>>> Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Podgórski
Tytuł Antoni Sznejder
Podtytuł autor „Encyklopedyi do krajoznawstwa Galicyi“
Pochodzenie Kłosy, czasopismo illustrowane tygodniowe, 1875, t. 20, nr 504, 25 lutego
Data powstania 1875
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ANTONI SZNEJDER,
autor „Encyklopedyi do krajoznawstwa Galicyi“.

Mało komu są znane prace Antoniego Sznejdra, chociaż niewątpliwie jest on jednym z ludzi, mających wszelkie prawo do ogólnego szacunku. Prawości charakteru niezłomnéj, niestrudzony w pracy, obdarzony wielką bystrością umysłu i zadziwiającą pamięcią, oddał niepospolite usługi na polu naukowém, a szczególnie krajoznawstwa Galicyi. Patrząc na to, czego dokonał, naprawdę trudno jest pojąć, jak mógł dojść do tak pięknych rezultatów człowiek prywatny, aż do ostatnich czasów od wszystkich prawie opuszczony, nie poparty dotąd przez prassę, zmuszony zarabiać na życie codzienne, bez zachęty i współczucia ze strony publiczności.
Urodzony 12 Czerwca 1825 r. w Olczanicy, o milę od Złoczowa, z Leopolda i Teresy z Wodnickich Sznejdrów, dziecinne lata spędzał w Żółkwi, do szkół chodził we Lwowie. Ukończywszy gimnazyum w roku 1842, musiał na wezwanie matki wracać do Żółkwi. O uniwersytecie nie było co i myśléć: ojciec umarł 11 lat przedtém, a szczupła emerytura, zaledwie kilka reńskich na miesiąc wynosząca, pobierana przez wdowę, matkę kilkorga dzieci, nie wystarczała nawet na skromne utrzymanie domu. Aby jéj więc nie być ciężarem i czasu nadaremnie nie tracić, siedemnastoletni chłopak, nic lepszego znaléźć nie mogạc, wstąpił do kancelaryi pułkowéj huzarów księcia Koburskiego, w Żółkwi konstytujących. Widok ruin zamku królewskiego, groby Żółkiewskich, Daniłowiczów, Sobieskich i tyle innych pamiątek, w jakie obfituje to miasto, wcześnie rozpaliły wyobraźnię młodzieńca ku rzeczom starożytnym. Począł pytać, oglądać, notować; zbierał kamienie, księgi i oręże; słuchał podań ludowych, porównywał je ze słowem pisanem, i wkrótce stanął przed nim świat nowy, dotąd nieznany, a tak piękny, że już oderwać się nie mógł od niego.
Pierwszą pracą, jaką się zajął, były posągi: Jana III oraz jego przodków i powinowatych, Jakóba Sobieskiego, Stanisława Żółkiewskiego, Jana Daniłowicza i trzech Radziwiłłów, podówczas jeszcze stojące w portalu zamku, w którym sam mieszkał[1]. Zaciekawiony, kogoby te posągi wyobrażać miały, bo oprócz Jana III i jego ojca, wszystkie inne pozbawione już były marmurowych płyt z napisami, nie mógł usnąć spokojnie, aż nim nie dociekł rzeczy. Jedno prowadzi do drugiego; robiąc poszukiwania do tych posągów, gdy nikt z otaczających nie umiał nic powiedziéć, a sam w książkach nic znaléźć nie mógł, bo jeszcze wtenczas nikt Żołkwi