Babia góra i jéj okolice
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Babia góra i jéj okolice |
Pochodzenie | Juliusza Wildta Kalendarz Powszechny na rok 1858, str. 13-23 |
Wydawca | Juliusz Wildt |
Data wyd. | 1858 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Jadąc z Krakowa na zwiedzenie Babiéj góry, wypada skierować drogę na Mogielany, Krzywaczkę, Izdebnik, Kalwaryą, Stryszów, Suchą, Maków i Skawicę inaczéj Zawoją zwaną. — Jest to droga dwudniowa z noclegiem w Suchéj lub Makowie — gościniec bity, wyjąwszy kilkumilowe kawałki drogi górskiéj bocznéj, od Stryszowa do Suchéj i z Białéj do Skawicy. Pod Zembrzycami spotkasz się z Skawą, a ta towarzyszyć ci będzie aż do Białéj za Makowem, gdzie znów pojedziesz brzegiem rzeki Skawicy która tu do Skawy wpada; a wijąca się obok niéj droga zaprowadzi cię ku jéj źródłom prawie pod samą Babią górę. Odległość cała z Krakowa, nie wynosi więcéj nad 12 mil.
Od lewego brzegu Skawy a zatem od Suchéj, widocznie kraj podnosić się zaczyna, tracąc charakter równinom właściwy. Kiedy Skawa szerokiem biegnie korytem, na dnie tylko przez czysty nurt pokazując kamienie a brzegi zwirem osypuje; to Skawica zamkła się wązko w wysokich skalistych brzegach, pędzi z szumem — każdy głaz staje jéj na zawadzie, zanim go mleczną nie obrzuci pianą. Co krok z ogromnych kamiennych jarów, spadają świetne silne kaskady, a turkot rozstawionych po brzegach wodnych młynków połączony z łoskotem rzeki, towarzyszy przez całą drogę. Krajobraz zcieśnia się nagle, a przecież piękny i wspaniały. Góry coraz to stromiéj spadają w wąwóz rzeki, odsłaniając po obu jéj brzegach nagie skały i łyse wyżyny; dopiero drugie i trzecie pasmo biegnące obok łożyska, lesistemi wierzchołki zamyka widokrąg. — Wioski ustawiły rzędy domków nad rzeką i pędzącemi ku niéj potokami. — Chaty symetrycznie i obszerniéj jak w dolinach zabudowane, gontowemi dachy szarzeją prawie w każdym wąwozie; najczęściéj świecąc się czystemi oknami ku wschodowi, a ztąd od drogi widać zwykle domy tureckim obrócone zwyczajem. Zewnątrz mieszkanie górala wygląda nawet ozdobnie, a na tle pięknego widoku otoczony jasionami wdzięczy się domek, niby ładna góralka, ujrzawszy przechodnia — jednak wewnątrz wprawdzie porządne, widne i obszerne, przecież dymne zobaczysz izby. Chat tu więcéj jak w równinach, bo rzadko gdzie przy jednem ognisku osiadają dwie rodziny; gdy góral mistrz do ciesiołki, a drzewo za rzeką, więc o chatę nie trudno. Droga ożywiona mnóstwem małych wózeczków, ciągnionych górskiemi konikami, co to niby kucyki maleńkie, a przecież wielkie ciężary desek, gontów i naczyń drewnianych przywożą nam w doliny. Strój do porzecza Skawy jeszcze długi, — za Skawą już się pokazują białe burki, a na pobrzeżach Skawicy chyba obcego ujrzysz bez kafowéj guńki. Zwyczajny ubiór górali bywa: koszula cienka z płótna własnego wyrobu, spięta pod szyją mosiężną sprzączką lub guzem z czeskiego kamienia — spodnie opięte z białego sukna, niebieskim i pąsowym sznurkiem wyszyte — pas szeroki z czerwonéj skóry, od bioder aż do piersi mosiężnemi kółkami zczepiony — kaftan z niebieskiego lub ciemno zielonego sukna, ozdobny guzami mosiężnemi i szychowemi żebrami — na to wszystko zawdziana gunia czyli burka u nich hazugą zwana, z sukna koloru habitów bernardyńskich — ta zwykle na jedno tylko ramię zarzucona, nadaje góralowi dziarską i młodzieńczą postać, — włosy niestrzyżone, spadają na ramiona z pod małego kapelusika, lub zimą z pod pąsowéj futrem oszytéj czapki, kroju zwykłego u Czerkiesów. Strój dziewcząt, odzianych w kolorowe spodnice i jaskrawe gorsety, oraz mężatek gdy zimą zawdzieją pąsowe lub zielone sukienne szubki barankami obłożone i galonami wyszyte, jest nader malowniczy: najczęściéj jednak noszą się owinięte w wielkie białe prześcieradła, co je czyni podobnemi do kobiet u starożytnych zwykle w draperyjach na posągach i obrazach przedstawianych. Postawa mężczyzn i niewiast zgrabna, twarze dorodne, w chodzie lekkość — niskiego nie ujrzysz, chyba karłaka. — Góral bywa wesoły, gadatliwy, ciekawy, przebiegły i domyślny, góralka zalotna i śmiała — gdy zejdą z kosą w doliny na zarobek, tracą wesołość i osowiali chodzić nie umieją.
