<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



A no, przyszła wiosna. I Dżek postawił na swojem. Oddział trzeci ma dwa własne futballe. Bo Dżek napisał memorjał.
Memorjał jest zupełnie czemś innem, niż petycja. Petycja — to list, w którym się o coś prosi. Nazwa mądra, ale znaczy to samo, co prośba. A memorjał — to żądanie, ale tak napisane, że nie można odmówić, że trzeba się zgodzić.
Może jest inaczej, ale tak właśnie zrozumiał Dżek i napisał. I oddał kierownikowi do odczytania na miesięcznem posiedzeniu rodziców.
Chociaż Dżek nie lubi pisać, ale widział, że inaczej nic nie poradzi. Dżek pisał cały tydzień, a potem Nelly bardzo ładnie przepisała.
Dżek długie tygodnie rozmyślał nad tą sprawą. A sprawa jest taka, że — — —
— — dzieciom potrzebne są pieniądze — — — Dzieciom pieniądze potrzebne są zupełnie tak samo, jak dorosłym, tylko na inne rzeczy — — —
Dzieci nie mają niby własnych pieniędzy, ale rodzice dają: na zeszyty, pióra, ołówki, gumy. Czasem rodzice dają chętnie, czasem się gniewają. Ale na nieszkolne rzeczy — to zawsze czekać trzeba, aż się trafi dobra sposobność. (Dorośli mają wyraz. Nazywają to: dobra konjunktura).
Więc ojciec Todda daje chętnie, kiedy się upije, a ojciec Gilla odwrotnie: jak zacznie pić, biedny Gill zawsze odesłany jest przez panią do domu, bo nie ma kajetu, albo stalki. W zeszłym roku cały miesiąc nie miał książek, bo akurat ojciec dużo pił, kiedy się zaczął rok szkolny.
Kto wie: gdyby kooperatywa mogła wtedy kupić piłę, młotek, cęgi i deski, możeby Adams nie wdał się z Czarli, tylko robił sanki dla członków kooperatywy. Adams zrobił na podwórku sanki i woził dzieciaków za darmo. Nawet zrobił żelazne okucie z blachy.
Adams tak wtedy mówił:
— Morrisowi daliście farby i patrzcie, ile wam namalował. Macie z niego pożytek. A mnie nie chcecie.
Dżek zrobił kalkulację, ale miał wydatek duży na łyżwy. Zresztą zajęty był bardzo, bo i Harry chciał urządzić akwarjum w klasie z wodnemi roślinami, złotemi rybkami, ślimakami i trytonami. I z tego też się nic nie zrobiło, bo zabrakło funduszów na sfinansowanie projektu. Zwyciężyli ci, którzy chcieli łyżew. Harry się nie gniewał, bo widział, że Dżek chce. Dwa razy byli u ptasznika na ulicy Żórawiej i raz na Owocowej. Dżek chciał nawet kupić kosa albo szczygła. Niech sobie wisi w klatce i niech śpiewa.
Dżek pamięta. Teraz już nie warto, ale na przyszły rok będzie można urządzić przyrodnicze muzeum. Bo ptasznik ma nietylko papugi, kanarki, najróżniejsze ptaki i ryby, ale i muszle, gwiazdy morskie, różne skamieniałości.
Harry wiedział, że Dżek nie ma pieniędzy, a Adams złościł się:
— Sanki są przyjemniejsze od łyżew, bo się nie trzeba uczyć: siadasz i jedziesz. Żałujesz na kilka desek?
Dżek nie żałował, ale wyraźnie nie miał. I wtedy dopiero Adams z Czarli — przeciwko Dżekowi.
— Barnumowi dałeś organki, no i co z tego macie? Ale to twój przyjaciel.
Kłamstwo! Barnum tyle obchodzi Dżeka, co zeszłoroczna zima. Tylko Barnum obiecał grać dziewczynkom do tańca. Były tylko jedne duże organki. Kto mógł wiedzieć, że Barnum się podejmie, a potem nie zechce. A kiedy już się obraził i chciał organki oddać, były zardzewiałe i do niczego.