nie opisał, przypadek zrządził, że od sług i mieszczan, do których się był udał, dowiedział się o archiwum Radziwiłłowskiem, czyli skarbcu zamkowym, jak go lud nazywał, gdzieś w kącie zarzuconym. Raz się już tam dostawszy, nie łatwo dał się wyprowadzić. Była to dla niego prawdziwa kopalnia złota, pierwsza jaką napotkał w życiu. Siedział w niéj całemi godzinami, wszystkie chwile, wolne od obowiązkowéj pracy, badaniom poświęcając. Przeglądał rękopisma, robił wypisy, nie jedno téż wyniósł, ratując od pleśni. Tu téż zaczął się wdrażać do paleografii, bez znajomości któréj stare pergaminy pozostają zagadką. Dopomagały mu w tych jego pracach studya historyczne i geograficzne, którym się zawsze z zamiłowaniem oddawał, jak niemniéj gruntowna znajomość języków, polskiego, ruskiego, łacińskiego i niemieckiego, z życia lub ze szkół wyniesiona. Opisał Żołkiew pod względem historycznym, archeologicznym i statystycznym, lecz rękopism ten wraz z innemi przepadł w r. 1849, jak również wiele cennych rzeczy, w skarbcu zdobytych. Zwiedzał okolice Żołkwi, składał materyały, a z zebranych przezeń już wtenczas licznych opisów korzystał przed rokiem 1848 p. Hipolit Stupnicki w swéj „Geografii Galicyi“ opisy zaś niektórych miast i znaczniejszych miejscowości po niemiecku, nabył z ręki trzeciéj nieznajomy autor z Lipska i użył ich przy wydaniu Encyklopedyi Meyera.
W kancelaryi pułkowéj zostawał p. Sznejder aż do roku 1848, a po kilkoletniem mimowolnem oderwaniu od wszelkiéj pracy, przeniósł się do Brodów, gdzie wówczas jego matka zamieszkiwała, ciężką chorobą i niedolą złamana. Daremnie się oglądał za jakiembądź chlebodajnem zajęciem. Nie zachwiał się jednakoż i matki nie opuścił, i pracy naukowéj nie przerwał. Rzucił się na prowincyą, rozpoczął wędrówki po kraju, by tam zarabiając pisaniem w dominiach[2], przy których w wielu miejscach chwilowo pracował, i sobie i rodzinie jakkolwiek dopomódz. Trwało to rok cały, nie bez pożytku dla nauki; przypatrzył się bowiem ludowi i krajowi, a wszystko zaraz notował. Udało się przytém nieraz wyciągnąć z za pieca jaką starą księgę, jakieś dawne szpargały, regestra lub listy. Nie obeszło się téż bez oglądania starych cerkwi, okopów, kurhanów i wykopalisk.
Roku 1853, przeniósł się znowu do Żołkwi, bo go tam ciągle nęcił ów skarbiec zamkowy, ale go już nie zastał; gdzie i jak się podział, nie wiadomo. Tą razą dostawszy się do urzędu obwodowego, jako rachmistrz drogowy, z obowiązku służby często wyjeżdżał w dalsze okolice. Nigdy z podobnéj podróży nie wrócił z próżnemi rękami. Bodaj kilka liczb statystycznych lub jaką pieśń gminną, a musiał zawsze coś przywieźć. Zbiory jego poczęły się znów wzmagać; gromadził materyały do opisania Galicyi od najdawniejszych czasów.