Ciekawym byłby zbiorek strojów z różnych okolic dawnéj Polski; gdzieby na tle widoku charakteryzującego okolicę przedstawiono chatę, a przed nią zaprząg, narzędzia rolnicze i mieszkańców. — Widoki takie przesuwałyby nam jak w panoramie wszystko to co jest cechą, różnicą i właściwością każdego zakątka kraju; a góral wśród Karpatów ze swą kobzą, wózkiem i koniem piękny do tego zbiorku dostarczyłby obrazek. W prawdzie p. J. Lewicki wydał w Strasburgu (u E. Simona) kolorowane litografie strojów wojska z ostatnich czasów i w myśli uczynionéj teraz uwagi, grupy wieśniaków z różnych okolic; przecież nie umiał początkujący wówczas artysta, oddać właściwego charakteru w ruchach, scenach i ułożeniu; wieśniacy wyglądają na tych obrazach jako niemieccy aktorowie grający Polaków, a chłopki niby tancerki lub romansowe bohaterki sielanek przeszłego wieku. Literatura z pola i boru zniosła zasiew na współczesną nam epokę; może téż i malarze nasi jak poeci po słowo, a muzycy po nutę, po barwę i rodową cechę udadzą się pod dęby, lipy i jasiony wiosek naszych.
Wróćmy do Górali. — Jak w Tatrach, głównem paśmie Beskidów, tak i tu, Góral i proboszcz stanowią całą ludność; szlachcic niezwykł posuwać się w istotne góry, zostaje daleko u podnóża, urzędnik trzyma się miasta i wygodnéj drogi. Żyd niema co robić w górach, bo Góral mało co kupuje, wszystko sobie sam zrobi, a oszukać się nieda. Tak więc mieszkańcy gór jak słusznie uważa Gołębiowski (Lud i jego obyczaje) nie zostając pod niczyim wpływem, sami jedni zachowali prawdziwe obyczaje i charakter dawnych Sławian.
Pod Babią górą nawet ksiądz i kościół nie dawno się pojawiły; bo dopiero za Augusta III, Jan hr. Wielopolski w Zawoi czyli od bandy zbójców Zaboi zwanéj, jako we wsi należącéj jeszcze do obrębu starostwa Lanckorońskiego, probostwo lokował (1759 r.); a przedtem Podhalanie tutejsi aż w Makowie mieli swoją parafią, dokąd na mszą S. już w nocy wychodzić musieli.
Babia góra, najwyższa w zachodniem paśmie Tatrów, niby z węzła, wysnuła z siebie dwie odnogi skierowane ku północy, do doliny Skawy. Szczyty ugrupowane ku wschodowi spadają do podgórza w kierunku miasteczka Jordanowa, a dłuższa odnoga zwana Police, daje nazwę Policzanów goralom téj okolicy. Pasmo biegnące ku zachodowi zniża się do brzegów Soły i Koszarawy, a Górale od miasteczka Żywca, leżącego na zlewie obu tych rzek Żywczakami się zowią. Jordanów tedy, Żywiec, i między niemi położona wieś Sucha, są to punkta gdzie się skupia życie góralów, i ztąd dopiero jak pod Tatrami z Nowego Targu, rozstrzelają się promienie handlu i wędrówek góralskich do Krakowa, Tarnowa i Sącza. Na potrzebę, że tak powiem codzienną, zamianę, nabycie i sprzedaż drobniejszych wyrobów z produktów; wystarcza dla całéj podgórśkiéj tutejszéj okolicy sławny u górali Żywiec, który zwykle jako niegdyś Rzymianie tylko Miastem (urbs) nazywają.
