Bankructwo małego Dżeka/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bankructwo małego Dżeka |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze |
Data wyd. | 1924 |
Druk | W. L. Anczyc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następujące książki kupił Dżek do bibljoteczki:
1. Bosko czarnoksiężnik, czyli tajemnice czarnej i białej magji, wraz z kalendarzem astrologów i jogów indyjskich. Słoneczna przepowiednia szczęśliwych dni i miesięcy, oraz wróżenie z kart, odgadywanie myśli z ręki i poznawanie charakteru ze sposobu pisania.
2. Piosenki wesołego kominiarczyka.
3. Mistrz piłki nożnej.
4. Zbiór powinszowań wierszowanych na dzień imienin, Nowy Rok i inne święta rodzinne.
5. Hodowla kwiatów i zwierząt (pies, kot, królik, świnka morska, jeż, wiewiórka, myszy białe). Z dodatkiem o tresowaniu zwierząt domowych i dzikich. Książka niezbędna dla każdego.
6. Sto tysięcy zagadek, żartów, śmiesznych opowiadań, arytmogryfów, szarad i rebusów.
7. Jak zbudować latawiec, balon i aeroplan. Robótki z zapałek, korków, pudełek od papierosów. Nauka i zabawa.
8. Szanuj zdrowie, jeśli chcesz długo żyć.
9. Lalka ze szmatki i papieru.
Prócz tego kupił Dżek dwanaście drewnianych bąków. W ostatniej chwili przyszło mu to do głowy. Zmienił bowiem plan co do orderów. Nie kupił i sennika egipskiego. Również później już postanowił oddać książki do oprawy introligatorowi; oprawa kosztowała drożej, niż przypuszczał. To też nabył tylko dwa pióra, jedną gumę i pięć stalówek. Zostało mu trzynaście centów.
Dżek wydał 87 centów; zajęło mu to cały tydzień, — akurat od środy do środy.
Niejednemu wyda się dziwne. Dlaczego tak długo?
Muszę więc wyjaśnić, że dobrze kupować jest tak samo trudno, jak dobrze napisać wypracowanie albo dyktando. W dyktandzie można zrobić jeden, dwa, albo dużo błędów; błędy mogą być nieważne albo grube błędy. Kto nie umie i pisze niedbale, spieszy się, nie zastanawia — ten robi więcej błędów. Ale tak samo można kupować nieumiejętnie, niedbale i bezmyślnie. Wtedy albo kupi nie to, co potrzebne, albo kupi coś w złym gatunku, albo za drogo zapłaci. Potem żałuje. Zmartwiony — dziwi się:
— Dlaczego nie pomyślałem, nie obejrzałem, nie dowiedziałem się gdzieindziej?
Ale już zapóźno. Błąd jest — i niema na to rady.
Dżek chciał wydać swego dolara bez błędu, więc musiał dokładnie wszystko obmyśleć sam i poradzić się. Najwygodniej zawsze poradzić się rodziców; cóż kiedy z tej strony Dżek najmniej mógł oczekiwać pomocy. I wogóle rodzice, którzy się znają na zakupach własnych, niebardzo rozumieją, co jest konieczne dla dzieci. Często mówią:
— Szkoda pieniędzy. Poco ci to? Nie warto. I tak zepsujesz. Znudzi ci się. Kup lepiej coś pożytecznego.
A te ich pożyteczne rzeczy są właśnie takie, bez których doskonale można się obejść. Znam wypadek, gdzie matka zupełnie poważnie dowodziła, że lepiej kupić szalik na szyję, niż parę gołębi, że ważniejsze są kalosze, niż łyżwy. O, risum teneatis, amici. (To znaczy po łacinie: Powstrzymajcie się od śmiechu, towarzysze).
Dżek wybrał drogę najwłaściwszą. Ponieważ książki przeznaczone były dla kolegów, postanowił ich się przepytać.
Dochodzi więc do Gastona i pyta się tak od niechcenia:
— Dlaczego ty wcale książek nie bierzesz?
— Poco będę brał, — wzrusza ramionami.
— No, żeby czytać.
— Nie zawracaj gitary z czytaniem.
I widać, że chce się od natręta odczepić.
— Słuchaj, Gaston, a chciałbyś zrobić latawiec albo aeroplan?
— Bo co?
— Bo może będę miał książkę, jak to się robi.
A nazajutrz Gaston sam już zaczepia Dżeka.
— No co, masz tę książkę?
— Jeszcze nie. Może tymczasem weźmiesz coś innego?
— Eee, wolę zaczekać.
I chociaż nie wziął książki, ale się nie obraził.
Stanley mówi, że jutro będą u nich goście, bo są imieniny ojca.
— A nauczyłeś się jakiego powinszowania? — zapytuje Dżek.
— Z czego się mam nauczyć?
— A są książki z powinszowaniami. Wierszyki, rozumiesz, powinszowania różne.
Stanley nie rozumie, ale tem bardziej chciałby taką książkę zobaczyć.
