Atta Troll/Przedmowa autora
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedmowa autora |
Pochodzenie | Atta Troll |
Wydawca | Teodor Paprocki i S-ka |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Emil Skiwski, Warszawa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Źródło | Skany na commons |
Uwagi | dodatek do numerów 22–34 tygodnika „Życie“ (R. 1887) |
Indeks stron |
„Atta Troll” powstał w późnéj jesieni 1841 r. i ukazał się we fragmentach w „Elegante Welt, ” kiedy przyjaciel mój Laube nanowo redakcyę jego objął. I treść i zakrój poematu stosowane być musiały do umiarkowanych potrzeb tego dziennika; pisałem tedy naprędce te tylko rozdziały, które w nim drukowane być mogły, a i tak jeszcze podlegać one musiały niejakim zmianom. Trwałem wprawdzie zawsze w zamiarze wydania kiedyś całości w późniejszém uzupełnieniu, ale rzecz pozostała w fazie godnego pochwały przedsięwzięcia i tak, jak wszystkie wielkie dzieła Niemców, jak katedra kolońska, Bóg Schellinga, konstytucya pruska i t. p., nie była wykończona. W takiéj to niewykończonéj postaci, cokolwiek tylko wygładzoną i zaokrągloną zewnętrznie, daję ją dziś publiczności, posłuszny naciskowi, który, naprawdę, nie z wewnątrz pochodzi.
„Atta Troll” powstał, jak to powiedziałem wyżéj, w późnéj jesieni 1841 r., w czasie, kiedy wielkie sprzysiężenie, w którém wszyscy moi nieprzyjaciele przeciw mnie się uzbroili, nie wybuchło jeszcze w zupełności. Była to wielka rewolucya i nigdym nie przypuszczał, aby ziemia niemiecka tyle zgniłych jabłek rodziła, ile mi ich wtedy na głowę rzucono! Ojczyzna nasza jest błogosławionym krajem; nie rosną w niéj wprawdzie złote cytryny, ani pomarańcze, laur nawet z trudnością przyjmuje się na niemieckim gruncie, ale zgniłe jabłka obradzają rokrocznie w najbardziéj pożądanéj obfitości i każdy z naszych wielkich poetów umiał o nich piosenkę zanucić. Podczas owego to sprzysiężenia, w którém utracić miałem głowę i koronę, nie straciłem ani jednéj, ani drugiéj, a niedorzeczne zarzuty, któremi usiłowano ogół przeciw mnie podburzyć, upadły najhaniebniéj same przez się, chociaż nie zadałem sobie nigdy trudu odpiérania ich. Sam czas podjął się obrony mojéj, a także odnośne rządy niemieckie, wyznać to muszę z wdzięcznością, zasłużyły mi się niezmiernie w tym względzie. Rozkazy uwięzienia, które, od niemieckiéj granicy począwszy, na każdéj stacyi oczekiwały z tęsknotą na powracającego poetę, odnawiane bywały rokrocznie około świąt Bożego Narodzenia, kiedy na choinkach niemieckich zapalają się błogie światełka. Zpowodu tak niepewnych dróg powrotna podróż w paszczę niemiecką stała się dla mnie prawie niepodobną; dlatego to obchodzę moją „gwiazdkę“ na obczyźnie i na obczyźnie téż, jako wygnaniec, prawdopodobnie dni moje zakończę. Dzielni zaś bojownicy o światło i prawdę, którzy mi zarzucali samolubstwo i chwiejność przekonań, przechadzają się tymczasem w ojczyźnie zupełnie bezpieczni, jako dobrze uposażeni urzędnicy, albo téż jako stali goście klubów, gdzie się w wieczór orzeźwiają patryotycznie sokiem z winnic ojczystego Renu i ostrygami z oblanego morzem Szlezwig-Holsztynu[1].
Niedaremnie zaznaczyłem na początku, w jakiéj epoce powstał „Atta Troll.” Kwitnęła wtedy w całéj pełni tak zwana poezya polityczna. Opozycya, jak mówi Ruge, sprzedawała własną skórę i stawała się poezyą. Muzy odebrały surowe napomnienie, aby się odtąd po próżniacku nie ważyły wałęsać, ale weszły w służbę ojczystą, jako markietanki wolności, albo jako praczki chrześciańsko-germańskiéj narodowości. Podniósł się wówczas na parnasie niemieckim ów pusty, bezpłodny patos, ów bezużyteczny entuzyazm, który — gardząc śmiercią — rzucił się w ocean powszedniości, a który mi zawsze przypominał owego majtka amerykańskiego, co takiém był dla generała Jacksona przejęty uwielbieniem, że pewnego dnia ze szczytu masztu skoczył w morze, wołając: „Umiéram za generała Jacksona!” Tak jest: chociaż my Niemcy nie posiadaliśmy jeszcze wówczas żadnéj floty, mieliśmy przecież wielu majtków, którzy umierali za generała Jacksona — wierszem i prozą. Talent był wówczas darem zdradzieckim, gdyż sprowadzał podejrzenia o brak charakteru. Chciwa rozgłosu niemoc wynalazła nareszcie po tysiącletniém szperaniu wielką swoją broń przeciw zuchwalstwu geniuszów, wynalazła mianowicie antytezę talentu i charakteru. Było to prawie osobiście pochlebném dla tłumu, kiedy słyszał twierdzących, że uczciwi ludzi są wprawdzie zazwyczaj lichymi muzykami, ale zato dobrzy muzycy nie są zwykle niczém mniéj, jak uczciwymi ludźmi, a przecież główną rzeczą na świecie jest uczciwość, a nie muzyka. Pusta głowa biła się teraz całém prawem w swe pełne serce, a sposób myślenia był atutem. Przypominam sobie z owych czasów jednego literata, który poczytywał to sobie za szczególną zasługę, że nie umiał pisać; za swój drewniany styl otrzymał on srébrny puhar honorowy.
