<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Małżeństwo przyszło więc do skutku i zostało pobłogosławione w kościele Ś-go Tomasza z Akwinu.
Cały kościół był przepełniony. Nigdy jeszcze pani Pereux nie była tak ufną w życie. W istocie, od téj chwili sądziła, iż nie potrzebuje się niczego obawiać dla Edmunda.
„Jak piękną jest panna młoda!” mówiła jakaś jejmość i miała racją; albowiem Antonina kochająca, wzruszona, dumna z tego co uczyniła, marząca o nieznanym szczęściu przy boku swojego małżonka, niepomna na przepowiednię, — ukazała się w całym blasku swojéj piękności.
Nie wypuszczała ręki Edmunda, który uśmiechał się do niéj ciągle „Jaki blady jest pan młody!” mówiła druga, to pewno wzruszenie.
— Wzruszenie nie sprawia takiéj bladości, replikowała jakaś tłusta matka. Kiedym szła zamąż, byłam także wzruszona, ale zapewniam was, iż nie byłam tak blada. On jest zapewne chory, — ten chłopiec.
— Biedny młodzieniec! mówiła trzecia.
— A szkoda... oboje tak piękni.
Nichetta słyszała to wszystko; albowiem, jak tego się pewno domyślacie, była obecną na całéj ceremonji i to co słyszała krajało jéj serce.
„Jakże gorąco dziękuję Bogu, myślała sobie, iż nikt tego nie powie o Gustawie“.
I modliła się za swoim przyjacielem, ponieważ nie miała potrzeby modlić się za swoim kochankiem.
Po skończonym obrządku, udano się do pani Pereux, dokąd sproszono kilku przyjaciół i dzień ten spłynął na powinszowaniach i życzeniach wszelkiego rodzaju.
Jednéj Nichetty brakowało na weselu, chociaż była ona pierwszą, która otrzymała zaproszenie od pani Pereux. Matka Edmunda dowiedziawszy się o wszystkiem co młoda modniarka zrobiła dla jéj syna, uważałaby się za niewdzięczną, gdyby jéj nie miała prosić na uroczystość, którą jéj w części zawdzięczała. Ale Nichetta była czemś więcéj jak dziewczyną z sercem, ona była dziewczyną z rozumem i dla tego to nieprzyjęta zaproszenia pani Pereux.
Gustaw, który zrozumiał całą delikatność téj odmowy, przyrzekł swojéj kochance przyjść przepędzić z nią resztę dnia tego.
Wieczorem, Antonina i Edmund udali się do swoich pokoi, które najęto nad pokojami matki, a pani Pereux nie wcześniéj się spać położyła, aż poleciła siebie i swoich jeszcze raz Stworzycielowi świata.
Pierwiastkowe był zamiar przepędzić lato na wsi; ale p. Devaux, dla którego wyleczenie zięcia było kwestją życia i śmierci, poradził inaczéj swojéj córce:
— Powiedz że wolisz zostać w mieście, abym miał ciągle Edmunda przed oczami i mógł go konsultować dowolnie. Zobaczymy pod jesień, czy potrzebnem będzie, abyś miała fantazją udania się do Włoch.
— Mój ojcze, pytała Antonina, jeżeli można ocalić Edmunda, kiedy o tem wiedzieć będziemy?
— Jeżeli ma mi się powieść, odpowiedział p. Devaux, w przeciągu roku jednego Edmund będzie zdrów zupełnie.
Zdecydowano więc, iż zostaną wszyscy w Paryżu i pan Devaux wziął się do dzieła przy pomocy swojéj córki i Gustawa. Wyleczenie Edmunda stało się zajęciem wszystkich, którzy go otaczali, z wyjątkiem jego matki, która oddana cała temu bezgranicznemu zaufaniu, które Bóg często udziela rodzicom, śmiała się ze swoich obaw i zasypiała każdego wieczora, z myślą o téj słodkiéj rzeczywistości.
Co do Edmunda, to nie powątpiewał on, jakiego starania był przedmiotem. Urządził swoje życie na dwa lub trzy lata, i nie myślał o dalszéj przyszłości.
Jedyna jego troską było: ukryć przed matką to co nie było dla niego tajemnicą i kazać o tém zapomnieć choć na chwilę żonie.