W roku 1858 po raz trzeci opuścił Żołkiew i udał się do Lwowa, gdzie dotychczas przebywa. Zmuszony ciężką pracą po biórach zarabiać na życie, jeszcze ciężéj pracował w godzinach pozabiórowych. Wkrótce piwnice i strychy klasztorów, archiwa rządowe i prywatne, podobnież zakłady naukowe, ruiny wysokiego zamku, góry, sioła i lasy okoliczne, nie miały dla niego tajemnic. Potrafił téż zwiedzić odległe strony Galicyi, poznał Stanisławów, Tarnów, Trębowlę, Kraków, Zbaraż i inne miejsca. Od 1862 po 1864 pracował w administracyi, wychodzącego podówczas pod redakcyą J. Dobrzańskiego, Dziennika Literackiego, i było mu nieco już lepiéj, zwłaszcza, że w Dzienniku poraz pierwszy mógł wydrukować kilka prac swoich, a od roku 1865 po 1871 był znowu diurnistą przy wydziale krajowym. Praca i niewygody tak mu zdrowie zwątliły, iż nigdzie zająć stałéj posady niemógł. Pomimo tylu niepowodzeń, ani na chwilę nie upadał na duchu. Odmawiał sobie wszystkiego, każdy grosz obracając na pomnożenie swych zbiorów, nieraz przez cały dzień nic nie jadł, byle tylko kupić książkę lub jaki dawny dokument; z czasem téż jego zbiory tak wzrosły, że nie miał się gdzie z niemi podziać. Szczęściem, że wpadło mu w oko ogłoszenie zarządu gmachu Ossolińskich o mającéj nastąpić licytacyi mieszkania w suterenach tegoż gmachu; stanął więc i za 5 guldenów utrzymał się przy dość obszernéj izbie: a gdy poznał go ś. p. książę Lubomirski Jerzy, ówczesny kurator zakładu, do którego p. Sznejder ofiarował kolekcyą wykopalisk przez siebie zebranych na Wysokim Zamku, nietylko skwitował go z czynszu, lecz do pierwszéj przyłączył drugą izbę.
Po dwudziestu trzech latach wytrwałéj pracy, doczekał się nareszcie, że świat uczony zwrócił nań uwagę. Z pierwszych prac jego ogłoszonych roku 1865 przez Dziennik Literacki, pod tytułem Miasta i miasteczka Galicyi, najważniejszą była monografia Baworowa, oparta na źródłach autentycznych, jakie sam był wynalazł. Zapoznał się z bibliotekarzem uniwersytetu Jagiellońskiego, znanym bibliografem Estrejcherem, za pośrednictwem którego udzielił Towarzystwu Naukowemu w Krakowie zebranych po kościołach i gmachach Lwowa, istniejących dotąd lub dziś już zagładzonych napisów. Estrejcher był jednym z pierwszych, którzy wyciągnęli doń rękę, ośmielając serdecznie, by bez straty czasu zajął się opisem Galicyi, do czego wszakże, dla braku jakichkolwiek środków, nie mógł wtenczas przystąpić. Przyjęty w grono, zawiązanego w tymże 65-tym roku, Towarzystwa technicznego we Lwowie, miał kilka odczytów o przemyśle krajowym. Jeden z nich z dnia 15 grudnia 1866, o Wyrobach glinianych w Galicyi od najdawniejszych czasów, przyjęty przychylnie przez publiczność i gremium uczonych, został wydrukowany w Tomie I „Jahresberichte des technischen Vereines in Lemberg, 1867“, zkąd w osobnych przedrukach rozszedł się następnie po całéj Europie. Ośmielony takiem przyjęciem, wydał jeszcze w końcu tegoż roku, napisane dawniéj przez siebie, Pomniki w katukumbach kościoła XX. Dominikanów we Lwowie, jakotéż wewnątrz i zewnątrz téj świątyni. Lwów 1867, z trzema litograf. tablicami, późniéj Starożytności m. Żołkwi krótko spisane na pamiątkę odnowienia kościoła farnego w tém mieście 12 Września 1867 r. monografie Starego Sioła, Stanisławowa i inne, zwykle z wizerunkami. Pamiątka z wycieczki do Lwowa 1871 r. z kilku litografiami, przedstawiającemi zakład Ossolińskich, teatr, ratusz i t. d. jest także jego pióra, tylko przez wydawców skrócona. Napisaną była dla zaznajomienia Szlązaków i Prusaków z stolicą Czerwonéj Rusi. Nowszemi czasy Sznejder podpisywał się Sartorius.
Po przeniesieniu swych skarbów do suteren gmachu Ossolińskich, począł się krzątać około urzeczywistnienia głównéj swéj myśli, dla któréj życie poświęcił i tyle przecierpiał. Mógł się już przynajmniéj rozłożyć obszerniéj, uporządkować nieco materyały, pewien ład i katalog w zbiorach zaprowadzić, i było mu lżéj, bo przynajmniéj mieszkanie nic nie kosztowało.
