Bajka o Żelaznym Wilku/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bajka o Żelaznym Wilku |
Podtytuł | z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego |
Wydawca | Spółka Nakładowa „Książka“ |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Ilustrator | Jan Rembowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zajaśniał pałac królewski od świateł, jak za dawnych wesołych czasów. W przedsionku, w ogromnej sali rycerskiej płonęły u ścian pod okapami dymników smolne pochodnie, gorzały wielkie lampy olejne, zawieszone u sklepień w barwnych baniach szklanych. Zastawiano długie stoły do uczty. Kręciła się służba, roznosząc dzbany, misy, puhary. W cieniu widać było małe gromadki rycerzy i dworzan, rozmawiających ze sobą pocichu.
Wszystek gwar i wszystka jasność skupiały się tymczasem w sali głównej. Tysiące grubych świec woskowych jarzyło się wzdłuż strzelistych kolumn. Na wysokiej galerji grała muzyka, a różnobarwny tłum kobiet i mężczyzn pląsał na dole po gładkiej posadzce.
A ponad wszystko górowała ochotą i urodą królewna, cała ubrana biało i srebrno z ponsową jeno różą na piersiach. Oczy wszystkich goniły za nią, a na kogo padł uśmiech jej i spojrzenie, robiło mu się błogo na sercu, jakby musnął go ciepły promyk słońca.
— Widać, że zaloty mego brata nie są już tak wstrętne ni dla Króla Jegomości, ani nawet dla Królewny, skoro może się tak bawić! — mruknął młodszy Tatura do otaczającej go starszyzny wojskowej.
— Abo to nasz pan nie wspaniały mężczyzna, nie znakomity rycerz i dostojnik, nie pan nad pany, nie pierwszy w królestwie mocarz i bogacz?! Czegóż to mu brak!? — podchwycił głośno Goleń.
— Rozumie się! — przywtórzyli inni. — A jacy to teraz wszyscy dla nas grzeczni!
— Podchodzą, kłaniają się, uśmiechają!
— Pytają o zdrowie, częstują!
— Przedtym to nas nie widzieli!
— Dopiero kiedy bieda, kiedy z wrogiem walczyć i krew przelewać, to przypomnieli nas sobie!... — robili uwagi setnicy i tysiącznicy oddziałów w posrebrzanych hełmach i pancerzach, kiwając głowami na pokojowych dworzan, którzy co chwila podchodzili do nich i próbowali zawiązać z niemi rozmowę.
Jeden tylko z setników, młodziuchny, smukły wojownik, nie wtrącał się do rozmów i nawet pytany nie odpowiadał towarzyszom, jakby ich nie słyszał. Urzeczone oczy jego szły wciąż za królewną, gasły jak przysute chmurą gwiazdy, kiedy ona znikała, i rozbłyskały, gdy się zbliżała. Aż towarzysze zaczęli się z niego wyśmiewać:
— Hej, Czarnolas, strzeż się!... Żołd ci przestaną wypłacać, będą pokazywać ino zdaleka królewnę i dosyć!
— Zobaczycie: on się jeszcze w tan puści, aby się jej przypodobać...
— Co to, to nie! Skacze jak niedźwiedź!...
Wtym umilkli, gdyż w pobliżu znalazła się królewna i szła wprost ku nim, prowadzona przez wystrojonego jak lalka dworaka.
— Kto to jest? — spytała cicho, wskazując na rumieniącego się jak wiśnia pod jej wzrokiem Czarnolasa.
— Jeden z setników zamkowych. Chłopiec niezgorszy, ale...
— Właśnie jego wybieram! Rycerzu, — zwróciła się z czarującym uśmiechem do Czarnolasa — chcę cię prosić, abyś został na czas jakiś... moim przewodnikiem. Zabawa daje nam, kobietom, przez krótką chwilę... prawo wyboru!
Czarnolas pobladł i zrobił ruch, jakby się chciał schować za towarzyszy, ale ci rozstąpili się właśnie i zmieszany rycerz znalazł się tuż naprzeciw cudnego zjawiska.
— Według rozkazu! — mruczał, posuwając się naprzód ze spuszczoną głową.
W tej chwili twardej ręki jego dotknęła mala, ciepła rączka i srebrny rozśmiany głosik zaszeptał:
— Odwagi, rycerzu!... Doprawdy nie jestem znów tak straszna!
— Nie umiem pląsać! Wasza książęca Mość wybaczy!
— Nic trudnego! Proszę iść posuwiście i słuchać rozmiaru muzyki, który wskazywać będę naciskaniem ręki!
I popłynęła, lekka i śpiewna w swych ruchach jak pogłos na wiosennych rozłogach. Ciężko sunął za nią wojownik, ale zwolna ożywiał się, nabierał wprawy i otuchy, gdyż pląs podobny był trochę do wiejskich chorowodów.
— A skąd jesteś, rycerzu?
— Zdala. Z leśnych okolic. Od Wilczej Granicy jestem...
— To ciekawe!
— Kraj dziki. Mieszkańcy wciąż muszą walczyć ze zwierzem i nieprzyjaciółmi, z rozmaitemi drapieżnikami... Nie mają ogłady i wiedzy, nie znają wygód, mieszkają w prostych izbach drewnianych, używają naczyń glinianych, a broń mają kamienną oraz kościaną. Jedynie najzamożniejsi posiadają miecze i zbroje bronzowe albo żelazne, zdobyte u Wilków... Zato serca mają szczere i wierne! — dodał cicho.
— Zawróć, rycerzu, zawróć i obróć mną dokoła siebie! Tego wymaga układ pląsów! Widzisz, wszyscy to robią! — przerwała mu królewna.