Dziewczynki najwięcej były oburzone na Barnuma. Iim tak się zirytował, że mało Barnuma nie pobił. Z całej klasy jeden tylko Fil wziął go w obronę:
— Barnum — to artystyczna natura. Artysta prawdziwy musi mieć brudne uszy, i wszystko mu rdzewieje. Mój wujek też ma artystyczną naturę.
Kto wie, czy zawód, który sprawił kooperatywie Barnum, nie wpłynął właśnie na Dżeka i dlatego bał się ryzykować. Bo akurat wtedy chciał Adams robić sanki.
No, dobrze.
Ale właściwie stało się tak dlatego, że dzieci nie mają pieniędzy. Jeden nie może grać, bo nie ma harmonijki. (Barnum umie nawet grać na mandolinie). Morris nie mógł malować, bo nie miał farb, biedny Fil tak się męczy, że połowy różnych rzeczy z Bosko Czarnoksiężnika nie może zrobić, bo nie ma na sfinansowanie. Nawet Harry nie może sobie pozwolić na kupno siatki na motyle i skrzynki do zbierania roślin.
Jeśli dziecko ma już czasem parę centów, kupi jabłek albo cukierków, bo na nic innego nie starczy. No i robi kalkulację, robi, ale widzi, że nic, więc się boi, że zgubi, i wyda na byle co.
Dżek, dzięki kooperatywie, wie wszystko, i gryzie się, martwi, ale nie ma rady.
Gaston chce zrobić latawca według wzoru z książki. Dżems mówi, że potrafiłby zrobić elektryczny zegar. Kto go tam wie: możeby i umiał. Hanson kupił w kooperatywie dwa arkusze piechoty i arkusz konnicy, a na artylerję musi czekać, bo i tak winien centa. A wojsko bez artylerji tyle warte, co nic. Ford marzy o sztucznych wąsach, bo u nich jest długi korytarz i bawią się w zbójców. Nawet na sztuczne wąsy go nie stać, a przecież są w sklepach różne maski zbójeckie i indyjskie: ani marzyć o tem.
Stara się Dżek, jak może, ale najczęściej musi odmawiać.
Jeszcze tylko jedną rzecz udało mu się sfinansować. Oto Ella i Fanny wystąpiły w imieniu dziewczynek, żeby dziadkowi, który stoi niedaleko szkoły, kupować codzień na śniadanie bułkę. Dziadek jest strasznie stary, ma siwiutenieczką brodę, i bardzo mu zimno. Tak z nogi na nogę przestępuje. Pewnie nikogo nie ma i jest bardzo głodny. Dziadek nie prosi, jak inni, tylko stoi. Musi być dumny, i przykro mu żebrać na starość.
Fanny oddawała śniadanie, ale Ella jest jej przyjaciółką i mówi, że Fanny i tak często głowa boli, a jak odda śniadanie, to ją zupełnie już boli. Fanny się rozgniewała i mówi:
— Czego się do mnie wtrącasz? Co to ciebie odchodzi?
— Obchodzi mnie. Niech mu Pennell daje, a nie ty.
— Nie pozwolisz?
— Nie pozwolę: pójdę do twojej matki, albo powiem pani. Poco pani ma na ciebie krzyczeć, że cię głowa boli?
Bo Fanny oddała śniadanie, a pani na czwartej lekcji gniewała się, że Fanny nie uważa i że jest — śpiącą królewną. Nawet jej potem Allan dokuczał, łaził za nią przez chyba tydzień i ciągle tylko, gdzie się ruszyła:
— Śpiąca królewna.
Fanny pokłóciła się z Ellą.
Fanny mówi:
— Nieprawda.
Ella mówi:
— Sama mi przecież powiedziałaś.
Fanny mówi:
— Już nigdy w życiu nic nie powiem.
Ella mówi:
— Jak sobie chcesz. A śniadania nie będziesz oddawała, bo potem jesteś głodna.
Fanny mówi:
— Zabronisz mi? Nie lubię, jak się mną »ktoś« za bardzo opiekuje.
