Beethoven (Rolland, 1921)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Beethoven
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Tłumacz Malwina Garfeinowa-Garska
Tytuł orygin. Vie de Beethoven
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ROMAIN ROLLAND

BEETHOVEN
PRZEŁOŻYŁA
MARJA ZABOJECKA

WARSZAWA — KRAKÓW
WYDAWNICTWO J. MORTKOWICZA
NAKŁAD T-WA WYDAW. W WARSZAWIE


Drukarnia Naukowa. Warszawa. Rynek Starego Miasta 11.

„CHCĘ DOWIEŚĆ, ŻE KTOKOLWIEK POSTĘPUJE DOBRZE I SZLACHETNIE, TYMSAMYM ZNIEŚĆ POTRAFI NIESZCZĘŚCIE”.
BEETHOVEN.
DO MAGISTRATU MIASTA WIEDNIA
1-go LUTEGO 1819
.

Niema czym oddychać wokoło. W atmosferze dusznej i zakażonej występkiem stara Europa zapada w odrętwienie. Materjalizm niegodny tłoczy myśl, hamuje działanie rządów i jednostek. Świat umiera od czadu, dławi się własnym egoizmem, przezornym i niskim. Dusi się świat. — Otwórzmy okna. Świeżemu powietrzu dajmy przystęp. Odetchnijmy tchnieniem bohaterów.
Ciężkie jest życie. Walką jest codniową dla tych, którzy nie umieją poprzestać na przeciętności duszy, walką najczęściej smutną: niema w niej ani wielkości, ani szczęścia; stacza się ją w samotni i w milczeniu. Gnębieni przez ubóstwo, przez cierpkie troski dnia powszedniego, przez pracę przygniatającą i głupią, która bezpożytecznie pożera siły, ludzie pozbawieni nadziei, pozbawieni radości, wzajem od siebie oddzieleni nie znają nawet tej pociechy, jaką jest możność podania ręki braciom w nieszczęściu. Nic o sobie wzajem nie wiedzą. Zmuszeni są liczyć tylko na siebie. I oto są chwile, gdy najmocniejsi uginają się pod brzemieniem. Przyzywają ratunku, przyjaciela.
Tym ludziom, aby przyjść z pomocą, chcę skupić wokoło nich Druhów bohaterskich, owych wielkich, co cierpieli w imię dobra. Te Żywoty ludzi znakomitych nie zwracają się do pychy, chciwych znaczenia; ofiarowane są nieszczęśliwym. A któż, w gruncie rzeczy, nieszczęśliwym nie jest? Tym, co cierpią, podajmy balsam cierpienia uświęconego. Walkę staczamy nie sami jedni. Noc dookolną rozjaśniają boskie światła. I choć nie udało się im pochłonąć mroków, błyskawicą rozświetlają drogę. Tą drogą idźmy w ślad za wszystkiemi, co walczyli z nocą, odosobnieni, rozproszeni po całym świecie i poprzez wszystkie wieki. Znieśmy zapory czasu. Wskrześmy lud bohaterów.
Nie nazywam bohaterami tych, którzy święcili zwycięstwo myślą lub siłą. Owych tylko nazywano bohaterami, co byli wielcy sercem. Jak wyrzekł jeden z pośród nich, ten właśnie, którego życie jest przedmiotem naszej opowieści: Nie uznaję innego znamienia wyższości, jak tylko dobroć“. Bez wielkiego charakteru niema człowieka wielkiego, niema bezeń nawet wielkiego artysty, ani wielkiego męża czynu; bożki to są od wnętrza spróchniałe — podziw gawiedzi; czas je zmiata. Mniejsza o powodzenie. Idzie o to, aby być wielkim, nie zaś o to, aby mieć wielkości pozór.
Żywoty, które odtworzyć tu chcemy, były prawie zawsze długiem męczeństwem. Czy tragiczny los kuł dusze tych ludzi na warsztacie bólu fizycznego i moralnego, na kowadle nędzy i choroby; czy widok cierpienia bratniego, widok nienazwanych upokorzeń cudzych pustoszył ich życie i rozdzierał serca: — ludzie ci stali codziennie w ogniu próby i byli wielcy energją dlatego tylko, że wielcy byli nieszczęściem. Niechże się tedy nie skarżą nadto nieszczęśliwi: najlepsi z pośród ludzkości z niemi są. Krzepmy się ich męstwem, a czując, że słabniemy, na ich kolanach złóżmy na chwilę głowę. Pocieszą nas. Płynie z tych dusz uświęconych potok siły pogodnej i potężnej dobroci. Nie badając nawet ich dzieł, nie wsłuchując się w ich mowę, z oczu ich, z dziejów ich żywota wyczytamy, że życie nigdy nie bywa większe, płodniejsze i — szczęśliwsze — niż w cierpieniu.

*

Na czele tego bohaterskiego legjonu niechaj stanie silny i czysty Beethoven. Sam, wśród cierpień swoich, pragnął, aby inni, nieszczęśni, w przykładzie jego życia znaleźli podporę, aby pocieszył się nieszczęśliwy, spotykając równie nieszczęśliwego, który, mimo wszystkich przeszkód fizycznych, uczynił cokolwiek było w jego mocy, by stać się człowiekiem, miana tego godnym“.Gdy po latach walk i wysiłków nadludzkich udaje mu się nareszcie pokonać mękę i spełnić zadanie życia, jakim według słów jego było skrzepienie biednej ludzkości odrobiną męstwa, przyjacielowi, wzywającemu Boga, odpowiada ten Prometeusz-zwycięzca: Człowieku, własną się wspomóż siłą!“
Niech wpłynie w nas dumne jego słowo. Za jego przykładem starajmy się ożywić wiarę ludzką w życie i w człowieka.

Romain Rolland.
BEETHOVEN

Wohltun, wo man kann,
Freiheit über alles lieben,
Wahrheit nie, auch sogar am
Throne nicht verleugnen.

Beethoven.
(Feuille d’album, 1792).


„Czynić dobrze, wedle mocy,
Wolność ponad wszystko kochać,
Prawdy się nie wyprzeć nigdy
Nawet na wyżynach tronu“.



Był mały i krępy, tęgi, budowy atletycznej. Twarz szeroka, cera ceglasta. Cera ta zmieniła się dopiero u schyłku życia, nabrała chorobliwej żółtości i była tak chorobliwie żółta zwłaszcza zimą, gdy przesiadywał w czterech ścianach, bez powietrza szerszych przestrzeni. Czoło potężne, z guzami. Włosy ogromnie czarne, niezwykle gęste, czyniące wrażenie, jak gdyby przez gęstwę ich nie przedarł się był grzebień, włosy, jeżące się ze wszystkich stron, „węże Meduzy“[1]. Oczy paliły się ogniem cudownym, który na wszystkich czynił wrażenie; większość jednak myliła się co do odcienia tych oczu. Ponieważ płonęły dzikim błyskiem w twarzy ciemnej i tragicznej, sądzono powszechnie, że są to oczy czarne; nie były czarne, były niebieskawo-szare.[2] Małe, bardzo głęboko osadzone, rozwierały się nagle w namiętności lub w gniewie, tocząc się wtedy w orbitach swoich, odbijając każdą myśl z zadziwiającą prawdą[3]. Czasem zwracały się ku niebu ze spojrzeniem, pełnym melancholji. Nos krótki, prosto ścięty, szeroki — chrapy lwa. Usta delikatne, lecz z dolną wargą nieco wysuniętą. Szczęki potężne, szczęki, które potrafiłyby miażdżyć orzechy. Głęboki dołek na podbródku, po stronie prawej, nadawał dziwną nieregularność rysunkowi twarzy. „Uśmiech miał dobry — powiada Moscheles, — w rozmowie bywał często miły i ośmielający. Natomiast śmiech jego był nieprzyjemny, gwałtowny, wykrzywiający się, trwał zresztą krótką chwilę“ — śmiech człowieka, nie przyzwyczajonego do radości. Zwykłym jego wyrazem był wyraz melancholji, wyraz „smutku nieuleczalnego“. Rellstab, w 1825 r. powiada, że potrzebuje wysiłku całej woli, aby nie zapłakać, widząc „te słodkie oczy i ich przejmujący ból“. W rok później spotyka go Braun von Braunthal w jakiejś piwiarni: siedzi w kącie, pali długą fajkę, przymknął oczy, co zwykł czynić coraz częściej w miarę jak zbliżał się ku śmierci. Zwraca się do niego przyjaciel. Beethoven uśmiecha się smutno, wyciąga z kieszeni mały notesik i głosem ostrym, tak często będącym właściwością głuchych, prosi, aby napisał, co właśnie chciał powiedzieć. Twarz jego przeistaczała się bądź w chwilach nagiego natchnienia, — natchnienia, które spadało na niego niespodzianie, nawet na ulicy, zdumienie budząc w przechodniach, — bądź, gdy mniemając się być samym, grał na klawikordzie. „Mięśnie jego twarzy naprężały się, żyły wzbierały, dzikie oczy stawały się jeszcze dwakroć straszniejsze; wyglądał jak mag, którego pokonały wywołane przezeń duchy“. Rzekłbyś twarz Szekspirowska[4]. Juljusz Benedict powiada: „Król Lear“.


∗             ∗

Ludwik van Beethoven urodził się 16-go grudnia 1770 r. w Bonn, nieopodal Kolonji, na nędznym poddaszu ubogiego domu. Rodzina jego była pochodzenia flamandzkiego[5]. Ojciec jego był tenorem, mało inteligentnym. Pił. Matka była służącą córką kucharza, wdową po kamerdynerze.
Ponure dzieciństwo. Nie było w nim słodyczy ogniska rodzinnego, atmosfery, jaką oddychał o tyle szczęśliwszy Mozart. Od początku życie odsłoniło mu się, jako walka smutna i brutalna. Ojciec postanowił wyzyskać jego uzdolnienie muzyczne, postanowił wystawiać go, jako „cudowne“ dziecko. Czteroletniego przykuwał na godziny całe do klawikordu lub też zamykał go ze skrzypcami, zabijając pracą. O mało co, a byłby mu obrzydził nazawsze sztukę. Gwałtem trzeba go było zmusić do uczenia się muzyki. Na młodość jego rzucały smutek troski materjalne, potrzeba zarabiania na chleb, obowiązki przedwczesne. Jako jedenastoletni chłopiec, był członkiem orkiestry teatralnej; w trzynastym roku życia był organistą. W 1787 r. stra cił matkę, którą ubóstwiał. „Tak była mi oddana, tak warta miłości — przyjaciółka moja najlepsza! O, któż był szczęśliwszym odemnie wtedy, gdy mogłem wymawiać to słodkie imię matki i gdy słyszała, że je wymawiam[6]. Umarła na gruźlicę i oto chwyciło się Beethovena przywidzenie, że tknięty jest tą samą chorobą; już wtedy cierpiał bezustannie, do cierpienia zaś przyłączyła się okrutniejsza jeszcze od niego melancholja[7]. W siedemnastym roku życia był głową rodziny; spoczął na nim obowiązek wychowania dwóch braci, dźwignąć musiał wstyd zażądania dymisji dla ojca-pijaka, któremu niepodobna było powierzyć steru domu. By ojciec pensji nie trwonił, wypłacano ją synowi. Zgryzoty te pozostawiły w nim ślad głęboki. Pociechę pewną czerpał z przyjaźni znajomej rodziny w Bonn, z przyjaźni rodziny Breuningów, która też na zawsze pozostała mu drogą. Miła „Lorchen“, Eleonora Breuning o dwa lata była młodszą od niego. Uczył jej muzyki, ona zaś wtajemniczała go w czar poezji. Być może, że między nim a tą towarzyszką lat młodzieńczych przędły się uczucia dość ciepłe. Eleonora poślubiła później doktora Wegelera, który był jednym z najserdeczniejszych przyjaciół Beethovena: i aż po ostatni dzień życia trwała między niemi ta spokojna przyjaźń, której dają świadectwo szlachetne i tkliwe listy Wegelera i Eleonory, zarówno jak listy „starego, wiernego przyjaciela“ do „dobrego i drogiego Wegelera“. Przyjaźń — tym bardziej wzruszająca, gdy się pomyśli, że nie oziębiła jej starość[8] Jakkolwiek tak smutne były lata dzieciństwa Beethovena, zachował dla nich, dla miejsc, w których upłynęły, rzewne i melancholji pełne wspomnienie. Zmuszony do porzucenia Bonn’u, do przepędzenia całego prawie życia w Wiedniu, w wielkiej, swawolnej stolicy o przedmieściach smutnych, nie zapomniał nigdy doliny Renu, nie zapomniał rzeki wspaniałej i ojcowskiej, „naszego ojca, Renu“ jak powiada, rzeki, tak żywej w istocie, że aż prawie ludzkiej, podobnej do jakiejś tytanicznej duszy, przez którą przepływają myśli i siły niezliczone. Nigdzie rzeka ta nie jest tak piękna, władna i słodka, jak w rozkosznym Bonn, którego umajone i ukwiecone ściany całuje gwałtownie, a z pieszczotą. Tu przeżył Beethoven pierwsze dwadzieścia lat życia; tu kształtowały się marzenia jego młodocianego serca. Karmiły je te łąki, omdlewające nad wodą, topole, spowite w mgły, zarośla i wierzby wparte korzeniami w prąd cichy a chybki. Ku brzegowi wychylały się wpół leniwie, wpół ciekawie wsie, kościoły, cmentarze nawet, w oddali zaś odcinały się od nieba chmurne profile błękitnawego Siedmiogórza w wieńcu starych ruin zamkowych, smukłych i dziwacznych. Z tym zakątkiem sprzęgło się serce jego na wieki; do ostatniej chwili życia marzył, by go zobaczyć jeszcze, a nie ujrzał go już nigdy. „Ziemia moja rodzinna, ta piękna dziedzina, gdzie zbudziłem się do życia, stoi mi zawsze przed oczami tak cudna i jasna, jak wtedy, kiedym ją żegnał[9].

