Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/15
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych |
Podtytuł | Z 112 wizerunkami i rysunkami |
Wydawca | Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“ |
Data wyd. | 1909 |
Druk | L. Biliński i W. Maślankiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sięgnijmy w czasy cywilizacji pierwotnej.
Hordy dzikusów, praprzodków naszych, patrzą z przerażeniem na niebo. Dzieje się tam katastrofa. Na Boże Słońce, dawcę ciepła, blasków i płodności, naciera Czarny Potwór.
Przyćmiona jest jasność dnia, ptactwo milknie i ucieka do swoich gniazd, słychać trwoźnie ryki zwierząt.
Na wysokościach Czarny Potwór rośnie z każdą chwilą. Pochłania paszczą straszliwą Boga Słonecznego, który, walcząc z nim, krwią się oblewa.
Ludzkość nieszczęsna pada na kolana, wojownicy precz odrzucają zbyteczne już dzidy a dzieci tulą się do łona matek.
Śród niesłychanego milczenia Czarny Potwór pochłania Bożą Ofiarę dalej i dalej. Już jest na świecie ni dzień, ni noc. Zaledwie drobną cząstkę widać dawnej wielkości i świetności Władnego Boga.
Wreszcie Czarny Potwór pochłonął go całkowicie. I oto panuje tam, gdzie przedtem jasność się rozlewała. Białego Boga zastąpił Bóg Czarny.
Rządy jego będą okropne a jakie, tego nawet nikt przewidzieć nie może. Nastąpi koniec świata. Gdy Boga Słonecznego zwalczył, któż oprze się jego potędze?
Czarny jest. Ale dokoła całej jego postaci wstrząsa się grzywa czerwonych płomieni. Teraz z nieba zejdzie na ziemię, odwróci wszystkie stosunki, odmieni wszystkie wartości.
Ale po niejakim czasie grzywa jego nieco przygasła a z boku po za nim ukazały się jakieś blaski. Tłumy patrzą z zapartym oddechem. Oto z niesłychanym wysiłkiem Bóg Słoneczny część swego ciała promiennego wyzwolił z cielska Czarnego Potwora.
Nadzieja wstępuje w serca. Dokoła czyni się widniej. Już i zwierz przestał ryczeć a ptactwo z gniazd wyziera i ćwierka.
A oto teraz Bóg Biały oba ramiona wysunął i spycha z siebie Boga Czarnego.
A teraz już głowę promienną ukazał. Patrzcie, patrzcie! Żyje nasz Bóg, walczy nasz Bóg, zwycięża nasz Bóg! Połowa jego świetlanej postaci już wyzwolona. Ptakowie leśni wylatują z gniazd swoich, mężowie chwytają ponownie dzidy a potrząsają niemi dufnie, starcy oddychają żywiej a dzieciny unoszą w górę rączyny i z krzykiem ukazują matkom walkę olbrzymią.
Nareszcie Boże Słońce ostatnim wysiłkiem zepchnęło z siebie całkiem Czarnego Potwora i strąciło w przepaści niebieskie, że spadł i wcale nie jest widzialny.
Może się kryje i kryć będzie a czatować kędyś w przestworach jako lew na bawoła, jako wilk na barana, jako jastrząb na gołębicę? Ale teraz odepchnięty jest i strącony, na wysokościach zaś panuje złote, promienne, jaśniejące blaskami Boże Słońce, zwycięzkie, płodne, niezmożone.
Pomiędzy narody poszła tedy wieść o onej nadzwyczajnej walce Bożego Słońca z Czarnym Potworem, Smokiem oczywiście, którą to wieść powtarzano z pokolenia w pokolenie.
Tylko potem zaczęto mówić, że walka ta odbyła się nie na wysokościach, ale wprost na ziemi. Jedni mówili, że ze Smokiem walczył Indra, drudzy, że Marduk, a jeszcze inni, że Kadmos. Także mówili, że walczył Keresaspa, Wisznu, Jahwe a nawet Krak.
Ale gdy narody nocą usypiały na drzewach lub w grotach, na smugach przy trzodach pasterze zebrani innej walce na niebie przypatrywali się. A walka ta trwała dłużej, toczyła się wolniej i bezustannie się powtarzała.
Oto krągła postać świetnego Boga Księżyca jęła szczupleć. Widno, że nacierał na niego Smok. Po tygodniu już połowę jego postaci zakrył a po drugim tygodniu całą. I ta walka także rozgrywała się śród przerażającej ciszy.
Lecz oto trzeciego dnia zmożony przez Smoka Bóg Księżyc zaczynał widocznie brać górę nad Czarnym Potworem, albowiem, zmagając się z nim, z drugiej ukazywał się strony. Pod koniec tygodnia trzeciego już połowa dawnej jego postaci była widna a gdy czwarty upłynął tydzień, całkiem Smoka odrzucił za siebie i świecił po dawnemu.
