Skan zawiera grafikę.Nijola dziécię ukryła do nocy;
Zeszła na ziemię, gdy Poklus usypiał,
Niosąc je z sobą, nie wiedząc, co począć,
Tuląc płacz dziecka uściskiem trwożliwym.
Szła pustym światem, bez myśli przed siebie.
Smutna noc w czarnéj po nad nią osłonie,
I chmury płyną od północy ciężkie,
I wiatr wierzchołki drzew zgina do ziemi.
Aż drogi w troje przed nią się rozłamią.
Stała, i myśli, którą pójść, Nijola.
A wtém na pamięć matka jéj przychodzi,
Matka tak dawno przez nią zapomniana,
Do któréj dotąd nie śmiała zaglądać,
Żeby jéj swoich nie odkryć boleści.
Więc w prawo ku niéj prędko się zawróci,
I bieży bez tchu po nad Rosi brzegi,
Gdzie gród Kruminy i zamek na górze.
Wszystko tam razem z słońcem spać się kładło,
Wszystko spokojnym snem już spoczywało,
A Brekszta[1] lała słodkie sny na głowy,
Które po ciężkiéj pracy koło roli,
Nim w niebie Aussra, xiężyca kochanka,
Uśmiechem dniowi otworzyła wrota,
Krótkiéj roskoszy w spoczynku szukały.
Wokoło zamku, wiatrami drażnione,
Zboża na łanach także spać się zdały,
I jakby do snu lekko kołysały.
Wirszajtos domu i chlewów pilnował;
A Usparinia, siedząc nad granicą,
Zbłąkane stada bydląt odpędzała
Od plennych łanów i kwiecistych grządek.
Weszła Nijola na ojczyste progi.
Serce wspomnieniem młodości jéj biło,
A w oczach łzami zroszonych się ćmiło:
Bo przypomniała te młodości lata,
Których i w niebie zapomnieć nie można;
Chwile złocone, które Bogi ludzióm
Kładną na brzegu czary przeznaczenia,
By ich wspomnieniem reszty życia słodzić;
Chwile złocone, które im są daléj,
Im je człek głębiéj za sobą porzucił,
Tém częściéj pamięć w przeszłości je ściga.
U wrót się czujne psy szczekiem ozwały,
Lecz, jakby córkę swéj pani poznały,
Padły jéj u stóp i nogi lizały;
Czujni parobcy, pałacowi stróże,
Z snu poczętego z strachem się zerwali;
Krumine sama uwieńczoną głowę
Podniosła z łoża, w podwórzec wyjrzała.
O! gdzież dziecięcia macierzyńskie oko
Nie ujrzy zdala, zdala nie przeczuje?
Nim na krużganki Nijola wstąpiła,
Już ku niéj matka biegła niespokojna
I w progu jeszcze uściskiem witała;
Lecz widząc dziécię na ręku Nijoly,
— Cóż to jest? — rzecze — to niemowlę twoje?
Czyli cię Poklus z niém razem wypędził? —
— Nie, matko! — rzekła — dawno nie mam dzieci,
I wnuki moje ode mnie odbiegli!
To obce dziécię, to dziécię Bogini,
Pod twoję, matko, przynoszę opiekę. —
Naówczas długo jęła opowiadać
Naprzód o Mildzie, a potém o sobie,
Swojego życia i losu nie tając.
Nieraz Krumine łzami się oblała;
Lecz kiedy wolę przedwieczną wspomniała,
Którą w Staubunów[2] wyczytała lesie,
Wyrytą ręką Pramżu na kamieniu,
Cieszyła córkę, nie śmiała wstrzymywać;
I polecając Budintoj[3] opiece,
Nazad do męża ze łzami wysłała.