Babunia (Němcová, 1927)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Babunia |
Rozdział | I |
Wydawca | Księgarnia Ludwika Fiszera |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia A. Dittmann |
Miejsce wyd. | Łódź, Katowice |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Babička |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Babunia miała syna i dwie córki. Najstarsza przez wiele lat mieszkała w Wiedniu u krewnych, z których domu wyszła za mąż. Druga córka poszła potem na jej miejsce. Syn, rzemieślnik, też był już samodzielny i przez ożenek połączył się z rodziną, mającą domek w mieście. Babunia mieszkała w górskiej wiosce na granicy śląskiej, żyła spokojnie w małej chałupce ze starą Bietką, która była jej rówieśnicą i służyła jeszcze u rodziców babuni.
W chałupce swojej nie była osamotniona; wszyscy mieszkańcy wioski byli jej braćmi i siostrami, ona zaś była im matką, doradczynią, bez niej nie obeszły się ani chrzciny, ani wesele, ani pogrzeb.
Naraz dostała babunia list z Wiednia od najstarszej córki, która matce donosiła, że jej mąż dostał miejsce u pewnej księżnej, mającej wielką posiadłość, a mianowicie dobra Nachod w Czechach, oddalone zaledwie o kilka godzin drogi od górskiej wioski, w której babunia mieszkała. Tam więc wszyscy przeprowadzą się teraz, zaś mąż bawić tam będzie tylko przez lato, kiedy i pani księżna tam przebywa. Na końcu listu była gorąca prośba, aby babunia przeprowadziła się do nich na zawsze i życie swoje spędziła u córki i wnucząt, które już dawno poznać ją pragną. Babunia się rozpłakała; nie wiedziała, co robić. Serce pociągało ją ku córce i wnuczętom, których jeszcze nie znała; dawne przyzwyczajenia wiązały ją z małą chałupką i dobrymi przyjaciółmi. Ale krew nie woda; tęsknota pokonała dawne przyzwyczajenia i babunia postanowiła, że do córki pojedzie. Chałupkę ze wszystkiem, co w niej było, oddała starej Bietce ze słowami: — Nie wiem, jak mi się tam będzie podobało, i czy jednak nie umrę tutaj między wami!
Gdy dnia pewnego przed chałupką zatrzymał się wóz, woźnica Wacław ułożył na nim malowaną skrzynię babuni, pierzyny związane w chuście, kołowrotek, bez którego babunia wytrzymać nie mogła, koszyk, w którym były cztery czubate kurczęta, worek z dwoma czterobarwnemi kociętami, a wreszcie usadowił na nim babunię, która przez łzy świata nie widziała. Odjeżdżała na nowe mieszkanie, a dobre życzenia przyjaciół leciały za nią.
Cóż to było za wyczekiwanie, co za uciecha na Starym Bielniku! Bo tak lud nazywał samotne zabudowania w rozkosznej dolince, gdzie Proszkowa, córka babuni, mieszkać miała. Dzieci co chwila wybiegały na drogę, aby popatrzeć, czy Wacław jeszcze nie jedzie, a każdemu, kto przechodził, opowiadały: — Dzisiaj przyjedzie nasza babunia! — Same zaś między sobą powtarzały sobie bezustannie: — Jaka też będzie ta nasza babunia?
Dzieci znały kilka babuń, ale tak się im wszystkie w głowie pomieszały, że nie wiedziały, do której z nich będzie ich babunia podobna. Wreszcie zajeżdża wóz przed ich dom. — Babunia przyjechała! — odzywały się wołania po domu. Proszek, jego żona, Bietka, niosąca na ręku najmłodszą dziewczynkę, która dopiero uczyła się chodzić a mówić także jeszcze nie umiała, dzieci większe i dwa duże psy, Sułtan i Tyrl — wszystko wybiegło przed drzwi, aby powitać babunię.