Znaliście też kiedy suchotników, świadomych swojego stanu? Czy nie zauważaliście iż dla nich życie ma powaby nieznane zupełnie tym wszystkim, którzy długo żyć mają? Ich oczy, przed któremi Bóg roztacza już część swojéj wieczności, przenikają ludzi i wszystkie przedmioty w sposób odrębny, który je poetyczniejszemi czyni. Więcéj patrzą oni swoją duszą, jak swojem sercem. Uczucia u nich mają jakąś elektryczną krótkotrwałość. Przedmioty, które poruszają innych przy pomocy dedukcyi, ich poruszają od pierwszego wejrzenią. Rzekłbyś że dusza, zbyt ścieśniona w ich piersi, usiłuje ciągle wznieść się, i że z wysokości w które przenika, rozróżnia to, co uchodzi przed wzrokiem zwykłego śmiertelnika. Ona żyje wyżéj jak ich ciało — i to właśnie tłomaczy ich łatwą śmierć; albowiem kiedy ostatnia godzina nadejdzie, część nie materjalna ich istoty, będąc już oddawna oddzieloną od swego cielesnego powijaka, uwalnia się z ciała bez wysiłku, bez boleści i porzuca je tak lekko jak się porzuca ciężkie ubranie.
Jakeśmy to już powiedzieli, mając przeznaczone żyć krócéj, mają oni zdolność żyć prędzéj. Ze wszystkich chorób, które Bóg uczynił towarzyszkami człowieka, a które zmniejszają nasze siły za każdym postawionym przez nas krokiem, najpoetyczniejszą, najsłodszą, najsympatyczniejszą, — są bez wątpienia suchoty. One jedne tylko mają bezpośredni wpływ na duszę; a gdy wszystkie inne są prostemi cierpieniami materjalnemi, one jedne są dowodem niematerjalności duszy. Stworzyły już wielu poetów.
Ci, którzy dotknięci są suchotami czują nieustającą potrzebę zbliżania się do natury, tego pierwszego źródła życia. Dla nich, drzewa mają cień wyjątkowy, ptaki mają śpiew dla nich tylko pojętny, słońce — światłość nieznaną innym ludziom. Widzą dobrodziejstwa Boga tam, gdzie każdy inny widzi zwykłą rzecz. Ich twarz przyobleka się w melancholijną poezją umysłu. Dla cierpienia mają litość, którą sami wzbudzają. Są wyrozumiali, a przebaczenie jest na ich ustach, ponieważ są blizkiemi Pana. Jeżeli natura dała im zdolność łatwego otwarzania uczuć, które w nich życie wywołuje, to ich talent staje się nagle gienjuszem, przyjmuje na siebie cerę bladą i przezroczystą jak promień gwiazdy, utrefioną jak niewidzialny aromat ukrytego kwiatka. Słuchajcie Belliniego, czytajcie Millevoy’a, a znajdziecie w muzyce pierwszego i w wierszach drugiego to nieokreślone uczucie żałosne i melodyjne, które było ich życiem całem.
Ponieważ wiedzą iż przyszłość jest im zamkniętą, mówią oni ciągle o przeszłości. Promień oświecający ich drogę sięga aż do téj chwili, w któréj ich umysł nie był jeszcze otwartym, dla przyjęcia tego co teraz widzą i przypominania sobie tego co teraz przypominają. Przypominają sobie wszystko mimowoli, ponieważ ich pamięć bierze początek w ich sercu. Poezja przywiązana do ich choroby jest tak wielka, że kiedy umrą, a wieść o tém rozejdzie się po świecie, ideja śmierci ponuréj i wybladłéj bynajmniéj nie nasuwa się umysłowi. Kiedy się słyszy mówiących: osoba ta umarła na suchoty, to wyobraża się ją sobie skostniałą, ale raczéj pod postacią snu niż w nieruchomości grobu. Obraz nie zeszpeca się w umyśle: cudowny przywiléj młodości, która żyje nawet po śmierci. Dla tego starożytni mieli uszanowanie dla zmarłych młodo. Uważali ich za ukochanych od bogów; zasypywali ich groby kwiatami jak łoże małżeńskie i chętnie o nich wspominali w swoich szczęśliwych chwilach. Te młode cienie przechodziły około nich nie przerażając umysłu, na podobieństwo tych niebieskich chmurek, co nie wstrzymane biegną pod lazurem letniego nieba; odziedziczyliśmy to po starożytnych, i kiedy wspominamy sobie naszych ubyłych przyjaciół, pamięć nasza zatrzymuje się najchętniéj na tych, którzy pożegnali ziemię niedosięgłszy starości. Łzy, które im ofiarujemy są tak młode jak i oni i trudno znaleść czterdziestoletniego człowieka, który opłakując stratę swojego dwudziestoletniego przyjaciela nie powiedział pewnego dnia, dumając nad biedą pozostałych ludzi na ziemi: „szczęśliwy ten, kto umarł w kolebce swoich marzeń”.
Nakoniec i to jest największym darem danym im od Boga: — suchotnicy umieją kochać.