— Jak napisać: »zmarznięta woda«? — zapytał się Todda.
— No, jak? Bierze się ołówek albo kredę i pisze się.
— No to napisz.
— Ale poco? — mówi nieufnie Todd, obawiając się podstępu.
— Bo jest taka zagadka.
Todd chce wiedzieć, — napisał.
— A teraz napisz to samo, ale żeby były tylko trzy litery.
Todd triumfująco napisał: »lód«.
— Nie sztuka: bo wiedziałeś.
— Nie wiedziałem.
Oczywiste kłamstwo. Kłócą się. Niby się nie udało, ale w sprzeczce Dżek mówi, że w jednej książce jest zagadek różnych sto tysięcy, a niektóre takie, których nawet paniby nie zgadła.
I Dżek słyszy z rozkoszą wyznanie Todda:
— O, gdyby taka książka była w naszej bibljoteczce, to rozumiem.
Dżek ani słowem się nie zdradza, że książka jest już u introligatora.
Dżek przekonał się, że mister Taft dobrze mu poradził. Dlaczego jednak tak bardzo odradzał kupić sennik egipski? Właśnie na sennik zostawił jeszcze pięć centów: gdyby się okazał konieczny, Dżek będzie mógł kupić.
Tuzin bąków trafiło się Dżekowi nabyć bardzo tanio, a choć uczniowie trzeciego oddziału mniej się już bawią bąkami, jednak przyjemnie zrobić prezent małemu bratu albo siostrze. Pióra, gumę i stalki przeznaczył dla tych, którzy zapomnieli wziąć z domu, i pani może się gniewać. Gumę kupił Dżek jedną tylko, bo gumę łatwiej pożyczyć od kogoś.
Aż trzy adresy introligatorów dostał, i wybór nie był łatwy. Jeden powiedział, że robi tylko drogie i ładne oprawy, więc mu się robota nie opłaca. Drugi był zajęty, ma duży obstalunek, więc dopiero za tydzień będzie mógł się wziąć do książek Dżeka. A trzeci dopiero wytłumaczył, że są oprawy papierowe i płócienne, trwałe i nietrwałe, że się książka zaraz rozleci, że są różne gatunki płótna. Rozumie się, są różne ceny. I dopiero Dżek musiał obliczyć, pomyśleć i wybrać.
Mister Taft odstąpił Dżekowi rabat, to znaczy policzył mu taniej, niż nawet wskazywała wydrukowana na książce cena.
Bo jest tak.
Jeżeli się coś kupuje, można się targować. Czasem powiedzą, że trzy centy kosztuje, a można tak zrobić, że się kupi za dwa centy. Ale nie każdemu się uda. Kto się wstydzi, ten napewno nic nigdy nie utarguje.
Najważniejsza rzecz, żeby udawać, że się nie kupi. Więc mówi się:
— Och, jak strasznie drogo.
Trzeba przytem zrobić przestraszoną minę.
Albo się mówi:
— Nie mam tyle pieniędzy.
Tu znów robi się minę smutną.
Można nic nie powiedzieć, tylko pokiwać głową i powoli odejść.
Odchodzić trzeba zawsze powoli, żeby sprzedający zdążył zawołać:
— No, a ile kawaler chce dać?
Albo:
— A ile masz pieniędzy?
Pytania podobne dowodzą, że ma ochotę sprzedać, że chce rozmawiać. I tu już różnie bywa. Albo da coś podobnego taniej, albo to samo, tylko w gorszym gatunku, albo i nie gorsze, tylko mniej ozdobne, albo wogóle taniej policzy.
Dżek umiał się targować, ale o inne rzeczy. Wiedział, że jabłka bywają twarde, niedojrzałe, kwaśne, albo przeciwnie, zanadto dojrzałe, że się już trochę nawet psują. I jeśli kto pokaże, że się zna, może kupić taniej. Ale nie wiedział, że jeśli cena wydrukowana na książce, można ją taniej kupić.
Kupiec, który się szanuje, nie pozwala targować się i grymasić. Mówi grzecznie:
— U mnie ceny są stałe.
Albo mniej grzecznie:
— Tu targów niema.
Albo bardzo niegrzecznie:
— To nie bazar, żeby się targować.
Ale najporządniejszy może odstąpić rabat.
Tak powiedział mister Taft.
— Z każdych dziesięciu centów odstępuję ci jednego centa rabatu. To znaczy, że się dzielę z tobą zarobkiem, bo znam ciebie, bo zawsze u mnie kupujesz.
Dżek chciał skorzystać z nabytej wiadomości, i kiedy go ojciec posłał w niedzielę po gazetę, zapytał się uprzejmie gazeciarza:
— Tatuś zawsze u pana kupuje. Czyby pan nie był łaskaw obliczyć z rabatem.
— Głupiś, — powiedział gazeciarz.
Trudno: nie udało się. Okazuje się, że nie wszyscy i nie na wszystkiem odstępują rabat. Teraz już Dżek wie. Wszystkiego trzeba się uczyć potrochu.