Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Kiti była nadzwyczaj rada, że ma sposobność spędzić jakiś czas sam na sam z mężem, gdyż zauważyła, że cień niezadowolenia przesunął się po jego wrażliwej twarzy, gdy wchodząc na werandę, zapytał o czem rozmawiano, a nikt nie odpowiedział mu.
Wyszli we dwoje naprzód, i gdy nie było ich już widać z werandy, gdyż dostali się na wyjeżdżoną, pełną kurzu i zasypaną żytnimi kłosami i ziarnami drogę, ona oparła się mocniej na jego ręku i przycisnęła ją do siebie. On zapomniał już o chwilowem nieprzyjemnem wrażeniu, i znajdując się przy niej, doświadczał teraz, gdy myśl o jej odmiennym stanie nie opuszczała go ani na chwilę, nowego jeszcze i radosnego, obcego zupełnie wszelkiej zmysłowości wrażenia bliskiej obecności ukochanej kobiety; nie miał jej nic do powiedzenia, lecz chciał usłyszeć dźwięk jej głosu, który również jak i spojrzenie, zmienił się teraz zupełnie. W głosie, jak również w spojrzeniu była pewna miękkość i powaga, jak u ludzi zajętych wciąż ukochaną przez siebie myślą.
— Nie zmęczysz się? Opieraj się na mnie więcej — rzekł Lewin.
— Nie potrzeba... cieszę się bardzo, że mam sposobność spędzić z tobą trochę czasu i przyznaję się, że bardzo mi dobrze z nimi, ale żal mi naszych samotnych zimowych wieczorów.
— Jedno było dobre, a drugie jeszcze lepsze — odparł, przyciskając jej rękę.
— Czy wiesz o czem rozmawiałyśmy, gdyś ty wszedł?
— O konfiturach.
— Tak i o konfiturach, a potem jak odbywają się oświadczyny.
— A! — mruknął Lewin, przysłuchując się bardziej dźwiękom jej głosu, niż wyrazom, które wymawiała; cała uwaga jego skierowaną była na drogę, którą szli przez las, i Lewin omijał wszystkie miejsca, gdzie żona jego mogła stąpić niepewną nogą.
— I o Siergieju Iwanowiczu i o Wareńce. Czyś zauważył?... pragnę tego bardzo... — mówiła dalej. — Jak ty się zapatrujesz na to? — i zajrzała mu w oczy.
— Nie wiem doprawdy — odparł Lewin z uśmiechem — pod tym względem nic a nic nie rozumiem Siergieja. Opowiadałem ci przecież...
— Tak, że był zakochanym w tej pannie, co to umarła...
— Byłem wtedy dzieckiem jeszcze i wiem o tem tylko z opowiadań... przypominam go sobie jednak... był nadzwyczaj sympatyczny wtedy. Ale gdy od tego czasu przyglądam się jego postępowaniu z kobietami, widzę, że jest uprzejmym dla nich, że niektóre podobają mu się, lecz widać, iż patrzy na nie poprostu jak na ludzi, a nie jak na kobiety.
— Tak, ale teraz z Wareńką... zdaje mi się, że coś jest...
— Może i jest... trzeba go znać jednak... Jest to niezwykły, dziwny człowiek... żyje tylko życiem duchowem... jest to człowiek o zbyt czystej i podniosłej duszy.
— Jakto? Czy ożenienie się przyniosłoby mu ujmę?
— Nie, lecz on przywykł do tego stopnia żyć życiem duchowem, że w żaden sposób nie może pogodzić się z rzeczywistością, a Wareńka w każdym razie jest rzeczywistością.
Lewin przyzwyczaił się już teraz wypowiadać wprost swoje myśli i nie zadawał sobie pracy przyoblekania ich w ścisłe wysławianie się, gdyż wiedział, że żona, szczególnie w takich serdecznych chwilach, jak teraz, zrozumie odrazu myśli jego, i Kiti w rzeczy samej zrozumiała go.
— Dobrze, ale i ona niema w sobie tyle „rzeczywistości“, co ja naprzykład; jestem też pewną, że we mnie nie zakochałby się nigdy.
— A jednak on kocha cię bardzo, i sprawia mi to ogromną przyjemność, że moi kochają cię...
— W istocie, jest dla mnie bardzo, dobrym, ale...
— Ale w każdym razie z nieboszczykiem Nikolinką polubilibyście się jeszcze bardziej — dokończył Lewin. — Czemuż nie mamy mówić o nim? — dodał. — Chwilami doprawdy czynię sam sobie wyrzuty; skończy się na tem, że zapomnę o nim zupełnie. A był to taki dziwny, a zarazem zacny człowiek... Ale o czem to myśmy mówili? — odezwał się po chwili milczenia.
— Więc ci się zdaje, że on nie może zakochać się — rzekła Kiti, tłumacząc na swój język słowa Lewina.
— Nie, żeby się nie mógł zakochać — odparł z uśmiechem — ale on niema tej słabości, która jest potrzebną... zazdrościłem mu zawsze, nawet i teraz, gdym taki szczęśliwy, zazdroszczę mu wciąż.