∗             ∗

W listopadzie 1792 r. Beethoven osiadł we Wiedniu, w stolicy świata muzycznego Niemiec[10]. Wybuchła rewolucja; zaczynała zalewać Europę. Beethoven opuścił Bonn w chwili właśnie, gdy do miasta wkraczała wojna. Na drodze do Wiednia spotkał się z wojskami heskiemi, które szły przeciw Francji. W r. 1796 i 1797 napisał muzykę do poematów wojennych Friedberga: Pieśń wymarszu i do chóru patrjotycznego: Jesteśmy wielkim ludem niemieckim“.
Lecz daremnie usiłuje opiewać wrogów rewolucji: rewolucja podbija świat, podbija Beethovena. Od r. 1798, mimo naprężonych stosunków między Francją a Austrją, Beethoven zbliża się do Francuzów, do ambasady, do jenerała Bernadotte’a, który dopiero co przybył był do Wiednia. W rozmowach z temi ludźmi po- czynają się kształtować jego uczucia republikańskie, uczucia, które tak potężnie rozwinęły się w dalszym jego życiu.
Rysunek Steinhausera, z tej pochodzący epoki, dość dobrze oddaje ówczesnego Beethovena. W stosunku do późniejszych portretów Beethovena jest tym, czym w stosunku do wizerunków Napoleona — portret Guérina, owa twarz cierpka, trawiona gorączką chwały. Beethoven wydaje się tu młodszym, niż był w istocie: chudy, wyprostowany, z głową sztywnie ujętą w wysoko podwiązany krawat, o spojrzeniu nieufnym i ostrym. Zna swoją wartość, wierzy w swoją siłę. W 1796 r. zapisuje w notatniku: „Odwagi! Genjusz mój zwycięży mimo wszystkich chromań ciała... Dwadzieścia pięć lat! oto ubiegły, oto są!.. W tym jeszcze roku trzeba, aby odsłoniły się we mnie wszystkie moje władze, aby powstał cały człowiek!..“[11] Panie Bernhard i Gelinck powiadają o nim, że jest bardzo dumny, że ma obejście szorstkie i opryskliwe, że mówi silnym akcentem prowincjonalnym. Tylko najbliżsi znają tę wyjątkową dobroć, jaka kryje się pod osłoną dumnej dzikości. Donosząc Wegelerowi o wszystkich swoich powodzeniach, zdradza się przedewszystkiem z taką myślą: „Oto naprzykład, widzę przyjaciela w potrzebie: jeśli zasoby moje pieniężne nie pozwalają mi przyjść mu z natychmiastową pomocą, siadam, biorę się do pracy i za moment wyciągam go z kłopotów... Czyż to nie prześliczne?“[12] Trochę zaś dalej powiada: „Sztukę moją spożytkować chcę tylko dla dobra ubogich“.
Już cierpienie zapukało do jego drzwi; już zamieszkało w nim, aby nie opuścić go nigdy. Między rokiem 1796 a 1800 głuchota poczęła czynić w nim spustoszenia[13]. Dniem i nocą miał w uszach szum; gnębiły go bóle jelit. Słuch słabł stopniowo. Przez ciąg kilku lat nie zwierzył się z cierpień swoich przed nikim, nawet przed najdroższemi przyjaciółmi; unikał świata, aby nie spostrzegł świat jego kalectwa; dla siebie samego zachował straszliwą swoją tajemnicę. Lecz w r. 1801 nie może jej już przemilczeć; z rozpaczą zwierza ją dwóm przyjaciołom: doktorowi Wegelerowi i pastorowi Amenda:
„Mój drogi, mój dobry, serdeczny mój Amenda... jakże często chciałbym cię mieć przy sobie! Głęboko nieszczęśliwy jest twój Beethoven! Wiedz, że najszlachetniejsza cząstka mojej osoby, że słuch mój osłabł bardzo. Już w czasie, kiedy byliśmy ra- zem, odczuwałem oznaki choroby. Ukrywałem je. Odtąd jest coraz gorzej... Czy wyzdrowieję?.. Spodziewam się wyzdrowieć — oczywiście, ale nadzieja moja jest mała; takie choroby najczęściej są nieuleczalne. Jakże smutno przyszło mi żyć! Unikać muszę wszystkiego, co kocham, wszystkiego, co mi jest drogie i to w świecie tak nędznym, tak egoistycznym!.. W smutku rezygnacji szukać muszę schronienia! Pewnie, że postanowiłem sobie wznieść się ponad wszystkie te cierpienia; lecz czy wydołam?..[14]
I do Wegelera: „...Wiodę życie nędzne. Od dwóch lat unikam towarzystwa, gdyż nie mogę rozmawiać z ludźmi, jestem głuchy. W innym zawodzie byłoby to jeszcze możliwe; w moim — jest to położenie straszliwe. Cóżby powiedzieli wrogowie moi? A liczba ich nie jest mała!.. W teatrze siedzieć muszę tuż kolo orkiestry, w przeciwnym bowiem razie nie rozumiem aktorów. Nie słyszę ani instrumentów, ani głosu w tonach wysokich, jeśli tylko siedzę trochę dalej... Gdy mówią cicho, słyszę z trudnością... z drugiej strony znosić nie mogę krzyku... Ileż razy przeklinałem to życie moje!.. Plutarch nauczył mnie rezygnacji. Chcę, o ile to jest tylko możliwe, chcę stawić czoło przeznaczeniu; lecz są chwile, kiedy czuję się najnędzniejszym na świecie bożym stworzeniem... Rezygnacja! jakież to smutne schronienie! A jednak nie posiadam innego!„[15].
Ten tragiczny smutek wypowiada się w kilku dziełach z tej właśnie epoki, w Sonacie patetycznej, op. 13 (1799), zwłaszcza zaś w largo Sonaty trzeciej na fortepian, op. 10 (1798). Rzeczą zastanawiającą jest, że nie przeniknął do całej twórczości Beethovena, że tyle innych dzieł, jak roześmiany Septuor (1800), pogodna Symfonja pierwsza (w C-Dur 1800) tchną beztroską młodzieńczą. Niewątpliwie, że dusza potrzebuje czasu, aby przywyknąć do cierpienia. Ma taką potrzebę radości, że stwarza ją, gdy jej nie posiada. Żyje przeszłością, gdy teraźniejszość jest zbyt okrutna. Dnie szczęścia, które były, nie zacierają się odrazu; promieniowanie ich trwa, gdy same dawno minęły. Samotny i nieszczęśliwy we Wiedniu, Beethoven wtula się we wspomnienia ojczystego kraju; wspomnieniami temi tchną w owym czasie wszystkie jego myśli. Temat Andante’a z warjacjami z Septuoru jest pieśnią nadreńską. Symfonja w C-Dur jest również dziełem Renu, poematem młodziana, uśmiechającego się do swych snów. Symfonja to radosna i roztęskniona; czuć w niej pragnienie i nadzieję podobania się. Lecz w niektórych miejscach, we wstępie, w światłocieniu kilku ciemnych basów, w fantastycznym scherzo spostrzega się w tej młodej twarzy spojrzenie rodzącej się genjalności. Z dziwnym się to spostrzega wzruszeniem! Jest to zjawisko podobne do oczu Bambina Botticelli’ego w jego Świętych rodzinach, do tych oczu dzieciątka, w których już odczytuje się przyszłą duszy tragedję.
Do cierpień fizycznych przyłączają się inne jeszcze niepokoje. Wegeler powiada, że nie widział nigdy Beethovena bez miłości gwałtownej, bez miłości w najwyższym jej napięciu. Znamieniem jego miłości była wielka, zdaje się, czystość. Niema najmniejszego związku między miłością a uciechą fizyczną. Że pomieszano je w naszych czasach, dowód to tylko, jak obcą dla większości ludzi jest namiętność i jak nadzwyczajnie jest rzadką. Coś purytańskiego było w duszy Beethovena; miał wstręt do rozmów i myśli rozpustnych; o świętości kochania miał pojęcia niezłomne. Powiadają, że nie przebaczył Mozartowi Don Juan’a — profanacji genjusza dla przedmiotu tego rzędu. Schindler, serdeczny przyjaciel Beethovena, zapewnia, że „przeszedł przez życie z czystością dziewiczą, nie pozwoliwszy sobie nigdy na żadną słabostkę“. Taki człowiek musiał być ofiarą miłości. Był nią. Raz po razie kochał się do szaleństwa, raz po razie śnił o szczęściu, raz po razie uderzał go w serce zawód, najsroższe pozostawiając cierpienia. W tej kolejności kochania i dumnego buntu szukać należy źródła najobfitszego natchnień Beethovena aż do chwili, w której czas pohamuje rozpęd jego natury i wwiedzie ją w melancholji pełną rezygnację.
W r. 1801 przedmiotem jego miłości była, zdaje się, Giulietta Guicciardi, którą unieśmiertelnił, przypisując jej Sonatę tak zw. Księżycową (op. 27, 1802). „Życie moje ukształtowało się znowu trochę przyjemniej, — pisze do Wegelera — i więcej też chodzę pomiędzy ludzi... Zmiany tej dokonała droga, czarująca dziewczyna; kocha mnie i ja ją kocham. Są to od dwóch lat pierwsze chwile szczęśliwe...“[16]. Ciężko je opłacił. W miłości tej odczuł bardziej jeszcze klęskę swego kalectwa i ubóstwo, które nie pozwalało mu poślubić kobiety kochanej. A nadto Giulietta była zalotna, dziecinna, egoistyczna; przyczyniła Beethovenowi wiele srogich mąk i w listopadzie 1803 r. wyszła za hrabiego Gallenberga[17]. Namiętności takie pustoszą duszę. Gdy dusza osłabiona już jest przez chorobę, jak była nią dusza Beethovena, mogą ją zniszczyć doszczętnie. To jest w życiu Beethovena chwila jedyna, gdzie bliskim był porażki. Przeszedł rozpaczliwy kryzys, który poznajemy z listu, zwróconego do braci, Karola i Jana, z Testamentu Heiligensztackiego, zaopatrzonego w uwagę: Odczytać i wykonać po mojej śmierci[18]. Jest to krzyk buntu i rozdzierającego bólu. Niepodobna go słuchać bez głębokiego współczucia. O krok był wtedy od samobójstwa. Powstrzymało go jedynie jego niezachwiane uczucie moralne[19]. Zniknęły ostatnie nadzieje ozdrowienia: „O Opatrzności, ukaż mi raz dzień, dzień jeden radości prawdziwej. Tak już dawno, odkąd obcy mi się stał głęboki ton prawdziwej radości. Kiedyż, ach kiedyż, o Boże, odczuję ją jeszcze?.. Nigdy? — O, byłoby to zbyt okrutne!“
Jest to jakby skarga umierającego; a jednak Beethoven żyć będzie jeszcze lat dwadzieścia pięć. Potężna jego natura nie mogła paść pod obuchem losu. „Wraz z siłą duchową wzrastają więcej niż kiedykolwiek siły moje fizyczne... Tak, czuję to, stoję u początku młodości. Każdy dzień zbliża mnie do celu mego. Widzę go, a nie potrafię go określić... O, gdyby odpadło odemnie to cierpienie, świat objąłbym w uścisku! Nie znałbym, co to jest spoczynek! I dziś, prócz snu, nie znam wypoczynku; na nieszczęście więcej, niż dawniej, poświęcać mu muszę czasu. Gdybym choć w połowie uwolnić się mógł od choroby: a wtedy... Nie, nie poddam się. Chwycę się z losem za bary. Nigdy nie pokona mnie całkowicie. — O, jakże pięknie jest żyć życiem postokrotnym!“[20].
Ta miłość, to cierpienie, wola ta, te kolejno po sobie następujące stany zgnębienia i buntu odzwierciedlają się w wielkich dziełach z r. 1802: w Sonacie z marszem pogrzebowym, op. 26, w Sonacie quasi una fantasia, w Sonacie zwanej Księżycową, op. 27, w Sonacie Drugiej, op. 31 o owych recitativach dramatycznych, które są jakby jakimś monologiem wspaniałym i rozpaczliwym; w Sonacie C-moll na skrzypce, op. 30, przypisanej cesarzowi Aleksandrowi, w Sonacie Kreutzerowskiej, op. 47; w sześciu bohaterskich i przejmujących melodjach religijnych pod słowa Gellerta, op. 48. Symfonja Druga, pochodząca z r. 1803, odbija nadto jego młodzieńczą miłość; czuje się, że wola jego święci nad losem zwycięstwo. Moc jakaś nieodparta zmiata smutek myśli. Kipiące życie tętni w Finale. Beethoven chce być szczęśliwym; nie chce, nie zgadza się uwierzyć, aby nie było dla doli jego ratunku: chce zdrowia, chce miłości; serce jego po brzegi wypełnione jest nadzieją[21].

