Artur (Sue)/Tom I/Rozdział piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 5.
HELENA. ―

Nie mam innego celu, przywodząc sobie te wspomnienia, tylko nieubłaganie rozpatrzyć się sam w sobie, z wierzchu aż wewnątrz, jeżeli tak rzec można; być obecnym jako widz zimny i bezinteressowany, scenom, odbywającym się w najgłębszych tajemnikach mych myśli, równie jak passowaniu się moich instynktów, tak złych jak dobrych, i nieusuwaniu żadnego, jakkolwiek byłby podłym.
Sądzę, iż nie jestem ani gorszym, ani lepszym, od ogółu innych ludzi; a co mi najbardziéj daje ten rodzaj odwagi wyznania przed sobą wszystkiego, to jest przekonanie, w którém pozostaję, że gdyby większa część ludzi zadała sobie te same zapytania które ja sobie zadałem, i szczerze odpowiedziała na nie, rozwiązanie ich byłoby bardzo często takie same jak ja uczyniłem.
Wracam do śmierci mego Ojca; boleść moja była głęboka, lecz nie ona brała nademną górę: był to zrazu osłupiający przestrach, widzieć się w dwudziestym drugim roku najzupełniéj wolnym i panem znacznego majątku. Potém doznałem także uczucia niewysłowionego zakłopotania, pomnąc, że odtąd zastaję bez żadnego naturalnego wsparcia; błędy czy wzorowe postępowanie, sława lub ukrycie, nic w życiu mojém nie miało już wzruszyć nikogo; zresztą, wyłączne życie mego Ojca, przez długi czas usunęło go od wszelkiego towarzystwa, iż przychodziło mi prawie jak cudzoziemcowi wchodzić w świat do którego koniecznie powoływało mnie moje położenie; przyszłość wówczas wydawała mi się jak obszerna pustynia, przerżnięta tysiącem rozmaitych ścieżek; lecz żadne wspomnienie, żaden interes, żadna opieka rodziny lub stronnictwa nie wskazywały mi drogi.
Jak zwykle, dzięki postępowi czasu, wrażenie to miało się zmniejszyć, potém najzupełniéj sprzeciwić samo sobie; lecz przejście to, z jednego uczucia do drugiego, było długie.
Późniéj, ten rodzaj postrachu połączył się z odcieniem dumy; wówczas pomyślałem że wielkie dobra rodziny do mnie należą, a jeśli ciężar rządzenia niemi zdawał mi się trudnym, kłopot ten miał sam w sobie swoje wynagrodzenie.
Bardzo młody, miałem już niejako zwyczaj widzieć się myślącym; skoro też ujrzałem ponurą moję boleść i głębokie zniechęcenie, przybierające ten pierwszy odcień osobistości, zadrżałem, przypomniałem sobie te straszliwe wyrazy umierającego Ojca: Jesteś szlachetnie myślący i dobry; kochasz mnie najczuléj a jednakie, prędzéj czy późniéj po mojéj śmierci, zaczniesz mnie mniéj żałować potém pocieszać się najzupełniéj, a wreście zapomnisz o mnie całkiem.«
Przytaczają wiele przykładów ludzi, którym przepowiedziano zgon tragiczny i przedwczesny, a którzy, popchnięci niewytłomaczalną totalnością, sami na siebie brali urzeczywistnić te złowróżbne przepowiednie. Podobnież dzieje się jak sądzę, z pewnemi wyobrażeniami, które przeczuwamy chociaż są nam nienawistne, którym opieramy się nadaremnie, a którym jednakże w końcu stajemy się posłusznemi: tak się stało Z przepowiednią mego ojca: długo się jéj opierałem, uległem jéj wreście.
Lecz passowanie się to było bez wątpienia najprzykszejszemi chwilami w mém życiu: rozpoznać zwolna przerażającą próżność naszych żalów, srodze przekonać się o téj straszliwéj pospolitości: że uczucia najgłębiéj wkorzenione w serce przez naturę gasną, więdlą się, umierają i nikną pod lodowatym zawiéwem czasu: podobne myśli niepowinnyż rozdzierać duszy? Przeklinałem też, lecz na próżno, moję niewdzięczność......
