Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Oto znowu to samo! znowu rozumiem wszystko“ — rzekła do siebie Anna; gdy powóz ruszył i, kołysząc się, zaturkotał po nierównym bruku; wrażenia zmieniały się nieustannie, ustępując szybko miejsca jedno drugiemu.
„O czem to było mi tak przyjemnie myśleć, myślałam o tem niedawno!“... — starała się przypomnieć sobie. — „Tiutkin, coiffeur? Nie... nie o tem. Prawda... o tem, co mówił Jawszyn, że walka o byt i nienawiść są jedynymi węzłami, wiążącymi z sobą ludzi. Napróżno państwo jedziecie“ — zwróciła się myślą do towarzystwa, które czterokonnym powozem zdawało się jechać na zamiejską wycieczkę — „i pies, którego wieziecie z sobą, nic wam nie pomoże... przeznaczenie wszędzie będzie was ścigało.“ — Rzuciwszy okiem w stronę, w którą odwrócił się Piotr, Anna ujrzała robotnika z fabryki; robotnik tak się upił, że policyant wiózł go dorożką na wpół nieżywego. — „Ten to już prędzej — pomyślała — my z hrabią Wrońskim również nie znaleźliśmy tego zadowolenia, chociaż liczyliśmy na nie z pewnością“ — i Anna po raz pierwszy dopiero skierowała to jasne światło, przy którem przypatrywała się wszystkiemu, na cały swój stosunek z hrabią Wrońskim, o którym dawniej usiłowała nie myśleć. — „Czego on szukał we mnie? Nietyle miłości, co zadowolenia swej próżności i dumy“... — Annie zdawało się, że słyszy znowu każde jego słowo, że widzi spojrzenie jego, przypominające swym wyrazem spojrzenie pokornego wyżła, spojrzenie, jakie miał w początkach ich znajomości... A teraz wszystko zdawało się potwierdzać jej przypuszczenia. — „Tak... był w nim tryumf niezaspokojonej próżności... rozumie się, że była i miłość, lecz znacznie więcej było dumy... pysznił się mną. Teraz to już minęło, gdyż niema już z czego być dumnym; nie pysznić się lecz pogardzać mną należy. Wszystko, co tylko był w stanie zabrać mi, zabrał; teraz nie jestem mu potrzebną. Ja jestem mu ciężarem, on zaś usiłuje nie być nieuczciwym względem mnie. Wczoraj przez nieostrożność powiedział za wiele... czeka tylko na rozwód, aby ożenić się, ale nie ze mną, i spalić mosty za sobą. Kocha mnie... ale jak? The zest is gone. „Ten chce cały świat zadziwić swoją osobą i jest nadzwyczaj zadowolony z siebie“ — pomyślała, patrząc na tłustego, rumianego subjekta sklepowego, używającego konnej przejażdżki na wynajętej z ujeżdżalni szkapie. — „Przestałam mu się już podobać. Jeżeli wyjadę od niego, on w gruncie rzeczy będzie zadowolonym.“
Przejmujące światło, w jakim, jak obnażona, stawała przed nią obecnie cała istota i treść ludzkiego życia i stosunków’, przekonywało Annę, że przypuszczenia jej nie były mylnemi.
„Miłość moja staje się coraz bardziej namiętną i egoistyczną, a jego gaśnie stopniowo, i dlatego musimy się rozstać“ — myślała w dalszym ciągu. — „I nic nie jest w stanie zaradzić temu. Dla mnie on jest wszystkiem i żądam, aby coraz bardziej i bardziej należał do mnie, on zaś coraz usilniej pragnie odsunąć się odemnie. Zanim połączyliśmy nasze losy, jakaś siła wyższa zmuszała nas zbliżać się wzajemnie ku sobie; gdyśmy się zeszli, poczęła działać inna siła, która nas oddala jedno od drugiego. Nic nie jest w stanie przeciwdziałać tej sile. On zarzuca mi, że jestem bezmyślnie zazdrosna, ja sama powtarzam to sobie, ale to nieprawda... Nie jestem zazdrosna... nie czuję się jednak zadowoloną i zaspokojoną. Ale“... — otworzyła usta i przesiadła się w powozie, aby otrząsnąć się ze wzruszenia, wywołanego myślą, jaka jej nagle przyszła do głowy. — „Gdybym ja mogła być czem innem, nietylko kochanką, żądną jego pieszczot; lecz ja nie mogę i niechcę być niczem innem... to pożądanie wzbudza w nim wstręt, a we mnie niechęć, i inaczej w żaden sposób być nie może. Czyż ja niewiem, że on nie oszukiwałby mnie, że niema żadnych widoków na księżniczkę Sorokinę, że