∗             ∗

W niektórych jego utworach uderza energja i przybój rytmów marszowych i wojennych. Uderza to zwłaszcza w allegro i w Finale Symfonji Drugiej, nadewszystko zaś w pierwszej tak wspaniale bohaterskiej części Sonaty poświęconej cesarzowi Aleksandrowi. Charakter wojowniczy, będący właściwością tej muzyki, przypomina epokę, z jakiej wypłynęła. Rewolucja wchodziła do Wiednia. Porwała Beethovena. „W ścisłym kółku wypowiadał się chętnie o zdarzeniach politycznych — zaświadcza kawaler von Seefried — i osądzał wypadki z wyjątkową inteligencją, jasno i bystro“. Wszystkie jego sympatje pociągały go ku idejom rewolucyjnym. „Kochał zasady republikańskie“ — mówi Schindler, ów przyjaciel, który w ostatnim okresie życia znał go najlepiej. „Był zwolennikiem wolności nieograniczonej i niepodległości narodowej... Chciał dla wszystkich prawa do udziału w rządach państwa... Dla Francji chciał powszechnego głosowania, i spodziewał się, że wprowadzi je Bonaparte, kładąc w ten sposób podwaliny pod szczęście rodzaju ludzkiego“. Ten, wykarmiony na Plutarchu, Rzymianin — rewolucjonista, marzył o Rzeczypospolitej bohaterskiej, którą stworzyłby bóg Zwycięstwa — pierwszy Konsul; wykuwa tedy najpierw Symfonję bohaterską: Bonaparte (1804)[22], ową Iljadę Cesarstwa, potym zaś epopeję Chwały, Finale Symfonji D-moll (1805 — 1808). Pierwsza to muzyka prawdziwie rewolucyjna: duch czasu odżywa tu z ową intensywnością i czystością, z jaką odbijają się wielkie wydarzenia w duszach wielkich i samotniczych; wrażenia to są bowiem, których nie pomniejsza zetknięcie się z rzeczywistością. Tu twarz Beethovena ukazuje się nam jakby w refleksach owych epicznych wojen. Jest odgłos ich, może nieświadomy, we wszystkich jego tego okresu dziełach: w Uwerturze do Korjolana (1807), gdzie słychać podmuch nawałnic, w Kwartecie czwartym, op. 18, którego część pierwsza tyle wykazuje podobieństwa ze wspomnianą uwerturą; w Appassionacie, op. 57 (1804), o której mawiał Bismarck: „Gdybym słuchał jej często, zawsze byłbym bardzo walecz- nym“[23]; w partyturze Egmonta, wreszcie nawet w koncertach fortepianowych, w owym koncercie Es-moll (op. 73), gdzie bohaterską jest sama nawet forma, gdzie słychać pochód hufców. Jakże się temu dziwić? Jeśli, pisząc Marsz żałobny z powodu śmierci bohatera“ (marsz z sonaty op. 26) Beethoven nie wiedział, że umarł właśnie w okolicach Renu bohater godny jego pieśni, bohater bardziej niż Bonaparte podobny do wzoru z Symfonji bohaterskiej, jeśli nie wiedział Beethoven, że umarł Hoche, to jednak we Wiedniu widział dwukrotnie twarz rewolucji zwycięskiej. Na premierze Fidelia, w listopadzie 1805 r. obecni są oficerowie francuscy. Jenerał Hulin, zdobywca Bastylji, zamieszkuje u Lobkowitza, przyjaciela i protektora Beethovena, u tego samego Lobkowitza, któremu przypisana jest Eroica i Symfonja C-moll. 10-go zaś maja 1809 r. Napoleon nocuje w Schoenbrunn[24]. Niebawem Beethoven znienawidzi zdobywców francuskich. Lecz niemniej przeżył gorączkę ich epopei; i kto nie odczuwa jej, jak odczuł ją on, w części tylko pojąć może tę muzykę czynów i tryumfów władczych.

∗             ∗

Nagle Beethoven urwał pracę nad Symfonją c-moll, i od jednego rzutu, bez zwykłych szkicowań, napisał Symfonję czwartą. Jawiło mu się szczęście. W maju 1806 r. zaręczył się z Teresą v. Brunswick [25]. Kochała go ona od- dawna, odkąd, małą będąc dziewczynką, pobierała wspólnie z nim lekcje gry fortepianowej, w samym początku jego we Wiedniu pobytu. Beethoven był przyjacielem jej brata, hrabiego Franciszka. W 1806 r. był gościem ich w Mártonvásár, na Węgrzech. Tu pokochali się. Wspomnienie tych dni szczęścia zachowało się w niektórych zapiskach Teresy Bruns- wick[26]. „W pewien wieczór niedzielny — opowiada — po obiedzie, w odblasku księżycowe] poświaty, Beethoven zasiadł do fortepianu. Najpierw spłaszczoną dłonią błądził po klawiszach. Znaliśmy ten ruch, Franciszek i ja. Preludjował zawsze w ten sposób. Poczym wziął parę akordów w dolnym rejestrze; i powoli, z uroczystą tajemniczością zagrał pieśń Sebastjana Bacha[27]. Jeśli chcesz mi darować Twe serce, uczyń to najpierw tajemnie, i niechaj nikt nie odgadnie tej myśli, serc naszych jedni“. Matka moja i ksiądz proboszcz zdrzemnęli się; brat mój spoglądał przed siebie, pełen powagi; ja zaś, którą pieśń jego i spojrzenie przejmowały na wskroś, czułam owej chwili całą pełnię życia. — Nazajutrz rano spotkaliśmy się w parku. Rzekł: „Piszę teraz operę. Główna jej postać jest we mnie, przedemną — cokolwiek czynię, mam ją przed oczami. Nigdy nie wzniosłem się jeszcze do tej wyżyny. Wszystko jest światłem, czystością, jaśnieniem. Dotąd byłem jak owo dziecko z bajki, co zbiera kamyczki, a cudnego kwiatu, który rozkwitł na jego drodze, nie widzi...“ W maju 1806 r. zaręczyliśmy się za przyzwoleniem tylko ukochanego brata mego, Franciszka.“
Symfonja czwarta, w tym roku napisana, jest jako kwiat jasny, w którym zachowała się woń owych najcichszych dni życia Beethovena. Podkreślano w niej słusznie „usilność, z jaką Beethoven starał się wtedy pogodzić ducha swego z tym, co ogólnie było znane i kochane w formach, przekazanych przez jego poprzedników[28]. Ten sam duch pojednawczy, w miłości mający źródło, oddziaływał na jego zachowanie się, na sposób życia. Ignacy v. Seefried i Grillparzer stwierdzają, że jest pełen ożywienia, że jest radosny, dowcipny, dla ludzi uprzejmy, że wobec natrętów dużo okazuje cierpliwości, że ubiera się z wyszukaną starannością; sposób jego bycia łudzi ich do tego stopnia, że nie zauważają nawet jego głuchoty i mówią, że poza wzrokiem, który jest osłabiony, stan zdrowia Beethovena jest zupełnie dobry[29]. To samo wrażenie sprawia malowany podówczas przez Maehlera portret Beethovena, portret pełen romantycznej i trochę przesadnej elegancji. Beethoven chce się podobać i wie, że się podoba. Lew jest zakochany: chowa pazury. Lecz z pod tej maski, z pod fantazyi, z pod tkliwości nawet Symfonji Ges-moll wyziera groźna siła, humor kapryśny, usposobienie choleryczne.
Nie było sądzono, aby ten głęboki pokój trwał: ale dobroczynny wpływ miłości przeciąga się aż do roku 1810. Zawdzięcza mu Beethoven opanowanie samego siebie, z którego genjusz jego wyprowadził na świat dzieła najdoskonalsze: tragedję klasyczną, Symfonję c-moll i boski sen dnia letniego: Symfonję pasterską[30]. Appassionata, do której natchnęła go „Burza“ Szekspirowska[31], i którą z pośród sonat swoich uważał za najpotężniejszą, ukazuje się w r. 1807 i poświęcona jest bratu Teresy. Teresie poświęca fantastyczną i marzycielską sonatę, op. 78, (1809). List bez daty[32], z napisem Nieśmiertelnej kochance“, niemniej od Appassionaty świadczy o mocy i głębi jego kochania:
„Aniele mój, moje wszystko, moje ja... przelewa się serce od rzeczy, które, mam ci do powiedzenia... O! gdziekolwiek jestem, ty jesteś ze mną... Płaczę na myśl, że prawdopodobnie przed niedzielą nie otrzymasz żadnej odemnie wieści... Kocham cię, jak ty mnie kochasz, lecz kocham cię dużo mocniej... Boże! — Jakież to jest życie! Bez ciebie! — Tak blisko, tak, daleko! — Myśli moje biegną spiesznie do ciebie, kochanko moja nieśmiertelna, (meine unsterbliche Geliebte), wybiegają czasem radosne, wnet potym smutne, badają, pytają los, czyli nas wysłucha. — Żyć mogę tylko z tobą, bez ciebie nie masz dla mnie życia... Nigdy inna kobieta nie posiędzie serca mego. Nigdy! — Nigdy! Boże mój, dlaczego, kochając się, trzeba się rozstawać? Zycie moje obecne jest przecież udręką. Miłość twoja uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi i z ludzi najbardziej nieszczęśliwym... Bądź spokojna... spokojna bądź — kochaj mnie! — Dziś — wczoraj, — jakaż żarliwa tęsknota, ile łez — ku Tobie, — Tobie — Tobie, życie moje, moje wszystko! — Bądź zdrowa, — o, kochaj mnie zawsze — nie zapoznaj nigdy serca Twego kochanka. — Wieczyście Twój — wieczyście swój — wieczyście nasz“[33].
Jakaż tajemnicza przyczyna stanęła na przeszkodzie szczęściu tych dwojga kochających się ludzi? Być może, że ubóstwo Beethovena, różnica warunków bytu. Być może, że Beethoven zbuntował się przeciw nakazowi długiego czekania, przeciw upokorzeniu, jakie wyczuwał w nakazie tajenia tej miłości przez czas nieograniczony.
Być może, że w gwałtowności swojej, naskutek choroby i mizantropji, nie chcąc, zadawał cierpienia tej, którą kochał, być może, że świadomość ta wywołała krok rozpaczliwy. Zrękowiny zostały zerwane. A jednak żadne z nich, nigdy, zdaje się, nie zapomniało tej miłości. Do ostatniej chwili życia Teresa Brunswick kochała Beethovena. (Umarła dopiero w 1861 r.) W 1816 r. wyznaje Beethoven: „Gdy myślę o niej, serce moje bije tak mocno, jak wtedy, gdy ujrzałem ją poraz pierwszy“. Z tego to roku pochodzi sześć melodji do kochanki dalekiej (an die ferne Geliebte) op. 98, owe melodje o charakterze tak wzruszającym i głębokim! W zapiskach swoich notuje; „Serce mi rośnie na myśl o tej cudnej istocie, a jednak niema Jej tu, niema Jej przy mnie!“ Teresa ofiarowała była Beethovenowi portret swój z napisem: „Genjuszowi wyjątkowemu, wielkiemu artyście, człowiekowi dobremu. T. B.“[34]. Pewnego razu, w ostatnim roku życia Beethovena, jeden z przyjaciół niepostrzeżenie wszedłszy do jego mieszkania, trafił na chwilę, gdy, płacząc, Beethoven całował ten portret i sam do siebie, zwyczajem swoim, głośno mówił: „Taka byłaś piękna, wielka, podobna aniołom!“ Przyjaciel cofnął się, — powrócił później. Zastał Beethovena przy fortepianie i rzekł: „Dziś, stary mój druhu, nic niema szatańskiego w twojej twarzy“. Beethoven odparł: „Bo oto nawiedził mnie dziś dobry anioł mój!“
Rana była głęboka. Powiada sam: „Biedny Beethovenie, nie masz dla ciebie szczęścia na tym świecie. Przyjaciół znajdziesz jedynie w sferach ideału[35].
W notatkach swoich pisze: „Poddaj, poddaj się z głębi serca przeznaczeniu swemu: nie masz już dla ciebie życia własnego; dla innych żyj. Dla ciebie źródłem szczęścia może być już tylko sztuka twoja. O Boże, użycz mi siły, abym zdolen był pokonać samego siebie!“

