Balzak/3. W pogoni za fortuną
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Balzak |
Wydawca | Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych we Lwowie |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zastanawiając się nad tym okresem życia Balzaka, strzeżmy się ulegać jego sugestji i uważać te lata za stracone. Ostatecznie, chłopiec dwudziestosześcioletni — to jeszcze niemal dziecko! Można w tym wieku być wielkim poetą, można tworzyć cudy fantazji, ale genjusz Balzaka miał inne przeznaczenie. Jemu było potrzeba wykarmić się sokami wiedzy o życiu, potrzeba mu było zebrać wiele doświadczeń, które, gromadzone niby paliwo, miały nagle buchnąć potężnym płomieniem. Cały ów okres jest ciągłą wewnętrzną pracą, jest podświadomem przygotowaniem dzieła.
W najcięższym momencie życia w Villeparisis — jeszcze przed swojem autorstwem — poznał Balzac kobietę, która miała wywrzeć duży wpływ na jego życie. To pani de Berny, która, w owem małem miasteczku, była niemal sąsiadką państwa Balzac. Poznanie pani de Berny — które miało później znaleźć wyraz w najbardziej wzruszonych kartach Lilji w dolinie — wstrząsnęło młodym człowiekiem. Pierwszy raz zbliżył się do takiej kobiety, marzył jedynie o niej: inteligentna, subtelna, wykwintna, macierzyńska, dobra... Rozmowa z taką istotą otwierała Balzakowi nowe światy. Poza urokiem osobistym, ta powabna jeszcze kobieta trzydziestoletnia (która, jak wszystkie kobiety trzydziestoletnie Balzaka, miała lat znacznie więcej) była dlań żywą historją. Była córką Niemca Hinnera, nadwornego muzyka króla Ludwika XVI-go, a matka jej była panną służącą Marji Antoniny. Oboje królestwo, obok największych magnatów dworu, byli jej chrzestnymi rodzicami; chowała się wśród zabaw w Trianon. Później, ojczym jej, kawaler de Jarjayes, próbował ocalić królowę od szafotu. Cóż za idealna przewodniczka po owym świecie tak bliskim a tak dalekim, który rewolucja zmiotła, a z którym chwila obecna wiązała się tyloma nićmi! Mnóstwo anegdot, mnóstwo wspomnień z życia dworu i społeczeństwa przed rewolucją, mnóstwo owych wymownych drobiazgów, owych realnych szczegółów na które był tak chciwy, — wszystkiego tego dowiadywał się przyszły malarz społeczeństwa z najmilszych ust. A lekcje życia, lekcje kobiecego serca! Jeżeli Balzac jednym z pierwszych swych utworów — Fizjologją małżeństwa — miał się stać „doktorem nauk małżeńskich“ i prawodawcą kobiecego serca, w pewnej mierze będzie to zawdzięczał niewątpliwie owym poufnym rozmowom z panią de Berny, skarbom myśli i doświadczeń kobiety, która widziała i przeszła tak wiele. Pani de Berny odczuła w tym genjalnym i dobrym chłopcu człowieka, z którym mogła być szczera. Miała być dla niego kochanką, przyjaciółką, niemal matką. Polegał na jej sądzie; delikatnie ale jasnowidząco wytykała mu błędy, uczyła go odcieni form i myśli. Francuska wychowaniem a Niemka krwią, wtajemniczyła kipiącego temperamentem a nieokrzesanego chłopca, który pojęcia o kobiecie czerpał z... Rabelego, w subtelności miłosne cierpień młodego Wertera, we wszystkie kwiaty kobiecej uczuciowości. W ciężkich godzinach pocieszała go, koiła jego obolałą miłość własną. „Spraw, kochanie, aby cię zewsząd widziano dzięki wysokości na którą się wzniesiesz — pisała później, w epoce jego rosnącej sławy, — ale nie krzycz aby się kazać podziwiać“.
Sama zresztą pani de Berny uległa czarowi owej przyjaźni, owej miłości. Ten młodzieniec tryskający inteligencją, energją, wesołością, dziecięco ufny i szczery, to genjalne czoło, te wspaniałe oczy, jakże nie miały oczarować kobiety, która, wydana za mąż za niekochanego człowieka w szesnastym roku, przeszła obok życia i która już wchodziła w okres rezygnacji.