Z wozu wysiada kobiecina w białej chustce, w wiejskiem ubraniu. Dzieci, wszystko troje, stały obok siebie, nie spuszczając z babuni oczu. Ojciec ściskał ją za ręce, mamusia, płacząc obejmowała ją za szyję, a ona także z płaczem całowała oboje w policzki. Bietka podsunęła jej małą Adelkę, babunia uśmiechała się do niej, nazywała ją malutką dzidzią i zrobiła nad nią krzyżyk. Potem spojrzała na resztę dzieci i mówiła do nich jak najserdeczniej: — Moje złote dzieciaczki, moje kociaki, jak często o was myślałam! — Ale dzieci stały zakłopotane i nie ruszały się z miejsca; dopiero na rozkaz matki zbliżyły się do babuni, która ucałowała je w różowe liczka. Bardzo były tem powitaniem pomieszane, bo ta babunia była zgoła inna, niż te wszystkie, jakie dotychczas znały. Takiej babuni jeszcze nigdy nie widziały. Nie mogły się na nią napatrzeć! Gdziekolwiek się ruszyła, wszędzie za nią chodziły i oglądały ją od stóp do głów.
Dziwowały się, że babunia ma na sobie ciemny kożuszek z długą falbanką w tyle, przypatrywały się strzępiastemu zielonemu czepkowi, przybranemu szeroką wstęgą; podobała im się czerwona chustka w kwiaty, którą babunia była owiązana na krzyż pod dużą białą chustą; siadały na podłodze, aby się przyjrzeć dokładnie białym pończochom babuni i czarnym pantofelkom. Wiluś poskubuje kolorowe strzępki na torebce z łyka, którą babunia trzyma na ręku, a Janek, starszy, czteroletni, delikatnie podnosi biały w czerwone paski fartuch babuni, bo namacał pod nim coś twardego. Była tam duża kieszeń. Janek byłby się chciał dowiedzieć, co w niej jest, ale najstarsza z dzieci, pięcioletnia Basia, odsunęła go na bok, szepcząc: — Czekaj, powiem mamusi, że chcesz sięgać babuni do kieszeni! — Lecz ten szept nie był bardzo cichy — było go słychać za dziewiątą ścianą. Babunia to słyszała, przestała rozmawiać z córką i sięgnęła do kieszeni, mówiąc: No więc popatrzcie, dzieci, co ja tu mam różnych rzeczy! — I wykładała na kolana różaniec, kozik, kilka skórek od chleba, kawałek tasiemki, dwa koniki z marcepanu i dwie laleczki. Koniki i laleczki były dla dzieci. Babunia podała im je i rzekła: — Jeszcze wam coś przywiozłam! — i zaraz dobywała z torebki i podawała dzieciom jabłuszka i malowane jajka, z worka wypuściła kocięta, z koszyka kurczęta. Dopieroż była uciecha, było skakania! Ta babunia była najmilszą z pośród babuń!
— To są kocięta majowe, czterobarwne, wybornie łowią myszy; dobrze jest mieć je w domu. Kurczęta są obłaskawione i jak Basia przyzwyczai je do siebie, to będą za nią biegały jak psiaki — mówiła babunia. Dzieci zaraz zaczęły rozpytywać babunię o różne rzeczy, wcale się nie krępowały i odrazu zaprzyjaźniły się z babunią na dobre. Matka napominała je, aby babuni nie męczyły i dały jej odetchnąć, sama zaś babunia rzekła: — Pozwól nam się nacieszyć, Tereniu, radzi wszak jesteśmy, że się mamy — i dzieci poszły za głosem babuni. Jedno siedzi jej na kolanach, drugie stoi za nią na ławie, a Basia stoi przed nią i spogląda jej na twarz. Jedno się dziwuje, że babunia ma włosy białe jak śnieg, drugie, że babunia ma pomarszczone ręce, a trzecie mówi: — Ach, babuniu, ty masz tylko cztery zęby! — Babunia uśmiecha się i głaszcząc kasztanowe włosy Basi, mówi: — Bo jestem stara. Jak wy będziecie stare, to będziecie także inaczej wyglądały, niż teraz — Ale dzieci nie mogą pojąć, aby te ich bielutkie i gładkie ręce miały się stać kiedyś takiemi pomarszczonemi, jak ręce starej babuni.
