Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Stepan Arkadjewicz zamierzał już pożegnać się, gdy Korniej zameldował:
— Siergiej Aleksiejewicz!
— Co to za Siergiej Aleksiejewicz? — chciał zapytać Stepan Arkadjewicz, lecz natychmiast przypomniał sobie o kim mowa.
— Ach, Sieroża! — rzekł. — „Siergiej Aleksiejewicz?“ — Myślałem, że dyrektor departamentu. Anna prosiła mnie, bym zobaczył się z nim — przypomniał sobie.
I stanął mu przed oczyma ten tkliwy, żałosny wyraz, z jakim Anna, żegnając się z nim, rzekła: „w każdym razie będziesz go widział; dowiedz się szczegółowo, gdzie on jest i kto znajduje się przy nim. I Stiwo... gdyby to było można! Chyba, że będzie można?“ Stepan Arkadjewicz domyślił się, co oznacza to „gdyby to było można“ — gdyby było można dostać rozwód i odzyskać syna... teraz jednak Obłoński widział, że niema nawet co marzyć o tem, w każdym jednak razie rad był zobaczyć siostrzeńca.
Aleksiej Aleksandrowicz przypomniał szwagrowi, że nikt nigdy nie wspomina dziecku o matce i prosił go, aby nie odzywał się ani słowa o niej.
Chorował bardzo po odwiedzinach matki, którym nie potrafiliśmy zapobiedz — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz — był nawet w niebezpieczeństwie życia. Racyonalna kuracya i morskie kąpiele w lecie poprawiły jego zdrowie i obecnie, idąc za radą doktora, oddałem go do szkoły, gdzie towarzystwo kolegów wywarło swój pożądany wpływ. Sieroża uczy się dobrze i zdrowie jego nie pozostawia nic do życzenia.
— Jak on urósł! przestał już być Sierożą, a jest całym Siergiejem Aleksiejewiczem! — uśmiechając się, zauważył Stepan Arkadjewicz, spoglądając na przystojnego, barczystego chłopca w granatowej bluzce i długich spodniach. Chłopak wyglądał na zdrowego i wesołego; na razie nie poznał wuja i skłonił się mu, jak obcemu, przyjrzawszy się jednak, przywitał go i czemprędzej odwrócił, jakgdyby rozgniewał lub obraził się na niego. Sieroża podszedł do ojca i podał mu dziennik ze stopniami.
— Dobrze — rzekł ojciec — możesz odejść!
— Schudł, wyrósł, nie jest już dzieckiem, lecz chłopcem, a ja to lubię — rzekł Stepan Arkadjewicz — czy przypominasz mnie sobie?
Chłopak obejrzał się prędko na ojca.
— Przypominam sobie, mon oncle — odparł krótko, spoglądając na wuja; Stepan Arkadjewicz skinął na niego i wziął za rękę.
— Jakżeż ci się powodzi? — zapytał, chcąc porozmawiać z siostrzeńcem i nie wiedząc, w jaki sposób wszcząć rozmowę.
Chłopiec, rumieniąc się i nic nie odpowiadając, usiłował uwolnić swą rękę z ręki wuja. Gdy Stepan Arkadjewicz puścił go, Sieroża jak ptak, któremu otwarto klatkę, rzucił pytające spojrzenie na ojca i szybko wyszedł z pokoju.
Minął rok, gdy Sieroża widział się po raz ostatni z matką; od tego czasu ani razu nie słyszał o niej — w parę miesięcy potem dostał się do szkoły, gdzie zaprzyjaźnił się z kolegami. Przestał już zupełnie oddawać się marzeniom o matce, które stały się przyczyną jego choroby po widzeniu się z nią; starał się zagłuszyć w sobie wszelkie wspomnienia, będąc zdania, że przystoją one tylko dziewczynkom, a nie chłopcu, mającemu kolegów; wiedział, że pomiędzy ojcem a matką istnieje nieporozumienie, które rozłączyło ich; wiedział, że musi pozostawać przy ojcu, usiłował więc przywyknąć do tej myśli.
Spotkanie się z wujem, który przez swe podobieństwo przypomniał mu matkę, było mu nieprzyjemnem, gdyż wywoływało w nim wspomnienia, jakich się wstydził. Spotkanie to było mu tembardziej niemiłe, że z paru wyrazów, jakie dosłyszał, czekając pode drzwiami gabinetu, domyślał się, że ojciec i wuj rozmawiają zapewne o matce. I Sieroża starał się nie patrzeć na tego wuja, który przyjechał burzyć jego spokój, i usiłował nie myśleć nad tem, co on mu przypomina, gdyż nie chciał czynić ani wyrzutów ojcu, przy którym musiał pozostać, ani, przedewszystkiem, poddawać się rozczuleniu, gdyż uważał je za niegodne siebie.
Stepan Arkadjewicz pożegnał się z Aleksiejem Aleksandrowiczem zaraz po wyjściu Sieroży i, gdy na schodach spotkał się z siostrzeńcem, zbliżył się do niego i zapytał co robi w szkole. Sieroża, korzystając z nieobecności ojca, rozgadał się z wujem.
— Bawimy się teraz w kolej żelazną — opowiadał wujowi — dwóch siada na ławce, to są pasażerowie, a jeden staje na niej i wszyscy zaprzęgają się... można i za ręce i za paski... i biegną przez wszystkie sale, gdyż drzwi już przedtem są pootwierane na roścież... Najtrudniej być konduktorem!
— Czy to ten co stoi? — zapytał Stepan Arkadjewicz z uśmiechem.
— Potrzeba odwagi i zręczności, szczególnie, gdy kolej zatrzyma się nagle, lub gdy ktobądź upadnie.
— Tak, to nie żarty — zauważył Stepan Arkadjewicz, spoglądając ze smutkiem na te ożywione, już nie dziecinne, nie zupełnie niewinne oczy, podobne do matczynych, i chociaż obiecał Aleksiejowi Aleksandrowiczowi, że nie będzie wspominał o Annie, nie mógł jednak powstrzymać się i zapytał:
— A matkę pamiętasz?
— Nie, nie pamiętam — odparł prędko Sieroża, a zarumieniwszy się, umilkł, i Stepan Arkadjewicz nie mógł już wydobyć z niego ani jednego słowa.
Po upływie pół godziny guwerner Sławianin znalazł swego wychowańca na schodach i nie mógł dobadać w żaden sposób, czy ten złości się czy też płacze.
— Zapewne upadłeś i uderzyłeś się? — rzekł guwerner. — Mówiłem ci, że to niebezpieczna zabawa i będę musiał powiedzieć o tem dyrektorowi.
— Gdybym się uderzył, napewno nie dałbym poznać tego po sobie... niech pan będzie o tem przekonany...
— Cóż więc ci się stało?
— Niech mi pan da spokój! — Pamiętam, nie pamiętam... co jego to obchodzi? po co mam pamiętać?... Dajcie mi święty spokój! — miał urazę nie tyle do guwernera, co do całego świata.