Babia góra, Mons Vetulae, zwana także Baba-Góra, Starababa i Babia, znaną była dawniejszym geografom naszym, bo ją nawet z Krakowa z rynku (wchodząc w ulicę Wiślną) oglądać mogli. Przecież Cellaryusz i Kromer wcale o niéj nie wspominają, a inni mieszczą na niéj czarowne jeziora i morskie oka, a z niéj wylewają strumienie merkuryuszem płynące (Büsching). Słowem był to świat dziwów, znany tylko z odgłosu opowiadań góralów, co jako echo dolatywały do uczonych naszych. Nowym dopiero czasom się dostało czytać prawdziwe o tych okolicach opisy w dziełach: Staszyca, Balińskiego, Lipińskiego, Zeisznera, Pola i innych.
Nazwę Babiéj góry różnie wywodzi podanie ludu; jedni opowiadają jako przed wiekami byli wielkoludy, a olbrzymia kobieta przyniosła tu w fartuchu kamienie i ziemię, które wysypane górę utworzyły. Inni znów widzą w rysunku góry, postać staréj baby siedzącéj nad rzeką — u nóg jéj pagórki małe, niby dzieci pastuchy i gromady owiec, rozbiegły się szeroko w okolicę — w pochylonéj na pierś głowie utkwiły pioruny, w ustach gryzie głazy, grzmiąc podczas burzy; a zamiast czepca odziała głowę chmurą, tułów mgłami i borem okryła. Ile téż razy obłok spocznie na szczycie, góral mówi: „Baba w czepcu“ — nie zawodny to znak rychłego deszczu. Rysunek góry z daleka, przedstawia niby długi olbrzymi wał spadający ku wschodowi i zachodowi, a grzbietem opisujący linią wężową w kilku zagięciach, przez lud siodełkami zwanych. Od północy to jest od strony Galicyi, spada stromo w kilku stopniach do porzecza Skawy — od strony południowéj zbiega wolno i położysto w Węgry, do brzegów Szlany i czarnéj Arwy. Wysokość góry nad powierzchnią morza Bałtyckiego, liczą przeszło 5500 stóp.
Przybywszy z Zawoi do ostatniej pod górą Leśniczówki, mieliśmy zaraz rozpocząć wymarsz do owych krain mgły i obłoków. — Była godzina 6. po południu — dzień przecudny, ani chmurki na niebie; obiecywaliśmy sobie więc miłą podróż o chłodzie i przyjemny nocleg w czasie księżycowéj nocy na wyżynie Czarnéj Hali, leżącéj w trzeciéj części wysokości góry. Nazajutrz o 2éj przed świtem, mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę, aby można wschód słońca ze szczytu oglądać. Jeden babi czepiec popsuł cały plan, tak pięknie ułożony, a bliski wykonania. Już z tłomaków dobyliśmy konieczne do pożywienia przyrządy i zapasy, a nawet wysłany po przewodników, wrócił razem z nimi; aliści mały obłoczek siadł na szczycie, a ogromny wicher w jakie 10 minut czarnemi chmurami pokrył cały widnokrąg. Wypadło więc zaniechać podróży, a kładąc się spać myśleliśmy: że nam przyjdzie wrócić, nie dopiąwszy celu, lub ze 3 dni czekać na pogodę w pustelnéj leśniczówce. Przecież inaczéj się stało, choć nocleg w górach pod burką i widok wschodzącego słońca, przepadły dla nas tą razą. W nocy po trzeciéj godzinie, śpiew i granie na kobzach przebudziły nas, przymuszając do zajrzenia w okno. Jaka cudna noc! ni chmureczki na ciemno szafirowym kobiercu gwiazd, księżyc osrebrzył czoło Babiéj góry, rozsuwając przed nami tysiąc pięknych widoków; a zbliżający się świt począł ściągać z ciemnych borów białe mgły, zrzucając je w rzeczne łożysko.
Śpiew góralów wracających z wyżynku i dźwięczne tony kilku kobz, powiększone i zogromione echem, tworzyły jakąś niby czarodziejską muzykę; a całemu widokowi niewypowiedzianego dodawały uroku. Piękna ziemia nasza! a wielkie na niéj dziwy i cuda, opowiadają łaskę bożą — toć i lud na niéj nie ostatni!