Jakim cudem udało się Sznejdrowi w r. 1868 wydać swym kosztem 1-szy, a w następnym 2-gi zeszyt swéj Encyklopedyi do Krajoznawstwa Galicyi, przez całe życie nie mając więcéj jak guldena dziennie, tego nie potrafię rozwiązać? Dość że wyszły, wyszły i zwróciły na siebie uwagę ludzi poważnych, a szczególnie niemieckich uczonych. Natychmiast z Niemiec kilka tamtejszych Towarzystw naukowych przysłało mu dyploma na członka korespondenta. Słynny w świecie naukowym c. kr. Zakład Geologiczny w Wiedniu pośpieszył toż samo uczynić, poczém Galicyjskie Towarzystwo Gospodarskie zdążyło w też tropy, zapraszając Sznejdra na członka rzeczywistego, a w roku 1873 Komissya Archeologiczna Akademii nauk w Krakowie, mianowała go także członkiem czynnym.
Jednak w Galicyjskiéj publiczności Encyklopedya jego należytego nie znalazła uznania i materyalnego poparcia. Miała zaledwie ośmdziesięciu kilku prenumeratorów a drugie tyle egzemplarzy rozebrali ludzie naukowi, i podobnież zakłady krajowe i zagraniczne. Sam przedział między wyjściem pierwszego a drugiego zeszytu, dostatecznie wskazuje, z jakiemi trudnościami miał do czynienia, i gdyby nie pomoc takich ludzi, jak Antoni Małecki, i Alfred Młocki, znany w piśmiennictwie, szczególnie jako nakładca dzieł ludowych, być może, iż na tych dwóch zeszytach skończyłaby się rzecz cała. Panowie ci, przybrawszy do spółki Henryka Strzeleckiego, dyrektora leśnictwa, oraz kilka innych osób, gorliwie się zajęli losem Encyklopedyi. Poradzili oni Sznejdrowi podać prośbę do sejmu, i ich to wpływom przypisać należy, że przychylając się do niéj, jeszcze w roku 1868 przeznaczył był sejm 500 złr. na podtrzymanie tego dzieła. Pieniądze te jednak nie były mu wydane w czasie właściwym, i jakeśmy widzieli, pierwsze dwa zeszyty drukował własnym kosztem. Dopiero gdy pp. Młocki, Małecki i Strzelecki, związawszy się w komitet, wydali odezwę do publiczności pod dniem 14-go czerwca 1870 r., a do tego p. Młocki, człowiek bardzo majętny, własną niejako swą kieszenią poręczył; częściami w miarę potrzeby wypłacono owe 500 guldenów i to nie na ręce Sznejdra, lecz na ręce pana Młockiego. Wyszły za nie poszyty 3 i 4 w końcu roku 1870, a 5-ty na początku 1871.
Z pomienionéj odezwy podajemy tu jeden ustęp: „Tylko zapał prawdziwy mógł się zdobyć na tak olbrzymią pracę, wśród trosk o chleb powszedni. Dwa zeszyty tego dzieła, które już wyszły, dają dowód niesłychanéj pilności, uzdolnienia i sumienności autora. Nie jest-to proste repertoryum mniejsc, jest-to zbiór hydro-i orograficzno-geologicznych statystycznych dat, dokumentów i notat historycznych. Nawet pojedyńcze części miast, domy i ulice, są w osobnych artykułach opisane. Nic dziwnego, że pragnąćby należało jak najszybszego pojawania się zeszytu po zeszycie tego ważnego dzieła, gdy tymczasem jak na teraz, co miesiąc jeden tylko zeszyt ma się pojawiać. Ale i ten zamiar spełznąć może na niczém, gdyż udział Publiczności jest tak szczupłym, iż kosztów druku pokryć nie może. Zdawałoby się, że tak piękne i pożyteczne dzieło powinno wywołać ogólne poparcie, a tymczasem skromny autor ani u władz rządowych ani u Publiczności nie znalazł pomocy! Szkoda, że nie znajdzie się jaki nakładca Niemiec, któryby się podjął wydania tego dzieła w języku niemieckim i zjednałby mu tym sposobem szersze rozpowszechnienie, taką jest opinia pisma niemieckiego Literarisches Central-Blatt für Deutschland o pracy pana Sznejdra o nieprzynoszącéj nam zaszczytu obojętności naszéj, równie dla autora, jak i dla znakomitego dzieła jego.“
Podobnyż sąd wydał Kraszewski, i starał się gorąco zwrócić uwagę publiczności na dzieło Sznejdra.