Było to w Styczniu, gdyż przepędziłem zimę w Serval z ciotką i Heleną. Co rano wsiadałem na konia, i przejeżdżałem się po lesie trzy lub cztery godziny; to niebo szare, ciemne i zamglone, miało dla mnie powab; te obszerne aleje, okryte śniegiem lub zasnute opadłemi liściami, które wiatr w szybkich kłębach unosił, miały pozór smutku, zgadzającego się z niemi myślami. Opuściwszy cugle na szyje konia, postępowałem tak machinalnie, myśląc zaledwie o przeszłości, o drodze, którą się chciałem udać; nie czyniąc żadnego zamiaru, gdyż zbyt byłem jeszcze odurzony położeniem w jakiém się znajdowałem. Tak długo żyłem pod najzupełniejszą władzą mego ojca, nie mając innéj woli prócz woli jego, innych zamiarów prócz zamiarów które układał, — w podróży nawet, wola jego, wyobrażona przez wolę nauczyciela, tak nieustannie mi towarzyszyła, iż zupełna i nieograniczona wolność którą teraz posiadałem, udręczała mnie, powtarzam, i przerażała zarazem.
Gdym powracał z długich przechadzek, znajdowałem Helenę i matkę czekające na mnie; rozmawialiśmy o moim Ojcu, i ciotka nakłaniała mnie do przezwyciężenia wstrętu, jakiego doznawałem zajmować się mojemi interesami; lecz te szczegóły zbyt srodze przypominają mi rozmowy moje z ojcem w tym przedmiocie; niemogłem się jeszcze przekonać i poruczałem mojemu nauczycielowi to staraniu. We trzy miesiące późniéj, udręczenia moje wielce straciły ze swéj goryczy, zaczynałem niejako rozpoznawać się i spoglądać wokoło siebie, wyobrażenia moje stały się daleko czystszemi, bardziéj ustalonemi, względem sposobu jakim miałem użyć mojéj wolności. Wolność ta niepokoiła mnie jeszcze, lecz już więcéj nieprzerażała. Kierunek myśli niemoże się nieraz ustrzedz od wpływu rzeczy zewnętrznych i wprost fizycznych; doświadczyłem tego wówczas. Wiosna zbliżała się, i zdawało się jak gdyby z czarną zimą miała także przeminąć pierwsza gorycz mojéj boleści, i niepewne moje zamiary, lube nadzieje, odrodzić się z uśmiechającém zakwitnieniem maja.
Byliśmy w połowie Kwietnia; od śmierci ojca, niemogłem się przekonać aby pójść na smentarz wiejski, gdzie się wznosił grobowy pomnik naszéj rodziny, tak bardzo obawiałem się srogiego wrażenia jakiegom miał doznać; pewnego dnia przeklinałem właśnie moje słabość, gdy mi Helena rzekła: »Miejże nieco odwagi Arturze, pójdź, będę ci towarzyszyć.«
Matka Heleny, będąc tego dnia cierpiąca, nie mogła pójść z nami, samiśmy więc poszli.
Wzruszenie moje było tak gwałtowne, iż drżałem; zaledwie mogłem się na nogach utrzymać. Helena, również może jak ja głęboko czująca daleko się jednak mniéj wzruszoną wydawała; przybywszy też pod kolumny grobowca, zemdlałem...
Gdym odzyskał zmysły, postrzegłem Helenę klęczącą przy mnie, uczułem jéj łzy roszące moje policzki, gdyż obu swemi rękami utrzymywała mi głowę. Pierwszy raz, nakoniec, rzecz dziwna! pomimo świętości miejsca, pomimo rozdzierających nieśli, które musiały mnie udręczać, pierwszy raz uderzony zostałem pięknością Heleny... Potém wrażenie to przeminęło szybkie jak sen, znowu ogarnęły mnie myśli jak najsmutniejsze, bardzo płakałem, i powróciliśmy do zamku.
Odtąd chodziliśmy z Heleną prawie codziennie na smentarz; zamiast cierpkiéj i dojmującéj boleści, uczuwałem coraz to bardziéj lubą tęsknotę, która nie była bez pewnego uroku... Uczułem najprzód w sobie z radością niewymowną wdzięczność ku pamięci mego ojca, i błogosławiłem go pobożnie i z podziwieniem za to, że mi okazywał przywiązanie tak głębokie, a nadewszystko tak przewidujące, pomimo straszliwego przekonania w którém zostawał o najzupełniejszém zapomnieniu, w jakie wpadają ci, co już zeszli z tego świata.
Wychodząc z méj osłupiałości, zaczynałem wreście oceniać świetne położenie jakie mi przysposobił; dla tego pewnie, aby mu dochować wieczną wdzięczność; lecz nakoniec, pojąwszy to położenie w całym jego przepychu, drżałem niekiedy, aby w głębi tego mocnego uczucia, niebyło straszliwego samolubnego ukontentowania.
Powiedziałem już, że przez długi czas niepostrzegłem piękności Heleny; chociaż to może będzie się zdawało rzeczą dziwną, lecz każdy to pojmie, że aż do téj chwili była dla mnie tylko siostrą; gdym ją opuścił, udając się w podróż, zostawała w klasztorze i była prawie jeszcze dziecięciem: potém, w ostatnich miesiącach życia mego Ojca, tak srodze byłem zajęty jego boleściami, a Helena okazywała dla niego przychylność tak poświęcającą się, jak gdyby własną była jego córką, iż to uczucie, zupełnie braterskie, zmienić się niemogło.