nie kocha się w Kiti, że nie zdradzi mnie? Wiem to wszystko, ale to nic nie pomaga. Jeżeli on, nie kochając mnie, z obowiązku tylko będzie dobrym i czułym dla mnie, a tego nie będzie, czego ja sobie życzę, tak... to to jest tysiące razy gorsze niż nienawiść! To piekło! A do tego już doszło... on oddawna już nie kocha mnie... a gdzie kończy się miłość, tam zaczyna się nienawiść... Tych ulic nie znam zupełnie, jakieś góry i wciąż tylko domy i domy... A w domach ludzie, bardzo dużo ludzi... Tyle ich jest, zliczyć ich trudno, a wszyscy nienawidzą się nawzajem. Przypuśćmy, że wymyślę coś takiego, czego życzę sobie i co mi zapewni szczęście. No... naprzykład? Otrzymuję rozwód, Aleksiej Aleksandrowicz oddaje mi Sierożę, wychodzę za mąż za Wrońskiego“... Gdy Anna przypomniała sobie Aleksieja Aleksandrowicza, z niezwykłą żywością wyobraziła go sobie natychmiast, jak żywego przed sobą, z jego łagodnemi, zgasłemi oczami bez życia, blękitnemi żyłami na białych rękach, z jego szczególnemi intonacyami i trzaskaniem palcami; dreszcz wstrętu i obrzydzenia przejął ją na wspomnienie stosunku, istniejącego kiedyś między nimi, stosunku, który również nazywał się miłością. „Otrzymam rozwód i zostanę żoną Wrońskiego... i co mi z tego przyjdzie?... że Kiti będzie zachowywać się względem mnie inaczej, jak dzisiaj? Nie! A Sieroża czy przestanie pytać się lub myśleć o moich dwóch mężach? A jakież nowe uczucie stworzę między sobą a Wrońskim? Czyż mogę liczyć już nie na to, że będę szczęśliwą, lecz że przestanę cierpieć? Nie, stanowczo nie!“ — odpowiedziała bez najmniejszego wahania. — „Niesposób... nasze życia rozchodzą się, jam jego, a on mojem nieszczęściem, a przerobić ani mnie ani jego nie można. Próbowałam już rozmaitych sposobów, ale śruba zużyła się. Co ja jestem, nędzarka obarczona dzieckiem, nad którą on lituje się tylko. Czyż my wszyscy nie jesteśmy rzuceni na świat tylko po to, aby nienawidzieć się nawzajem, i co za tem idzie, czynić sobie przykrości? — Idą uczniowie z gimnazyum i śmieją się! Sieroża?“... — przypomniała sobie syna. — „Myślałam również, że kocham go i cieszyłam się tą myślą... a jednak obchodzę się bez niego i zastąpiłam go inną miłością... nie uskarżałam się nawet na tę zamianę, dopóki miłość Wrońskiego czyniła zadość mym wymaganiom.“ I Anna z odrazą przypomniała sobie wszystko, co nazywała swą miłością. Cieszył ją teraz jasny, zdrowy pogląd na życie swoje i na ludzi. „Tak... i ja, i Piotr, i stangret Teodor, i ten kupiec i ci wszyscy ludzie, co mieszkają tam nad Wołgą, na której brzegi zapraszają te afisze... i wszędzie i zawsze!“ — myślała, gdy już podjechała do niskich zabudowań niżnegorodzkiej stacyi, i gdy tragarze wybiegli na spotkanie powozu.
— Czy każe pani kupić bilet do Obirałowki? — zapytał Piotr.
Anna zapomniała zupełnie dokąd i po co jedzie i tylko z wielkim wysiłkiem mogła zrozumieć pytanie.
— Tak — odparła, wysiadając z powozu i oddając lokajowi portmonetkę; walizkę wzięła sama.
Torując sobie drogę ku sali pierwszej klasy przez tłum podróżnych i odprowadzających, Anna przypominała sobie stopniowo wszystkie szczegóły swego położenia i powzięte plany, nie wiedząc, który z nich doprowadzić do skutku. I znowu to nadzieja, to rozpacz, zaczęły rozdrażniać rany jej zbolałego, bijącego mocno serca. Siedząc na kanapie i czekając na odejście pociągu, Anna spoglądała z odrazą na wchodzących i wychodzących (wszyscy wydawali się jej wstrętnymi), myślała o tem, jak pojedzie na stacyę i napisze parę słów do niego, i o tem, co ma mu napisać, i o tem, jak on teraz skarży się, na nią przed matką, o tem jak wejdzie do niego do domu matki i co mu powie. Chwilami zaś przychodziło jej na myśl, że mogłaby być jeszcze szczęśliwą w życiu... że jednocześnie kocha i nienawidzi go, że serce bije jej niezwykle prędko i mocno...