Barwinkowy wianek/Wygnaniec

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Vincenz
Tytuł Barwinkowy wianek
Wydawca Instytut Wydawniczy PAX
Data wyd. 1983
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II. WYGNANIEC

Swoi spali a czuwał gość uciekinier i zbieg z Sybiru, pan Władysław Sedorowicz, a właściwie Tyszkiewicz, zaniesiony tutaj dawniej niż muzykanci cygańscy, bo przed 25 laty. Tak jak roślina dobrze zakorzeniona w kryjówce czarnohorskiej zaniesiona niegdyś z odległej obczyzny nie lęka się wiatru, bo poznaje w nim siewcę. Tylko niemowlę, nasienie dopiero co porwane i unoszone z wichrem, mogłoby czuć się w szponach harpii potwornej. Gdy przeszłość zagarnie raz głęboko i całkowicie, a codzienne pytania przestaną budzić i potrącać tymi słowami: „czuwasz? jesteś? żyjesz?“ — potworne gąbki zaciągają coraz głębiej w przeszłość do utopienia na zawsze.
Nie po raz pierwszy wiatr od Czarnohory zastawał pana Władysława czuwającym po nocach. Samotność wstawała, rosła ciemnym olbrzymem sięgającym nieba z głową w gwiazdach. Ukazywała mu w wielu kierunkach korytarze nieprzejrzane i bez widzialnego końca. Zapominał wtedy prawie o jej obecności, zaciągała go pokusa, ta co wiała z tych wielu gwiezdnych korytarzy, pokusa odgadnienia, wyobrażania sobie. Jakaś taka jak apel do gwiazd astronoma pozbawionego teleskopu, a nawet mającego słaby wzrok. Czuwał wspominając, chciał być nocnym stróżem, cieszyłoby go, gdyby mógł był czuwać za kogoś. Toteż latem podczas ulewy lub burzy wyglądał przez okno, a nawet wychodził na drogę i szedł nią aż do granicy Krzyworówni, sprawdzał stan wód, oglądał mosty. Wyobrażał sobie, że mógłby ostrzec ludzi. Podczas nocy pogodnych uczucie to ściszało się i pustoszało, ale rozszerzało.
Dla kogóż czuwał? Czuwał dając życie przeszłości, szukał wciąż na nowo setek ludzi bliskich lub znajomych ze swego społeczeństwa, rozsypanych przez burzę dziejową. Tak jakby liść jesienny, który sam jeden pozostał na drzewie po burzy, pytał: „gdzież są te liście, z którymi wzrosłem?“ Szukał w Plejadach, w Hyjadach, w Orionach wielu drogich oczu zagasłej przeszłości. Promienie ich uleciały, tam kędyś wędrują, oddalają się wciąż w przestrzeń, której ogrom przekracza wszystko. Tam taśmą światła rozwikłał się w przestrzeń zwój przeszłości, zwój duszy. Tu przy człowieku pozostały listy, pamiętniki życia zakończonego na zawsze, pożółkłe papiery. Czym dogonić światło? Tak jak byśmy my dzisiaj szukali w przestworzach światła promieni oczu samego pana Władysława. Tak jak kiedyś szukać będą naszych spojrzeń pozostali po nas przyjaciele.
Wiedza jesienna. Czyż uda się z niej coś przekazać przyszłości, aby żyło dalej, tak jak wiatr przeżyje nasiona jesienią? Pamięci wyraźnej, bo zrodzonej? Czy z jej rdzenia?
Wiatr wyzwalał wiedzę jesienną. Wiatr zasiewał. Leciał tam, gdzie go nie było, a gdzie się nie zatrzyma. Wiatr-duch ruchu nie byłby nigdzie, gdyby nie opuszczał wszystkich miejsc, które przelatywał. Leciał w innym kierunku, niż wzrok ku gwiazdom zwrócony. Leciał ku przyszłości wstającej. Wiatr był herosem całego kraju, herosem ziemi. Wzór niewyrażalny za pomocą obrazów, tak jak muzyka. Cóż za narzędzie dla wyobrażania sobie! Jak pocieszające byłoby powędrować z wiatrem ku czasom wstającym. Wiatr leciałby sobie tak, zaglądając w każdy z korytarzy, nie dla siebie. Zbliżyć się, łączyć w życzliwość bez ukazywania się nikomu. Ależ ta łączność jest i tak. Nie tylko ze znajomymi, nie tylko w świadomości i świadomie. Wiatr jest jej obrazem. To było najważniejsze poznanie jesienne: uzupełnianie się dusz ludzkich, wspólnota różnych nitek i witek ludzkiego życia. Nie mamy chyba dlań organu. Jesteśmy wszak częścią wielkiego organizmu w ruchu. To, co poza mną w tylu duszach się dzieje, nie jest poza mną. Niech będzie wzrok mój ku przeszłości tylko zwrócony. Tęsknota i nadzieja przeniosły się ze mnie na inne posterunki przyszłości. Czuję je tam jak nerw mój własny wszczepiony w inne ciała. Czy naprawdę w inne?
Znów wracał okiem i myślą ku gwiazdom. Callirrhoe. Tak sobie nazwał niegdyś tę całość granatowo świetlistą. Nie ma potężniejszej gwarancji wiecznego życia, to jest nowości i nawrotu, wędrówki duszy. Z przyszłości idzie ku nim pewność. Te przestworza przezwyciężają wszelki lęk, utrzymują nadzieję. Groźne nieskończoności i bez miary; Pascal mówił: „Ta nieskończoność przestrzeni przeraża mnie.“ Ale radosne, gdy dojrzymy, że sens ku nim zdąża.
Pan Władysław zakorzeniony w podziwie jeszcze raz sobie powtórzył i to zapisał:

Brzemię żywota i wielu żywotów
Raz jeszcze dźwignąć, i nieraz jam gotów,
By was podziwiać Plejady, Oriony!
Wzrastać w podziwie, by podziwu chwile
Z godzin w dnie rozsnuć, w żywoty strudzone,
Aż wiosną wzlecę, aż pszczołą zatonę,
W niebie rozkwitłym, w gwiazdotrysków pyle.

Swoim zwyczajem zaczął się troskać. Zazwyczaj myślał z troską o wielu przyjaciołach i osobach należących do rodziny przyjaciela. Obecnie myślał z troską o gościach. Podążał za wiatrem ku tym miejscom, do których wiatr leciał naprzeciw gości. Jaka będzie pogoda? Jaka jazda po wietrze? Co pokażą wody Rybnicy, co Bukowiec, a co Waratyn?



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.