Bliskość pani de Berny pozwoliła znieść Balzakowi wygnanie w Villeparisis, a wpływ jej stał się pobudką do wyzwolenia. Dała mu wiarę w siebie, podsyciła energję, pod jej okiem płodził swoje pierwsze wątpliwe romanse. Później, pani de Berny umocniła Balzaka w postanowieniu, które miało być dla niego brzemienne w następstwa. Pomyślne czy opłakane, trudno powiedzieć; bo u artysty, czy pisarza, nigdy się nie wie, w jakim stopniu katastrofy życiowe mogą być potrzebne i płodne. Słuchając zwierzeń młodego człowieka, pani de Berny cierpiała wraz z nim nad jego upokarzającą sytuacją, nad marnowaniem się jego talentu w romansach pisanych dla nędznego zarobku; razem myśleli nad znalezieniem wyjścia. Przypadek nastręczył sposobność i skierował Balzaka na drogę, która mu się zdawała szybszą i pewniejszą do zdobycia upragnionego majątku.
Tutaj będzie potrzebne pewne objaśnienie. Dziś może się wydawać szczególny ten młody człowiek, który tak marzy o zdobyciu majątku, który tyle roli przyznaje w życiu pieniądzom. Wówczas, było to bardziej zrozumiałe. Epoka młodości Balzaka była pograniczem dwóch światów: dawny, feudalny, pozornie runął, nowy demokratyczny jeszcze się nie narodził. Technika życia zwłaszcza została bardzo niedemokratyczna. Niech wystarczy jeden rys: nie było bruków, nie było prawie chodników, ulice były wąskie i brudne; ludzie dzielili się na tych, którzy jechali powozem obryzgując błotem innych, i na tych, którzy brnęli w rynsztoku obryzgiwani przez tamtych. (Przypomnijmy sobie męczarnie młodego Rastignaka w Ojcu Goriot). Przedmieścia, nieoświetlone, tonęły w ciemnościach. Wobec odległości paryskich, wobec braku technicznych udogodnień, człowiek bez służby był kaleką. Strój odgrywał ogromną rolę; nawet dla mężczyzn zawierał sekrety mnóstwa kosztownych i upokarzających odcieni. Hierarchje towarzyskie tworzyły istne przepaście między ludźmi. Życie skupiało się w salonach, gdzie rozstrzygało się wszystko; najlichsze stanowisko zależne było od protekcji dam, „stosunki“ były kapitałem. Pozorne zniesienie przywilejów, a w istocie zniwelowanie ich tylko przemożnym przywilejem pieniądza, było w dobie owej arystokratycznej Restauracji szczególnie drażniące. Ta hipnoza pieniądza, która trapi od młodu bohaterów Balzaka, jest bardzo charakterystyczna.
Dodajmy do tego instynkt twórczy Balzaka. Ten człowiek, który miał być malarzem społeczeństwa — całego społeczeństwa — musiał je poznać osobiście, od dołu do szczytów, a jakże tu bez grosza wspiąć się na te szczyty?
I oto paradoks: ten ambitny młodzieniec, który odrzucił spokojny zawód rejenta, wiodący bez ryzyka do zamożności, puszcza się, bez pieniędzy, bez fachowego przygotowania, na niebezpieczną karjerę przemysłowca. Zamiast pisać książki, miał je — na razie — wydawać i drukować. Oto jak.
Pewna księgarnia, która wydawała tanich klasyków, zamówiła u Balzaka przedmowę do La Fontaine’a. Balzac rozpalił się do tej nowej wówczas myśli: cała biblioteka tanich klasyków, dla której księgarz poszukiwał współnika[1], nie rozporządzając dostatecznym kapitałem. Młody Balzac zaczął obliczać, — jak zwykle fantastycznie, — co możnaby na tem zarobić; już widzi dla siebie niezależność, majątek. Pani Berny ofiarowała się włożyć potrzebną sumę. Wspólników było zrazu czterech, dwaj ustąpili, zostało dwóch, — księgarz Canel i Balzac.
Balzac wziął się do rzeczy bardzo serjo. Widział wszystko na wielką skalę. Wydanie musiało być ilustrowane: stara się o drzeworyty, zamawia ilustracje. Ale przedsięwzięcie nie zyskało na razie powodzenia. Wspólnik oświadczył, że się wycofuje; Balzac spłacił go tedy wekslami. Miał zaczęte wydanie Lafontaine’a i Moliera: nie mogąc podołać obu, sprzedał Lafontaine’a księgarzowi, który spłacił go wierzytelnościami nie dającemi się zrealizować. Jedna z nich wynosiła — 28.000 franków! Zamiast niej, dostał Balzac od księgarza cały magazyn bezwartościowych książek, z któremi nie miał co począć.
Cała ta przygoda miała dać Balzakowi bezcenny kapitał w formie — doświadczenia życiowego. Czy opisuje bankructwo Cezara Birotteau, jego szamotania się i walki; czy zmagania się z przemożnym konkurentem drukarza Dawida Séchard (Cierpienia wynalazcy), czy wtajemnicza czytelnika w sekrety lichwy paryskiej (Gobseck), wszędzie opisuje własne przeżycia, genialnie przetworzone. Tem się tłumaczy, że pulsują one prawdą, że mają ten dramatyczny rytm, który sprawia, że historję prostego bankructwa handlowego czyta się z zapartym oddechem.
