Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wareńka wyglądała bardzo ładnie w swej białej chusteczce na czarnych włosach. Dzieci, z któremi chętnie i wesoło bawiła się, otaczały ją dookoła, i Wareńka była widocznie wzruszoną spodziewaną poważniejszą rozmową z mężczyzną, który jej się bardzo podobał. Siergiej Iwanowicz szedł koło niej, zachwycając się nią nieustannie. Patrząc na nią, przypominał sobie słowa, jakie słyszał od niej, wszystko co tylko wiedział o niej dobrego, i coraz bardziej i bardziej dochodził do przekonania, że wrażenie, jakie ona wywiera na nim, jest identycznem z tem, jakiego kiedyś — kiedyś już doświadczał, i to, gdy był jeszcze bardzo młodym. Uczucie zadowolenia, że znajduje się blisko niej, powiększało się wciąż, dochodząc do tego stopnia, że, kładąc Wareńce do koszyka ogromny, znaleziony przez siebie rydz, spojrzał jej w oczy i, zauważywszy na jej twarzy rumieniec radosnego wzruszenia, zmieszał się i nic nie mówiąc uśmiechnął się do niej uśmiechem, który mówił bardzo dużo.
„Jeżeli rzeczy tak stoją — rzekł do siebie — tom powinien zastanowić się nad wszystkiem i zdecydować się, a nie poddawać się, jak młody chłopak, chwilowemu wrażeniu.“
— Pójdę teraz zbierać grzyby niezależnie od reszty towarzystwa, gdyż zdobycze moje są, jak dotąd, nader szczupłe — rzekł i poszedł z polanki, porosłej zrzadka staremi brzozami, po jedwabistej, rzadkiej trawie, po której wszyscy chodzili, w głąb lasu, gdzie pomiędzy białymi, brzozowymi pniami szarzały pnie osiczyny i zieleniły się krzaki leszczyny. Odszedłszy dziesięć kroków i ukrywszy się za krzakiem głogu, obsypanego różowawo-czerwonymi kwiatami, Siergiej Iwanowicz zatrzymał się, wiedząc, iż nikt go nie widzi.
Cisza głęboka panowała dokoła. Nad brzozami tylko, pod któremi stał, brzęczały, jak rój pszczół, muchy, i od czasu do czasu dolatywały dziecinne głosy. Nagle, niedaleko od skraju lasu zadźwięczał kontraltowy głos Wareńki, wołającej na Gryszę, i radosny uśmiech osiadł na obliczu Siergieja Iwanowicza. Zauważywszy ten uśmiech, Siergiej Iwanowicz kiwnął z naganą głową i, wyjąwszy z papierośnicy cygaro, zaczął je zapalać. Długo nie mógł zapalić zapałki o pień brzozy. Cienki naskórek białej kory oblepiał fosfor i ogień wciąż gasł. Nareszcie jedna z zapałek zapaliła się, wonny dym cygara wzniósł się obłokiem nad krzakiem i pociągnął pod spuszczające się gałązki brzozy. Śledząc oczyma smugę dymu, Siergiej Iwanowicz poszedł dalej wolnym krokiem i zaczął obmyślać swe położenie.
