Azais (Temat do filmu)/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Azais (Temat do filmu) |
Pochodzenie | Nowy Tarzan. Opowiadania wesołe i niewesołe |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne Straszewiczów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór Całe opowiadanie |
Indeks stron |
Byłem smutny, jakby się coś oderwało od mojej duszy. Tylko wówczas, kiedy się znalazłem tam, gdzie niegdyś bywaliśmy razem, a zwłaszcza w swoim własnym pokoju — cień jej naraz się wyłaniał z nicości i rozmawialiśmy z sobą, i na nowo przeszłość zmartwychwstała we mnie.
Tem bardziej pogrążyłem się w pracy i zapomocą formuł matematycznych chciałem przepędzić smutki. Zacząłem też uprawiać sport pieszy. Składało się tak, że koło piątej wychodziłem z domu.
Od paru tygodni w chwili, kiedy wybierałem się na wycieczkę, codziennie ukazywała się w ulicy Bara na przeciwnym trotuarze — grupa pięciu kobiet.
Napełniały one całą ulicę pogrążoną w słońcu, nadzwyczajnym rozblaskiem kolorów, tak, że aż ćmiło oczy: bo i same były kolorowe, a każda inna — i suknie ich lśniły jaskrawo, pstrokato, tęczowo.
Dwie były kobiety starsze i trzy panny po lat piętnaście do siedemnastu. Starsze kroczyły ztyłu, młodsze na przedzie.
Były to widocznie osoby z kolonij — rozmaitych ras i kolorów skóry. Jedna ze starszych była czarna jak węgiel; nie była to jednak murzynka, ale raczej Berberyjka z Afryki północnej; Berberowie mają skórę czarną, lecz rysy ich nie różnią się niczem od europejskich; gdyby zrobić posąg którego z nich w białym marmurze, to mógłbyś go wziąć za Apollona lub Antinousa.
I nasza Berberyjka, kobieta lat trzydziestu kilku, była w całem tego słowa znaczeniu piękna; była to prawdziwa czarna Wenus, zbudowana jak posąg z czarnego marmuru.
Druga z tych pań miała barwę czekolady; pochodziła z Indostanu, była szlachetnego rodu, z wyższej kasty i miała w swej postaci dumę wielkopańską.
Z trzech panien — pierwsza odznaczała się barwą mlecznej kawy, był to rodzaj mulatki, ale bez rysów murzyńskich; druga — była żółta i miała typ jawański lub japoński; trzecia wreszcie — biała prawie jak mleko, ale coś było w niej nie-europejskiego, widocznie kreolka, a jej białość była aż zbyt biała.
Takie oto zjawisko zaczęło się regularnie ukazywać na naszej ulicy. Panie te wychodziły z domu o trzeciej, powracały o piątej. Nie będę opisywał ich sukien, które do gamy kolorów ich skóry dodawały swoją krzykliwą gamę niezgodnych odcieni.
Młode pokolenie przybrane było w mieszaninę barw zielonych, czerwonych, niebieskich i żółtych. Kreolka ubierała się w czarne ze złotem. Berberyjka nosiła suknie barwy krem, Indjanka suknie lila.
Zresztą zachowanie ich świadczyło, że należą do sfer kulturalnych i że nie są to bynajmniej istoty dzikie z dziewiczych lasów Afryki Środkowej. Książki, które panny zazwyczaj nosiły z sobą, można było uważać za dowód, że przyjazd ich do Paryża miał na celu wykształcenie. Między sobą mówiły zawsze po angielsku z akcentem amerykańskim.
Zaczęły mię interesować te kobiety, jako coś egzotycznego. Budziły we mnie marzenia jakichś dalekich, sennych wysp podzwrotnikowych, gdzie te różnobarwne kobiety po głębokiej dżungli krążą nagie, albo kołyszą się w hamakach — śród śpiewu i krzyku kolibrów i papug, śród brzęku złoto-zielonych żuków i olbrzymich kolorowych motyli, śród zapachu gąszczy tytuniowych.
Pod wpływem tego wielobarwnego zjawiska zacząłem marzyć o podróżach gdzieś w dalekich krajach egzotycznych. Nęciła mnie zwłaszcza Afryka, jako najmniej znana część świata. W Afryce zaś najbardziej nęciła mnie Abisynja, gdyż miałem to przekonanie, że kultura egipska wiele zawdzięcza Etjopom.
Ponieważ codziennie spotykałem się z niemi, znały mnie dobrze i mimowoli uśmiechały się do mnie. I ja również uśmiechałem się do nich i zacząłem się im kłaniać.
Wkońcu zapoznałem się z niemi przez bardzo banalny przypadek; jedna z pań upuściła torebkę, ja ją podniosłem i podałem. Stąd rozmowa. Przedstawiłem się i zacząłem im towarzyszyć.