∗             ∗

Opuściła go tedy miłość. W r. 1810 jest znowu sam. Lecz zakwitła już sława, a z nią — poczucie własnej potęgi. Jest w sile wieku. Daje upust temperamentowi gwałtownemu i dzikiemu, na nic już nie zważając, nie zwracając już uwagi na świat, na zwyczaje powszechne, na sądy ludzkie. Czegóż ma się lękać, z kim ma się rachować? Niemasz już ani miłości, ani ambicji. Pozostała mu tylko — siła, radość własnej mocy i potrzeba użycia, niemal nadużycia jej. „Siła — oto jest moralność ludzi wyróżniających się z pośród masy“. Jak dawniej, zaniedbuje się znowu zewnętrznie, w sposobie bycia jest bardziej zuchwały, niż kiedykolwiek. Wie, że ma prawo wypowiedzenia wszystkiego, że prawo to przysługuje mu nawet wobec największych tego świata. „Nie uznaję innej oznaki wyższości, jak tylko dobroć“ — pisze 17 lipca 1812 r.[36]. Bettina Brentano, która spotkała go wtedy właśnie powiada, że „żaden cesarz, żaden król nie posiadał takiej świadomości własnej siły “. Była pod urokiem tej mocy: „Gdy ujrzałam go poraz pierwszy, pisze do Goethego, znikł dla mnie świat cały. Widok Beethovena zmiótł mi z przed oczu wszystko, nawet ciebie, o Goethe!.. Sądzę, że nie omylę się, gdy powiem, że człowiek ten na dużą metę wyprzedza cywilizację współczesną“. Goethe zapragnął poznać Beethovena. Spotkali się w Cieplicach, zdrojowisku czeskim, lecz spotkanie to nie zrodziło zbliżenia. Beethoven był namiętnym wielbicielem genjusza Goethego [37]; ale z charakteru nadto będąc niezależnym i gwałtownym, nie mógł się przystosować do usposobienia Goethego, i nie mógł go nie urazić. Sam opowiada o wspólnej ich przechadzce, w czasie której dumny republikanin daje lekcję godności ministrowi wielkiego księcia Weimaru. Ów nie zapomniał jej nigdy.
„Królowie i książęta mogą dowolnie stwarzać profesorów i tajnych radców; obsypywać ich mogą tytułami i orderami; lecz nie mają mocy stwarzania ludzi wielkich, duchów wznoszących się ponad mierzwę świata; ...i gdy znajdą się razem tacy dwaj ludzie, jak Goethe i ja, panowie ci odczuć powinni naszą wielkość. Wczoraj spotkaliśmy po drodze całą ro- dzinę cesarką. Widzieliśmy ją już zdaleka. Goethe puścił moje ramię i ustawił się na kraju drogi. Wszystko, co mu mówiłem, by skłonić go do porzucenia tej pozycji, okazało się daremne. Stał i nie ruszał się z miejsca. Wtedy nasunąłem kapelusz na czoło, zapiąłem surdut, i, założywszy ręce w tył, począłem wdzierać się w grupy najgęstsze. Książęta i dworacy utworzyli przedemną szpaler; arcyksiąże Rudolf odkrył przedemną głowę, ukłoniła mi się pierwsza cesarzowa. — Znają mnie możni. — Ku uciesze mojej widziałem potym, jak processja ta przedefilowała przed Goethem. Stał na skraju drogi, złożony we dwoje, z kapeluszem w ręce. Zmyłem mu później głowę, nic nie darowałem...“[38] Goethe ze swej strony nic nie zapomniał[39]. Z tego czasu pochodzą Symfonje Siódma i Ósma, napisane w ciągu kilku miesięcy w Cieplicach, w 1812 r.: Orgja Rytmu i Symfonja humorystyczna, dzieła, w których okazał się Beethoven może najbardziej sobą, odsłonił się najbardziej w porywach wesołości i gniewu, w niespodzianych kontrastach, w wybuchach dziwnych i wspaniałych, w tytanicznych erupcjach, które naprowadzały lęk na Goethego i Zeltera[40], w Niemczech zaś północnych wywołały mniemanie, jakoby Symfonja A-dur była dziełem pijaka. Dziełem — w istocie — człowieka pijanego mocą i genjalnością. Mówi sam o sobie: „Jam jest Bachus, co przyrządza rozkoszny dla ludzkości trunek. Daję bowiem ludziom boskie upojenie ducha“. Nie wiem, czy, jak stwierdza Wagner, w Finale swojej Symfonji chciał odmalować święto dyonizyjskie[41]. W tym kiermaszu, pełnym rozpędu, rozpoznaję przedewszystkiem znamię jego pochodzenia flamandzkiego, podobnie jak widzę cechy dziedziczne w odważnej swobodzie jego słowa i form, która odcina się wspaniale od nastroju, znamionującego kraj dyscypliny i posłuszeństwa. Nie spotka się nigdzie tyle szczerości i oddychającej wolnością potęgi, ile w Symfonji A-moll. Jest to wydatek szalony energji nadludzkich, wydatek, uczyniony bez celu, dla samej tylko rozkoszy — rozkosz to jest rzeki, która zrywa brzegi i zalewa okół. W Symfonji Ósmej siła wypowiada się mniej wspaniale, lecz jeszcze dziwniej, i w sposób bardziej charakterystyczny dla człowieka, jednoczącego tragedję z farsą i moc herkulesową z igraszkami i kaprysami dziecka[42].
Rok 1814 oznacza w życiu Beethovena zenit powodzenia. W czasie kongresu wiedeńskiego traktowany jest jako sława europejska. W uroczystościach bierze udział czynny. Składają mu hołdy książęta; on zaś dumnie pozwala się uwielbiać, jak pisze o tym do Schindlera.
Zapalił się był do wojny o niepodległość[43]. W 1813 r. pisze Symfonję Zwycięstwa Wellingtona, w początku zaś 1814 r. chór bojowy: Odrodzenie Niemiec. (Germanias Wiedergeburt.) 29 listopada dyryguje przed audytorjum królów kantatą patrjotyczną: Moment chwały (Der glorreiche Augenblick), na wzięcie zaś Paryża w 1815 r. komponuje chorał: Dokonało się! (Es ist Vollbracht). Te okolicznościowe utwory bardziej ugruntowały jego sławę, niż wszystkie pozostałe jego dzieła. Sztych Błażeja Hoefla według rysunku Franciszka Letronne i dzika maska, zdjęta z jego twarzy przez Franciszka Kleina w 1812 r. oddają prawdziwy obraz jego rysów w czasie Kongresu Wiedeńskiego. Rysem naczelnym w tej twarzy lwa, o szczękach zaciśniętych, wyżłobionej bólem i gniewem, jest wola, — wola napoleońska. Poznaje się człowieka, który, po Jenie, mówił o Napoleonie: „Jaka szkoda, że nie rozumiem się na wojnie tak, jak znam się na muzyce! Pobiłbym go!“ — Lecz królestwo jego nie z tego było świata. „Królestwo moje jest w powietrzu” — pisał do Franciszka Brunswicka. (Mein Reich ist in der Luft)[44].