Bo to był dopiero początek nieszczęść. Ratując się z grożącej katastrofy, Balzac pogrążył się jeszcze głębiej. I siebie i rodzinę.
Tutaj trzeba zwrócić uwagę na charakterystyczny rys tej mieszczańskiej rodziny francuskiej. Ta sama rodzina, która chłopcu zdradzającemu tak wyraźne powołanie odmawiała najskromniejszej pomocy, będzie mu pomagała w szaleństwach, skoro te szaleństwa będą ... praktyczne, skoro będą na miarę ich mieszczańskich pojęć. Państwo Balzac, uszczęśliwieni że nareszcie syn wszedł na drogę rozsądku, utopią w jego fantastycznych przedsiębiorstwach cały prawie majątek, ojciec niemal przypłaci to życiem, matka straci zaopatrzenie starości, a Balzac będzie musiał przez całe lata piórem pracować na pokrycie strat, do jakich doprowadziła go nieszczęsna chwila praktyczności.
Zawiódłszy się tedy na klasykach, a otarłszy się o drukarstwo, Balzac postanawia w niem szukać ratunku. Znajduje młodego zecera, z którym zawiązuje spółkę. Ojciec Balzaka ręczy za syna do wysokości 30.000 franków; pani de Berny i jeden z przyjaciół rodziny udzielają pożyczki. Balzac kupuje drukarnię za trzydzieści tysięcy i piętnaście tysięcy za materjał. Dwanaście tysięcy wypłaca na wstępie owemu zecerowi tytułem odszkodowania za to że porzucił dotychczasowe stanowisko. W takie interesy wchodzi młody człowiek, którego pierwotnem marzeniem było żyć w Paryżu za 120 franków miesięcznie i cierpliwie dobijać się sławy! Ale to już dawna epoka, epoka rajskiej niewinności: odkąd poznał miłość, Balzac pragnie dla niej wszystkich akcesorjów: wykwintu, bogactwa, swobody.
Na razie, przez dwa lata jest drukarzem. Jego wydział, to prowadzić kasę, rachunki, starać się o roboty, podczas gdy wspólnik miał kierować stroną techniczną.
Tam, w tej drukarni, prowadzi Balzac życie Dawida Séchard z Dwóch poetów i z Cierpień wynalazcy. Tam, w swojej klatce, męczy się nad rachunkami i kosztorysami, podczas gdy myśl ucieka mu ciągle w sferę ducha. Wierne oddanie kochającej kobiety dodaje mu sił w tych niewdzięcznych trudach, i więcej jeszcze w katastrofie, która miała niebawem nastąpić. Prysły złudzenia, ukazała się naga rzeczywistość. Co innego drukarnię (później) opisać, co innego drukarnię prowadzić. Kljenci stronili od zakładu w którym panował nieład, a którego właściciel, niecierpliwy i zadumany, najwyraźniej myślał o czem innem. Robót nie było. Ot, trochę wydawnictw z młodej literatury. Ale cóż za rola dla Balzaka, który już zakosztował upojeń autorstwa, być drukarzem, drukującym młode sławy, wyłaniające się na horyzoncie romantycznej literatury!
Interesy szły coraz gorzej. Weksel gonił za wekslem, komornik był coraz częstszym gościem; adwokaci, lichwiarze, cały ów świat który — bodaj ponad właściwą proporcję — tyle miał zająć miejsca w Komedji ludzkiej, bo tyle go zajmował w egzystencji Balzaka...
Przemysłowiec nasz brnie coraz głębiej. Typowa psychologja bankruta, którą później miał opisać tak przenikliwie w Cezarze Birotteau. Byle odwlec straszliwą chwilę! Aby naprawić jedną klęskę, pakuje się w drugą. Znów nowy pomysł, w który wierzy jak zawsze. Tym razem ma w ręku majątek! Jest do nabycia odlewnia czcionek; Balzac kupuje ją do współki, za 36.000 franków. Znów pani de Berny jest jego wspólniczką i wnosi potrzebny kapitał. Balzac ma nadzieję rozwinąć dział drzeworytów, miedziorytów, stalorytów; nabywa nowe wynalazki. Wydaje bogate prospekty winiet, ornamentów drukarskich. Ale czegoś widocznie mu brakuje: on, który tak przepysznie umiał odmalować „króla komiwojażerów“ Znakomitego Gaudissart, sam nie umiał nim być. Po kilku miesięcach odlewnia stoi w obliczu bankructwa.