Już wschodzące słońce złotą koronę zawdziało na szczyt Babiéj góry, na lasy padał jeszcze mrok nocy, a w wąwozach mgły się przewalały; gdyśmy na góralskich konikach wyruszyli z noclegu. Podziwiając zręczność tych maleńkich biegunów, po nader stroméj leśnéj drożynie dostaliśmy się do polany wśród boru, zwanéj Czarną Halą. To dopiero trzecia część drogi, a koniec lasów bukowych i jodłowych, zalegających najniższy stopień góry. Po za halą zaczyna się już karłowata roślinność: kosodrzewina, jałowiec i borówki. Konie nasze wypadło oddać pod opiekę pasterza owiec, a sami spinając się pod górę po kamienistéj ścieżce, to znów spuszczając się w wąwozy, owiewani zimnym i gwałtownym a zawsze tu wiejącym wiatrem, grzbietami czyli tak zwanemi werchami zdążaliśmy ku szczytowi. I owce i pasterze zniknęli nam z oczu: wicher donosił tylko urywane echo piosenki i dalekich okrzyków; zaczął się świat dziwów i strachów. Tu dziura, co dopiero gdzieś na na dnie piekieł kończy się bezdnią, zasutą skarbami — ówdzie zapadły kościół Ś. Jadwigi, z kąd o północy dolatuje odgłos dzwonów i głuchy dźwięk organów — tu znów pionowo w bór spadająca skalista ściana, gdzie po oddzwonieniu na Pańskie zmartwychwstanie, ujrzysz szczeliną śpiących wewnątrz góry rycerzy.
Pod lasem mieszkał ubogi kowal, żywiąc liczną rodzinę garstką lichego owsa, co wśród kamieni rósł na małéj w borze polanie; aliści pewnego razu przyjeżdża na siwym koniu w żelazo okuty rycerz. Rycerz w tych stronach! to widmo, nie człowiek, pomyślał przestraszony góral. Przecież zbrojny, zsiadłszy z konia, Bogiem powitał kowala, a ludzkim rzekł doń głosem, by mu za dobę przygotował podków do okucia tysiąca koni.
— Zkąd tu żelaza na tyle podków, ani doba starczy, choćby djabeł młotem kierował! „Sprzedaj co z dobytku, kup żelaza, (rzekł rycerz) w imie Boże weź się do roboty, a skończysz — jutro wieczorem po podkowy przybędę.“ — Zbrojny odjechał, a kowal długo się z żoną namyślał, nim zawiódł do miasteczka krowę i konia, by za nie nabyć żelaza. Ledwo się wziął do roboty po powrocie, aliści niby cudem już całe podkowy same z pod młota wybiegały — gdy ostatnia z naznaczonéj liczby była gotową, przybył i rycerz. Dobrze już było ciemno, nim kowal spakował robotę, aby się udać na miejsce, gdzie obozowała drużyna konnych. O północy przywiódł zbrojny zdumionego kowala pod skałę w Babiéj górze; tam za trzykrotnem uderzeniem pałaszem, głazy się rozwarły, a rycerz wprowadził go w podziemie, gdzie tysiąc żołnierzy z siwemi po pas brodami, spało na uszykowanych w hufiec koniach. — „Kujże teraz mój człowieku, ale pomnij, byś żadnego nie zbudził.“ Wziął się drżący góral do roboty, a gdyby co czarowało, migiem wszystkie założył podkowy. Gdy ostatni gwóźdź przybijał, trącił ze strachu w szablę zbrojnego i przebudził śpiącego starca. Ockniony rycerz wielkim głosem zawołał ku owemu, co przywiódł kowala „Mistrzu! czy już czas.“ — „Nie“ odrzekł zgniewany rycerz. Starzec znów zasnął. „Teraz ty biedaku, żeś mi przebudził towarzysza, tylko ostrużyny rogu zbieraj sobie za zapłatę.“ Kowal począł płakać a żale zawodzić — nie było rady; zebrał kawałki, a dziękując jeszcze Bogu, że wyszedł cało, umykał do domu. Jedzie i jedzie — świt daleko, a koń ustaje — wózek coraz to cięższy. Przecie i dnieć poczęło — patrzy aż tu owe obrzynki kopyt w złoto się zamieniły, a biedny góral panem wrócił do domu..........
Toż samo powiedzieć można o podaniach wspólnych nieraz u wielu ludów. Okoliczność ta panu Nowosielskiemu (Marcinkowski) nastręczyła sposobność do napisania arcyciekawych uwag w dziele: Lud ukraiński (Wilno 1855 r.).