∗             ∗

Po tej godzinie chwały nastąpił czas najsmutniejszy i najnędzniejszy.
Beethoven nigdy nie lubił Wiednia. Genjusz tak dumny i wolny nie mógł upodobać sobie w mieście sztucznym, w mieście światowości i przeciętności, które napiętnował tak surową wzgardą Wagner[45]. Chwytał się każdej sposobności, by z Wiednia uciec. Około r. 1808 myślał poważnie o opuszczeniu Austrji i przeniesieniu się na dwór Hieronima Bonaparte, króla Westfalji[46]. Lecz Wiedeń obfitował w źródła muzyczne; i dla sprawiedliwości, należy przyznać, że posiadał zawsze szlachetnych dyletantów, którzy odczuwali wielkość Beethovena i bronili ojczystego miasta od wstydu, jakim byłaby jego utrata. W 1809 r. trzej najbogatsi magnaci Wiednia: arcyksiążę Rudolf, uczeń Beethovena, książę Lobkowitz i książę Kinsky zobowiązali się służyć mu rocznie pensją 4000 florenów, pod jednym tylko warunkiem, że pozostanie w Austrji. „Gdy dowiedzionym jest — mówili — że człowiek tylko wtedy poświęcić się może całkowicie sztuce swojej, kiedy wolny jest od wszelkiej troski materjalnej i że tylko wtedy tworzyć może dzieła wzniosłe, będące chwałą sztuki, podpisani postanowili zabezpieczyć Ludwika van Beethovena od troski materjalnej i usunąć w ten sposób nędzne przeszkody, jakie mogłyby stanąć na drodze rozkwitowi jego genjusza“.
Niestety, rezultat nie był w zgodzie z zapowiedzią. Pensję tę wypłacano mu zawsze bardzo nieregularnie; wkrótce wogóle wypłacać ją zaprzestano. Charakter Wiednia po Kongresie 1814 r. uległ zresztą zmianie. Polityka odwróciła umysły od sztuki, wpływy włoskie zepsuły smak muzyczny, moda pod znakiem Rossiniego uznała Beethovena za pedanta[47]. Przyjaciele i protektorowie Beethovena rozpierzchli się lub wymarli: umarł książę Kinsky w 1812 r., Lichnowsky — w 1814 r. Lobkowitz — w 1816 r., Rasumowsky, dla którego napisał był pyszne swoje kwartety op. 59; koncertował poraz ostatni w 1815 r. W 1815 r. Beethoven rozchodzi się z przyjacielem dzieciństwa, z bratem Eleonory, ze Stefanem Breuningiem[48]. Odtąd jest sam. „Nie mam przyjaciół, sam jestem na świecie“ — notuje w 1816 r.
Ogłuchł tymczasem całkowicie[49]. Od jesieni 1815 znosi się z ludźmi tylko pi- śmiennie. Najstarszy zeszyt rozmówniczy pochodzi z 1816 r.[50]. Znane jest bolesne opowiadanie Schindlera o przedstawieniu Fidelia w 1822 r. „Beethoven oświadczył chęć dyrygowania próbą jeneralną... Od duetu w akcie drugim widocznym było, że nie słyszy zupełnie głosów ze sceny. Zwalniał w znacznym stopniu tempo; i gdy orkiestra szła za jego batutą, śpiewacy na swoją rękę przyspieszali tem- po. Wyniknęło stąd zamieszanie ogólne. Nie podając powodu, Umlauf, kapelmistrz, prowadzący zazwyczaj orkiestrę, zaproponował chwilę przerwy. Zamienił kilka słów ze śpiewakami i rozpoczęto próbę nanowo. Nastąpiło takie same, jak poprzednio, zamieszanie. Raz jeszcze wprowadzono przerwę. Jasnym było, że niepodobna prowadzić dalej próby pod batutą Beethovena. Ale jakże mu dać to do zrozumienia? Nikt nie miał serca powiedzieć mu: „Usuń się, biedny nieszczęśliwcze, nie możesz dyrygować“. Beethoven, zaniepokojony, wzburzony, rozglądał się na prawo i na lewo, z wyrazu tych różnych twarzy usiłował odczytać, co się stało, skąd pochodzi przeszkoda. Dookoła — milczenie. Nagle przywołał mnie ruchem rozkazują- cym. Gdy zbliżyłem się, podał mi swój zeszyt i dał mi znak, abym pisał. Nakreśliłem te słowa: „Błagam was, przerwijcie próbę; w domu objaśnię, dlaczego“. Skoczył natychmiast w parkiet i zawołał: „Wychodźmy prędko!“ Biegł, nie zatrzymując się ani na chwilę, do domu; wszedł i opadł, jak rzecz, na kanapę, skrywając twarz w obie dłonie; tak trwał aż do godziny obiadu. Przy stole nie odezwał się ani słowem; z twarzy jego nie znikał wyraz zgnębienia i bólu najgłębszego. Po obiedzie, gdy chciałem się oddalić, zatrzymał mnie, mówiąc że nie życzy sobie pozostać sam. W chwili, gdy miałem już odejść, poprosił mnie, abym mu towarzyszył do jego doktora, cieszącego się wielką sławą w dziedzinie chorób uszu... W całym późniejszym czasie stosunków moich z Beethovenem, nie znajduję ani jednego dnia, który możnaby zestawić z tym fatalnym dniem listopadowym... Otrzymał uderzenie w samo serce i aż do dnia śmierci żył pod wrażeniem owej straszliwej sceny“[51].
Dwa lata później, 7 maja 1824 r., gdy dyrygował Symfonją z chórami (lub raczej, jak powiada program, gdy „brał udział w dyrygowaniu koncertem“), nie słyszał zupełnie zgiełku całej, oklaskującej go sali; nie domyślał się go nawet i dopiero, gdy jedna ze śpiewaczek, ująwszy go za rękę, zwróciła go ku publiczności, zobaczył nagle audytorjum, które powstało z miejsc, powiewało kapeluszami, klaskało w ręce. — Podróżnik angielski, Russel, który około r. 1825 widział go przy fortepianie, powiada, że gdy chciał grać piano, klawisze nie odzywały się i że widok wzruszenia, malującego się na jego twarzy i w kurczu palców, wśród owego milczenia instrumentu, głębokie sprawiał wrażenie.
Zamurowany w sobie samym[52], oddzielony od reszty świata, pociechę czerpał tylko z natury. „Natura była jedyną jego powiernicą“ powiada Teresa Brunswick. Stała mu się schronieniem. Charles Neate, który poznał się z nim w r. 1815, powiada, że nie widział nigdy nikogo, ktoby tak głęboko kochał kwiaty, obłoki, przyrodę[53]: zdawać się mogło, że nią żyje. — „Nikt na świecie nie może kochać wsi tak, jak kocham ją ja, pisze Beethoven... Kocham drzewo bardziej niż człowieka“... Codziennie odbywał we Wiedniu przechadzkę wokoło murów miasta. Na wsi chodził od świtu do nocy, sam, bez kapelusza, nie bacząc ani na słońce, ani na deszcz. „Wszechmogący! — Wśród drzew jestem szczęśliwy — szczęśliwy jestem wśród drzew — w każdym liściu jest Twój wiew! — Jakiż to przepych, o Boże! — Wśród tych lasów, na tych wzgórzach — cisza mieszka — uciszone — Tobie serce służyć może“.
W niepokoju wewnętrznym tu znajdował pewne ukojenie[54]. Męczyły go troski pieniężne. W 1818 r. pisze: „Prawie, żem jest żebrakiem. Muszę udawać, że nie brak mi środków na najpierwsze potrzeby“. I gdzieindziej: „Sonatę op. 106 pisałem w warunkach naglących. Ciężka to rzecz pracować na kawałek chleba“. Spohr opowiada, że często nie mógł wyjść z domu z powodu dziurawych butów. U wydawców swoich był bardzo zadłużony, dzieła jego nie przynosiły mu nic zgoła. Missa solemnis, na którą ogłoszona była subskrypcja, znalazła siedmiu subskrybentów (wśród nich — ani jednego muzyka)[55]. Za wspaniałe swoje sonaty, z których każda kosztowała go trzy miesiące pracy, dostawał zaledwie trzydzieści albo czterdzieści dukatów. Książę Galicyn zamówił u niego kwartety op. 127, 130, 132, — dzieła Beethovena może najgłębsze, pisane rzekłbyś krwią; nie zapłacił za nie. Strawiał się Beethoven w troskach domowych, w niekończących się procesach, aby wydobyć należne mu sumy, aby zachować przy sobie opiekę nad bratankiem, synem brata, Karola, zmarłego na gruźlicę W 1815 r.
Na dziecku tym skupił ową potrzebę miłości, jaką przepełnione było jego serce. Stworzył sobie tym samym nowe źródło cierpień okrutnych. Zdawaćby się mogło, że czuwała nad nim jakaś szczególna łaska, bacząc, aby w odnawiającym się i rosnącym wciąż bólu genjusz jego znajdował coraz to nowe soki.
Więc najpierw o małego Karolka prawować się musiał z niecną matką, która chciała mu go odebrać:
„O, Boże mój, — pisze — tarczo moja, ochrono, jedyna moja ucieczko! czytasz w głębiach mojej duszy, wiesz, ile cierpię, gdy przyczyniać muszę cierpień tym, co chcą mi zabrać skarb mój, Karola[56]. Wysłuchaj mnie Ty, którego nie wiem, jakim nazwać imieniem, spełnij żarliwą modlitwę najnieszczęśliwszego z pośród Twoich stworzeń“.
„O Boże! Ratuj! Oto opuszczony jestem przez ludzkość całą, gdy z nieprawością nie chcę wchodzić w układy! Wysłuchaj modlitwy, jaką zanoszę do Ciebie, uczyń, abym bodaj w przyszłości żyć mógł z moim Karolem!.. O losie okrutny, dolo nieubłagana! Nie, nie, dla nieszczęścia mego nie masz kresu!“
Potym zaś, bratanek ten, tak głęboko kochany, okazuje się uczuć niegodnym. Korespondencja Beethovena z bratankiem tym jest tak bolesna i pełna wzburzona[57], jak listy Michała Anioła do braci, lecz bardziej naiwna i wzruszająca:
„Czyż jeszcze raz spotkać się mam z niewdzięcznością najwstrętniejszą? Dobrze, jeśli zerwany ma być łącznik między nami, niechaj! Ktokolwiek bezstronny dowie się o tym, znienawidzi cię... Jeśli cięży ci łączący nas układ, — w imię Boże — niech się dzieje Jego wola! — Oddaję cię w ręce Opatrzności; uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy; mogę stanąć przed Sędzią Najwyższym[58]...
„Gdy tak jesteś zepsuty, nie zaszkodziłoby ci, gdybyś nareszcie starał się wejść na drogę skromności i prawdy; zanadto cierpiałem z powodu obłudnego Twego wobec mnie zachowania i ciężko mi zapomnieć... Bóg mi świadkiem, że marzę tylko, aby znaleźć się na tysiąc mil od ciebie i od tego brata marnego i od tej całej, wstrętnej rodziny... Już ci ufać nie mogę“. I podpisuje: „Twój ojciec, niestety, — albo raczej, nie twój ojciec“[59].
Lecz oto wnet przebacza:
„Drogi mój synu! — Ani słowa więcej, chodź w moje ramiona, żadnego już twardego nie usłyszysz wyrazu... Przyjmę cię z tą samą, co i dawniej miłością. Pomówimy przyjaźnie o tym, co uczynić trzeba dla przyszłości twojej. Nie usłyszysz wyrzutu żadnego, daję ci na to słowo honoru! I na cóż — wyrzuty? Tylko troskliwości i pomocy najserdeczniejszej szukaj u mnie. — Przybywaj, wołam cię sercem wiernym ojca, przybywaj! — Beethoven. — Przybywaj natychmiast po odebraniu tego listu“. (Na kopercie zaś, — po francusku: Si vous ne viendrez pas, vous me tuerez sûrement“)[60]. Jeśli nie przybędziesz, zabijesz mnie napewno.
„Nie kłam, — zaklina — pozostań moim synem ukochanym! Usiłują przekonać mnie, że odpłacasz mi się obłudą — jakiż straszliwy byłby to dysonans! Bądź zdrów! Ten, który wprawdzie nie dał ci życia, lecz zachował cię przy życiu, który wszelkiemi sposobami starał się o twój rozwój moralny i w starania te włożył miłość więcej niż ojcowską, prosi cię z głębi serca, abyś szedł po drodze jedynie prawdziwej, po drodze dobra i uczciwości. Twój wierny, stary ojciec“.[61] Pieścił rozliczne sny o przyszłości tego bratanka, któremu nie brak było inteligencji i którego chciał skierować na drogę uniwersytecką. W końcu musiał się zgodzić na to, aby Karol został kupcem. Lecz bratanek odwiedzał szulernie, zaciągał długi.
Siało się, — i dzieje się tak częściej, niż przypuścić można, — że wielkość moralna Beethovena, nietylko że bratankowi owemu nie wychodziła na dobre, lecz przeciwnie, wychodziła mu na złe, jątrzyła go, rozpalała w nim bunt, jak to wyznaje sam w słowach straszliwych, odsłaniających całą nędzę jego duszy: „Stałem się gorszym, ponieważ stryj mój chciał, abym był lepszym“. Latem 1826 r. strzelił do siebie. Nie umarł od tego strzału; lecz był to strzał omal że śmiertelny dla Beethovena i po okropnym tym wzruszeniu Beethoven nie przyszedł już do siebie[62]. Karol wyzdrowiał: żył, aby przyczyniać cierpień stryjowi. Jest śmierci Beethovena współwinnym i nie było go przy nim w godzinę zgonu. — Na kilka lat przed śmiercią pisał Beethoven do bratanka: „Bóg nie opuszczał mnie nigdy. Znajdzie się ktoś, kto zamknie mi oczy“. Nie był to ów, którego nazywał „synem“[63].