Babunia zdobyła sobie serca swoich wnucząt od pierwszej chwili, ale bo też natychmiast oddała im całe serce swoje. Zięć babuni, Proszek, którego babunia także nigdy dotąd jeszcze nie widziała, pozyskał sobie babunię od pierwszego wejrzenia miłą serdecznością i ładnemi rysami twarzy, w której malowała się dobroć i życzliwość. Tylko jedno miała mu do zarzucenia, że nie umiał po czesku. Bo znowuż babunia dawno zapomniała to, co kiedyś umiała po niemiecku. A przecież tak rada byłaby sobie z Janem porozmawiała! Ale Jan pocieszył ją, że czeską mowę rozumie; babunia sama zresztą zaraz zauważyła, że w domu prowadzi się rozmowę dwojaką. Dzieci i służące mówiły do Proszka po czesku; a on im odpowiadał po niemiecku, bo go już rozumiały. Babunia miała nadzieję, że z czasem będzie go rozumiała także, a tymczasem radziła sobie, jak mogła.
Córki swojej byłaby babunia prawie nie poznała; widywała ją dawniej zawsze jako wesołą wiejską dziewoję, a tu raptem spotkała się z panią małomówną, poważną jakąś, w pańskiem ubraniu i z pańskim obyczajem! To nie była jej Terenia! — Widziała też babunia, że dom córki jest zgoła inny, niż dom, do którego była dotychczas przyzwyczajona. W ciągu pierwszych dni była radością i niespodziankami jakby oszołomiona, ale stopniowo zaczynała czuć się nieswojo i niewygodnie w nowym domu, a gdyby nie było tych wnucząt, to rychło byłaby powróciła do swojej chałupki.
Pani Teresa miała wprawdzie niektóre pańskie przyzwyczajenia, ale nie trzeba było mieć jej tego za złe, bo była panią dobrą i roztropną. Matkę swoją kochała Proszkowa całem sercem i niechętnie byłaby ją puściła od siebie, choćby tylko dlatego, że na zamku musiała spełniać służbę kasztelanki, a nie miała nikogo, komuby tak chętnie powierzyła opiekę nad dziećmi i gospodarstwo domowe, jak matce.
Było jej tedy niemiło, gdy spostrzegła, że się babuni trochę przykrzy; nie uszło to jej uwadze i zaraz też odgadła, czego babuni brak. Dnia pewnego rzekła pani Teresa: — Ja wiem, mamusiu, że przywykłaś do pracy i że przykrzyłoby ci się, gdybyś przez cały dzień miała chodzić tylko z dziećmi. Jeśli chcesz prząść, to mam na górce trochę lnu; będziemy go mieli więcej, jeśli nam na polu dobrze urośnie. Ale najmilej by mi było, gdyby ci się chciało dopilnować trochę mego gospodarstwa. Na doglądanie na zamku, na szycie i gotowanie zużywam wszystek czas i resztę pracy muszę pozostawiać ludziom obcym. Proszę cię tedy, abyś mi zechciała pomagać, i nakazuj wszystko, jak ci się podoba.
— Zrobię to z radością, byle wyręka moja była dobra: wiesz, że do pracy takiej jestem przyzwyczajona — odpowiedziała babunia bardzo uradowana. Tego samego dnia poszła na górkę zobaczyć, ile tam jest tego lnu, a nazajutrz widziały dzieci po raz pierwszy w życiu, jak to się przędzie.
