Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

Przed wyjazdem Wrońskiego na wybory, Anna mając na względzie, że sceny powtarzające się między nimi z powodu każdego jego wyjazdu, mogą tylko ujemnie wpłynąć na jego miłość ku niej, w żadnym zaś razie dodatnio, postanowiła zapanować nad sobą i znieść spokojnie rozłąkę z nim. Lecz to chłodne, surowe spojrzenie, jakiem Wroński spojrzał na Annę, gdy przyszedł oznajmić jej o swym wyjeździe, obraziło ją, i Wroński nie zdążył jeszcze wyjechać, gdy spokój jej był już zakłóconym.
Przypominając sobie potem w samotności to spojrzenie, które wręcz jej mówiło o tem, że Wroński chce skorzystać ze swych praw niezależności, Anna, jak zwykle nabrała przeświadczenia, iż jest lekceważoną. „Ma prawo jechać, kiedy i dokąd mu się podoba, i nietylko jechać na czas jakiś, ale nawet porzucić mnie. Przysługują mu wszelkie prawa, a mnie żadne; wiedząc jednak o tem, nie powinien postępować ze mną w ten sposób. Cóż on jednak zrobił w rzeczy samej? Rzucił na mnie obojętne i surowe spojrzenie... rozumie się, że takie rzeczy z trudnością dają się określić, lecz tego nie było dawniej i nie jest to bez znaczenia... — myślała — spojrzenie to dowodzi, że już zaczyna być obojętnym.“
I chociaż doszła do przekonania, że zbliża się już faza zobojętnienia, nie mogła jednak nic postanowić i nie mogła w niczem zmienić swych stosunków względem niego. Teraz, również jak przedtem, mogła działać na niego swą urodą i również, jak to już czyniła od niejakiego czasu, mogła tylko nieustanną umysłową pracą w ciągu dnia, a w nocy morfiną zagłuszać straszne myśli o tem, co się z nią stanie, jeżeli on przestanie ją kochać. Był, co prawda, jeszcze jeden sposób: nie starać się zatrzymywać go przy sobie (Anna nie pragnęła niczego, tylko aby on ją kochał) ale zbliżyć się do niego i postawić się względem niego na takiej stopie, aby on nie mógł, choćby nawet chciał, porzucić jej. Środkiem tym był rozwód i ślub. I Anna poczęła życzyć sobie tego i postanowiła zgodzić się odrazu, gdy Wroński lub Stiwa zaczną rozmawiać z nią o tem.
Pięć dni zbiegło jej na myślach tego rodzaju, te pięć dni, w ciągu których on miał być nieobecnym.
Czas schodził jej na spacerach, rozmowie z księżniczką Barbarą, zajmowaniu się szpitalem, a przedewszystkiem na czytaniu jednej książki po drugiej. Ale dnia szóstego, gdy konie wróciły bez niego, Anna poczuła, iż brak już jej sił na zagłuszanie myśli o nim, natarczywie cisnących się do głowy. Jednocześnie zachorowała mała, Anna sama poczęła ją pielęgnować, lecz i to zajęcie nie było w stanie ją rozerwać, gdyż choroba nie była groźną. Pragnęła całem sercem pokochać tę dziewczynkę, ale nie mogła, a udawać miłości nie była w stanie w żaden sposób. Tego samego dnia wieczorem, udając się już na spoczynek, chciała jechać do miasta, po głębokim jednak namyśle napisała dziwny i dwuznaczny list, który Wroński odebrał i, nie odczytawszy go wcale, wysłała przez umyślnego. Na drugi dzień rano odebrała jego kartkę i poczęła żałować, iż pisała do niego. Przerażona oczekiwała znowu tego strasznego spojrzenia, jakie rzucił na nią przed swym wyjazdem, szczególnie, gdy się dowie, że dziewczynka nie była tak bardzo chorą; w każdym jednak razie, Anna była zadowoloną, iż napisała do niego; teraz już przyznawała się przed sobą, że ciąży mu, że on z żalem rozstaje się ze swą niezależnością, aby powrócić do niej, i pomimo to rada była, iż on przyjedzie... niech nawet będzie niezadowolonym, ale w każdym razie niech będzie z nią tutaj razem, aby ona mogła wciąż patrzeć na niego i wiedzieć o każdym jego ruchu.
Anna siedziała w salonie pod lampą, z nowem dziełem Taine’a w ręku, czytała, przysłuchując się wyciu wiatru i oczekując lada chwila turkotu powozu; parę razy zdawało się jej, że słyszy odgłos kół, lecz za każdym razem myliła się; nareszcie nietylko koła zaturkotały, ale nawet dało się słyszeć wołanie stangreta, rozlegające się głucho pod podjazdem. Nawet księżniczka Barbara, która kładła właśnie pasjansa, odezwała się, że to Wroński musiał przyjechać. Anna, zarumieniwszy się mocno, zerwała się prędko z krzesła, lecz zamiast zejść na dół, jak to czyniła już dwa razy tego wieczoru, zatrzymała się na środku pokoju. Nagle objął ją wstyd, iż dopuściła się podstępu, najbardziej zaś przeraziła ją myśl, w jaki sposób on przyjmie tę wiadomość. Uczucie doznanej obrazy minęło już i obecnie lękała się tylko, aby on nie wyraził jej swego niezadowolenia. Przypomniała sobie, że córce drugi dzień było już znacznie lepiej i nawet, że była już zupełnie zdrowa; Anna miała nawet do niej urazę, że wyzdrowiała właśnie wtedy, gdy list został wysłanym; potem przypomniała sobie jego, że on jest już tutaj ze swemi rękami, oczami i t. d., usłyszała jego głos i, zapomniawszy o wszystkiem, pobiegła z radością na jego spotkanie.