„Czemu nie? — myślał — gdyby to było tylko chwilowe uczucie lub namiętność, gdybym odczuwał tylko ten pociąg, ten wzajemny pociąg (mam prawo rzec wzajemny), lecz gdybym wiedział, że jest on wręcz przeciwny całemu memu dotychczasowemu życiu, gdybym czuł, że oddając się temu pociągowi, sprzeniewierzam się swemu powołaniu i obowiązkom... ale tak nie jest. Jeden tylko zarzut mogę postawić: gdym utracił Marie, powiedziałem sobie, że zostanę wiernym jej pamięci... to jedno mogę tylko zarzucić memu uczuciu“... „A to rzecz ważna — wmawiał w siebie Siergiej Iwanowicz, czując zarazem, że wzgląd ten dla niego osobiście nie mógł mieć żadnego znaczenia, a niweczył tylko w oczach innych jego własny, poetyczny urok. — Prócz tej jednej tylko okoliczności, choćbym nawet i szukał, nie mam nic do zarzucenia obecnemu memu uczuciu. Gdybym wybierał, kierując się li tylko rozumem, nie mógłbym zrobić lepszego wyboru!“
Siergiej Iwanowicz przypominał sobie bardzo wiele kobiet i panien, które znał, nie stawała mu jednak w pamięci żadna, któraby w tak wysokim stopniu właśnie łączyła w sobie wszystkie zalety, jakie on, rozważając rzecz całą na chłodno, chciał widzieć w przyszłej swej żonie. Posiadała cały urok i wdzięk młodości, lecz nie była dzieckiem, a jeżeli kochała go, to kochała ze świadomością, jak powinna kochać kobieta; to po pierwsze. Po drugie: była daleką nietylko od zamiłowania do wystawnego życia, lecz widocznie miała nawet wstręt do niego, a zarazem znała świat i posiadała wszystkie zalety kobiety z dobrego towarzystwa, a Siergiej Iwanowicz nie mógł wyobrazić sobie swej przyszłej towarzyszki życia bez tych zalet. Po trzecie: była religijną, i nie jak dziecko bezwiednie religijną i dobrą, jak naprzykład Kiti, lecz całe jej życie było opartem na religijnych przekonaniach. Siergiej Iwanowicz do najdrobniejszych nawet szczegółów znajdował w niej to wszystko, czego życzył sobie od przyszłej żony: była ubogą i sierotą, nie sprowadzi więc z sobą całej chmary krewnych, którzy będą wywierali swój wpływ na dom męża, jak to naprzykład widział na Kiti, a wszystko będzie zawdzięczać tylko mężowi, czego też Siergiej Iwanowicz życzył sobie zawsze od swego przyszłego życia rodzinnego. I ta dziewczyna, łącząca w sobie wszystkie powyższe zalety, kochała go szczerze. Siergiej Iwanowicz nie był zarozumiałym, lecz nie mógł nie zauważyć tego, i kochał ją również. Można było postawić jeszcze jeden zarzut, wiek Siergieja Iwanowicza, lecz ród jego odznacza się długowiecznością, on sam niema jeszcze ani jednego siwego włosa, i nikt nie daje mu czterdziestu lat, a zresztą pamiętał, jak Wareńka mówiła, że tylko w Rosyi pięćdziesięcioletni ludzie uważają się za starców, a że we Francyi taki mężczyzna jest dans la force de l’âge, a czterdziestoletni, ma się za un jeune homme. Cóż jednak znaczy ilość lat, gdy on sam czuje się młody duchem, jak dwadzieścia lat temu? Czyż nie oznaką młodości było to uczucie, jakiego doświadczał teraz, gdy wychodząc znowu na skraj lasu, ujrzał w jasnem świetle ukośnych promieni kłoniącego się ku zachodowi słońca zgrabną postać Wareńki, w żółtej sukni, z koszykiem w ręku, przechodzącą lekkim krokiem koło pnia starej brzozy? Gdy to wrażenie, wywołane ujrzeniem Wareńki, zjednoczyło się w nim z wrażeniem, wywołanem pięknością widoku, jaki przedstawiało żółcące się owsiane pole, zalane ukośnymi promieniami słońca, i tam za polem, gdzieś daleko, stary las błękitniejący w oddali, Siergieja Iwanowicza opanowała rzewność, i przekonał się, że powziął już stanowczy zamiar. Wareńka, która przed chwilą nachyliła się, aby zerwać grzyb, podniosła się szybkim ruchem i obejrzała za siebie. Siergiej Iwanowicz rzucił cygaro i pospiesznie zbliżył się do niej.