Znowu Czarnolas stanął zmieszany i bezradny, wydało mu się, że wszyscy nań patrzą, że wszyscy z niego się śmieją. Na domiar królewna oparła mu dłoń na ramieniu i znalazła się tak blizko, że rycerz zupełnie stracił głowę. Ślicznej kibici królewny dotknął ostrożnie, jakby to był kruchy kwiat lilji, poczym zrobił na lewo wtył jak na mustrze. Biały obłok opłynął dokoła niego, a powłóczysty ogon sukni oplątał mu nogi... Wylękły zrobił krok naprzód, aby się wyswobodzić, lecz w tej chwili rozległ się cichy trzask rozdzieranej tkaniny, królewna z lekka przysiadła i powiedziała śmiejącym się głosem:
— Nic!... nic!... odprowadź mię, rycerzu, w tamten kąt sali!...
Panny i panie dworskie biegły już ku niej z zafrasowanemi minami, ale zatrzymała je skinieniem ręki.
— Więc mówisz, rycerzu, że serca w waszych okolicach są szczere i wierne? — zapytała znowu królewna, obchodząc ogromną salę wsparta na ramieniu Czarnolasa.
— O tak, Wasza Książęca Mość!
— Dla czego więc zmuszacie mię... wychodzić zamąż... wbrew woli?
— Wbrew woli! Nie wiedziałem! My, żołnierze, nie znamy się na tym!...
— Jednakże krzyczeliście na dziedzińcu, żądaliście tego od ojca!
— Gwiazdy tego chciały! — Tak mówiono...
— Gwiazdy? Wasz Tatura jest niecnym kłamcą! Kazał astrologowi tak gadać, aby podburzyć na Króla ciemny tłum! Ja nie chcę go... Powiedz, rycerzu, czy gotów jesteś mi służyć i pomóc mi wybawić się z tych sideł... Ja nie chcę go... On wstrętny, stary, obrzydliwy, on żołnierza kazał powiesić przed memi oknami...
Czarnolas milczał ze spuszczoną głową i pragnął jedynie, aby co rychlej skończyła się ta jego wspólna wędrówka z cudną dziewczyną. Ale nie śmiał przyśpieszyć kroku, a królewna ociągała się widocznie.
— Wielki Strażnik Koronny jest nietylko moim wodzem ale i panem. Ojciec mój siedzi lenem na jego ziemi... Obowiązany jestem za to służyć mu wiernie... Jeżeli pan źle czyni, to na to jest Król, żeby go sądził, a nie biedny wasal!
— Dobrze! — rzekła smutno królewna. — Więc przynajmniej... nie zdradź mię! Nie mów nikomu...
Puściła jego rękę, gdyż już stali przed drzwiami komnaty, z której głębi wybiegły zaraz panny i panie służebne i powiodły królewnę dalej, poglądając z ubolewaniem to na rozdarty ogon cennej sukni, to na ciemnego od zbroi i smutku rycerza.
— Odeszła, nie spojrzawszy na mnie! — pomyślał z bólem Czarnolas.
Tymczasem już go otoczyli dworzanie i rycerze, winszując mu powodzenia i wychwalając złośliwie zręczność.
— Po dwuch, trzech próbach będziecie tańczyli jak motyl!
— W tak ciężkich butach i bojowym rynsztunku pląsać sztuka niezmierna!... Jabym, wyznaję, nie potrafił!
— Należy co rychlej zamówić sobie dworskie ubranie.
— O czym to rozmawialiście tak żarliwie z królewną... — wypytywał na stronie nieco podejrzliwie młodszy Tatura.
— Pytała się o mój kraj, o lasy, o ich mieszkańców... O moją rodzinę!
— Oho, oho!... Daleko zajedziesz, chłopcze! Nie bądź tylko głupi!
— Nie tyle może daleko, co wysoko!... — szepnął znacząco Goleń. — Naszemu panu starczy dla wszystkich postronków. Pamiętaj, chłopcze, że nasz Pan nie żałuje złota, ale ma i... postronki!
Tępy ból w piersiach Czarnolasa rozrastał się i robił dlań pobyt wśród tych ludzi nieznośnym. Niepostrzeżenie wymknął się młodzieniec z sali, a następnie z pałacu i wracał do siebie, do małego ciemnego pokoiku w koszarach. Przechodząc, zajrzał do wielkiej wspólnej sypialni żołnierskiej. Było tam ciemno; na ziemi leżały pokotem ciemne postacie wojowników, przykrytych płaszczami. Stojąca pod ścianami rzędem broń połyskiwała niewyraźnie w półzmroku, ledwie roznieconym lichym kagańcem olejnym, palącym się w kącie. Przy nim dwuch z warty grało w kości.
Gdy Czarnolas wchodził do swego mieszkania, dobiegły go zdala dźwięki trąb i hałas spuszczanego mostu. — To dostojny Strażnik Koronny wracał do zamku. Chłopak poczuł coś jakby pchnięcie zimnego sztyletu w obolałe serce. Przypomniał sobie nagle ledwie dostrzegalny bolesny skurcz ust królewny, gdy mówiła mu żartobliwie o »prawie wolnego wyboru«, i głos jej cichy, srebrny i przejmujący zaszeptał mu znowu: »dla czego... zmuszacie mię... wychodzić wbrew... woli... Ja go nie chcę... on wstrętny... on żołnierza kazał powiesić przed memi oknami...«
»...Starczy... postronka... dla wszystkich!« — syknął nagle wężowy głos Golenia.
Czarnolas drgnął i obejrzał się, ale był sam; zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż grzbietu, pośpiesznie spuścił matę na otwór wejścia i rzucił się na posłanie ze skóry wołowej.