Pierwsze, czem się babunia zajęła wyłącznie, było pieczenie chleba. Nie mogła znieść, że służąca obchodzi się z Bożym darem zgoła bez szacunku, że go nie przeżegnywa przy wkładaniu do dzieży i przy wyjmowaniu z dzieży, przy wsuwaniu do pieca i przy wyjmowaniu, jakby miała w ręku cegły. Babunia, zanim ciasto zakwaszała, przeżegnała dzieżę kopyścią, a to przeżegnywanie powtarzała zawsze, gdy brała ciasto do ręki, dopóki gotowy chleb nie leżał na stole. Nie lubiła też, żeby się jej nie w porę przypatoczył jaki gapa i żeby jej „Boży dar urzekł“. Nawet Wiluś wiedział, że gdy przy pieczeniu chleba wchodził do kuchni, to koniecznie musiał powiedzieć: — Błogosław Panie Boże!
Gdy babunia piekła chleb, to dzieci miały wielki bal. Za każdym razem dostawały podpłomyki i po małym bochenku chleba z zapiekanemi śliwkami albo jabłkami. Tego dawniej nie było. Ale musiały dzieci przyzwyczajać się do zważania na okruszyny. — Okruszyny należą do ogieńka — mawiała babunia zmiatając okruchy ze stołu i wrzucając je na ogień. Gdy zaś które z dzieci ukruszyło chleba na ziemię, a babunia to zauważyła, natychmiast kazała okruszyny pozbierać i mawiała: — Po okruszynach deptać nie można, bo dusze w czyścu od tego płaczą. — Gniewała się też, gdy chleba przy krajaniu nie wyrównywano. — Kto się nie wyrównywa z chlebem, ten się nie wyrówna i z ludźmi — mawiała. Razu pewnego mały Janek chciał, aby mu babunia wykroiła kawałek chleba ze skórką, bo skórkę bardzo lubił; ale babunia tego nie zrobiła i rzekła: — Toś ty jeszcze nie słyszał, że gdy się okrawa skórkę z chleba, to się Panu Bogu okrawa pięty? Ale czy tak, czy owak, nie przyzwyczajaj się do grymaszenia w jedzeniu — i pan Jasiek musiał się obyć smakiem.
Gdy babunia zobaczyła kawałek niedojedzonego chleba albo skórki, pozostawione przez dzieci, zbierała je i chowała do torebki; zdarzyło się iść koło wody, rzuciła rybom, rozkruszyła dla mrówek albo ptaków, gdy szła z dziećmi przez las, jednem słowem, że nie zmarnowała ani kawałeczka i zawsze dzieci napominała: — Szanujcie dar Boży; bez niego jest ciężko, a kto go nie szanuje, tego Bóg karze. — Gdy dziecko upuściło chleb na ziemię, to musiało go podnieść i na przeprosiny pocałować; tak samo, jeśli gdzie leżało ziarenko grochu, podnosiła je babunia i widoczny na niem kielich z szacunkiem całowała. Tego wszystkiego uczyła babunia i dzieci.
Jeśli na drodze leżało gęsie piórko, babunia wskazywała na nie natychmiast i mówiła: — Schyl się, Basiu! — Basia nieraz się leniła i wymawiała się: — Ależ, babuniu, cóż jest z jednego piórka! — Ale babunia zaraz ją strofowała: — Pomyśl sobie, dziewczynko, że jak się doda piórko do piórka, to ich będzie dużo; i zapamiętaj sobie przysłowie: Dobra gosposia za piórkiem przez płot przeskoczy.
