powrócić.
A tam mąż czeka i gniewa się może! —
Jutro ztąd jadę, dziś wieczór ostatni,
Chciałam się dziećmi méj siostry nacieszyć. —

— Po cóż od sierot, rzekł Mindows, się śpieszyć?
Czy na xiążęcym zamku źle wam może,
Małe wam izby, niewygodne łoże?
Lub sług wam mało, nudno saméj jednéj? —
— O! nie, nie źle mi! — lecz nudno za swemi,
Doumand sam został, i nie wojny pora,
On u ogniska siedzi, niéma komu
Pieśnią lub słowem dum rozerwać smutnych. —
— Doumand, rzekł Mindows z szyderskim uśmiechem,
Znajdzie pociechę, zapomni o stracie;
Wam gdy tu dobrze, zostańcie przy bracie. —
I siadł u ognia, skazał Doumandowéj
Kądziel rzuconą i piosnkę przerwaną
Kończyć. — Kobiéta długo się wzdragała;
Uciekać myśli, jednak nie ucieka,
I twarz odwraca, a patrzy z pod oka,
Dąsa się niby, usta w uśmiéch strojąc.
Aż wpół ją porwał Mindows i posadził,
I kazał śpiéwać — Ona milczy jeszcze,

Nić długą ciągnie, białą ręką zwija,
To spuści oczy, to wzniesie na niego.
A tak jéj wdzięcznie zawstydzonéj, gniewnéj,
Że Mindows patrzy wciąż na Doumandowę,
Zapomniał piosnki i oczy w nią wlepił.
Aż dzieci poczną cóś bełkotać do niéj,
I ona ku nim rumianą twarz skłoni,
Pieści się z niemi, na kolana bierze,
Włos złoty głaszcze i całuje w czoło.
Kunigas patrzy — Trzeba dziecióm matki,
Trzeba mnie żony — niech im matką będzie,
A dla mnie żoną. — Wstał, po izbie kroczy.
— Zostaniesz tutaj, rzekł jéj; do Doumanda
Gońca ślę jutro, by ciebie nie czekał. —
Wyszedł, i zaraz szlakiem ruskim bieży
Spudo z podarki w xiążęcą stolicę.
Nazajutrz Xiężna topi we łzach lice.
— Pozwól mi jechać, do swoich powrócić! —
Mindows się śmiéje — Alboż źle ci ze mną?
Pozostań tutaj — Dziś w nocy duch Marti
Nad łożem mojém ukazał się biały,
I mówił do mnie, bym cię wziął za żonę;
A jak duch kazał, ja zrobię, na Bogi! —

Za dwa dni Xiężnie łezka znowu z oczu
Wytrysła biała, i prosi Mindowsa —
— Puść mnie do męża, odpuść mnie do domu;
Po moich smutno, i mąż mnie przeklina. —

— Mąż cię zapomniał i wziął sobie drugą;
Tyś moją, Marti! — duch cię mnie poślubił.
Niech Doumand milczy, bo włość mu najadę. —

A dnia trzeciego Xiężna jeszcze prosi,
Ale tak cicho, że słów jéj nie słychać.
Kunigas nic już na prośby nie mówi —
Lecz przyszedł wieczór, — on u nóg jéj siedzi,
Ona go pieśnią litewską kołysze;
A rano ledwie z kobiecéj świetlicy
Wychodzącego widzą domownicy. —

Już dnia czwartego milczy Doumandowa,
Nie prosi wracać do męża i domu,
A na jéj czole niéma kropli sromu.
W drogich bursztynów sznury się ubrała,
Perłami włosy złote posplatała,
Kraśnemi szaty piersi osłoniła,
I śpiéwa w oknie stojąc jak jaskółki,
Kiedy do gniazda na wiosnę przylecą.

A dnia piątego Mindows na Doumanda
Wspomniał, i ona usta mu zatuli.
Śpiéwać zaczęła, zagłuszyła słowa,
I zaśpiéwała — Jam nie Doumandowa;
Kunigas wielki zaślubił mnie sobie,
Dał sznury pereł i bursztynu sznury,
Dał szaty złote i szaty z purpury —

Do ubogiego grodu nie powrócę,
Pana mojego na wieki nie rzucę. —

Aż dnia szóstego goniec z Rusi śpieszy;
O Doumandowéj mąż wieści się pyta —
Kiedy mu wróci, dawno po pogrzebie,
Czegoż się bawi w nowogródzkim zamku? —
Gońca ode wrót odegnali słudzy;
A ona stała w okienku wesoła,
I złote włosy czesała śpiéwając;
Gońca widziała, jakby nie widziała,
Perły nizała i piosnkę śpiéwała.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.