Bankructwo — we Francji zwłaszcza! — to było nie to co dziś, to była rzecz straszliwie poważna. Bankructwo było śmiercią cywilną przemysłowca, było niestartą plamą na honorze, bo uczciwość kupiecka była tarczą rycerską tego mieszczańskiego świata, z którego się Balzac wywodził. Niech czyta Cezara Birotteau, kto chce poznać, co się działo w jego duszy. Zawierzyli mu ludzie, których miał zawieść; utopił majątek rodziny i mienie kobiety którą kochał, a której miał zostać niewypłacalnym dłużnikiem. Położenie straszne, położenie takie, w jakiem ludzie mniej odporni kończą samobójstwem.
I tutaj ta mieszczańska rodzina okazała się niemal bohaterska. Nie miała zrozumienia dla nadziei artysty, zrozumiała w całej pełni honor przemysłowca. Matka oddała cały swój osobisty majątek na pokrycie wierzycieli. Ojciec widzi tylko jedno: aby honor syna wyszedł nietknięty. Któryś z przyjaciół rodziny przystępuje do trudnej sprawy likwidacji.
Skoro się mówi o Balzaku, byłoby grzechem przeciw duchowi autora Komedji ludzkiej nie wymienić ścisłych cyfr. Zatem passywa wyniosły 133.000 franków; aktywa, mimo ofiar rodziny i pani de Berny, tylko 67.000. Przedsiębiorstwa zlikwidowano; odlewnię czcionek przejął młody de Berny, który uczynił ją kwitnącym zakładem, istniejącym do dziś.
Balzac miał wówczas lat dwadzieścia dziewięć. Wyszedł z tych „interesów“ z blisko dziewięćdziesięcioma tysiącami franków długu, bez najmniejszego widoku ich spłacenia. Zrujnował całą rodzinę, zrujnował najoddańszą przyjaciółkę, — wszystkich. Ale nad tem poczuciem góruje u niego jedno: już teraz wie napewno, co ma robić i gdzie jest jego powołanie. Wówczas gdy Balzac wydawca, drukarz i odlewacz czcionek, szamotał się z kłopotami rzemiosła i katastrofą pieniężną, w tajemniczych mrokach podświadomości dojrzewał Balzac twórca. Katastrofa podziałała niejako tonicznie na tę krzepką i silną naturę. Podczas gdy przyjaciel rodziny prowadził likwidację interesów, on, nareszcie wolny od trosk w których żył kilka lat, rzucił się do pióra. Odtąd życie jego stopi się całkowicie z jego dziełem.
Niemniej ta praktyczna przeszłość miała zaciążyć na jego życiu. Ten olbrzymi na owe czasy i na człowieka żyjącego z pióra dług miał go dławić do końca. Mimo że później zarabiał ogromne sumy, Balzac nie umiał się nigdy oczyścić; zwłaszcza że, o ile wypłacał się z jednej strony, o tyle pogrążał się z drugiej przez swoje kosztowne zachcenia, przez swoją żarłoczną wyobraźnię. Zawsze eskontował wszystkie nadzieje na stopę lichwiarską, zawsze jadał ową „zupkę ze zboża na pniu“, której smak ironicznie zachwala Rabelais. Ale zawsze, przez całe życie, najkosztowniej wypadała mu jego praktyczność i jego oszczędności: przedsiębiorstwa, które kombinował aby się oczyścić od jednego zamachu; te kończyły się zawsze ruiną i pogrążały go tem głębiej. Człowiek, który na papierze obracał miljonami, nieomylnie bystrym wzrokiem sądząc ludzi i sprawy, w życiu bywał naiwny jak dziecko.
Ten opłakany nieporządek życiowy, ten wciąż przytomny jego oczom kalendarzyk wykazujący na każdy niemal dzień jakieś zobowiązanie do spłacenia, nie pozostał bez wpływu na jego twórczość. Nie zawsze poczęty utwór mógł w nim dojrzeć swobodnie; często Balzac zmuszał się do produkcji nad możność, często kończył pośpiesznie i lada jak wspaniałe dzieło, byle je dostarczyć na termin. Popędzał się nadużyciem czarnej kawy, która stała się jego trucizną; po kilkanaście godzin nie wstawał od biurka; nie dawał sobie urlopu ani wytchnienia. Despotyzm pieniądza uczynił go niewolnikiem pracy; o ile dał mu wytrwałość, którejby mu może nie stało, — o tyle, z drugiej strony, spowodował niejedną skazę na jego dziele. Ale, z tego wszystkiego razem, wyszła — Komedja ludzka. Nie skarżmy się.