Tę samę legendę słyszałem w Tatrach, gdzieś w kościeleckiéj dolinie; owe zaś o skarbach i zapadłych kościołach, prawie w każdych górach na świecie są sobie podobne. Przecież dziwna to a godna uwagi: zkąd góral z Pyreneów lub Alp i naszych Karpat mieszkaniec, tyle mają wspólnego w podaniach, zwyczajach i obyczajach? Nawet strój wszystkich na świecie górali, ich kobzy, nie o wiele różnią się od siebie. Tę wspólność kosmopolityczną daje zapewne klimat, podobieństwo zatrudnienia, a wreszcie pierwsze zarysy wiedzy ogólnéj i fantazyi, które u wszystkich ludzi są też same; pewny dopiero stopień wykształcenia, daje cechy właściwe narodom.
Tak słuchając opowiadań gadatliwych górali, przeszliśmy za linią śnieżną, dostawszy się w świat mchów i kamieni. Tu znów poczęli nam przewodnicy pokazywać różne rodzaje mchów i roślin, mówiąc ich nazwiska i wskazując je jako środki lekarskie na liczne słabości. Aliści wiatr zimny ledwo nas nie obali, ani słowa usłyszysz przed jego gwizdem i szumem — otóż i wierzchołek usłany z płaskawych mchem porosłych głazów.
Promień widoku ku północy niknie w widnokręgu daleko jeszcze za Krakowem; a za tem w tę stronę może 14—15 mil przejrzeć się da w czasie pogody; od południa rozsuwa się Nowotarska dolina i równie Węgier, aż po ściany Tatrzańskie — na wschód kraj szeroko rozwarty ku pobrzeżom Dunajca, na zachód aż po źródła Wisły. Widok tak rozległy wprawdzie wrażeniem nagradza trud męczącéj podróży; przecież wolę szczyty Tatrzańskie, gdzie mimo ciaśniejszego widnokręgu, widzisz u stóp piramidy nagich gór — a nieraz włóczące się od skały do skały chmury zetrą się z grzmotem, przedstawiając najpyszniejszy obraz burzy, kiedy nad tobą płynie słońce w najpogodniejszym lazurze. W Tatrach cały upokorzony wielkością cudów bożych, tylko modlić się możesz — w Pioninach pełnych romantycznego uroku, miłość, przyjaźń i legendy, nęcą do słodkiego dolce farniente; — na Babiéj górze tylko patrzeć i patrzeć by się chciało, w ten piękny kraj, co ci się u stóp rozwinął.
Wierzchołek Babiéj góry składają dwa wielkie kopce z olbrzymich głazów, w zachodnim dojrzała fantazya ludu rysunek zamczyska, które djablim zwie, — na wschodnim wystawiono tryanguł geometryczny, słup granicy z Węgrami i mały czworoboczny szałasz z głazów, ku uczczeniu naczelnika obwodu wadowickiego J. M. P. Loserta, Losertówką zwany. Budynek ten opatrzony trzema oknami nieoszklonemi i drzwiami a raczéj otworem na drzwi na przestrzał wybitemi, wygląda niby jaki konduktor do sprowadzania wiatrów. Lud altanę ową nazywa kaplicą — a tą razą nie myli się z rozsądkiem, wskazując niejako nazywaniem budynku co powinno wieńczyć szczyt góry.
Mimo podania zapisanego w geografiach o tysiącach źródeł wybiegających z wierzchołka Babiéj góry, trzy kwandranse czekać musiałem, nim góral przyniósł mi wody, któréj dopiero pod linią śnieżną od strony węgierskiéj najbliżéj zaczerpnąć można. Wodę tę zwie lud głodową, uważając apetyt jaki sprawiać zwykła. Po dwugodzinnym pobycie u szczytu, poczęliśmy się spuszczać na dół; powrót był o wiele prędszym od rannéj podróży. Prawie ku południowi wyszliśmy na wierzchołek, a koło drugiéj schodzić począwszy, po piątéj odpoczywaliśmy już w Czarnéj Hali. Kilka razy wspomniałem nazwisko hala, a może nie wszyscy czytelnicy rozumieją znaczenie tak zwanego pustelnego wśród boru szałasu. Mieszkańcy podgórza około świętego Wojciecha ugadzać się zwykli z głównymi pasterzami (bacami) i pastuchami (juhasami) o paszę owiec i bydła. Baca niby naczelnik karawany, z owym spędzonym z całéj okolicy podgórskiéj dobytkiem, w Zielone świątki po nabożeństwie wyrusza w góry na pastwiska. Tam w leśnych polanach stoją hale, gdzie się gromadzi codzień wyrabiany ser, i ogrodzenia (koszary) gdzie juchasy z owcami nocują. Karawana ta z postępem lata, coraz wyżéj zapuszcza się w góry — po spaszeniu łąk górnych, spuszcza się znów na jesień ku dolinom, gdzie tymczasem nowa porosła trawa. Juchasy od wiosny aż do zimy żyją tylko serwatką i leśnemi owocami. Po Ś. Michale baca pojawia się z owcami w podgórzu; gazdowie (gospodarze) rozbierają swoje bydło, dzieląc się serem w różnych wyrobionym kształtach. Od owych hal, górale podnoża znaczniejszych pasm i odnóg Karpat zamieszkujący, Podhalanami się zwą.
