Anioł kopalni węgla/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Anioł kopalni węgla
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Redakcya „Przyjaciela Dzieci“
Data wyd. 1903
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

Długie chwile oczekiwania na ich powrót, dla Iwarda i Maryi zdawały się być latami, wreszcie skończyły się. Wszyscy zostali wydobyci: Anna, zupełnie z sił opadła, Franciszek bardzo wycieńczony, i Tomek uśmiechnięty i szczęśliwy, że powiodło się wyratować, choć z takiem poświęceniem, kochanego anioła kopalni.
Pan Iward jednak omal nie przypłacił życiem tego wypadku. Leżał długo, pasując się ze śmiercią, wreszcie siły zaczęły mu powracać, i pierwszemi jego słowami, wymówionemi z całą świadomością, były:
— Anno, moje dziecię kochane, i ty dla ojca tylko oddałaś się tak niebezpiecznej pracy w kopalni? A gdy Marya pilnowała mnie, zajmując się dla zarobku praniem bielizny i jej naprawianiem, ty w podziemiu przepędzałaś całe dni w zabójczej atmosferze. Chodźcie, kochane dzieci moje, niechże was pobłogosławię, niech was przytulę do piersi, i podzielę się z wami tem szczęściem, jakie przepełnia moje serce.
Kiedy obie córki ze łzami radości rzuciły się w objęcia ojca, ciesząc się jego powrotem do zdrowia, do pomieszkania wszedł jakiś mężczyzna poważnej postawy, ale wszedł tak cicho, iż przez nikogo nie był dostrzeżony. Stojąc, w milczeniu patrzył z wielkiem wzruszeniem na rodzinę, złączoną wzajemną miłością. Gdy go wreszcie dostrzeżono i obie panienki z wielkim pośpiechem zaczęły ocierać łzy, jakby wstydząc się swego wzruszenia, nieznajomy rzekł z uczuciem:
— Nie kryjcie się, panienki, z waszem zobopólnem przywiązaniem. Łzy, które ronią oczy wasze, są chlubą serca i najdroższym skarbem, którym wasz ojciec pochlubić się może. Przychodzę do was z pewnym interesem. Jestem jednym z właścicieli tej kopalni, a wspólnikiem moim jest blizki krewny waszego ojca...
Pan Iward podniósł się na pościeli.
— Henryk... właścicielem tej kopalni?.. Nie, to niepodobna, to może tylko jednakowe nazwisko nasuwa to przypuszczenie! Gdyby tak było, to Franciszek przecież...
— Nie pracowałby na chleb powszedni, jako prosty górnik! czy tak? — zapytał z uśmiechem pan Loterby.
Pan Iward potakująco skinął głową.
— Pan Franciszek, jako przyszły właściciel i dyrektor kopalni, pragnął poznać dokładnie życie górników, aby według możności ulżyć ich doli. Dlatego też zapisał się pomiędzy robotników naszej kopalni, aby ci byli dla niego, jako dla towarzysza, z zupełną otwartością. Ale wracam do celu: wspólnik mój, wasz krewniak, z powodu choroby nie może was odwiedzić. Ze względu na waszą waśń rodzinną, choć wiedział o waszym tutaj pobycie, nie pośpieszył wam z pomocą materyalną, tylko przysyła mnie z następującem poleceniem:
Ty, panno Anno, swoją przytomnością umysłu uratowałaś życie jego synowi Franciszkowi; własną zasługą zdobyłaś sobie poszanowanie prostych robotników, tak, że ci na jedno twoje słowo oprzytomnieli w swoim bezrozumie, i uchronili się od czynu okrucieństwa, jakie zamierzali spełnić. Syn jego winien jest tobie życie, a on, jako ojciec, wieczystą wdzięczność.
— Ależ panie! — szepnęła nieśmiało Anna — jam tylko spełniła obowiązek, nic więcej, tylko obowiązek.
Byłaś aniołem opiekuńczym naszej kopalni, — ciągnął dalej pan Loterby — byłaś wraz z siostrą swą opiekunką chorego ojca...
— I to, panie, było naszym obowiązkiem! — szepnęły obie siostry, rumieniąc się. — Każda dobra córka zrobiłaby to samo, cośmy uczyniły.
— Tak jest, moje panienki kochane, tylko nie każda córka zdobyłaby się na podobne poświęcenie. Ale przystąpię do interesu, będącego celem mych odwiedzin.
A zwracając mowę do pana Iwarda, rzekł:
— Zobowiązał by łaskawy pan bardzo mnie i mego wspólnika, gdyby pan zechciał objąć urząd kasyera przy naszych zakładach górniczych. Jest to urząd, nie tyle wymagający utrudzenia i długiego ślęczenia, ile odpowiedzialny, dlatego też radzibyśmy widzieć na nim pana, jako człowieka nieposzlakowanej uczciwości. Panienkom zaś ofiarujemy miejsce nauczycielek przy dzieciach, używanych do roboty w naszej kopalni.
Pan Franciszek, chcąc bliżej poznać się z górnikami, sam został na jakiś czas górnikiem. Kryjąc swoje stanowisko, zbadał ich położenie, potrzeby, wymagania, i ułożył plan poprawy, który postanowiliśmy wprowadzić w wykonanie. Do najważniejszych środków należy nauka młodego pokolenia, więc zmniejszymy dla dzieci godziny pracy, a czas ten przeznaczymy na naukę w szkółce, której wy, moje panienki, będziecie przewodniczkami.
Sądzę, iż to będzie najlepszą nagrodą waszej dobroci, gdyż takim sposobem wy i ojciec wasz dojdziecie do spokoju i dostatków, które was niegdyś otaczały.
Na taką ofiarę cóż można było odpowiedzieć?
Pan Iward wyciągnął tylko rękę do pana Loterby i rzekł ze wzruszeniem:
— Bóg ci zapłać, zacny panie!
Obie córki stały, nie wiedząc, czy to sen, czy rzeczywistość, a gdy pan Loterby wręczył im zawiadomienie na piśmie, wzywające do zajęcia posad, nie umiały nawet znaleźć słów na wyrażenie swej wdzięczności dla stryja i pana Loterby.
W parę tygodni później, przy dzielnem użyciu służących ku temu środków, pożar w kopalni został ugaszony, i powoli wszystko wróciło do dawnego porządku. Franciszek objął główny zarząd nad nią, i ciż sami robotnicy, którzy niegdyś tak niesprawiedliwie z nim się obeszli, otoczyli go największym szacunkiem, wierząc w jego przychylność.
Iward z córkami przeniósł się do głównego gmachu zarządu i zajął mieszkanie tuż obok mieszkania swego brata; z powrotem zdrowia zajął się zaraz powierzoną sobie czynnością, córki zaś, po załatwieniu się z obowiązkami nauczycielek, trudniły się szyciem bielizny i robieniem koronek.
Dobrobyt zatem wzmagał się, kłopoty, powstające z niedostatku, znikły, robiono oszczędności, radość i szczęście zakwitły w rodzinie, przedtem tak zubożałej i opuszczonej przez wszystkich.
I cóż to sprawiło?
Miłość i poświęcenie młodej dziewczynki, słabej ciałem, ale silnej duchem; wierzącej, że chętnym do pracy i niepoddającym się rozpaczy Bóg błogosławi, a ludzie pomagają.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Anonimowy.