<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Zamiast do szkoły, chodzi teraz Dżek do mister Tafta. Otwiera sklep, zamiata, kurze ściera, a potem sprzedaje. Ale kupujących mało, bo lato. Więc albo zdejmie z półki książkę i czyta, albo siedzi i myśli.
Myśli o różnych rzeczach: raz o szkole i kolegach, którzy wyjechali na wieś, raz o ojcu i małej Mary, raz o tem, co będzie robił, gdy urośnie.
Nudzi się czasem.
Więc wziął książkę telefoniczną i naprzód szuka nazwiska: »Fulton«, a potem różne nazwiska czyta i adresy. Aż wreszcie zobaczył rozmaite banki. I przypomniał sobie, że banki pożyczają pieniądze, jeżeli ktoś nie ma pieniędzy. Aż znalazł i bank kooperatyw. Bardzo go to zaciekawiło. A mister Taft objaśnił, że dorośli mają kooperatywy, ale Dżekowi nicby nie dali, bo mały.
Często słyszy się coś, zaraz się zapomina. A potem znów się pamięta. Tak było właśnie teraz. Dżek leży w łóżku i już ma zasnąć, ale nagle przychodzi mu na myśl, że powinien być także bank dla dzieci, taki bank szkolny.
Bo dlaczego dzieci nie mogą pożyczać?
I już nie zasnął tak prędko, tylko myślał.
Łatwo pisać, co ludzie robią, albo co mówią, ale bardzo trudno opisać, co człowiek myśli, a szczególniej, kiedy jest śpiący. Bo w myślach nigdy niema porządku, i raz to, raz tamto przychodzi do głowy, aż się wkońcu wszystko pomiesza.
Tak samo Dżek. Ledwo pomyślał o skradzionych rowerach, zaraz przypomina sobie, co mówił mister Taft o urzędzie podatkowym, zaraz potem zaczyna myśleć o banku dla dzieci.
Naprzykład nie może ktoś książek kupić, albo farb, albo harmonijki, albo łyżew, albo mu rower ukradli — idzie do banku i pożycza; a jak urośnie i zacznie zarabiać, będzie potrochu oddawał.
I tu już Dżek sam nie wie, czy śpi, czy nie śpi. Ale widzi sklep, gdzie niema półek, tylko stoją szafy z pieniędzmi. Finansowa szafa z pieniędzmi nazywa się: kasa. (Kasy są bardzo mocne, żelazne, ogniotrwałe). Więc siedzi Dżek w okienku, jak na poczcie, każdy przychodzi i mówi, ile mu potrzeba i na co. Dżek zapisuje do książki handlowej, że ten i ten pożyczył. Jedni biorą pieniądze, a drudzy zwracają.
Już nie pamięta Dżek, kiedy zasnął. A na drugi dzień dopiero — już myśli o tem samem naprawdę. I teraz widzi, że trudno taki bank szkolny założyć. A wczoraj zdawało się, że łatwo.
— No, dobrze. Przecież nie znam wszystkich. A może on kłamie? Albo będzie ciągle tylko brał, a potem nie zechce oddać? Zresztą gdzie go szukać?
Ale i dorośli mogą robić tak samo. Widocznie banki mają sposoby, żeby nie oszukiwać?
W niedzielę idzie Dżek z Filem, ale się zatrzymuje przed bankiem i patrzy. A Fil się pyta:
— Czego tak patrzysz?
Dżek nie chce powiedzieć, żeby Fil się nie śmiał. Aż się okazuje, że Fil był w banku we środku.
Bo Fil od trzech tygodni jest gońcem w składzie rowerów mister Faya.
Fil nie wie dokładnie, jak w banku jest urządzone, ale zanim wydadzą pieniądze, trzeba chodzić do różnych okienek. Przy każdym okienku siedzi urzędnik i zapisuje. I jest kontrola. Nie można banku oszukać, bo mają książki handlowe.
Dżek przypomniał sobie, jak przejrzawszy książkę Hortona z siódmego oddziału, wiedział, ile mają w szafie kajetów, chociaż szafa była zamknięta. I jak mister Fay wszystko wiedział z książki handlowej, chociaż w szkole nie był. Tak samo jest pewnie w banku.