Dalsze wydawanie zeszytów jest już dziś zapewnionem; komitet bowiem wystosował do sejmu powtórną prośbę, która odniosła zupełny skutek. Uchwałą z dnia 16 października 1871 r. nietylko postanowiono wydawać Encyklopedyą kosztem krajowym, lecz oprócz tego, w uznaniu zasług położonych dla nauki, wyznaczono autorowi pensyą roczną w kwocie 600 guldenów, na lokal dla zbiorów i na mieszkanie 300, oraz 500 dla pomocników w wydawnictwie.
Obecny stan zbioru, czyli téż archiwu pana Sznejdra jest następujący: zajmuje 4 niewielkie pokoje, w których zaledwie obrócić się można, materyały do Encyklopedyi ułożone są sposobem dykcyonarzowym w 1400 przeszło foliałach i wynoszą prawie 150 łokci bieżących wiedeńskich, zawierając przeszło 43000 wyrazów czyli nazw wszystkich miejscowości w Galicyi, począwszy od Krakowa i Wisły aż do najdrobniejszéj wioski i strumyka, jakotéż rzeczy tyczących się handlu, przemysłu, oświaty, obyczajów, historyi, etnografii, archeologii i życia domowego. Każdy wyraz ma osobną okładkę z półarkusza papieru, a w niéj materyały do niego potrzebne. Często są one tak znaczne, że jeden wyraz zajmuje po kilka a nawet kilkadziesiąt foliałów, jak np. Lwów przeszło 70, gospodarstwo domowe 6, Gimnazyum 5, Gmina 5 i t. d. Oprócz tych foliałów posiada p. Sznejder własną bibliotekę, przeszło 3000 dzieł wynoszącą, przeznaczoną prawie wyłącznie do bliższego poznania Galicyi, i mnóstwo starych dokumentów rządowych, tyczących się różnych gałęzi administracyi. Na uwagę zasługują: listy, plany i mappy z dawnych czasów, zbiór najrozmaitszych pieczęci, jako cenne źródło do sfragistyki krajowéj, ze 100 przeszło ksiąg wiekowych, jako téż spora ilość prześlicznych pergaminów i autentycznych dokumentów, z których najdawniejszy nosi pieczęć Władysława Jagiełły.
O Encyklopedyi i jéj wartości, po tém co było powiedziano w odezwie komitetu, nie widzimy potrzeby się rozszerzać. Powiemy tylko, że od lat kilku uczeni zagraniczni i miejscowi nie mało znaleźli w archiwum Sznejdra zajmujących rzeczy, nieraz przedtém nikomu nieznanych. Hr. A. Przeździecki, znał go osobiście i jego zbiory; Miklosich, Kop i inni cudzoziemcy, słynni z nauki, zostają z nim w stosunkach, a bawiący chwilowo we Lwowie w r. 1873 w przejeździe z Moskwy do Wiednia, hr. Aleksy Uwarów, prezes moskiewskiego Towarzystwa archeologicznego, po dwakroć odwiedzał uczonego badacza, i nie mało zdziwiony był widokiem tylu pięknych rzeczy w posiadaniu cichego człowieka, który oprócz woli żelaznéj niczém nie rozrządzał. Hr. Uwarow, żegnając, prosił autora Encyklopedyi, ażeby zajął się sporządzeniem mappy archeologicznéj Galicyi,

Włodzimierz Podgórski.




