Beethoven (Rolland, 1921)/Testament Heiligenstacki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Beethoven
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Tłumacz Malwina Garfeinowa-Garska
Tytuł orygin. Vie de Beethoven
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TESTAMENT HEILIGENSZTACKI[1]

Dla Braci moich

Karola i (Jana)[2] Beethovenów.

O, ludzie, którzy uważacie mnie lub wydajecie mnie za pełnego nienawiści, szaleńca albo też mizantropa, jakże wobec mnie jesteście niesprawiedliwi! Nie znacie tajemnej racji tego pozoru! Od dzieciństwa serce moje i umysł skłaniały się ku słodkiemu uczuciu dobroci. Skłonność miałem nawet zawsze do spełniania wielkich czynów. Lecz pomyślcie tylko, jaki straszny jest los mój od sześciu lat. Leczony przez lekarzy bez rozumu, bardziej wskutek ich leczenia chory, oszukiwany z roku na rok złudą polepszenia, pogodzić się musiałem wreszcie z perspektywą stałego cierpienia. Lat może potrzeba na wyleczenie go, jeśli wyleczenie to nie jest zupełnie niemożliwe. Z urodzenia będąc temperamentu gorącego i czynnego, chętny nawet rozrywkom towarzyskim, wcześnie zmuszony byłem odejść od ludzi i życie pędzić samotnie. Gdy zdarzało się niekiedy, że chciałem wszystko to przezwyciężyć, jakże boleśnie raniłem się o smutną rzeczywistość mego kalectwa! A nie sposób było przecież rzec ludziom: „Mówcie głośniej, krzyczcie, gdyż głuchy jestem!“ I jakże miałem odsłonić przed ludźmi chorobę zmysłu, który u mnie powinien by być doskonalszy, niż u innych, zmysłu, który niegdyś tak był we mnie doskonały, że w równej doskonałości posiadało go niewielu z pośród ludzi mojego zawodu! — O, nie mogę tego uczynić! — Wybaczcie mi tedy, że żyję w odosobnieniu, gdy pragnąłbym cieszyć się waszem towarzystwem. Niedola moja tem cięższa jest, że w niej właśnie leży źródło fałszywych o mnie sądów. Wzbronione mi jest szukanie ulgi w towarzystwie, w subtelnych rozmowach, w wynurzeniach wzajemnych. Sam, zupełnie sam. Ze światem zetknąć mi się wolno o tyle tylko, o ile wymaga tego nieodzowna konieczność. Muszę żyć jak wywołaniec. A gdy zbliżam się do jakiegoś towarzystwa, chwyta mnie pożerająca trwoga, że zauważą kalectwo moje.
Oto sześć miesięcy spędziłem na wsi. Uczony mój lekarz zalecił mi, abym jaknajbardziej słuch oszczędzał; taki był też własny mój zamysł. A jednak kilkakrotnie moje usposobienie towarzyskie pociągnęło mnie między ludzi. Lecz jakież czułem upokorzenie, skoro ktoś obok mnie mówił, że słyszy w oddali fletnię, gdy ja nic nie słyszałem, lub skoro mówił, że słyszy śpiew pastuszka, gdy ja wciąż nie słyszałem nic[3]. Takie doświadczenia zatapiały mnie w rozpaczy i o mało co nie położyłem końca życiu. — Sztuka, ona jedna powstrzymała mnie. O, wydało mi się niemożliwem opuścić świat, zanim nie dokonam wszystkiego, co odczuwałem, jako posłannictwo swoje. I tak wiodłem dalej to nędzne, — naprawdę nędzne — życie. Fizycznie tak jestem wrażliwy, że najdrobniejsza zmiana zdrowie zupełne przeistacza w ciężką chorobę! — Cierpliwości! — Tak się to mówi; cierpliwość niech będzie teraz moim przewodnikiem. Mam cierpliwość. — Nadzieję mam, że w tem postanowieniu wytrwania nie zachwieję się już, póki niewzruszone Parki nie przetną nici mego żywota. Może poprawi się zdrowie, może nie: jestem gotów. Zdobyć się na filozofję w dwudziestym ósmym roku życia nie jest łatwo; i trudniejsza to jeszcze dla artysty rzecz, niż dla każdego innego człowieka.
O, Bóstwo, które z wysokości przenikasz serce moje, ty znasz je, wiesz, że mieszka w nim miłość ludzi i pragnienie czynienia dobrze! O, ludzie, jeśli przeczytacie kiedyś te słowa, pomyślcie, że krzywdziliście mnie sądem waszym: i niech nieszczęśliwy pocieszy się, widząc, że człowiek narówni z nim nieszczęśliwy, mimo wszelkie przeszkody fizyczne, uczynił jednak wszystko, co było w jego mocy, aby stanąć w rzędzie artystów i ludzi wyborowych.
Wy, bracia moi, Karolu i (Janie) gdy umrę, a profesor Schmidt będzie jeszcze żył, proście go w mojem imieniu, aby opisał moją chorobę, do historji zaś choroby mojej włączcie ten oto list, aby po śmierci mojej pogodził się świat ze mną o tyle przynajmniej, o ile to jest możliwe. — Jednocześnie was obu czynię spadkobiercami małego mojego majątku — jeśli tak chudobę moją nazwać można. Podzielcie się nią uczciwie, żyjcie w zgodzie i wspomagajcie się wzajemnie. Krzywdy, któreście mi wyrządzili, odpuściłem wam dawno, wiecie o tem. Tobie, bracie Karolu, dziękuję jeszcze zosobna za przywiązanie, które okazywałeś mi w ostatnich czasach. Życzę wam, aby życie wasze było szczęśliwsze, wolniejsze od trosk od mego życia. Dzieciom waszym zalecajcie Cnotę: ona jedna daje człowiekowi szczęście, nie zaś pieniądz. Z doświadczenia mówię. Ona to podtrzymywała mnie w niedoli mojej; jej i sztuce mojej zawdzięczam, że samobójstwem nie zakończyłem życia. — Żegnajcie i kochajcie się! — Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, w szczególności księciu Lichnow- sky’emu i profesorowi Schmidtowi. — Życzę sobie, aby instrumenty księcia L. zachowały się u jednego z was. Lecz niechaj z tego powodu żadna między wami nie powstanie sprzeczka. Jeśli przydać się wam mogą w inny sposób, sprzedajcie je natychmiast. Jakże będę szczęśliw, mogąc wam pomóc jeszcze spoza grobu!
Jeśli tak się stanie, z radością idę na spotkanie śmierci. — Jeśli przyjdzie śmierć, zanim zdołam rozwinąć wszystkie moje zdolności artystyczne, przyjdzie za wcześnie, mimo ciężkiej mojej doli, i pragnąłbym opóźnić jej godzinę. — Ale jakkolwiek, — rad będę. Czyż nie wyzwoli mnie z nieskończonych cierpień? — Przychodź, kiedy chcesz, odważnie idę na twe spotkanie. — Żegnajcie i nie zapominajcie o mnie całkowicie po śmierci; zasługuję, abyście myśleli o mnie, gdyż, żyjąc, często myślałem o was i chciałem, abyście byli szczęśliwi. Bądźcie szczęśliwi!
Ludwik van Beethoven.