I teraz Dżek ciągle myśli, że potrzebny jest bank dla dzieci — i trzeba bank szkolny założyć.
— Dlaczego dzieci uczą się oszukiwać? Bo pożyczy od kolegi, albo się założy, i mówi, że odda. Ale kiedy odda? Jedni odrazu mówią: »jak będę miał«, bo dzieci nigdy nie wiedzą, kiedy będą miały, kiedy im dadzą. Żadnej kalkulacji dzieci nie mogą robić, nic sfinansować nie mogą. Jeden mówi »oddam«, a nie może, bo nie ma. I już się tak przyzwyczai.
Dopiero teraz rozumie Dżek, dlaczego zbankrutował. Gdyby był bank dla dzieci, kradzież rowerów byłaby tylko stratą, którą mógłby jeszcze odrobić; a tak — wszystko na nic.
— Cała kooperatywa do luftu, — powiedział Fil.
»Do luftu«, to też finansowe wyrażenie; Fil słyszał, jak raz tak powiedział pijany mularz.
Ale Dżek postanowił rozmówić się z mister Taftem. Trudno: będzie się śmiał, to trudno. Ale właściwie co w tem śmiesznego, że dzieci chcą także bank szkolny założyć? Nie wszystkie dzieci są głupie, że nie wiedzą, co robić z pieniędzmi.
Ale mister Taft się nie śmiał.
— Bank dla dzieci, powiadasz? Owszem, mógłby być, ale kto go założy? Zadługo trzeba czekać, aż zwrócą. Taki bank może tylko założyć rząd.
— Wszystko jedno, kto.
— No tak: tobie wszystko jedno. Pamiętasz, co ci mówiłem o urzędzie podatkowym. Dorośli płacą podatki, więc rząd o nich dba. A z dzieciakami rząd tylko ma kłopot i niepotrzebne wydatki. Dzieci — to dla rządu taki kupujący, który dużo ogląda w sklepie, nazawraca głowę, a potem mówi, że przyjdzie kiedyindziej i kupi.
Dżek przypomniał sobie historję z łyżwami. Właśnie tak było. Chodzili, oglądali, aż ich przegonili.
— No, dobrze, — pyta się Dżek. — A od kogo zależy, żeby rząd założył bank szkolny?
— Chyba od ministra finansów.
Tymczasem wszedł ktoś po papier listowy i kopertę, potem pani Taft zaczęła kaszleć w pokoju — i rozmowa się przerwała.
Często dorośli nie chcą odpowiadać, bo się zdaje, że tylko tak sobie zadają pytania. A nie wiedzą, że czasem chłopiec bardzo długo myśli, zanim się o coś zapyta, a potem długo się zastanawia nad odpowiedzią dorosłych.
Z rozmowy z mister Taftem zrozumiał Dżek cztery rzeczy:
1. Bank dla dzieci można założyć.
2. Bogaci nie zechcą takiego banku otworzyć, bo nie chcą długo czekać, aż dzieci urosną i oddadzą.
3. Rząd banku dla dzieci nie założy, bo nie płacą podatków.
4. Bank dla dzieci może założyć minister finansów, jeżeli zechce.
Więc:
Trzeba zrobić, żeby chciał.
A więc:
Dżek musi napisać memorjał do ministra finansów.
I zaczął Dżek pisać memorjał. Pisał, poprawiał, przekreślał, przepisywał. Już mu się zdawało, że dobrze, a tu nagle jeszcze mu coś lepszego przychodzi do głowy. Więc znów przepisuje, ale zmienia inaczej.
Aż skończył.
A memorjał był taki:
»Panie Ministrze Finansów.
Jestem uczniem czwartego oddziału szkoły powszechnej. Nazywam się Dżek Fulton. Koledzy mnie wybrali, żebym prowadził kooperatywę. Załączam protokuły komisji rewizyjnej, że dobrze gospodarowałem. Załączam także rachunki, z których widać, że nasza kooperatywa nie spała tak, jak w siódmym oddziele. Sfinansowałem bardzo wiele, a to był pierwszy rok dopiero. W przyszłym roku chciałem założyć koło mandolinistów. Chciałem kupić latarnię czarnoksięską i aparat fotograficzny. Chciałem założyć teatr amatorski i zbiory przyrodnicze. Chciałem założyć warsztat stolarski dla wyrobu sanek na zimę. Chciałem finansować wycieczki i różne zabawy: cyrk i kinematograf.