Przybywszy do Czarnéj Hali zastaliśmy tylko samego juhasa warzącego ser — gościnny pasterz zaczął powitanie od uczęstowania nas żętycą. Nigdy nie piłem owéj serwatki; przyjąłem więc zaprosiny na ten napitek co tylu suchotnikom życie przedłużył. Żętyca pije się ciepła, ma pozór i smak zupełnie podobny do ryżowego kleiku, zaspakaja pragnienie i zasyca nadzwyczajnie.
Po przydłuższym odpoczynku i pogadance z juchasem w pustelnéj hali, mieliśmy się już zabierać do dalszego pochodu — aliści usłyszeliśmy ze wszech stron dzwonki a niebawem zobaczyliśmy spuszczające się owce i bydło w kotlinę polany. Puste ustronie, w jednéj chwili przedstawiło obraz pełen ruchu i życia. Śpiew dziewcząt pasterek, smętna kobza górala, nawoływanie owiec, huk biczów, i dzwonki bydła, zlały się w harmonią — tylko rano, wieczór i w południe ożywiającą milczące i głuche górskie pustynie.
Już się rozpoczął podój owiec a jeszcze piosnka grzmiała w borze:
„A mnie bez matulki i głodno i zima
Opadło obuwie, przyodziewy niema.
Nie myją, nie czeszą, nie piorą koszulki,
Powiedźcie mi ludzie, gdzie szukać matulki?
— Idźże idź sierotko na onę dąbrową,
Ułam sobie ułam, habinkę bukową;
Pośpiesz z nią na smętarz, i śmigaj habinką,
I wołaj, a wołaj nad każdą mogiłką.
I poszła sierotka w kościelny podwórek,
Klękła na mogiłce, zmówiła paciórek.
Bukową habinką śmigała, wołała:
Ozwiej się matulko, kędyś się podziała?
— A któż to tam depce tę moją mogiłę?
— Ja to, ja matulko, twoje dziecko miłe.
Puść mię tam matulko, o puść mię do siebie!
Bo tutaj na świecie, bieda żyć bez ciebie.
— O moja dziecino, cóżbyś tu robiła,
Ani byś tu jadła, ani byś tu piła,
Tu nie ma łóżeczka, i pościółki nie ma,
Tu ciasno i duszno, tu smętno i zima.
— Nie będę ja jadła, ani będę piła,
Tylko będę z tobą chwałą boską żyła.
I przyszedł aniołek z bieluchną obrusą,
Wziął w niebo sierotkę i z ciałem i z duszą.“
Piosnka ucichła — a dziewczę jak leśna bogini wybiegło z boru, poganiając rozpierzchłe owieczki.
