Ania z Zielonego Wzgórza/Część I/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Zielonego Wzgórza
Część I-sza
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsztajnowa
Tytuł orygin. Anne of Green Gables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I-sza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

Modlitwa Ani.

Tegoż wieczoru, odprowadzając Anię do pokoiku na facjatce, Maryla rzekła surowo:
— Wiesz, Aniu, zauważyłam wczoraj, iż, rozebrawszy się rozrzuciłaś ubranie po podłodze. Jest to brzydkie przyzwyczajenie, którego nie znoszę. Każdą część ubrania powinnaś, rozebrawszy się, starannie ułożyć. Nie lubię dziewczynek, nie dbających o porządek.
— Wczoraj wieczorem byłam tak bardzo zrozpaczona, że nie myślałam o ubraniu — odpowiedziała Ania. — Dziś ułożę wszystko jak najskrupulatniej. W przytułku surowo przestrzegano tego. Rzadko kiedy zapomniałam; zdarzało się to jedynie wówczas, gdy spieszyłam się do łóżka, aby zatonąć w marzeniach...
— Tutaj, o ile zostaniesz, nie wolno ci zapominać — upominała Maryla. — Ot tak, wszystko winno być w porządku. Teraz zmów modlitwę i połóż się spać.
— Ja nie odmawiam modlitwy! — rzekła Ania.
Maryla spojrzała zdumiona.
— Co też ty wygadujesz, Aniu? Czyż nie uczyli cię nigdy modlitwy? Bóg żąda, by wszystkie dzieci modliły się! Czy wiesz, Aniu, kto jest Bóg?
— Bóg jest to duch, niewidzialna istota, najwyższa doskonałość, wieczny i niezmienny, wszechmocny, wszystkowiedzący, rozumny, sprawiedliwy, dobry i litościwy — wyrecytowała Ania szybko i płynnie.
Maryla uspokoiła się nieco.
— Więc jednakże masz jakieś pojęcie. Nie jesteś zupełnie poganką. Gdzież nauczyłaś się tego?
— O, w niedzielnej szkole Domu Sierot. Uczyli nas tam całego katechizmu. To mi się bardzo podobało. Jest coś wspaniałego w wyrazach: „Nieskończony, niezmienny i wieczny“. Jakie to potężne! Jest w tem głęboki, pełny ton, jak gdyby wielkie organy zagrały. Nie można tego nazwać poezją, ale jednakże przypomina ją trochę, czy nie?
— Nie rozprawiamy teraz o poezji, Aniu... mówimy o wieczornej modlitwie. Czy nie wiesz, że to brzydko nie modlić się każdego wieczoru? Obawiam się, że jesteś bardzo niedobrem dzieckiem.
— Pani także łatwiej byłoby być niedobrą, niż dobrą, gdyby pani miała rude włosy — rzekła Ania z wyrzutem. — Ci, co nie mają rudych włosów, nie wiedzą wcale, jakie to okropne. Pani Tomas powiedziała, że Bóg umyślnie dał mi rude włosy. Od owej chwili nie mogłam go kochać. A zresztą wieczorami bywałam zbyt zmęczona, aby móc recytować jakąś modlitwę. Od ludzi, którzy muszą cały dzień piastować bliźnięta, nie powinno się wymagać, aby pamiętali jeszcze o modlitwie. Czy pani nie jest tegoż zdania?
Maryla przyszła do wniosku, że religijne wychowanie Ani powinnoby się zacząć bezzwłocznie; nie było tu czasu do stracenia.
— Musisz odmawiać modlitwę, dopóki jesteś pod moim dachem, Aniu — rzekła.
— Ależ, owszem, jeśli pani sobie tego życzy — odpowiedziała wesoło dziewczynka. — Uczynię wszystko, by panią zadowolić. Tylko dziś proszę mi powiedzieć, co mam mówić. Leżąc w łóżku, ułożę sobie jakąś bardzo piękną modlitwę, którą odtąd będę codziennie odmawiała. Jestem pewną że to będzie coś bardzo zajmującego.
— Musisz uklęknąć — rzekła Maryla, trochę zakłopotana.
Ania uklękła u kolan Maryli i z powagą spojrzała na nią.
— Dlaczego właściwie należy klękać do modlitwy? Gdybym ja szczerze pragnęła się pomodlić, wiem, cobym uczyniła. Poszłabym sama, samiutka na wielką piękną łąkę, albo lepiej jeszcze do dużego, ciemnego lasu i patrzałabym ku obłokom, het, w górę, w te cudne, bezgraniczne, błękitne niebiosa. Wtedy poprostu odczułabym modlitwę... Jestem gotowa. No, i cóż mam powiedzieć?
Maryla była wciąż zakłopotana. Miała zamiar nauczyć Anię tego codziennego dziecięcego pacierza: „Kiedy się do snu układam“ i t. d. Lecz, jakeśmy to już kiedyś wspominali, nie będąc pozbawiona uczucia śmieszności, odczuła natychmiast, że naiwny pacierz, ułożony dla biało ubranych maleństw, szepczących go na kolanach kochających matek, nieodpowiedni był dla tego piegowatego stworzenia, nie uznającego, ani też nie łaknącego Bożej miłości, której mu nigdy nie ofiarowano za pośrednictwem miłości ludzi.
— Jesteś dość duża, abyś potrafiła pomodlić się bez czyjejś pomocy — rzekła wreszcie. — Podziękuj Bogu za wszystkie dobrodziejstwa, jakich doznałaś, i proś go pokornie o spełnienie twoich życzeń.
— Dobrze, postaram się jak najlepiej — przyrzekła Ania, kryjąc twarz na kolanach Maryli.
— Litościwy Ojcze Niebieski — tak mówią księża w kościołach, więc można pewnie i u siebie w domu tak mówić... czy nie? — przerwała, podnosząc na chwilę głowę. — Litościwy Ojcze Niebieski, dziękuję Ci za „Jezioro lśniących wód“, za „Białą drogę rozkoszy“, za „Królowę śniegu“ i za „Jutrzenkę“. Jestem Ci zato naprawdę niewymownie wdzięczna. To są wszystkie Twoje dobrodziejstwa, jakie sobie w tej chwili przypominam, i za które Ci się należy podziękowanie. Co się tyczy moich życzeń, jest ich tak wiele, że w tej chwili nie starczyłoby mi czasu na wyliczanie ich. Wymienię więc tylko dwa najważniejsze. Pozwól mi pozostać na Zielonem Wzgórzu i uczyń mnie piękną, gdy dorosnę.