Ale do czasu. Bo ów Smok, Wąż Starodawny, uparty jest. Ponownie naciera. I oto co miesiąc wre bój, z roku na rok, z wieku na wiek. Miotają się tak, że raz jeden drugiego odrzuci na lewo, to znów tamten odrzucony zostanie i przez onego zakryty.
A przez dzień, miesiąc, rok i stulecie ludzie opowiadali to sobie i szły one opowieści od narodu do narodu. Tylko znowu jedni mówili, że walka odbywa się. na niebie, drudzy zaś, że na ziemi początek swój bierze i potem się tylko na niebo przenosi. Ze to Marduk walczy z Tiamat (Wiz. 39), Set z Ozyrysem, Jahwe z Rahabem, Archanioł Michał z Szatanem a nawet Krak ze Smokiem.
Szło im o władzę nad światem.
Potem śród modrych nocy egipskich i złotych dni babilońskich uczeni magowie inne jeszcze walki podpatrywali. Światłość dnia walczyła przez rok cały z ciemnością nocy.
Oto zimą rodził się Nowy Dzień. Rósł aż do wiosny, aż całkiem się zrównał z Nocą. A wtedy ją przemógł. I tak rósł dalej, aż latem całkiem uczynił ją nikłą. Lecz wtedy przesilała się jego potęga. Noc oparła mu się, uszczupliła jego potęgę, sama z kolei rosła, aż jesienią całkiem się z nim zrównała. Teraz, niewstrzymana w pochodzie zwycięzkim, dalej i dalej górę nad nim biorąc, zimą zupełnie go zmogła, czyniąc go nikłym i zamarłym. Ale też i wtedy następowało z kolei jej przesilenie. Dzień oparł się jej nareszcie i znowu jął brać nad nią górę.
Narody zaś mówiły, że Dniem jest Bóg a Nocą Szatan. Ze to zmagają się ze sobą Feridun i Zohak, Herakles i Hydra, Perseusz i Gorgona, Adonis i Dzik, a nawet Chrystus i Książę Piekieł.
O walkach tych rozpowiadali Chaldejczycy nad wodami Babilonu, kapłani egipscy nad wodami Nilu, Indowie nad wodami Gangesu i w laurowych gajach Hellady poeci o nich śpiewali, w struny lutni uderzając.
Zmieniały się czasy, stosunki i wyobrażenia. Z mitów wytwarzały się kulty. Opowieść o walce dwóch potęg tysiączne przybierała kształty i tysiącznych otrzymywała bohaterów. Ukazywano nawet miejsca na niebie i ziemi, gdzie owe potęgi się ze sobą zmagały.
Wśród gór Kaukazu miał zmagać się Zeus z Prometeuszem. W Oazie Eden Jahwe pokonywał Węża. W Jaskini Wawelskiej Krak zwalczał Smoka. A na Górze Kuszenia w pobliżu Jerycha Jezus oparł się Szatanowi.
Brutalna walka Jahwy z Rahabem, Heraklesa z Hydrą, lub Adonisa z Dzikiem coraz bardziej szlachetniała, coraz bardziej się zamieniła w walkę dwóch przeciwnych idei kierowniczych.
Nietylko Dnia Trzeciego Bóg Księżyc wychodził zwycięsko z objęć Czarnego Smoka, ale Smok wypluć musiał połkniętego Jazona, Set Ozyrysa, Wieloryb Jonasza, mrok zaś podziemu oddać Tammuza a groby zwrócić Adonisa, Attisa i Chrystusa.
Poranieni, pocięci w kawałki lub porąbani na sztuki bogowie trzeciego dnia zrosną się i zmartwychwstaną. A przedtem uciekać będą do Egiptu, Syrji i Kaukazu. Uciekać i wracać.
Przyłączy się do nich postać Dziewicy. Więc Isztara pójdzie do Podziemu wskrzesić Tammuza. Atena zmusi Potwora do wyrzucenia Jazona ze swych wnętrzności. Niewiasty z Byblos i Jerozolimy wyczarują Adonisa płaczem z grobu. A nawet około Kraka jako Pogromcy Smoka przewinie się jakaś Wanda, niby jego córką będąc.
Dziewice te bowiem albo są matkami, albo oblubienicami, albo jednem i drugiem, a wreszcie niejako córkami. Ponieważ wywodzi się to z gwiazd, przeto niema mowy o stosunkach kazirodczych. Dopiero potem, gdy tradycja astralna wygasa, mitologje poczynają zachodzić w sprzeczność z bieżącą etyką.
Izyda jest macierzą Dzieciątka Horus, następnie staje się jego oblubienicą a zatem niejako córką swego męża Ozyrysa. Tak samo karmicielka Ozyrysa, egipska bogini Hator, staje się potem oblubienicą swego boskiego syna. Tak samo dzieje się w Indjach, tak samo w Syrji. W Apokalipsie Jana czytamy: „Chodź, a okażęć Oblubienicę, Małżonkę Barankową” (XXI, 9).