Już mgły nocy okrywały okolicę, kiedyśmy pospieszyli ku naszéj leśniczówce. Tu spotkałem p. Felixa Berdau adjunkta dyrektora ogrodu botanicznego krakowskiego, wracającego także z górskiéj wycieczki. Był łaskaw użyczyć mi swoich notatek, a więc i z nich pozwalam sobie podać wyjątki. — „Kępa Karpat, w któréj się mieści Babia góra, zwana Beskidem zachodnim, leży między 36° 40’ a 37° 20’ dług. wschod. p. p. Fer. i 40° 30’ a 49° 40’ szer. geogra. — jest najbardziéj ku północy wysunięta, stanowi przegrodę między doliną Wisły, a zachodniemi Tatry. Ciekliny tych gór łączą się z górami Rudaw węgierskich, a od Tatrów przegradzają je wielkie górskie doliny. Wszystkie biegnąc od zachodu ku wschodowi są mniéj więcéj równoległe do siebie, przerwane jedynie w poprzek doliną Soły i Skawy. Od południa podniesienie nagłe, północne stoki łagodniejsze i sięgają szerzej w kraj; wszelka zaś pochyłość gór tych poczyna się od wierchu działów lub kopców i jest zwolna i zdaleka przysposobioną, a dopiero na zabrzeżach dolin i wyłomach rzek jest spadek tych pochyłości nagle, pionowo miejscami ucięty. Wypływające z tych gór rzeki i potoki, lubo liczne i silnego prądu, nie tworzą przecież nigdzie znaczniejszych zrzutów i są w ogóle płytkie, przez co prócz jazów nie ma wodospadów, które w innych górach tyle się przyczyniają do ich ozdoby. Główną częścią składową jest tak zwany piaskowiec karpacki, łupek ilasty w połączeniu z łupkiem gliny chlorytycznéj a miejscami wapień; granica tego pierwszego na północy kładzie zarazem kres górom, a pokłady jego w tém paśmie wznoszą się najwyżéj na 5200 stóp n. p. m. Kędy się pasmo wyżéj wznosi, tam téż jest osadzone na węższym trzonie, przez co spadek gór ostrzejszy i przeciwnie; ale zawsze średnia szerokość tych pokładów nie przenosi 15 mil, kiedy Tatry nieprzechodzą nigdy 5 mil a wznoszą się nagle w pionowych prawie ścianach aż do 8000 stóp n. p. m. Grzbiety pasma tego wszędzie są połogie i łagodnie faliste, pokryte lasem, bez ostrych cyplisk, co już samo tyle je odróżnia od Tatrów; — zbywa im przeto na téj rzeźbie górskiéj, która tworzy malowniczość i jedne tylko czubałki Babiéj góry wystrzeliły nad górną granicę lasów w krainę alpejską czyli hal, ale i te są zaokrąglone i kopcowate. Miejsc nagich, skalistych, odkrytych i z ziemi ogołoconych nie ma prawie w całéj téj kępie, co przeciwnie jak w Tatrach, wyjąwszy skaliste zabrzeża na wyłomach rzek; gdy nadto jeszcze nie wzniosły się nawet najwyższe szczyty, dużo wyżéj nad górną granicę roślinności, tedy wszędzie okrywa ciemny płaszcz borów pochyłości tych gór poniżéj, a powyżéj porasta gruba skorupa mchów na pokładzie skalnym; same dopiero szczyty i grzbiety hal są zasute niekiedy nagiem i licznem rumowiskiem. — Razem jak się poczyna rozgórze na dolinach rzek, to jest w miejscu gdzie rzeki po raz ostatni czynią wyłomy przez pasma gór, lub kędy w szersze doliny bez uporu już przechodzą, kończy się obszar właściwych gór, a poczynają się dopiero podgórza. Na północnych tedy stokach całego pasma od Babiéj góry poczyna się rozgórze; nad Sołą powyżéj miasta Kęty, a nad Skawą, około Wadowic. Podniesienie tego podgórza jest tu jeszcze znaczne, dopiero ostatni jego spadek dosyć nagle ku północy, uważać można z wysokości Lencz i Mogielan. — W pośród tak opisanego pasma gór w miejscu więcéj ku południowi względnie do całéj Kępy, wznosi się poważnie najwyższym szczytem Babia góra, prawie pod jednym południkiem z zachodniemi stokami Tatrów. Wysokość jéj liczą na 5400 stóp n. p. m. Charakter kształtu taki sam jak co dopiero opisanych pasm niższych; wierzch zaś spłaszczony, na ćwierć mili obszerny i skałami waki szarej w kształcie wałów zawalony. — U stóp Babiéj góry na około, w pośród dolin z licznemi rzekami i potokami, zaległy najludniejsze w Galicyi wsie. Za pokład roślinności w ogóle służy tu