Na wszystkie bogi! wtedy opłacało się przekraczać niewzruszone prawo ducha, przynajmniéj w poezyi. Ponieważ zaś takie przekraczanie było zawsze wielką sprawą mego życia, przeto ślady jego przed oczy wasze stawiam chociaż w poemacie, który tak z formy, jak z treści był protestem przeciw plebiscytowi trybunów dnia. Prawdę mówiąc, już piérwsze fragmenty „Atta Trolla,” jakie się ukazały w druku, poruszyły żółć moich bohatérów charakteru, moich Rzymian, którzy mnie obwiniali nietylko o literacką herezyę, ale także o reakcyę społeczną, a nawet o wzgardę i sponiewiéranie najświętszych uczuć ludzkości. Co się tyczy estetycznéj wartości mego poematu, chętnie przyznałem im słuszność, a i dziś jeszcze uczynić to jestem gotów; pisałem go dla własnéj uciechy i rozrywki w różnobarwnéj i półsennéj formie owéj romantycznéj szkoły, w któréj przeżyłem najpiękniejsze lata młodości mojéj i w któréj nareszcie oćwiczyłem samego nauczyciela. Pod tym względem poemat jest może do odrzucenia. Ale kłamiesz, Brutusie, kłamiesz, Kassyuszu, kłamiesz i ty, Asiniuszu, kiedy twierdzicie, że szyderstwo moje trafia w te idee, które są skarbem ludzkości, hasłem jéj uniesień, za które ja sam tyle walk stoczyłem i tyle cierpiałem. Nie, właśnie dlatego, że idee te w całéj swojéj wielkości i czystości objawiają się duchowi poety, chwyta go nieprzeparta żądza śmiéchu, kiedy widzi, jak grubo, nędzie i głupio pojmowane być one mogą przez ograniczoną współczesność. Żartuje on sobie wtedy obojętnie z ich doczesnéj skóry niedźwiedziéj. Są zwierciadła, które oszlifowane zostały w ten sposób, że nawet Apollo odbija się w nich jako karykatura i do śmiéchu zmusza. Wszakże śmiejemy się wówczas z przekształconego obrazu — nie z boga.
Jeszcze słowo. Czyliż potrzeba osobnego zastrzeżenia, że parodya poematu Freiligrath’a, która tu i owdzie w „Atta Trollu” swawolnie przegląda i podobny mu podkład swego komizmu wytwarza, nie jest bynajmniéj oznaką lekceważenia tego poety? Cenię go wysoko, zwłaszcza teraz, i liczę do najprzedniejszych poetów, którzy się od rewolucyi lipcowéj w Niemczech pojawili. Piérwszy zbiór jego poezyj późno mi się do rąk dostał, mianowicie wtedy właśnie, kiedy powstał „Atta Troll.” Leżało to zapewne w mojém owoczesném usposobieniu, że murzyński książę oddziałał na mnie tak rozweselająco. Utwór ten wszakże należy do najudatniejszych. Dla czytelników, którzy poematu tego nie znają, a mogą się znaléźć tacy w Chinach i Japonii, jak również nad Nigrem i nad Senegalem, dla tych tedy czytelników zaznaczam tutaj, że czarny książę, który na początku poematu jak zaćmiony księżyc z białego namiotu wychodzi, posiada takąż czarną kochankę, nad któréj ciemném licem chwieją się białe pióra strusie. Ale książę rycersko ją rzuca, ciągnie na bój, gdzie brzmi bęben, obwieszony czaszkami wrogów, i — ach! — znajduje tam swoje Waterloo i przez zwycięzców zostaje sprzedany białym. Biali uprowadzają szlachetnego Afrykanina do Europy, gdzie znajdujemy go w usługach wędrownéj trupy konnojeźdźców, w któréj ma powierzone sobie bębnienie wczasie przedstawienia. I oto stoi posępny i groźny u wejścia na arenę i bębni, a bębniąc, myśli o dawnéj wielkości swojéj, o tém, jak był samowładnym monarchą nad dalekim, dalekim Nigrem, jak polował na lwy, na tygrysy...
„I oczy mu zwilgły, i z ust wybiegł jęk.
Tak w bęben uderzył, że ten z trzaskiem pękł.”
Pisano w Paryżu, w grudniu 1846 r.
Henryk Heine.