∗             ∗

I oto, powalon, w tej otchłani smutku, Beethoven podniesie głos, aby święcić Radość.
Myśl to całego jego życia. Od r. 1793, w Bonn jeszcze, o tym myśli[64]. Chciał zawsze wyśpiewać Radość, uwieńczyć nią jedno z wielkich swych dzieł. W ciągu całego życia szukał ostatecznej formy hymnu, tęsknił za dziełem, któreby niosło ów hymn. Był pełen wahań. Nawet w tej Symfonji dziewiątej dalekim był od decyzji. Aż do ostatniej chwili chciał Odę do Radości odłożyć do jakiejś dziesiątej czy jedenastej Symfonji. Zwróćmy pilną uwagę na fakt, że Symfonja Dziewiąta nie jest zatytułowana, jak się to potocznie mówi: Symfonja z chórami, lecz nosi tytuł: Symfonja z chórem końcowym na temat Ody do Radości. Mogła mieć inne zakończenie; o mało co, a byłaby je miała. W lipcu 1823 r. Beethoven zamierzał jeszcze dać jej finale instrumentalne, którego użył następnie w kwartecie op. 132. Czerny i Sonnleithner zapewniają, że jeszcze po wykonaniu Symfonji (maj 1824), Beethoven trzymał się owej myśli.
Wprowadzenie chóru do symfonji nasuwało wielkie trudności techniczne. Świadczą o tym zapiski Beethovena i liczne jego usiłowania w kierunku innego wprowadzenia głosów i wprowadzenia ich w innym momencie dzieła. W szkicach do drugiej melodji adagia[65], zanotował: „Może tu byłoby miejsce dla chóru odpowiednie“. Lecz nie mógł zdecydować się na rozłąkę z wierną swoją orkiestrą. „Gdy mam pomysł — mówił — słyszę go w instrumencie, nigdy zaś w głosach“. Jakoż chwilę użycia głosów odsuwa jaknajdalej; co więcej, naprzód powierza instrumentom nietylko recitativa finału[66], lecz i sam temat Radości.
Lecz nietylko ten jest powód owych wahań i opóźnień: jest powód głębszy. Nieszczęśliwy ten człowiek, zawsze umęczony przez zgryzotę, wyśpiewać chciał zawsze doskonałość Radości; z roku na rok odkładał marzenie, z roku na rok chwytał go wir namiętności i melancholji. Aż nadszedł dzień ostatni... Z jakąż wielkością dopełnił wtedy zadania!
W chwili, gdy odezwać się ma poraz pierwszy temat Radości, orkiestra znagła milknie; nagle czyni się cisza: śpiew rozbrzmiewa jako coś tajemniczego i boskiego. I ta jest jego prawda, temat ten bowiem jest jak Bóg. Radość zstępuje z niebios otulona w słodycz nieziemską; pieszczotą oddechu koi cierpienia; i z taką czułością wnika w serce, które przed chwilą jeszcze było chore, że „ma się ochotę płakać na widok jej słodkich oczu“, zupełnie tak samo, jak na widok oczu Beethovena płakać się chciało przyjacielowi jego. Przechodząc następnie do głosów, temat odzywa się najpierw w basie, brzmi poważnie i jakby w niejakim stłumieniu. Lecz zwolna, zwolna Radość władnie stworzeniem. Zwycięstwo to jest, wojna przeciw bólowi. I oto już słychać rytmy marszu, pochód hufców, namiętny śpiew tenora; rzekłbyś, że słychać w tych rozedrganych kartkach tchnienie samego Beethovena, rytm jego oddechu, natchnione jego okrzyki z chwil, gdy w rozpędzie twórczym biegł przez pola, gnany szałem demonicznym, niby król Lear pośród burzy. Po radości bojowej rozbrzmiewa ekstaza religijna; po niej — święta orgja, delirjum miłości. Cała ludzkość, drżąc, wyciąga ramiona ku niebu, woła głosem potężnym, rzuca się na spotkanie Radości i w uścisku tuli ją do serca.
Dzieło Tytana pokonało przeciętność ludzką. Na chwilę zachwiało pustotę Wiednia. Wiedeń słuchał tylko Rossiniego, tylko oper włoskich. Upokorzony i zasmucony Beethoven wybierał się do Londynu, tam zamyślał przedstawić Symfonję Dziewiątą. I poraz wtóry, jak w roku 1809, kilku wielbicieli zaniosło do niego prośbę, aby nie opuszczał ojczyzny. „Wiemy — mówili — żeście napisali nowy utwór kościelny[67], w którym daliście wyraz uczuciom waszej głębokiej wiary. Jest w nim jaśnienie tej nadprzyrodzonej światłości, która przenika wielką waszą duszę. Wiemy skądinąd, że do wieńca waszych symfonji przybył kwiat nieśmiertelny... Wszyscy, których oczy zwrócone są ku wam, martwili się milczeniem waszym w czasie tych ostatnich lat[68]. Myśleli ci wszyscy ze smutkiem, że oto milczy człowiek genjalny, tak wysoko stojący pośród żywych, gdy wdziera się do nas jakaś muzyka cudzoziemska, rzucając w zapomnienie dzieła sztuki niemieckiej... Od was jednego naród oczekuje nowego życia, nowych wawrzynów, nowych rządów prawdy i piękna, na przekór modzie dnia... Dajcie nam nadzieję, że pragnienia nasze wnet będą spełnione... I oby ta wiosna, co nadchodzi, dzięki darom waszym rozkwitła podwójnie, dla nas i dla świata!“[69] Dostojny ten adres wskazuje, jakim uznaniem cieszyła się wśród wybranych w Niemczech potęga Beethovena nietylko artystyczna, lecz moralna. Gdy wielbiciele jego chwalą jego genjusz, chwalą go na pierwszem miejscu nie słowem umiejętności, czy sztuki: chwalą go słowem wiary[70].
Beethovena odezwa ta wzruszyła głęboko. Pozostał. 7 maja 1824 r. rozbrzmiały we Wiedniu po raz pierwszy Missa solemnis i Symfonja Dziewiąta. Był to tryumf, powodzenie o charakterze prawie że rewolucyjnym. Jawiącego się Beethovena powitano pięciu salwami oklasków; w tym kraju etykiety zwyczaj nakazywał tylko trzy salwy na powitanie rodziny cesarskiej. Policja zmuszona była położyć koniec manifestacjom. Symfonja wywołała entuzjazm nieopisany. Wielu z pośród słuchaczy płakało. Po koncercie Beethoven zemdlał ze wzruszenia; przeniesiono go do Schindlera; tu przeleżał w uśpieniu, nie zrzuciwszy ubrania, bez jadła, bez napoju całą noc i cały następny ranek.
Tryumf to byt przejściowy. Pod względem praktycznym rezultat tego tryumfu dla Beethovena był żaden. Koncert nie przyniósł żadnego dochodu. Położenie materjalne Beethovena nie uległo żadnej zmianie. Po tryumfie, jak przed nim, był biedny, chory[71], samotny. Lecz zwyciężył[72]. Zwyciężył przeciętność ludzką, zwyciężył własną dolę, zwyciężył cierpienie.
„Poświęć, poświęć zawsze sztuce swojej wszystkie życia drobiazgi! Bóg — ponadwszystkiem!“ (O, Got über alles!)

∗             ∗

Posiadł tedy przedmiot całożyciowego pragnienia. Chwycił Radość. — Czy utrzyma się na tym szczycie duszy, którego nie dosięgają burze? — Zapewne, że nieraz jeszcze popadnie w dawne trwogi. Zapewne, że ostatnie jego kwartety zasnute są dziwnemi cieniami. Lecz zwycięstwo Symfonji Dziewiątej pozostawi w nim jakoby ślad swej chwały. Plany, jakie zakreśla sobie na przyszłość[73]: Symfonja Dziesiątaa[74], Uwertura Bachowska, muzyka do Meluzyny Grillparzera[75], do Odysseusza Körnera i do Fausta Goethego[76], oratorjum biblijne Saul i Dawid“ wskazują że umysł jego nachylił się do potężnej pogody starych ministrów niemieckich: do Bacha i Haendla i więcej jeszcze do słoneczności Południa, do południa Francji lub Włoch, które zwiedzić było jego marzeniem[77].
Doktór Spiller, który widział go w 1826 r., powiada, że twarz jego przybrała wyraz radosny i jowialny. Tegoż roku, gdy poraz ostatni rozmawia z nim Grillparzer, zgnębionemu poecie Beethoven wraca energję: „Ach — woła Grillparzer, gdybym miał tysiączną część waszej siły i mocy!“ Czasy są ciężkie; reakcja monarchiczna ciemięży umysły. „Cenzura zabiła mnie, — jęczy Grillparzer. Kto chce myśleć, mówić swobodnie, uciekać musi do Ameryki Północnej“. Żadna jednak przemoc nie mogła spętać myśli Beethovena. „Słowa zakute są w łańcuchy, na szczęście jednak dźwięki są jeszcze wolne“ — pisze do niego poeta Kuffner. Beethoven to wielki głos wolny, to jedyny może podówczas wolny głos myśli niemieckiej. Odczuwał to. Mówi nieraz o ciążącym na nim obowiązku, o obowiązku działania za pomocą swojej sztuki „dla biednej ludzkości“, dla „ludzkości przyszłej“ (der künftingen Menschheit); za powinność swą ma czynić jej dobrze, przywrócić jej odwagę, przerwać jej sen, biczować jej tchórzostwo. „Czas nasz, pisze do bratanka, potrzebuje tęgich umysłów, aby smagały te nędzne łachmany dusz ludzkich“. Doktór Müller zaświadcza w 1827 r. że „Beethoven otwarcie wypowiadał się zawsze o rządzie, o policji, o arystokracji i czynił to nawet publicznie. Policja wiedziała o tym, lecz tolerowała jego krytykę i szyderstwo, jako nieszkodliwe marzycielstwo; i nie niepokoiła człowieka, którego genjusz rzucał dokoła blask tak niezwykły“[78].
Tak więc nic nie ugięło tej niezwyciężonej siły. Teraz oto nawet z cierpienia pocznie czynić sobie igraszkę. Twórczość jego z ostatnich lat nosi często, mimo ciężkich warunków, w jakich się przejawiała[79], cechę zupełnie nową, rys ironji, rys wzgardy bohaterskiej i radosnej. Ostatnia rzecz, którą kończy na cztery miesiące przed śmiercią, w listopadzie 1826 r., finale kwartetu op. 130, jest bardzo wesoła. By prawdę rzec, nie jest to wesołość codzienna. Już śmiech to jest cierpki i urywany, ów śmiech, o którym mówi Moscheles; już — uśmiech wzruszający, twór tylu zwyciężonych cierpień. Jakkolwiek — jest zwycięzcą. W śmierć nie wierzy.
Szła jednak. W końcu listopada 1826 wskutek zaziębienia zapadł na opłucną; zachorował we Wiedniu, powróciwszy z podróży, którą przedsięwziął był w porze zimowej dla zabezpieczenia przyszłości swego bratanka[80]. Przyjaciele byli daleko. Polecił bratankowi, aby mu przywołał lekarza. Nędznik ten zapomniał o poleceniu i przypomniał je sobie dopiero po upływie dwóch dni. Lekarz przybył zapóźno, leczył źle. Przez trzy miesiące atletyczna ta konstytucja zmagała się z chorobą. 3-go stycznia 1827 r. ustanowił ukochanego bratanka jeneralnym swoim spadkobiercą. Myślał o drogich przyjaciołach z nad Renu; napisał jeszcze do Wegelera: „...Tyle rzeczy chciałbym ci dziś jeszcze powie- dzieć! Lecz jestem zbyt słaby. Nic już nie zdolę, jak tylko ucałować cię sercem, ciebie i twoją Lorchen“. Gdyby nie pomoc kilku przyjaciół anglików, nędza byłaby rzuciła straszliwy swój cień na ostatnie jego chwile. Złagodniał bardzo, stał się bardzo cierpliwy[81]. Na łożu śmierci, po trzech operacjach, w oczekiwaniu czwartej, 17 lutego 1827 r. pisze z pogodą: „Czekam cierpliwie, myśląc: Niema zła, któreby na dobre nie wyszło“.
Dobrem — była śmierć, ów „koniec komedji“, jak rzekł, umierając, koniec tragedji jego życia, jak powiemy my.
Skonał w czasie burzy, w czasie nawały śnieżnej — wśród huku grzmotu. Obca dłoń zamknęła mu oczy[82]. (26 marca 1827 r.).