Heiligenstadt 6 października 1802.
Dla braci moich Karola i (Jana)
Przeczytać i wykonać po mojej śmierci.
Heiligensladt, 10 października 1802. —

Tak więc, żegnam się z tobą — i zaprawdę smutno mi. — Tak, rzucić mi trzeba tę drogą nadzieję, z jaką tu przyjechałem, nadzieję, że wydobrzeję, do pewnego przynajmniej stopnia. Jak opadają i więdną liście jesienne, tak i ona uschła dla mnie. Jak przyjechałem, tak mniej więcej odjeżdżam. Nawet otucha — która podtrzymywała mnie czasu pięknych dni lata — nawet ta otucha omdlała. O, Opatrzności, — ukaż mi raz dzień, dzień jeden radości prawdziwej! Tak już dawno, odkąd obcy mi się stał głęboki ton prawdziwej radości! — Kiedyż — ach, kiedyż, o Boże, odczuję ją jeszcze w świątyni przyrody i ludzi? — Nigdy? — Nie? — O, byłoby to zbyt okrutne!





  1. Heiligenstadt jest to przedmieście Wiednia. Przebywał tam właśnie Beethoven.
  2. W manuskrypcie imię opuszczone.
  3. Z racji tej bolesnej skargi, chciałbym wyrazić uwagę, której dotąd, zdaje mi się, nie uczyniono. Wiadomo, że w drugiej części Symfonji pasterskiej rozbrzmiewa w orkiestrze śpiew słowika, kukułki i przepiórki; zresztą rzec można, że cała ta Symfonja utkana jest z śpiewów i poszeptów natury. Estetycy dyskutowali dużo nad kwestją, czy należy przyjąć z uznaniem te próby muzyki naśladowczej, czy też nie. Żaden z nich nie zauważył, że Beethoven nic nie naśladował, ponieważ nie słyszał nic: świat, który umarł dla niego, odtwarzał w duchu. Dlatego takie wzruszające jest to wywołanie głosu ptasząt. Aby móc śpiew ich usłyszeć, musiał im kazać śpiewać w sobie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Malwina Garfeinowa-Garska.