Jakikolwiek będzie przedmiot ich miłości, ukochają go goręcéj, aniżeli kto inny. Znajdują w kobiecie to, czego w niéj poeci szukają i co Stwórca w niéj złożył. Ich miłość jest mieszaniną rozmyślania i wdzięczności. Może ona wraz z niemi umrzeć, ale się nie zestarzeje. Natura dała im dla kochania niezwykłą energję, która przyśpiesza często samą śmierć. Ogień jest zbyt wielki na ognisko i dla tego niszczy je. Źródło przy którém chcą ugasić pragnienie utopi ich napajające.
Ale aż do chwili, w któréj śmierć ich zetnie szukać zawsze będą dla przyciśnięcia do serca, ręki ukochanéj istoty. Kochać będą nakoniec tak, jak wszystkie kobiety chciałyby być kochane. Ich miłość będzie wiecznem wspomnieniem, albowiem nie będzie miała czasu wyziębić się i niedosięgną oni epoki, w któréj mężczyzna może z obojętnością spoglądać na ukochaną niegdyś przez siebie kobietę. Opuszczą świat myśląc, iż mogliby zawsze tak kochać. Usną w marzeniach duszy. Znikną, jak piękny wiosenny poranek ze śpiewem, z kwiatami, niewidząc opadających liści, ani ulatniających się zapachów pod powiewem zimy.
Tak Edmund kochał Antoninę.
Co za wdzięk był w przepędzonym razem przez nich czasie, zapominających o świecie, zapominanych od niego i oddanych bez ograniczenia jedno drugiemu!..
Kiedy ujrzał Antoninę w kościele przypominacie sobie wszystkie nadzieje, które zrodziły się w jego sercu: „Może nastąpi ten dzień że będzie ona moją“ mówił do siebie. Ten dzień nastąpił: Antonina była jego. W epoce tamtéj, niewiedział on ku jakiemu kroczył przeznaczeniu, teraz je już znał i jedna chwilka ukradziona miłości, zdawałaby mu się kradzioną jego własnemu szczęściu.
„Ona jest moją, mówił do siebie, ale ja jestem jéj aż do chwili w któréj mnie śmierć nie zabierze”. I kochał Antoninę wszystkiemi swojemi władzami, całą swoją siłą, całem sercem. Wszystko u niego było dla tego pięknego dziecka, a na jéj widok drżał on od stóp do głowy. Kiedy się zbliżała, oczy jego nie spuszczały z uwagi najmniejszego jéj ruchu, serce mu gwałtowniéj uderzało w piersi, usta otwierały się jak do śpiewu, myśli młode obudzały się w nim i słyszał echo ich czystych melodyi, radosnych i szemrzących jak fujarki w gaiku. Nic nie było mu obojętnem w jego żonie, a jego dusza podnosiła ją ciągle. Kazał jéj urządzić pokoik rozkoszny i wyborny jak gniazdko; pragnął w nim zamknąć całą naturę. Mury i pułap znikły pod materją, a noga stąpała po wełnianych dywanikach. Ptak mógłby fruwać od jednego końca do drugiego téj aromatycznéj klatki, nienarażając wcale swoich skrzydeł na obicie. Wszystkie meble były z materji miękkie jak mech. Nikt nie znalazłby cala drzewa w tym pokoju, a wzdłuż obicia pięły się naturalne kwiaty bez zapachu, ale bogate barwami i myślą.
— Nie chcesz jechać na wieś mówił jéj Edmund, to ja chcę aby wieś przyjechała do ciebie i to nie tylko w lecie, ale i w zimie.
Po całych godzinach nasi młodzi zakochani przesiadywali w tym cienistym pokoju, którego zapuszczone żaluzje i zamknięte okna przepuszczały tylko półcienia, podobne do zmroku czerwcowego. Edmund nie chciał aby obca ręka dotknęła nawet sukni Antoniny.
— Dopóki ja żyję, mawiał, nikt, nawet służąca nie dostąpi do ciebie. To nie jest wynikiem zazdrości, tylko egoizmu. Zdaje mi się, że dotknięcie obcych zmniejszyłoby wartość twą w moich oczach.
Dla tego też, kiedy Edmund wychodził ze swoją żoną, chciałby ją zanieść aż do samego powozu lękając się, aby niedotykali ziemi swojemi nogami. Okrywał ją najstaranniéj, aby ukryć tę piękność, która nienależała i nie powinna była należeć jak tylko do niego. Układał ją w pojeździć jak dziecko, mówiąc stangretowi, kiedy go pytał gdzie mają jechać: „na pole.”
Zazwyczaj wieczorem odbywano te przejażdżki. Do drugiéj godziny zwykle sami pozostawali i wtedy świat do nich należał. Kiedy niekiedy Edmund prosił jéj aby co zaśpiewała, a nim śpiew ukończony został, przytłumiał go zwykle pocałunkiem na ustach młodéj żony.
Kiedy powrócili z przejażdżki, Edmund układał swoją żonę do snu. Pewnego wieczoru podczas gdy Antonina spała, pobiegł zakupić wszystkie róże, jakie były na targu i rozrzucił je po łóżku swojéj żony.