∗             ∗

Beethoven! Chwaliło wielu jego wielkość artystyczną! Lecz jest on czymś znacznie większym, niż pierwszym z pośród muzyków. Jest on siłą najbardziej bohaterską sztuki współczesnej. Jest największym i najlepszym przyjacielem tych, co cierpią i walczą. Gdy nędze świata zatapiają nas w smutku, on ci jest, który podchodzi do nas i pociesza nas, jak nawiedzał matkę w żałobie, bez słowa siadał przy jej fortepianie i skargą pełną rezygnacji, pocieszał płaczącą. W chwilach zaś znużenia, gdy zmęczy nas bezużytecznie staczana walka z przeciętnością wad i cnót, jest dobrem niewypowiedzianem zanurzyć się w tym oceanie woli i wiary. Bije stąd i udziela się męstwo, szczęście walki[83], upojenie świadomości, czującej w sobie Boga. Rzekłbyś, że w cochwilowej swojej z naturą komunji, posiadł zdolność przyswajania sobie jej głębokich energji. Grillparzer, który uwielbiał Beethovena i lękał się go jednocześnie, po- wiada o nim: „Posunął się aż do tego niebezpiecznego punktu, gdzie sztuka stapia się z pierwiastkami dzikiemi i kapryśnemi“. Podobnie Schumann pisze o Symfonji C-moll: „Za każdym razem, kiedy się ją słyszy, wywiera na nas działanie niezmienne, jak zjawiska natury, które choćby się powtarzały nie wiedzieć jak często, wypełniają nas zawsze trwogą i zdumieniem“. I jeszcze Schindler, powiernik: „Opanował ducha natury“. — To prawda: Beethoven jest siłą natury; i ta walka mocy żywiołowej z całą resztą natury jest widokiem o wielkości homeryckiej.
Całe jego życie podobne jest do dnia burzy. — Na początku — ranek młody, jasny. Zaledwie — jakiś podmuch parniejszy, — jeden, drugi. Lecz czuć już w nieruchomym powietrzu jakąś tajemną pogróżkę, jakieś ciężkie przeczucie. Nagle kłębią się wielkie chmury, słychać już tragiczne pomruki, poszum groźnej ciszy, szalone wichry Symfonji bohaterskiej i Symfonji C-moll. Nie zmiatają one jednak jeszcze pogody dnia. Radość pozostaje radością; w smutku chowa się zawsze jeszcze nadzieja. Lecz po r. 1810 równowaga duszy załamuje się. Światło staje się dziwne. Z myśli najjaśniejszych buchają nagle mgły; pierzchają i skłębiają się nanowo; rzucają na serce cień melancholijny i kapryśny; czasem myśl muzyczna znika jakoby całkowicie, wypłynie z mgły raz i drugi, i tonie; jeśli jawi się w końcu dzieła, spada z wichurą. Wesołość nawet przybiera charakter cierpki i dziki. We wszystkich uczuciach jest przymieszka gorączki, trucizny[84]. Nawała rośnie w miarę jak zbliża się wieczór. I oto schodzą ciężkie chmury, obrzmiałe od błyskawic, czarne nocą, burzami brzemienne — chmury początku Symfonji Dziewiątej. — Nagle, gdy huragan szaleje właśnie najmocniej, mrok rozprasza się, noc zdarta jest z niebios, dzień mocą aktu woli odzyskuje swoją pogodę.
Jakież zwycięstwo temu jest równe? Jakaż bitwa Napoleońska, jakież słońce Austerlitzu sięgają tej chwały nadludzkiego wysiłku, tryumfu najświetniejszego, jaki kiedykolwiek święcił Duch: człowiek nieszczęśliwy, biedny, samotny, kaleka, ucieleśnione cierpienie, któremu świat odmówił radości, sam oto stwarza Radość i niesie ją światu. Kuje ją nędzą swoją, jak wyrzekł w dumnem słowie, które streszcza jego życie i jest dewizą każdej duszy bohaterskiej:

„Radość przez cierpienie“.
Durch Leiden Freude.


(Do Lichnowsky’ego 21 września 1814).




TEKSTY



Adagio

Al - lein Al - lein Al - lein

(Do Lichnowsky'ego, 21 września 1814).
TESTAMENT HEILIGENSZTACKI[85]

Dla Braci moich

Karola i (Jana)[86] Beethovenów.

O, ludzie, którzy uważacie mnie lub wydajecie mnie za pełnego nienawiści, szaleńca albo też mizantropa, jakże wobec mnie jesteście niesprawiedliwi! Nie znacie tajemnej racji tego pozoru! Od dzieciństwa serce moje i umysł skłaniały się ku słodkiemu uczuciu dobroci. Skłonność miałem nawet zawsze do spełniania wielkich czynów. Lecz pomyślcie tylko, jaki straszny jest los mój od sześciu lat. Leczony przez lekarzy bez rozumu, bardziej wskutek ich leczenia chory, oszukiwany z roku na rok złudą polepszenia, pogodzić się musiałem wreszcie z perspektywą stałego cierpienia. Lat może potrzeba na wyleczenie go, jeśli wyleczenie to nie jest zupełnie niemożliwe. Z urodzenia będąc temperamentu gorącego i czynnego, chętny nawet rozrywkom towarzyskim, wcześnie zmuszony byłem odejść od ludzi i życie pędzić samotnie. Gdy zdarzało się niekiedy, że chciałem wszystko to przezwyciężyć, jakże boleśnie raniłem się o smutną rzeczywistość mego kalectwa! A nie sposób było przecież rzec ludziom: „Mówcie głośniej, krzyczcie, gdyż głuchy jestem!“ I jakże miałem odsłonić przed ludźmi chorobę zmysłu, który u mnie powinien by być doskonalszy, niż u innych, zmysłu, który niegdyś tak był we mnie doskonały, że w równej doskonałości posiadało go niewielu z pośród ludzi mojego zawodu! — O, nie mogę tego uczynić! — Wybaczcie mi tedy, że żyję w odosobnieniu, gdy pragnąłbym cieszyć się waszem towarzystwem. Niedola moja tem cięższa jest, że w niej właśnie leży źródło fałszywych o mnie sądów. Wzbronione mi jest szukanie ulgi w towarzystwie, w subtelnych rozmowach, w wynurzeniach wzajemnych. Sam, zupełnie sam. Ze światem zetknąć mi się wolno o tyle tylko, o ile wymaga tego nieodzowna konieczność. Muszę żyć jak wywołaniec. A gdy zbliżam się do jakiegoś towarzystwa, chwyta mnie pożerająca trwoga, że zauważą kalectwo moje.
Oto sześć miesięcy spędziłem na wsi. Uczony mój lekarz zalecił mi, abym jaknajbardziej słuch oszczędzał; taki był też własny mój zamysł. A jednak kilkakrotnie moje usposobienie towarzyskie pociągnęło mnie między ludzi. Lecz jakież czułem upokorzenie, skoro ktoś obok mnie mówił, że słyszy w oddali fletnię, gdy ja nic nie słyszałem, lub skoro mówił, że słyszy śpiew pastuszka, gdy ja wciąż nie słyszałem nic[87]. Takie doświadczenia zatapiały mnie w rozpaczy i o mało co nie położyłem końca życiu. — Sztuka, ona jedna powstrzymała mnie. O, wydało mi się niemożliwem opuścić świat, zanim nie dokonam wszystkiego, co odczuwałem, jako posłannictwo swoje. I tak wiodłem dalej to nędzne, — naprawdę nędzne — życie. Fizycznie tak jestem wrażliwy, że najdrobniejsza zmiana zdrowie zupełne przeistacza w ciężką chorobę! — Cierpliwości! — Tak się to mówi; cierpliwość niech będzie teraz moim przewodnikiem. Mam cierpliwość. — Nadzieję mam, że w tem postanowieniu wytrwania nie zachwieję się już, póki niewzruszone Parki nie przetną nici mego żywota. Może poprawi się zdrowie, może nie: jestem gotów. Zdobyć się na filozofję w dwudziestym ósmym roku życia nie jest łatwo; i trudniejsza to jeszcze dla artysty rzecz, niż dla każdego innego człowieka.
O, Bóstwo, które z wysokości przenikasz serce moje, ty znasz je, wiesz, że mieszka w nim miłość ludzi i pragnienie czynienia dobrze! O, ludzie, jeśli przeczytacie kiedyś te słowa, pomyślcie, że krzywdziliście mnie sądem waszym: i niech nieszczęśliwy pocieszy się, widząc, że człowiek narówni z nim nieszczęśliwy, mimo wszelkie przeszkody fizyczne, uczynił jednak wszystko, co było w jego mocy, aby stanąć w rzędzie artystów i ludzi wyborowych.
Wy, bracia moi, Karolu i (Janie) gdy umrę, a profesor Schmidt będzie jeszcze żył, proście go w mojem imieniu, aby opisał moją chorobę, do historji zaś choroby mojej włączcie ten oto list, aby po śmierci mojej pogodził się świat ze mną o tyle przynajmniej, o ile to jest możliwe. — Jednocześnie was obu czynię spadkobiercami małego mojego majątku — jeśli tak chudobę moją nazwać można. Podzielcie się nią uczciwie, żyjcie w zgodzie i wspomagajcie się wzajemnie. Krzywdy, któreście mi wyrządzili, odpuściłem wam dawno, wiecie o tem. Tobie, bracie Karolu, dziękuję jeszcze zosobna za przywiązanie, które okazywałeś mi w ostatnich czasach. Życzę wam, aby życie wasze było szczęśliwsze, wolniejsze od trosk od mego życia. Dzieciom waszym zalecajcie Cnotę: ona jedna daje człowiekowi szczęście, nie zaś pieniądz. Z doświadczenia mówię. Ona to podtrzymywała mnie w niedoli mojej; jej i sztuce mojej zawdzięczam, że samobójstwem nie zakończyłem życia. — Żegnajcie i kochajcie się! — Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, w szczególności księciu Lichnow- sky’emu i profesorowi Schmidtowi. — Życzę sobie, aby instrumenty księcia L. zachowały się u jednego z was. Lecz niechaj z tego powodu żadna między wami nie powstanie sprzeczka. Jeśli przydać się wam mogą w inny sposób, sprzedajcie je natychmiast. Jakże będę szczęśliw, mogąc wam pomóc jeszcze spoza grobu!
Jeśli tak się stanie, z radością idę na spotkanie śmierci. — Jeśli przyjdzie śmierć, zanim zdołam rozwinąć wszystkie moje zdolności artystyczne, przyjdzie za wcześnie, mimo ciężkiej mojej doli, i pragnąłbym opóźnić jej godzinę. — Ale jakkolwiek, — rad będę. Czyż nie wyzwoli mnie z nieskończonych cierpień? — Przychodź, kiedy chcesz, odważnie idę na twe spotkanie. — Żegnajcie i nie zapominajcie o mnie całkowicie po śmierci; zasługuję, abyście myśleli o mnie, gdyż, żyjąc, często myślałem o was i chciałem, abyście byli szczęśliwi. Bądźcie szczęśliwi!
Ludwik van Beethoven.

Heiligenstadt 6 października 1802.
Dla braci moich Karola i (Jana)
Przeczytać i wykonać po mojej śmierci.
Heiligensladt, 10 października 1802. —

Tak więc, żegnam się z tobą — i zaprawdę smutno mi. — Tak, rzucić mi trzeba tę drogą nadzieję, z jaką tu przyjechałem, nadzieję, że wydobrzeję, do pewnego przynajmniej stopnia. Jak opadają i więdną liście jesienne, tak i ona uschła dla mnie. Jak przyjechałem, tak mniej więcej odjeżdżam. Nawet otucha — która podtrzymywała mnie czasu pięknych dni lata — nawet ta otucha omdlała. O, Opatrzności, — ukaż mi raz dzień, dzień jeden radości prawdziwej! Tak już dawno, odkąd obcy mi się stał głęboki ton prawdziwej radości! — Kiedyż — ach, kiedyż, o Boże, odczuję ją jeszcze w świątyni przyrody i ludzi? — Nigdy? — Nie? — O, byłoby to zbyt okrutne!