— Jak zdrowie Ani? — zapytał zniżonym głosem, stojąc na dole i spoglądając na zbiegającą ku niemu Annę.
Za chwilę Wroński siedział na fotelu i lokaj ściągał mu z nogi ciepłe buty.
— Już znacznie lepiej.
— A ty? — zapytał, przeciągając się.
Anna ujęła go za dłoń i pociągnęła ku sobie, nie spuszczając z niego spojrzenia.
— Rad jestem bardzo — rzekł, spoglądając chłodno na nią, na jej uczesanie, na jej suknię, o której wiedział, iż została włożoną naumyślnie dla niego.
Wszystko to podobało mu się bardzo, lecz już tyle razy miała sposobność podobać się!
I ten surowo-kamienny wyraz, którego tak bała się, odbił się na jej twarzy.
— Rad jestem bardzo — powtórzył. — A ty czyś zdrowa? — zapytał, obcierając chustką wilgotną brodę i całując ją w rękę.
„Wszystko jedno, co się teraz stanie — myślała — niech on tylko będzie tutaj, a gdy jest już ze mną, to nie może, nie ośmieli się nie kochać mnie.“
Wieczór przeszedł szczęśliwie i spokojnie w towarzystwie księżniczki Barbary, która skarżyła się mu, iż Anna podczas jego nieobecności zażywała morfinę.
— Cóż miałam robić?... nie mogłam sypiać... myśli przeszkadzały mi. Gdy on jest, nie zażywam nigdy... prawie nigdy.
Wroński opowiadał o wyborach, a Anna potrafiła zadawanemi pytaniami skierować rozmowę na jego powodzenie, to jest na przedmiot, o którym najchętniej rozmawiał; potem opowiedziała mu wszystko, co zaszło podczas jego nieobecności w domu i co mogło go zajmować... i te wiadomości również były bardzo wesołe.
Ale późnym już wieczorem, gdy pozostali sami, Anna, widząc, iż on znowu znajduje się pod jej wpływem, zapragnęła wyjaśnić przykrą kwestyę listu.
— Przyznaj się jednak, żeś rozgniewał się, odebrawszy mój list i że nie uwierzyłeś mi.
Z chwilą jednak, gdy to powiedziała, spostrzegła, że chociaż on był jaknajlepiej względem niej usposobionym, nie przebaczył jej jednak tego.
— W istocie — rzekł — list ten zadziwił mnie bardzo... to Ani jest chora, to znów ty sama chcesz jechać...
— Wszystko, co napisałam, to prawda.
— Przecież ja nie wątpię o tem...
— Nieprawda, wątpisz!... Widzę, żeś niezadowolony.
— Nie wątpię ani na chwilę. Coprawda jestem niezadowolony, że ty zdajesz się nie chcieć przypuszczać, iż są obowiązki...
— Obowiązki jechania na koncert...
— Nie mówmy już lepiej o tem...
— Dlaczego mamy nie mówić?
— Chcę ci tylko powiedzieć, że mogą mi wypaść sprawy niecierpiące zwłoki... teraz, naprzykład, będę musiał jechać do Moskwy w sprawie domu... Ach, Anno, czemu ty tak łatwo poddajesz się rozdrażnieniu? Czyż nie wiesz, że ja żyć nie mogę bez ciebie?
— Jeżeli to prawda... — odezwała się Anna zmienionym głosem, to to życie bardzo cięży ci... przyjeżdżasz i zaraz następnego dnia wyjeżdżasz znowu, tak zwykle postępują tylko...
— Anno, jesteś okrutna... Gotów jestem oddać życie...
Lecz ona nie słuchała go.
— Jeżeli pojedziesz do Moskwy, to i ja pojadę... nie zostanę tutaj. Powinniśmy albo rozejść się, albo być zawsze razem...
— Przecież wiesz, że to jest jedyne moje pragnienie, lecz na to...
— Potrzebnym jest rozwód? Napiszę do niego, sama widzę, że niema innej rady... ale ja pojadę z tobą do Moskwy...
— Zdajesz się grozić mi, a ja przecież marzę tylko o tem, aby nie rozłączać się z tobą.
Ale tylko obojętne, złe spojrzenie prześladowanego i rozdrażnionego człowieka błysło mu w oczach, gdy mówił te pieszczotliwe wyrazy...
Ona dostrzegła to spojrzenie i odgadła zapewne jego znaczenie.
— Jeżeli tak jest w rzeczy samej, jest to prawdziwe nieszczęście! — mówiło jego spojrzenie; było to tylko chwilowe wrażenie, lecz Anna nigdy nie mogła go zapomnieć.
Anna Arkadjewna napisała do męża, prosząc go o rozwód, i w końcu listopada razem z Wrońskim pojechała na całą zimę do Moskwy, pożegnawszy się przedtem z księżniczką Barbarą, która musiała wracać do Petersburga.
Spodziewając się lada dzień odpowiedzi od Aleksieja Aleksandrowicza, a co za tem idzie i rozwodu, Wroński i Anna zamieszkali razem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.