W większym z dwóch pokojów, który miał cztery okna i w którym sypiali Proszkowie oraz mała Adelka w kołysce obok mamusi, a w którym przy domowych uroczystościach spożywano obiad albo podwieczorek, miała pani Proszkowa sprzęty nowomodne, które się babuni niebardzo podobały. Zdawało się jej, że na tych wyściełanych krzesłach z rzeźbionemi oparciami siedzi się niewygodnie, że trzeba się pilnować, żeby się nie przewrócić i żeby się mocno nie opierać, bo się jeszcze złamie. Na kanapie usiadła wszystkiego jeden raz; gdy usiadła pierwszy i ostatni raz i gdy sprężyny ugięły się pod nią, to się biedaczka tak wystraszyła, że omal nie krzyknęła. Dzieci śmiały się z niej, sadowiły się na kanapie i bujając się, wołały babunię, żeby się spokojnie przysiadła, bo kanapa się nie załamie, ale babunia nie dała się namówić: — Nie zawracajcie mi głowy — mówiła — któż by tam siadał na takiej huśtawce! To jest dobre, ale dla was.
Na lśniące stoliki i szafki bała się postawić cośkolwiek, żeby się połysk nie zepsuł, a ta szafka ze szklanemi ścianami, za któremi było poustawianych mnóstwo wszelakich cacek, stała w pokoju chyba tylko dla grzechu, jak babunia mawiała. Dzieci lubiły bawić się koło niej i zazwyczaj coś tam spsociły, za co je matka potem musiała porządnie skarcić. Ale gdy bawiła małą Adelkę, to rada przysiadała się do fortepianu, bo rozpłakane dziecko zaraz się uspakajało, gdy mu babunia zaczęła na tych klepeczkach pobrzdąkiwać. Czasem Basia zaczynała uczyć babunię wygrywać jednym palcem nutę piosenki: „To mi konie, to mi konie“, a babunia potakiwała głową, nuciła pocichu i mówiła zawsze: — Czego też sobie nie wymyślą! Myślałby człowiek, że nieinaczej, tylko jest w tej skrzyni ptaszek zamknięty; takie ładne głosiki się odzywają.
Jak nie było trzeba, to babunia do pokoju nie wchodziła. Jeśli nie miała nic do roboty na dworze albo w mieszkaniu, to najchętniej siedziała w swojej izdebce, która była tuż obok kuchni i izby czeladniej.
Izdebka ta była urządzona według smaku babuni. Obok wielkiego pieca była ława, wdłuż ściany łóżko babuni, tuż zaraz przy piecu za łóżkiem malowana skrzynia, a przy drugiej ścianie łóżko Basi, która uprosiła mamusię, by jej pozwoliła sypiać u babuni. Na środku stał lipowy stół na trójnogu, a nad nim od powały wisiała gołębica na podobieństwo Ducha świętego. W kąciku przy oknie stał kołowrotek, przęślica z nadzianą kądzielą, w kądzieli zasunięte było wrzecionko, a na gwoździu wisiało motowidło. Na ścianie było kilka obrazków świętych, nad łóżkiem babuni krzyż, ozdobiony kwieciem. Za oknem zielenił się w doniczce muszkat i bazylek, a w płóciennych woreczkach wisiały tam różne zioła: kwiat lipowy, bzowy, rumianek i inne; była to babuni apteka. Przy drzwiach wisiała cynowa kropielniczka. W szufladzie stołu znajdowało się szycie babuni, książka do nabożeństwa z pieśniami nabożnemi, droga krzyżowa, pęczek sznurków zapasowych do kołowrotka, święcona kreda i gromnica, którą babunia miała zawsze pod ręką, a zapalała ją podczas burzy. Na piecu leżała hubka z krzesiwem. W pokoju używali wprawdzie do rozpalania ognia buteleczki napełnionej fosforem, ale babunia nie chciała mieć nic wspólnego z takim dziwacznym przyrządem. Raz tylko próbowała tego przyrządu i kto wie jak to się stało, dość, że sobie przepaliła fartuch, który służył jej już dwadzieścia pięć lat, i jeszcze o mały figiel byłaby się udusiła. Od tej chwili nie wzięła buteleczki do ręki. Zaraz poszukała sobie krzesiwko, dzieci przyniosły jej szmatek zamiast hubki, robiły zapałki maczając patyczki w płynnej siarce, a gdy babunia miała swoje krzesiwko na piecu, to kładła się do snu z myślą spokojną. Dzieci też wolały, jak babunia ogień krzesała, codzień pytały się, czy nie potrzebuje zapałek z siarki, bo chętnie zrobią.