  1. Adam Józefowicz generalny plenipotent Radziwiłłów w Galicyi, w końcu wieku przeszłego kupił Żołkiew na eksdywizyi. Syn jego, wyrestaurowawszy trzy części zamku, wynajął Niemcom, a sam mieszkał w czwartéj, gdzie były przedtem apartamenta królewskie. Pomieściły się tam wygodnie wszystkie bióra obwodowe, wraz z obszernem więzieniem oraz mieszkaniem dla starosty t. j. naczelnika powiatu, przyczem zbywające pokoje wynajmowano prywatnym, z czego korzystała między innemi i pani Sznejdrowa. Około roku 1849 nastał inny właściciel. Miał zrazu zamiar obrócić komnaty królewskie na gorzelnią i browar, lecz gdy się okazało, że utrzymanie ogromnych sal, nieraz dwupiętrowych, pociągnie za sobą znaczne koszta, widział się zmuszonym zaniedbać tego zamiaru i opuścił je zupełnie. Zaczęła się tedy rudera. Prześliczne ogrody, kląby, wodotryski, winnice, wody i zwierzyniec, oddawna już były opuszczone. Kaplica, w któréj przechowywano obraz N. P. Maryi, obozową zwanéj, przywieziony z pod Wiednia, dziś na chlew obrócona; obraz ten znajduje się obecnie w Zborowie i dotąd między ludem słynie cudami. Co można było sprzedać, właściciel sprzedawał, Żydzi skwapliwie się rzucili do wybierania pięknego materyału na stajnie i kramy, przyczém, obalając kolumny, podpierające krużganek idący wzdłuż wewnętrznych ścian zamku, potłukli posągi. Odrzwia kamienne, marmurowe płyty, kolumny, głazy i rzeźby, poszły tąż drogą. Długo leżały posągi trawą obrosłe, aż je kupił, naprawił i przewiózł do Magierowa dla ozdoby pałacu ś. p. hr. Aleksander Stadnicki, ten sam, co przed kilku laty umierając, zostawił piękny zapis na wydanie lwowskich aktów grodzkich. Magierów o trzy mile na Zachód od Żołkwi, należy obecnie do hr. Wilhelma Siemieńskiego. Właściciel Żołkwi starał się ostatniemi czasy, aby rząd Austryacki sam mu nakazał zniesienie b. rezydencyi królewskiéj, jako grożącéj niebezpieczeństwem dla ludzi ciekawych, lecz zapobiegli temu okoliczni obywatele zbiorowem przedstawieniem do właściciela i dziś Żołkiew posiada ruinę. Do wystosowania przestawienia tego przyczynił się może nieco p. Sznejder, wydaniem naprędce okolicznościowéj broszury o Żołkwi. Autorowi encyklopedyi nie jedna pamiątka na prowincyi i we Lwowie zawdzięcza, że żyje. Za zwierzyńcem na wzgórzu, Haraj zwanem, stał niegdyś pałac myśliwski, pod którym dotąd istnieją rozległe piwnice, z głęboką studnią ocembrowaną, o któréj podanie wspomina, jakoby królowa dzieci swe, gdy były nieposłuszne, straszyła, że każe je tam powrzucać. Utopię cię pod Harajem daje się po dziś dzień słyszéć w rozmowie ludu.
  2. Urzędami dominikalnemi czyli dominiami nazywano w Galicyi zarządy polityczne nad kilku gminami, lub jedną, gdy była wielką, zniesione 1856 r. Pryncypalną figurą w dominiach był mandataryusz, figura typowa, na którą zwykle pycha z głupotą się składały. On brał rekruta, on téż rządził policyą dozorującą wykonania różnych powinności.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Podgórski.