Kiedy się obudziła była zasypaną kwiatami.
Nie wiedział już co ma dla niéj wynaleźć.
Urządzał jéj życie w taki sposób, w jaki je sobie urządzają kreolki. Był dla niéj tém, czém by nie mogło być dwudziestu niewolników. Po całych godzinach wpatrywał się w nią uśpioną, mówiąc do siebie:
— Ona jest moją. To ciało i te wdzięki do mnie należą. To młode łono, które unosi się z lekka jak listek poruszany poranną rosą, te ramiona białe i kształtne jak Wenery z Milo, te oczy zamknięte snem, które szukać mię będą jak się roztworzą, te usta otwarte jak pudełeczko pereł, dozwalające widzieć to, co w sobie zawiera, te długie czarne włosy, roztaczające się jak fala z hebanu... wszystko to jest moje i moje wyłącznie... Nikt przedemną nie powiedział téj zachwycającéj istocie tego, co ja jéj codziennie mówię. Jedno ona zna tylko nazwisko mężczyzny, t. j. moje. Ona żyje mną tylko. Gdzie znaleść większą rozkosz, zupełniejsze szczęście, pewniejszy zachwyt!..
Poczem Edmund, który pozwolił swoim myślom swobodnie płynąć, mówił znowu:
„I pomyśleć sobie, iż pewnego dnia muszę to szczęście porzucić!. Co się z nią natenczas stanie? Pozostanie téż ona wierną mojéj pamięci, albo téż może ta potrzeba kochania, którą nierozważnie wlewam w jéj duszę, zapanuje nią tak dalece, iż zapomni mnie dla innego?.. Okropna myśl! inny mężczyzna ma posiadać tę kobietę, którą ją posiadam... Ma ona mu mówić to samo, co mnie mówi... Będzie on mógł wpatrywać się, jak ja teraz, we wszystkie bogactwa jéj piękności! Za przebudzeniem, spojrzenie Antoniny szukać będzie twarzy, która nie będzie moją, jéj ręce ściskać będą rękę, która także nie będzie moją, podczas gdy ja blady i zeszpecony leżeć będę w zimnéj ziemi zapomniany przez nią... Moje imię przypominać jéj tylko będzie obowiązek, a ona sama przyjdzie tylko od czasu do czasu, jakby przypadkiem, rzucić girlandę na mój grób samotny. To nie podobna! a z tem wszystkiem to jest prawdopodobne, albowiem jest właściwością serca, iż usiłuje ono zapomnieć o tem co kochało, jak skoro wspomnienie tego obudzi w niem prawdziwą boleść. I to nastąpi za trzy lata, może za dwa... dwa lata które upłyną jak dwie minuty! Dla czego, dowiedziawszy się o téj fatalnéj konieczności, nie uciekłem daleko nieoglądając się po za siebie? po cóż rozpocząłem szczęście, przy końcu którego nie będę mógł chodzić i które mi dozwoli umrzeć ze złorzeczeniem i łzami? Gdzie znależć człowieka, któryby mi przysporzył życia wlewając swoją krew młodą i żyzną do mojéj? Tylu jest ludzi żyjących bezużytecznie...
’To mówiąc chwytał się za piersi i budząc Antoninę wołał:
„Powtórz mi, iż mnie kochasz, i że czy umrę czy żyć będę, pozostaniesz wierną mojéj pamięci i miłości”.
Młoda kobieta rzucała się w objęcia swego męża, a smutek ten, jak wszystkie podobne jemu, znikał pod wpływem jéj spojrzeń.
Co do Antoniny, to była ona tak szczęśliwą, jak tylko istota ludzka szczęśliwą być może. Od chwili w któréj poszła za mąż, zdawało jéj się iż dusza jéj zamieszkiwała świat nowy, — oddychała świeżem powietrzem, pełnem nieznanych woni, jak gdyby dla niéj wyłącznie stworzonych. Ta ciągła miłość, któréj była przedmiotem, a która jéj się niedawno przed tem objawiła, przysposobiła całą jéj istotę do gorących wymagań życia.
Antonina była gnana życiem jak obłokiem.
Wszystko około niéj było słodkiém, posłuszném promieniejącém. Jak łabędź przesuwała się w lazurze, a kiedy czasami, na podobieństwo męża swego, zaczynała lękać się przyszłości, ojciec uspokajał ją słowami:
— Miéj nadzieję, wszystko pójdzie dobrze.
Ale smutne myśli powracały bardzo rzadko; życie jéj bowiem płynęło we mgle radości podobnéj de téj mgły porannéj, co zstępuje ze świtem na ziemię i przez chwil kilka zasłania najbliższy oku horyzont.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.