Helena o trzy lata odemnie młodsza: była jasno-włosa i blada; obejście jéj było uprzejme lecz zimne, a jéj wielkie błękitne oczy, nos orli, szerokie i piękne czoło, często pochylone, nadawały jéj postać wrażającą uszanowanie i pełną tęsknoty: jeszcze będąc dziecięciem. zawsze była zamyślona: był to charakter milczący i nielubiący udzielać swych wrażeń: obojętna na radość i przyjemność jéj wieku, zawsze niezmiernie lubiąca siedzieć i nie wiele używać poruszenia; śmiała się bardzo rzadko i często zamyślała; brwi jéj, popielato blond, daleko ciemniejsze niż blond włosy, rzadkiéj gęstości i długości, były zanadto może wydatne; powabna jéj nóżka, i ręka, nieco przydługa, tchnęły starożytną pięknością; kibić jéj wysoka, giętka i szczupła, rzadkiéj była doskonałości; lecz trzymała się bardzo źle, i przez gnuśność, pochylała prawie zawsze swe białe i okrągłe ramiona, pomimo ciągłych napomnień matki. Co do jéj dowcipu, ten mnie nigdy dotąd nieuderzył; była zawsze pełna uprzedzającéj grzeczności i delikatności w przywiązaniu które okazywała memu Ojcu, a jak powiedziałem, ze inną zupełnie jak siostra się obchodziła.
Słowem, była to przywiązana i czuła natura, litościwa i uprzejma dla wszystkich, lecz przybierająca podejrzliwą dumę i niezwykłą drażliwość, skoro mogła mniemać że czyniono najmniejsze zastosowanie do jéj ubóstwa.
Przypominam sobie zawsze, iż przed śmiercią mego Ojca, Helena bardzo długo i prawdziwie na seryo ze mną się kłóciła, gdyż nierozważnie i niedorzecznie wymówiłem się przed nią: że młode panienki, bez majątku, zawsze prawie nieszczęśliwie przeznaczone są od dzieciństwa starym podagrykom, którzy znudzeni światem, szukają młodej dobrze urodzonéj panienki, która odważyłaby się poświęcić i podzielić ich kłótliwą samotność.
Matka Heleny, a siostra mego Ojca, była kobiéta słaba, o nic niedbająca, lecz doskonale dobra, dowcipna i mająca jak najdystyngowańsze ułożenie. — Mąż jéj, długo zajmując wysokie dyplomatyczne urzędy, nadzwyczaj rozrzutny, wielki gracz, lubiący wystawność i zbytek, reprezentując swój dwór jak najszlachetniéj, z jak największą pompą, rozproszył prawie cały swój majątek, równie jak majątek żony; pozostała też, jeśli niezupełnie uboga, to przynajmniéj tylko przy zaszczytnym, lecz bardzo mierném utrzymaniu.
Nigdy w życiu niepomyślałem o nierówności majątku istniejącéj pomiędzy Heleną a mną; gdy piękność jéj uderzyła mnie, również i wtedy niemyślałem o tém, gdyż sądzę, że jednym z głównych rysów młodości, która widzi się bogatą bez pracy, jest, że tak powiem, ubarwiać wszystko odcieniami swego złotego pryzmu.
Od chwili w któréj postrzegłem że Helena była piękną, niezdając sobie sprawy z uczuć, których może bez własnéj doznawałem wiedzy, stałem się zupełnie innym; odtąd konne moje przejażdżki daleko były krótszemi, dbałem bardziéj o moje ubranie, i nieraz wstydziłem się, przypominając sobie mój dawniejszy ubiór, zbyt po bratersku zaniedbany.
Ciotka moja miała przyjaciółkę, wdowę także, i matkę córki, będącéj w wieku Heleny, która wprawiała ją w najokropniejszą niespokojność, gdyż miała piersi nadzwyczajnie nadwerężone. Słyszałem moję ciotkę mówiącą o téj przyjaciółce, i zgadującą na domysł, że łatwiéj było odosobnić się śród świata, niżeli w samotności; namówiłem moją ciotkę aby zaprosiła do siebie tę przyjaciółkę na mieszkanie wraz z córką, do Serval, którego powietrze tak nadzwyczaj było czyste; ciotka moja przychyliła się do tego z radością, i niezadługo pani de Verteuil i jéj córka, biedne ośmnasto-letnie dziewczę, niebardzo ładna, lecz mająca wyraz tak wielkiego poddania się swemu cierpieniu, iż głębokie wzbudzała zajęcie, przybyły do zamku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.