Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część ósma/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wroński w długim paltocie i nasuniętym na oczy kapeluszu, chodził jak zwierzę uwięzione w klatce po peronie, na przestrzeni dwudziestu kroków, pomiędzy stosami worków, rzucających wydłużony, skośny, wieczorny cień. Siergiejowi Iwanowiczowi, gdy podchodził, zdawało się, że Wroński udaje, iż go nie widzi, ale Koznyszew nie zwracał na to uwagi: stał on wyżej po nad wszelakie osobiste rachunki z Wrońskim.
W tej chwili w oczach Siergieja Iwanowicza Wroński był tylko człowiekiem działającym w imię wzniosłej sprawy i Siergiej Iwanowicz miał sobie za obowiązek pokrzepić go i wyrazić mu swe uznanie, zbliżył się więc do niego.
Wroński przystanął, wpatrzył się w niego, poznał i uczyniwszy parę kroków na spotkanie Siergieja Iwanowicza, uścisnął go bardzo mocno za rękę.
— Bardzo być może, że pan nie życzy sobie widzieć się ze mną — rzekł Siergiej Iwanowicz — ale czy nie mogę być panu pożytecznym?
— Z nikim widzenie się nie może sprawić mi tak mało nieprzyjemności, jak z panem — odparł Wroński. — Niech mi pan wybaczy... tak niewiele co przyjemnego spotyka nas w życiu...
— Rozumiem pana... pragnę tylko ofiarować mu swe usługi — rzekł Siergiej Iwanowicz, przypatrując się zbolałemu obliczu Wrońskiego — może będzie panu potrzebnym list do Milana lub Risticza?
— O nie! — odrzekł Wroński z pewną trudnością. — Jeżeli to panu wszystko jedno, może przejdziemy się trochę po peronie; w wagonie tak duszno!... List? Nie, dziękuję panu; kto szuka śmierci, obejdzie się bez rekomendacyj... chyba do Turków!... — dodał, uśmiechając się oczyma tylko; oczy jego miały gniewny i cierpiący wyraz.
— A jednak może się panu przydać znajomość z człowiekiem, znającym dokładnie tamtejsze stosunki... a zresztą, jak pan chce. Ucieszyłem się bardzo, gdym się dowiedział o pańskiem postanowieniu: ludzie napadają ze wszystkich stron na ochotników, więc człowiek w rodzaju pana może ich tylko podnieść w przekonaniu ogółu.
— Jako człowiek tyle tylko jestem wart, że nic a nic nie cenię mego życia... a że mam dosyć energii, aby się wrąbać w sam środek czworoboku i złamać go, albo poledz, to wiem napewno. Jestem zadowolony, że mam czemu oddać swe życie, które nie tyle jest mi niepotrzebnem, co zbrzydło mi... zawsze przyda się ono komuś — i Wroński poruszył niecierpliwie szczęką, gdyż ząb na chwilę nie przestawał dokuczać mu i przeszkadzał rozmawiać.
— Ręczę panu, że się pan odrodzi — rzekł Siergiej Iwanowicz ze wzruszeniem. — Pomoc, jaką pan okazuje swym pobratymcom, gdy chcą zrzucić z siebie dolegające im jarzmo, jest czynem wzniosłym, dla którego warto i żyć i umierać. Niech Bóg pana prowadzi i niech da mu spokój i ukojenie — dodał i wyciągnął rękę ku Wrońskiemu.
Wroński uścisnął mocno podaną sobie dłoń.
— Jako narzędzie mogę jeszcze być zdatnym... lecz jako człowiek jestem już tylko ruiną — dodał powoli.
Ślina, napełniająca ciągle usta z powodu bolu zębów, przeszkadzała mu mówić, i Wroński zamilkł, przypatrując się z zajęciem kołom lokomotywy, powoli i bez hałasu toczącej się po szynach.
I nagle co innego, nie tyle uczucie bólu, co dotkliwe moralne cierpienie, kazało mu zapomnieć na chwilę o zębie.
Patrząc na lokomotywę i na szyny, będąc pod wpływem rozmowy ze znajomym, z którym po raz pierwszy dopiero spotkał się po swem nieszczęściu, Wroński przypomniał sobie nagle ją, to jest to, co zostało się po niej jeszcze i co ujrzał, gdy jak szalony wbiegł do magazynu kolejowego: na stole leżało brutalnie rzucone, pokrwawione ciało, które parę godzin temu widział jak drgało życiem. Wroński przypomniał sobie tę głowę, której koła nie dotknęły, odrzuconą trochę w tył, z ciężkimi warkoczami i wijącymi się włosami na skroniach, widział znów przed sobą tę prześliczną twarz z nawpół otwartemi rumianemi ustami, twarz, na której malował się wyraz błagający o litość na wargach, a przestrachu w otwartych oczach. Wyraz ten zdawał się powtarzać straszną pogróżkę, jaką rzuciła mu kiedyś, że w przyszłości będzie żałował swego postępowania.
I Wroński usiłował przypomnieć ją sobie taką, jaką była wtedy, gdy po raz pierwszy spotkał się z nią na stacyi: tajemniczą, zachwycającą, kochającą, pożądającą szczęścia i obiecującą zapewnić je, a nie okrutnie mściwą, jaką wydala mu się podczas tej ostatniej rozmowy. Usiłował wskrzesić w swej pamięci chwile szczęścia, doznane w jej towarzystwie, lecz chwile te były nazawsze już zatrute. Przypominał ją sobie tylko tryumfującą, że spełniła groźbę, której spełnienie nie przyniosło nikomu żadnego pożytku... Wroński nie czuł już bólu zębów, a łkanie wykrzywiło mu twarz.
Po chwili, przeszedłszy się ze dwa razy po platformie i zapanowawszy nad swem wzruszeniem, zwrócił się znowu z udanym spokojem do Siergieja Iwanowicza.
— Czy wie pan o wczorajszej depeszy?... pobici są po raz trzeci, a jutro ma się odbyć stanowcza bitwa.
Porozmawiawszy jeszcze o powołaniu Milana na tron serbski i o doniosłości tego wypadku, Wroński i Siergiej Iwanowicz z uderzeniem drugiego dzwonka rozeszli się do swych wagonów.