Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część trzecia/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Noc, jaką Lewin spędził na kopicy siana, nie przeszła dla niego bez śladu: gospodarstwo, prowadzone w ten sposób, jak obecnie, zbrzydło mu i straciło dlań cały swój urok. Pomimo świetnego urodzaju, nigdy nie było, lub przynajmniej nigdy dotąd nie zdawało się Lewinowi, że jest tyle niepowodzeń i tyle nieporozumień pomiędzy nim a chłopami, jak w tym roku, a powód tych niepowodzeń i nieporozumień był obecnie najzupełniej zrozumiałym dla niego. Zadowolenie, jakie praca sprawiała mu sama przez się, zbliżenie się przez nią do chłopów, zazdrość, jakiej doznawał na widok ich życia; chęć wejścia w to życie, która w ciągu owej nocy z marzenia stała się zamiarem, którego szczegóły obmyślał, wszystko to do tego stopnia zmieniło jego poglądy na zaprowadzone już gospodarstwo, że Lewin nie mógł interesować się niem w tym samym stopniu co przedtem, jak również nie mógł nie zauważyć swej niechęci ku wszystkiemu, co miało z niem związek.
Stada uszlachetnionych krów, takich jak Pawa, znajdująca się w wysokiej kulturze; zorana pługami ziemia, dziewięć pól z miedzami, obsadzonemi łoziną; dziewięćdziesiąt dziesięcin zaoranego głęboko nawozu, rzędowe siewniki i t. p., wszystko to byłoby bardzo ładnem, gdyby robiło się samo przez się, lub gdyby to robił on sam wraz z towarzyszami, ludźmi współczującymi z nim. Lecz Lewin widział teraz wyraźnie (praca nad dziełem o gospodarstwie rolnem, w której usiłował dowieść, że głównym składnikiem gospodarstwa winien być robotnik, pomagała mu w tem bardzo), że gospodarstwo prowadzone dotąd było tylko zawziętą i uporczywą walką, toczoną pomiędzy nim a robotnikami, w której z jednej strony, mianowicie z jego, istniało nieustanne naprężone dążenie przerobienia wszystkiego na wzór, jaki uważał za najlepszy, z drugiej zaś strony — ze strony jego pracowników, chęć pozostawienia wszystkiego naturalnemu biegowi rzeczy. Tocząc tę walkę Lewin widział, że przy największem natężeniu sił z jego strony, a bez żadnego wysiłku, a nawet powziętego zamiaru z góry, z drugiej strony, osiągało się tylko to, że przewaga nie skłania się ku żadnej stronie, że zupełnie napróżno marnowały się jaknajlepsze narzędzia, najładniejszy inwentarz i najurodzajniejsza ziemia; co zaś było jeszcze mniej pomyślnem, że nie tylko zupełnie napróżno ginie energia, zużywana na tę walkę, lecz Lewin nie mógł również nie odczuwać teraz, gdy pojął dokładnie cały cel swego gospodarstwa, że cel ten nie należy do podniosłych.
W rzeczy samej na czem polegała ta walka? On musiał walczyć o każdy swój grosz (i nie mógł nie walczyć, gdyż gdyby na chwilę chociaż osłabła jego energia, to by mu zabrakło pieniędzy na wypłaty robotnikom), oni zaś pragnęli pracować spokojnie i przyjemnie, i tak, jak do tego byli przyzwyczajeni. W jego interesie leżało, aby każdy robotnik zrobił jak można najwięcej, aby nie zaniedbywał się, aby starał się nie psuć wialni, konnych grabi, młocarni, aby zastanawiał się nad tem co robi; robotnik zaś chciał pracować spokojnie, odpoczywając od czasu do czasu, a przedewszystkiem bez wysiłku i bezmyślnie. W ciągu ostatniego lata Lewin dostrzegał to na każdym kroku. Gdy posyłał ludzi kosić koniczynę na paszę, każąc wybierać gorsze dziesięciny, przerośnięte trawą i piołunem, na których koniczyna nie była zdatną na nasienie, koszono mu parę najładniejszych dziesięcin przeznaczonych na nasienie i, aby uniewinnić się, mówiono, że tak kazał ekonom i pocieszano tem, że będzie miał śliczne siano. Lewin jednak wiedział, że zrobiono to dlatego, iż taką koniczynę było znacznie łatwiej kosić. Gdy wysyłał konne grabie do grabienia siana, łamano je zaraz po ujechaniu kilku kroków, gdyż parobkowi nudziło się siedzieć na koźle pod machającemi nad nim skrzydłami i mówiono mu wtedy: „niech pan będzie łaskaw nie niepokoić się, baby zgrabią natychmiast.“ Pługi okazywały się niezdatnemi do niczego, gdyż ratajowi nie przyszło nigdy do głowy, że należy opuścić podniesiony lemiesz i zawracając pługiem, mordował konie i psuł ziemię, Lewina zaś prosił, aby nie martwił się. Konie puszczano w pszenicę, gdyż żadnemu robotnikowi nie chciało się być nocnym stróżem i pomimo zakazu, robotnicy zmieniali się co noc i Wańka, spędziwszy cały dzień przy pracy, zasnął w nocy w polu, do czego przyznawał się potem, mówiąc: „moja wina.“ Trzy najlepsze jałowice rozdęło, gdyż nie zaprowadzono je na wodopój i puszczono w koniczynę, chcąc zaś pocieszyć Lewina, opowiadano mu, iż sąsiadowi jego wyzdychało 112 sztuk w ciągu trzech dni. A działo się to wszystko nie dlatego, aby ktobądż źle życzył czy to Lewinowi, czy też jego gospodarstwu; owszem, Lewin wiedział, że ludzie lubili go i nazywali dobrym panem, działo się to zaś tylko dlatego, że całej służbie chciało się pracować wesoło i spokojnie i że cel Lewina był nietylko obcym i niepojętym dla niej, lecz wręcz przeciwnym jej celom. Lewin od dawna już uczuwał niezadowolenie ze swego stosunku do gospodarstwa; widział, że łódka jego płynie, lecz nie znajdował i nie szukał nawet prądu, być może, że naumyślnie nawet łudził samego siebie. Obecnie jednak nie mógł już dłużej mamić się; gospodarstwo, jakie prowadził, nietylko, że przestało go zajmować, lecz począł odczuwać pewien rodzaj wstrętu do niego i Lewin nie mógł już dłużej zajmować się niem.