— Zazdrościsz mu, że nie może zakochać się?
— Zazdroszczę mu, że jest lepszy odemnie — odparł Lewin, uśmiechając się. — On żyje nie dla siebie; całe życie jego podporządkowane jest obowiązkom i dlatego też jest szczęśliwym i spokojnym.
— A ty? — z ironicznym, choć pełnym miłości uśmiechem zapytała Kiti.
Nie byłaby w stanie wyłuszczyć w żaden sposób tego procesu myśli, który zmusił ją do uśmiechu; ostateczny jednak wynik tych myśli polegał na tem, że mąż jej, zachwycając się swym bratem i stawiając go znacznie wyżej od siebie, nie był szczerym. Kiti wiedziała, że ta nieszczerość pochodzi z miłości do brata, z poczucia, że on, Lewin, jest zanadto szczęśliwym, przedewszystkiem zaś z powodu nieustannej chęci, aby być lepszym. Kiti lubiła ten charakterystyczny rys w swym mężu i dlatego uśmiechnęła się.
— A ty? z czegóż ty jesteś niezadowolony? — zapytała z tym samym uśmiechem.
Lewinowi sprawiało przyjemność niewierzenie żony w jego niezadowolenie i bezwiednie chciał doprowadzić ją do tego, aby wyjawiła mu powody swego niewierzenia.
— Jestem szczęśliwy, lecz niezadowolony z siebie.
— W jaki więc sposób możesz być niezadowolonym, gdy jesteś szczęśliwym?
— Jakby to powiedzieć?... Tak, naprawdę, to niczego nie pragnę, tylko żebyś ty nie potknęła się. Ach, na miłość Boską, nie można przecież tak skakać! — uczynił jej wymówkę, że zrobiła zanadto prędki ruch, przestępując przez leżącą na ścieżce gałęź. — Chwilami jednak, gdy myślę o sobie i porównywam siebie z innymi, szczególniej z bratem, przekonywam się, żem wart bardzo mało.
— Ale dlaczego? — dopytywała się Kiti wciąż z tym samym uśmiechem — czyż ty również nie pracujesz dla dobra swych bliźnich? a twoje kolonie, twoje gospodarstwo, twoje dzieło...
— Dochodzę do przekonania, a szczególniej teraz, żeś to ty temu winna — rzekł, przyciskając jej rękę — i że pracuję inaczej niż dawniej. Teraz pracuję tylko dlatego, że muszę... aby zbyć. Gdybym ja mógł tak kochać swą pracę, jak ciebie kocham... a ja w ostatnich czasach odrabiam ją tylko, jak zadaną lekcyę.
— No, a cóż powiesz o mym ojcu? — zapytała Kiti. — Czyż i on jest złym człowiekiem, ponieważ nic nie robi dla społeczeństwa?
— On? nie. Ale trzeba mieć tę prostotę, dobroć i rozsądek, jakie ma twój ojciec... a czyż ja posiadam je? Ja nic nie robię i to mnie męczy. Tyś sprawczynią tego wszystkiego... gdy ciebie jeszcze nie miałem i gdy nie było jeszcze tego — rzekł, rzucając spojrzenie na jej figurę, które Kiti zrozumiała — obracałem wszystkie swe siły na pracę, teraz zaś nie mogę i wstyd mi tego, i mam wyrzuty sumienia; pracuję jak za pańszczyznę i tylko udaję...
— Ale chciałbyś się teraz zamienić z Siergiejem Iwanowiczem? — zapytała Kiti — czy wolałbyś pracować dla społeczeństwa i kochać zadaną sobie lekcyę, tak jak on to czyni? i tylko...
— Rozumie się, że nie — odparł Lewin. — A zresztą jestem do tego stopnia szczęśliwy, że nic już nie wiem... A tobie zdaje się, że on oświadczy się dzisiaj? — dodał po chwili milczenia.
— I zdaje mi się i nie zdaje... życzę sobie tylko koniecznie. Przepraszam cię — i Kiti schyliła się i zerwała dziki rumianek, rosnący na skraju drogi — rachuj: oświadczy się, nie oświadczy się — rzekła, podając mu kwiatek.
— Oświadczy się, nie oświadczy — mówił Lewin, obrywając białe wąskie płatki.
— Złe, źle! — chwytając go za rękę, zawołała Kiti, która z dziwnem wzruszeniem przypatrywała się jego palcom, oderwałeś odrazu aż dwa!
— Nic nie szkodzi, za to nie porachujemy tego małego — odparł, odrzucając mały, nierozwinięty płatek. — Już i linijka dopędziła nas.
— Nie zmęczyłaś się Kiti? — krzyknęła głośno księżna.
— Wcale a wcale nie.
— Siądź sobie, konie są zupełnie spokojne i jedź powolutku.
Nie warto jednak było wsiadać, gdyż było już bardzo blisko i całe towarzystwo poszło pieszo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.