Najbardziej podobała się dzieciom malowana skrzynia w pokoju babuni. Ciekawie przyglądały się wymalowanym na czerwonem tle niebieskim i zielonym różom i czerwonożółtym ptaszkom między niemi. Ale jeszcze większa była uciecha, gdy babunia skrzynię otworzyła. Było tam na co patrzeć! Wewnętrzna strona wieka była cała oblepiona obrazkami i modlitewkami — wszystko to były podarki z odpustów. W środku był tam przyskrzynek, a w nim mnóstwo przeróżnych rzeczy. Papiery rodzinne, listy od córek z Wiednia, mały płócienny woreczek a w nim pełno srebrnych pieniędzy, posyłanych babuni przez dzieci, żeby jej na niczem nie zbrakło. Ale babunia nie pozbyła się ich dla samej uciechy, że je ma, i chowała je w skrzyni. Była tam też drewniana szkatułka, w niej pięć sznurków granatów, a przy nich zawieszony srebrny pieniądz z podobizną cesarza Józefa i Marji Teresy. Gdy tę szkatułkę otwierała, a czyniła to zawsze, ilekroć dzieci prosiły ją o to — nie zapomniała powiedzieć: — Widzicie, moje dzieci, te granaty dał mi nieboszczyk wasz dziadek jako prezent ślubny, a ten talar dostałam od cesarza Józefa z ręki do ręki! Jak umrę, to wszystko to będzie wasze — kończyła swoje objaśnienie, zamykając szkatułkę.
— Powiedz-że nam, babuniu, jak to było, że ci cesarz dał ten talar? Opowiedz nam o tem! — rzekła razu pewnego Basia.
— Przypomnijcie mi kiedy, to wam opowiem — odpowiedziała babunia.
Prócz tych rzeczy miała babunia w przyskrzynku dwa różańce pocierane, wstęgi do czepców, a nadto zawsze jaki taki przysmak dla dzieci.
Na dole w skrzyni leżała bielizna babuni i ubrania. Wszystkie te czepczyki, fartuchy, staniki letnie, sznurówki i chustki leżały w najlepszym porządku, a na wierzchu były dwa krochmalone białe czepce z kokardkami w tyle. W tych rzeczach babunia dzieciom grzebać nie pozwoliła; ale jeśli miała wolną chwilę i była dobrze usposobiona, wyjmowała kawałek za kawałkiem, mówiąc: — Widzicie, dzieci, tę sukienkę kanafasową mam już pięćdziesiąt lat, a ten stanik nosiła wasza prababka, ten zaś fartuch ma tyle lat, ile wasza matka, a wszystko jest jak nowe. Wy zaś macie swoje ubranka pogniecione, jak tylko je dostaniecie. Ale to tylko dlatego, że nie wiecie, jakie drogie są pieniądze! Patrzcie, ten jedwabny stanik kosztował sto reńskich, ale wtedy płaciło się bankocetlami. — Babunia opowiadała w ten sposób dalej, a dzieci słuchały uważnie, jakby wszystko rozumiały.
Pani Teresa chciała, żeby się babunia przebrała w inne ubranie, a mianowicie, wygodniejsze, jak mniemała w swojej życzliwości dla matki; ale babunia nie zmieniła najdrobniejszej rzeczy w ubraniu i zawsze mawiała: — Pan Bóg musiałby mnie starą kobietę karać, gdybym chciała iść za światem. Takie nowinki nie dla mnie; mój stary rozum nie nadaje się do takich rzeczy. — Wszystko więc pozostawało po staremu. Niebawem cały dom kierował się słowami babuni; wszyscy nazywali ją babunią, a co babunia powiedziała albo zrobiła, to było dobre.