gruba warstwa ziemi wilgotnéj, zimnéj, mało rodzajnéj, w któréj mnóstwo rozsianych kamieni; ztąd utrudniona uprawa, co jedynie przez wyzbierywanie się usuwa, dlatego wszystkie pola pełne kopców kamiennych, porosłych jodłą, świerkiem, czeremchą, szakłakiem, malinami i goryczką. Z roślin uprawnych widziałem jedynie owies i ziemniaki, a miejscami tylko jęczmień. Miejsca nazbyt strome, zwane grapami, pokrywa zazwyczaj świerk, buk i jodła — otwartsze zaś porasta gęsto jałowiec rosnący w pień na 4—6 łokci; grapy obfitują w grzyby, z których samych jadalnych do 30 rodzajów naliczyłem. Postępując coraz wyżéj polanami, tam kędy się owsy kończą, po nad 2400 stóp n. p. m., kończy się i kraina Podhala — tu zostają sosny i nikną zimowe mieszkania ludzi, a roślinność co do szczegółowych rodzajów prawie taż sama co w krainie Podhala, mieszając się już z niektóremi rodzajami, należącemi do roślinności następnéj czyli krainy Regli. Kraina ta składa pasmo w kształcie stromych upłoczów sięgających 4600 stóp n. p. m. i opasuje biodra Babiéj góry ciemnym płaszczem lasów, złożonych z świerków, abies pica i jodły abies pectinata, będących tu jeszcze w pełnéj sile. Buki giną już od 3100 stóp; a miejsce trzemieliny, buczyny i szakłaku zastępuje: Sambucus racemosa, Lunicerra nigra, Ribes alpinum, Salix myrlilloides i w. i. W ogólności rośliny z rodzin: Orchideae, Irideae, Gentiannae, Rosaceae, Umbelliferae, Cruciferae, Personatae, Ranunculaceae, w pasie tym przeważają. Na górnéj granicy Regli jodły i świerki karłowacieją, — lasy nikną, a zaczyna się trzecia kraina, kraina hal i alpejskich pasz. Charakterem jéj jest karłowata sosna, pinus pumillio, kosodrzewiną zwana, i właściwe alpejskie rośliny. W tym to pasie rozwijają się szczyty Babiéj góry, któréj całą północną stronę gęsto porasta kosodrzew i liczne mchy: Lecidea lecanora, różne gatunki parmelii i mech islandzki — południową zaś stronę okrywa gęsto porosła bujna trawa, Pleum alpinum, Poa sudetica var. hybrida, Festuca alpina, Argostis rupestris, Carex atrata, i jałowiec karłowaty Juniperus nana. W szczelinach skał pośród rumowisk na szczycie, znalazłem Doronicum austriacum, Saxifraga Aizoani, Sedum purpureum, Sempervivum montanum, Soldanela alpina, Sedum Rhodiola, Hieracium alpinum, Aconitum napellus, Juncus spadiceus, Rumex alpinus i kilka innych. Gdy w przyrodzie nie ma nigdzie ostrych odgraniczeń ale tylko powolne przejścia, ztąd téż i rośliny cechujące owe krainy nie odgraniczają się prostemi liniami, ale z wolna przechodzą jedne w drugie. Z tém wszystkiém, roślinność Babiéj góry jest dosyć uboga i nieprzedstawia tyle rozmaitości, co na téj saméj wyżynie roślinność Tatrów. Wysunięcie jéj więcéj ku północy i ciągłe wiatry zachodnie, pozwalają tylko południowéj stronie Babiéj góry nieco roślinnością zakwitnąć.“
Tak, zapoznawszy czytelników moich blisko z ową mgłami fantazyi otoczoną Babią górą, nim w dalszych ustępach opowiem przeszłość i archeologiczne szczegóły podgórza, pozostaje mi jeszcze dać podróżnym małą informacyę. Podróż na Babią górę z Leśniczówki za wsią Zawoją, nie jest tyle niebezpieczną ile męczącą: trwa bowiem z odpoczynkiem od 5 do 6 godzin — Czarna hala leży w ⅓ części drogi. Droga ze wsi Sidziny na Babią górę od wschodo-południa, zkąd prześliczne widoki na Węgry i Tatry — odbywając podróż tędy, idzie się na halę Bolicę. Tak do Czarnéj hali jak i do Bolicy, można się jeszcze dostać na góralskich koniach. Ciepłe burki, chleb, coś z mięsa, wino lub wódka, herbata a wreszcie mappa, są niezbędnemi w téj wycieczce. Co do téj ostatniéj to myślę, że bez niéj nawet przeczytanie tego nie będzie pożyteczném.
Kraków, 1853 r.
- ↑ Opis niniejszy może służyć za przewodnika w podróży, a więc moja księgarnia ma go do sprzedaży w osobnych odbiciach wraz z Wskazówką wycieczki do Tatr.
Przyp. wyd. Kalendarza.