»W tym roku pomagała mi tytko Nelly, ale w przyszłym roku Barnum miał się zająć orkiestrą, Fil — teatrem, Harry — muzeum, Adams — warsztatem i tak dalej.
»Wszystko to można zrobić, gdybyśmy mieli kredyt w banku. Ale dzieciom kredytu nie dają.
»Dlatego przez kradzież rowerów od razu zostaliśmy zrujnowani, kooperatywa zbankrutowała, a ja stargałem nerwy i mało nie osiwiałem.
»Więc piszę memorjał, żeby pan minister finansów otworzył bank dla dzieci. Dzieci nie płacą podatków i rząd musi dawać dużo pieniędzy na szkoły. Ale my przecież urośniemy i zwrócimy, co nam bank pożyczy — i będziemy płacili podatki.
»Bez kredytu nam jest bardzo ciężko, bo nigdy nie wiemy, kiedy nam dadzą rodzice i ile«.
Nawet Filowi nic Dżek o liście nie powiedział. Wrzucił do skrzynki i koniec.
Dżek miał taką naturę, że bardzo był niespokojny, jeżeli chciał coś zrobić. Ale jak już jest, przestawał myśleć i brał się do czego innego.
Tak było i teraz. Jeśli minister odpowie, to dobrze, a nie — to nie.
I muszę dodać, że Dżek znalazł na półce u mister Tafta napisaną przez Verna piękną książkę: »Piętnastoletni kapitan«. Dawniej nie lubił czytać, a teraz lubi. Aż mister Taft zaczął się nawet gniewać:
— Mój Dżeku, przecie nie po to przyjąłem ciebie, żebyś całe dnie czytał. Nawet nieładnie wygląda, kiedy wchodzi do sklepu kupujący, a ty siedzisz i czytasz. Bo wygląda, że ci na nim wcale nie zależy, albo że nikt u nas nie kupuje.
Więc czyta sobie Dżek Piętnastoletniego Kapitana i myśli o podróżach. Aż prawie zapomniał o liście.
A tu raz wraca do domu wieczorem: jest list!
Mama ździwiona: co to być może? A Dżek zaczerwienił się z radości, a serce mu zaczyna mocno stukać.
Patrzy: na kopercie napis.
»Ministerstwo«.
Patrzy dalej:
»Ministerstwo oświecenia«.
Ździwiło go, że nie ministerstwo finansów. Ale otwiera. Widzi swój list, rachunki, ale jeszcze jakieś papiery. Na jednym stempel: minister finansów.
Czyta:
»Ministerstwo finansów po przeczytaniu memorjału ucznia trzeciego oddziału, Dżeka Fultona, postanowiło przesłać memorjał do ministerstwa oświaty. Chociaż myśl o założeniu banku dla dzieci bardzo nam się podoba, memorjał ze względów formalnych musi być odrzucony, bo są w nim trzy gramatyczne błędy, a listy i papiery finansowe, zgodnie z artykułem 485 ustawy handlowej, muszą być pisane bez błędów gramatycznych«.
Na drugim papierze ministerstwa oświecenia było napisane:
»Wydział nauczania powszechnego ministerstwa oświecenia zwraca przy niniejszem nadesłany przez ministerstwo finansów memorjał Dżeka Fultona w sprawie założenia banku kredytowego dla dzieci zgodnie z artykułem 485 ustawy handlowej i § 75 instrukcji o szkołach powszechnych«.
Dużo jeszcze na obu listach było pieczątek i napisów czerwonym atramentem i niebieskim ołówkiem.
Ale co z tego?
Trzy błędy gramatyczne! Co za szkoda...

List z ministerstwa przyszedł dnia 10 sierpnia. A w trzy dni później, to jest 13 sierpnia o godzinie 7 minut 46 wieczorem milicjant wręczył Dżekowi wezwanie z komisarjatu:
»Dżek Fulton ma się zgłosić jutro, 14 sierpnia o godzinie 9 rano w celu rozpoznania i odebrania dwóch rowerów, skradzionych mu w dniu 6 czerwca b. r.«.
Nazajutrz Dżek bez trudu rozpoznał i odebrał rowery kooperatywy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.