Na zniechęcenie Lewina wpływała jeszcze i ta okoliczność, że blisko niego, o trzydzieści wiorst zaledwie, bawiła Kiti Szczerbacka, którą radby był ujrzeć, a na co nie mógł się zdobyć. Darja Aleksiejewna Obłońska, gdy był u niej, zapraszała go, aby przyjechał i po raz drugi oświadczył się jej siostrze, która, jak to Dolly dawała do zrozumienia, nie odrzuci go teraz. Lewin, zobaczywszy Kiti Szczerbacką, przekonał się, że nie przestał jej kochać, lecz nie mógł jechać do Obłońskich, wiedząc, że ona jest tam. Fakt, że on oświadczał się jej, a ona odmówiła mu, stawiał pomiędzy nimi nieprzezwyciężoną przeszkodę. „Ja nie mogę prosić ją, aby tylko dlatego była moją żoną, że nie może być żoną tego, za kogo chciała wyjść.“ Myśl ta czyniła ją obojętną dla niego i Lewin myślał o Kiti z pewnem rozdrażnieniem: „Nie starczy mi sił rozmawiać z nią bez uczucia wyrzutu i patrzeć na nią bez rozdrażnienia, a ona tylko jeszcze bardziej zacznie nienawidzieć mnie, a to bezwarunkowo musi nastąpić. A zresztą jakżeż mogę po tem wszystkiem, co mi powiedziała Darja Aleksiejewna, jechać tam do nich? Czyż mogę nie dać do zrozumienia Kiti, że wiem o wszystkiem od jej siostry? I mam wspaniałomyślnie przyjechać przebaczyć jej i okazać jej swą litość? Mam odgrywać przed nią rolę wybaczającego i zaszczycającego ją swą miłością!?... Po co Darja Aleksiejewna powiedziała mi to wszystko? Mógłbym spotkać się z nią zupełnie wypadkiem i w takim razie stało by się to samo przez się, lecz teraz jest to niemożliwe, niemożliwe.“
Darja Aleksiejewna napisała do niego parę słów, prosząc o przysłanie damskiego siodła dla Kiti. „Mówiono mi, że pan ma siodło; spodziewam się, że przywiezie je pan osobiście.“
Lewin nie mógł już znieść tego. „Jakto?! taka rozumna, delikatna kobieta mogła tak poniżać siostrę!“
Chcąc odpisać Dolly, ułożył z dziesięć listów, lecz podarł wszystkie i posłał siodło bez żadnej odpowiedzi. Napisać, że przyjedzie, nie można było, gdyż nie może tam jechać; napisać, iż nie może przyjechać, gdyż ma różne przeszkody lub że wyjeżdża, jeszcze gorzej; posłał więc siodło bez żadnej odpowiedzi i będąc pod wrażeniem, że postąpił niewłaściwie, wyjechał zaraz nazajutrz, zdawszy na ekonoma całe gospodarstwo. Lewin wyjechał na drugi koniec powiatu do przyjaciela swego Świażskiego, w którego dobrach były rozległe błota z dubeltami. Świażski pisał do niego przed kilku dniami, domagając się spełnienia uczynionej mu dawno obietnicy przyjechania do niego na polowanie. Błota z dubeltami w Surowskim powiecie od dawna już nęciły Lewina, który z powodu licznych zajęć zawsze odkładał na później tę wycieczkę; teraz zaś rad był oddalić się od sąsiedztwa Szczerbackich, a przedewszystkiem od gospodarstwa i cieszył się, że może pojechać na polowanie, które zawsze we wszelkich strapieniach było mu najlepszą pociechą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.