Pozostaję z szacunkiem
Twoja Ania Shirley.

— No i cóż, dobrze? — spytała, spiesznie podnosząc się z kolan. — Gdybym była miała więcej czasu, z pewnością dobrałabym piękniejszych wyrażeń.
Trudno byłoby opisać uczucia biednej Maryli. Pocieszała się nieco przeświadczeniem, że ta niezwykle oryginalna modlitwa była skutkiem nieświadomości, nie zaś braku szacunku dziecka. Starannie otuliła Anię kołdrą, przyrzekając sobie w duchu, że nazajutrz każe jej się nauczyć prawdziwego pacierza. Wychodziła już z pokoiku, zabierając świecę, kiedy Ania przywołała ją znowu.
— Przypomniałam sobie właśnie — rzekła — że powinnam była powiedzieć „amen“, zamiast „z szacunkiem“. Przecież tak mówią księża w kościołach. Zapomniałam o tem, ale wiedziałam, że musi być jakieś zakończenie, więc dałam takie, jakie znalazłam raz w podręczniku do pisania listów. Czy pani sądzi, że to stanowi jaką różnicę?
— Nie, wątpię bardzo — rzekła Maryla. — Śpij spokojnie, dobranoc!
— Dziś mówię „dobra noc“ z czystem sumieniem — rzekła Ania, kryjąc głowę w poduszki.
Maryla wróciła do kuchni, postawiła świecę na stole i zwróciła się ku Mateuszowi.
— Wistocie, Mateuszu, czas najwyższy, aby ktoś przygarnął to dziecko i zajął się jego wychowaniem. Jest to prawie zupełna poganka. Czy uwierzyłbyś, że się nigdy w życiu nie modliła? Muszę zaraz jutro pójść na probostwo pożyczyć dla niej modlitewnik dla młodzieży. Zacznę ją też posyłać do szkoły niedzielnej, gdy tylko zdążę jej uszyć jakieś ubranie. Przewiduję, że będę miała ręce pełne roboty... Tak, tak, każdy musi mieć w życiu swój dział trosk. Dotąd wiodłam spokojny żywot. Teraz przyszła na mnie kolej ciężkich dni, i muszę się poddać z rezygnacją losowi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: anonimowy.