Ella mówi:
— Jeżeli jestem dla ciebie »ktoś«, możemy nie rozmawiać.
Wszyscy wiedzą, że już za godzinę będą rozmawiały. Bo jak się pokłócą tacy, którzy się nie lubią, mogą potem rok nie rozmawiać. Ale tu poszło przecie o głupstwo. Tylko je więcej rozłościł Fil, bo stuknął głowami i powiedział:
— Pocałujcie się, dzieweczki.
No, ale dziadka zna cały oddział. Więc znów do Dżeka:
— Dziadkowi kupować chleb.
— Nie, bułkę, bo nie ma zębów.
Dżek się zgadza. Przecie nie można pozwolić, żeby Fanny codzień bolała głowa. Bo ona dobra dziewczynka: nie skarży się, trochę się lubi rozporządzać, ale dobrze się uczy i wytłumaczy, jak ją poprosić, czasem nawet lepiej, niż Harry.
I obciążył Dżek budżet kooperatywy o stały wydatek. Ale mister Taft powiedział, że nie szkodzi, bo kooperatywa powinna przeznaczać pewne sumy na cele społeczne.
Wszystko to wiedział Dżek i wiele innych jeszcze rzeczy. Pisał Dżek cały tydzień. Ciężko szło. Przekreślał, mazał, znów przepisywał. To mu się początek nie podoba, to zakończenie. Nagle coś sobie przypomina i dodaje. Główne, że wiosna się zbliża, a nie mają futballu.
Tak i tak. Futball kosztuje tyle i tyle. Raz na tydzień odbywać się będzie mecz za miastem, więc potrzebne pieniądze na tramwaje.
Kooperatywa oszczędziła rodzicom wiele pieniędzy nietylko dlatego, że jest taniej, ale że każdy ma okładkę i bibułę — że nikt teraz nie wydziera kartek z zeszytów, bo kupują arkusze papieru.
Bibljoteka szkolna wydała 246 razy książki. Gdyby dzieci nie czytały książek, pewnie dokazywałyby w mieszkaniu i mogły coś stłuc, alboby biegały po podwórku i darłyby zelówki.
Dzięki kooperatywie choinki były ładnie i tanio przybrane. Dżek ma zamiar zakupić większą ilość wielkanocnych stoliczków. Adams obiecał wyciąć z laubzegi, a Dżek był w cukierni, ale powiedzieli, że jeszcze za wcześnie.
Dzieci napisały laurki noworoczne. Zrobiły z drutu klatki. Same na robótkach oprawiły fotografje, które ozdobiły mieszkania.
Dorosłym potrzebne są pieniądze, ale dzieciom tak samo. Przecież nie można tylko pracować, jeść, spać i nic więcej.
W oknach mieszkań muszą być doniczki. Dżek się dowiadywał o nasiona. Pomoże mu w tem wujaszek Dika. Gdyby można było zaraz kupić doniczki, wypadłoby taniej.
Kooperatywa ugina się pod ciężarem wydatków. Dżek chciał zamówić pieczątkę gumową z napisem: kooperatywa. Taką pieczątkę ma siódmy oddział. Ale Dżek postanowił zredukować wydatki administracyjne ze względu na zły stan finansów — i pieczątki nie kupił. Te dwa zadania są też bardzo trudne i finansowe.
Kooperatywa nie chce drogo sprzedawać, więc ma nieduże dochody. Przytem kupili trzy pary łyżew, które na przyszłą zimę będą procentowały. Do końca roku szkolnego trzeba będzie dokupić tylko kajety rachunkowe. Stalek mają całe trzy pudełka.
Więc nie o to idzie, żeby nawet darowano, a tylko o pożyczkę.
W memorjale wspomniał także, że nie mają roweru. Napisał o rowerze na żądanie Dika, ale bardzo ostrożnie.
Napisane było tak:
»Wiemy, że odrazu w pierwszym roku nie możemy mieć zbyt wiele. To też nie kupimy ani roweru, ani aparatu fotograficznego, ani mandoliny; ale każdy przyzna, że cały oddział nie może spędzić lata bez dwóch futballów«.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.