LISTY



DO PASTORA AMENDY, W KURLANDJI
[88] Mój drogi, mój dobry Amenda, serdeczny ty mój przyjacielu, z głębokiem wzruszeniem, z uczuciem napoły radosnym, napoły bolesnym otworzyłem i przeczytałem twój list ostatni. Do czegoż bym mógł przyrównać wierność twoją, twoje do mnie przywiązanie! Jakże słodko pomyśleć, że zawsze w jednakiej wytrwałeś dla mnie przyjaźni! Tak, uczucia Twoje wystawiłem na próbę i umiem odróżnić je od uczuć innych ludzi. Nie jesteś ty jednym z przyjaciół wiedeńskich, jesteś z tych, których zwykła wydawać ojczysta moja ziemia! Jakże często chciałbym cię mieć przy sobie! Bowiem Beethoven twój głęboko jest nieszczęśliwy. Wiedz, że najszlachetniejsza cząstka mojej osoby, że słuch mój osłabł bardzo. Pierwsze oznaki tego osłabienia odczuwałem wtedy jeszcze, kiedy byliśmy razem; ukrywałem je; od owego czasu jest coraz gorzej. Czas pokaże, czy cierpienie to jest wogóle uleczalne; prawdopodobnie jest w związku z mojem cierpieniem jelit. Z tego cierpienia wyleczyłem się prawie całkowicie; lecz czy wyleczy się także słuch? Spodziewam się wyzdrowieć, — oczywiście; ale ciężka to sprawa, gdyż z tego rodzaju chorób wyleczyć się jest najtrudniej. Jakże smutno muszę żyć, unikać muszę wszystkiego, co mi jest drogie, i to wśród ludzi tak nędznych, tak samolubnych!... Spośród nich wszystkich przyjacielem wypróbowanym jest mi tylko Lichnowsky. Od roku zeszłego daje mi 600 florenów: ta suma i korzystna sprzedaż moich dzieł umożliwiły mi życie bez troski o codzienny zarobek. — Napisałem sporo ostatniemi czasy; a ponieważ słyszę, że zamówiłeś fortepiany u..., poślę ci różne moje rzeczy w jednym z fortepianów, gdyż w ten sposób za przesyłkę zapłacisz mniej.
Teraz, ku pocieszeniu mojemu, przybył tu człowiek, dzięki któremu doznaję radości rozmowy i bezinteresownej przyjaźni; jest to jeden z moich przyjaciół młodości[89]. Często mówiłem z nim o tobie i powiedziałem mu, że odkąd rozstałem się z ziemią moją, ty jesteś jednym z wybranych mego serca. — I on nie lubi...[90]. Ten jest i pozostanie zawsze zbyt słabym na przyjaźń człowiekiem. Na niego i na..... patrzę jak na instrumenty muzyczne, na których gram, kiedy mi się podoba; lecz nie mogą oni być nigdy dostojnemi świadkami twórczości mojej, podobnie jak nigdy w życiu mojem nie mogą brać udziału; oceniam ich wyłącznie według usług, jakie mi świadczą. O, jakżebym był szczęśliwy, gdybym w całej pełni władał słuchem! Frunąłbym wtedy do ciebie. Lecz muszę odmawiać sobie wszystkiego; upłyną najpiękniejsze moje lata, zanim zdołam dokonać, co wskazują mi spełnić talent i moc moja. — Smutna jest ta przystań rezygnacji, do której muszę się chronić! Zapewne, postanowiłem sobie wznieść się ponad te wszystkie cierpienia; lecz czy zdołam? Tak, Amenda, jeśli za sześć miesięcy choroba moja nie będzie wyleczona, żądam, abyś wszystko rzucił i do mnie przyjechał; udam się wtedy w podróż (na grze mojej i kompozycji kalectwo moje odbiło się dotąd bardzo nieznacznie; odczuwam je głównie w towarzystwie); będziesz moim towarzyszem: jestem pewny, że powodzenia mi nie zbraknie; z czemżeż teraz nie mógłbym pójść w zawody? Odkąd wyjechałeś, pisałem rzeczy wszelakich rodzajów, nawet opery i muzykę kościelną. Tak, nie odmówisz mi; dopomożesz przyjacielowi, aby uniósł niedolę swoją i troski. Wydoskonaliłem się tu bardzo w grze fortepianowej i mam nadzieję, że podróż ta da i tobie niejaką przyjemność. Później nazawsze już pozostaniesz ze mną. — Otrzymałem w swoim czasie wszystkie Twoje listy i, choć nie odpowiadałem, byłeś mi zawsze obecny i serce moje chowa dla ciebie zawsze tę samą czułość. — To, co powiedziałem ci o słuchu moim, zachowaj proszę w największej tajemnicy, nie zwierz jej bezwzględnie nikomu. — Pisz do mnie bardzo często. Listy twoje, nawet, gdy są takie krótkie, pocieszają mnie, dobrze się od nich czyni na sercu. Będę czekał rychłego listu, mój ty bardzo drogi! — Nie posłałem ci twojego kwartetu[91], gdyż, zacząwszy rozumieć, jak się pisze przyzwoite kwartety, przerobiłem go zupełnie: o czem przekonasz się, gdy go odbierzesz. — A teraz, bywaj, drogi, dobry! Jeśli sądzisz, że mógłbym ci czemkolwiekbądź sprawić przyjemność, rozumie się samo przez się, że powinieneś wypowiedzieć się przed twoim wiernym L. v. Beethovenem, który kocha cię szczerze.
DO DOKTORA
FRANCISZKA GERHARDA WEGELERA.
Wiedeń, 29 czerwca (1801).

Mój dobry, drogi Wegelerze, jakże ci dziękuję za pamięć o mnie! Tak mało na nią zasłużyłem, tak mało starałem się zasłużyć na nią; a jednak tak jesteś dobry, niczem nie dajesz się odstraszyć, nie potrafi cię zniechęcić nawet moja karygodna opieszałość; jesteś jak byłeś zawsze tym samym wiernym, dobrym, prawym przyjacielem. — Miałbym o tobie zapomnieć, zapomnieć o was, o was, którzy zawsze byliście mi tacy drodzy i cenni, nie, nie wierz temu! Są chwile, w których wzdycham do was, w których chciałbym przez jakiś czas być z wami. — Ziemię moją rodzinną, piękną dziedzinę, gdzie ujrzałem świat, widzę zawsze tak jasno, tak ostro jak wtedy, kiedy was żegnałem. Chwila, w której znów będę was mógł zobaczyć, znów pokłonię się naszemu ojcu, Renowi, będzie jedną z chwil najszczęśliwszych mego życia. — Dziś nie potrafię jeszcze powiedzieć, kiedy nadejdzie ta chwila. — Ale tyle przynajmniej mogę wam powiedzieć, że odkąd rozstaliśmy się, urosłem: nie mówię o artyście we mnie, że urósł, mówię o człowieku, którego ujrzycie lepszym, bardziej doskonałym; i jeśli dobrobyt w kraju moim nie wzmógł się trochę, sztuka moja służyć będzie doli biedaków...
Chciałbyś wiedzieć cośkolwiek o mojem położeniu materjalnem: otóż nie jest ono najgorsze. Od roku zeszłego, Lichnowsky, który (choć wyda ci się to nieprawdopodobnem, nawet gdy sam ci to mówię) zawsze był i jest najserdeczniejszym moim przyjacielem — (były między nami drobne nieporozumienia; lecz wzmocniły tylko naszą przyjaźń) — Lichnowsky zatem wyznaczył mi pensję wysokości 600 florenów, którą mam pobierać, póki nie znajdę odpowiadającego mi stanowiska. Kompozycje moje przynoszą mi sporo i mogę powiedzieć że niepodobna mi nastarczyć zamówieniom. Mam sześciu, siedmiu wydawców dla każdej rzeczy i miałbym ich jeszcze więcej, gdybym się o nich starał. Już niema ze mną targów: oznaczam cenę i płaci się ją. Czyż to nie prześliczne? Oto, naprzykład, widzę przyjaciela w potrzebie: jeśli zasoby moje pieniężne nie pozwalają mi przyjść mu z natychmiastową pomocą, siadam, biorę się do pracy i za moment wyciągam go z kłopotów. — Jestem też oszczędniejszy niż dawniej...
Niestety, demon zawistny, złe moje zdrowie, zaczęło stawać mi na poprzek. Od trzech lat słuch mój słabnie coraz bardziej. Ma to zapewne źródło w cierpieniu jelit, na które, jak wiesz, chorowałem już dawniej, lecz które wzmogło się bardzo; cierpię na bezustanny rozstrój jelit a wskutek tego i na nadzwyczajne osłabienie. Frank chciał mnie wzmocnić środkami krzepiącemi, uszy zaś leczyć olejkiem migdałowym. Prosit! Wszystko to było na nic; słuch się pogorszył, stan jelit pozostał niezmieniony. Trwało to tak aż do ubiegłej jesieni, w czasie której bywałem nieraz w rozpaczy. Jakiś osioł—lekarz zalecił mi zimne kąpiele; inny mądrzejszy poradził kąpiele letnie z wody Dunaju: cudownie mi pomogły; jelita uspokoiły się, lecz słuch nietylko się nie poprawił, ale może ucierpiał bardziej jeszcze. Czasu tej zimy stan mój był doprawdy rozpaczliwy; zapadałem na okropne kolki, miałem zupełną recydywę. Trwało to do zeszłego miesiąca. Wtedy poszedłem poradzić się Veringa; wydawało mi się bowiem, że choroba moja potrzebuje chirurga. Zresztą miałem do niego zawsze zaufanie. Udało mu się przerwać niemal zupełnie ów gwałtowny rozstrój jelit; przepisał mi kąpiele z ciepłej wody Dunaju, do której dolewać kazał flakon esencji wzmacniającej, nie dał mi żadnego lekarstwa z wyjątkiem pigułek na żołądek i jakiegoś rodzaju herbaty — na uszy, których to środków używam dopiero od czterech dni. Sprawiają mi ulgę, czuję się silniejszym; tylko w uszach huczy i szumi mi dzień i noc. Wiodę życie nędzne, naprawdę. Od dwóch prawie lat unikam wszelkiego towarzystwa, gdyż nie mogę przecież mówić ludziom: „Jestem głuchy“. Gdybym miał inny zawód, byłoby to jeszcze możliwe; przy moim zawodzie jest to położenie straszne. Cóżby powiedzieli wrogowie moi, których liczba nie jest mała!
Aby ci dać wyobrażenie o tej dziwnej głuchocie, powiem ci, że w teatrze siedzieć muszę tuż koło orkiestry, w przeciwnym bowiem razie nie rozumiem aktorów. Nie słyszę ani instrumentów, ani głosu w tonach wysokich, jeśli tylko siedzę trochę dalej. Rzecz dziwna, że są ludzie, którzy nie zauważyli tego w rozmowie. Ponieważ jestem bardzo roztargniony, kładą wszystko na karb roztargnienia. Gdy mówią cicho, słyszę z trudnością; słyszę dźwięki, nie zaś wyrazy; z drugiej zaś strony znosić nie mogę krzyku... Bóg wiedzieć raczy, co z tego wyjdzie. Vering powiada, że stan poprawi się napewno, jeśli nie ustąpi całkowicie. — Ileż razy przeklinałem życie moje i Stwórcę[92]. Plutarch nauczył mnie rezygnacji. Chcę, o ile to jest tylko możliwe, chcę stawić czoła przeznaczeniu; lecz są chwile, kiedy czuję się najnędzniejszym na świecie bożym stworzeniem. Błagam, o stanie moim nie mów nikomu, nawet Lorchen,[93] zwierzenia moje zachowaj pod pieczęcią tajemnicy. Byłoby mi przyjemnie, gdybyś o tych sprawach napisał do Veringa. Gdyby stan ten trwał w dalszym ciągu, przyjadę z wiosną do ciebie; wynajmiesz mi chatę w jakiejś pięknej okolicy, przez sześć miesięcy pożyję jak wieśniak. Może to mi pomoże. Rezygnacja! jakież to smutne schronienie! A jednak nie posiadam innego! — Wybaczysz mi, że do wszystkich twoich strapień dodaję jeszcze i tę troskę przyjaźni.
Bawi tu teraz Stefan Breuning i schodzimy się prawie codziennie. Tak mi to dobrze robi, że mogę wspominać uczucia dawne! Stał się on naprawdę człowiekiem dobrym, człowiekiem pełnym, umie dużo i (podobnie jak mniej więcej my wszyscy) ma serce, kiedy go potrzeba...
Napiszę także do dobrej Lorchen. Nie zapominam nigdy o nikim z was, wy drodzy, dobrzy, nie zapominam nawet wtedy, gdy żadnego nie daję znaku życia; w pisaniu, wiesz o tym, nigdy nie byłem silny; najlepsi moi przyjaciele latami całemi nie odbierali odemnie listu. Żyję teraz wyłącznie w kompozycji; zanim jedną rzecz zdążę skończyć, zaczynam już drugą. Pracuję teraz w ten sposób, że piszę jednocześnie trzy lub cztery rzeczy. — Pisuj częściej; będę się starał znaleźć czas dla odpowiedzi. Pokłoń się odemnie wszystkim...

Bądź zdrów, dobry, wierny mój Wegelerze! Bądź przekonany o przywiązaniu i przyjaźni twego Beethovena.
DO WEGELERA.

Wiedeń, 16 listopada 1801 r.

Mój dobry Wegelerze! dziękuję ci za ten nowy znak twojej o mnie troski, tymbardziej dziękuję, żem nań nie zasłużył. — Chcesz wiedzieć, jak się czuję i czego mi potrzeba. Jakkolwiek bardzo niechętnie o tym przedmiocie mówię, z tobą przyjemniej mi jest mówić o nim.
Od dwóch miesięcy Vering przykłada mi ciągle wezykatorje na obu ramionach... Bardzo to jest dla mnie leczenie przykre; pomijając cierpienia, pozbawia mnie ono ciągle, na dzień lub dwa, użytku ramion... Przyznam, że huczenie i szum w uszach zmniejszyły się trochę, zwłaszcza w uchu lewym, w którym wystąpiły właśnie pierwsze objawy głuchoty; lecz słuch mój nie poprawił się dotąd ani trochę; nie śmiem wyrzec, czy się nie pogorszył jeszcze. — Z jelitami jest lepiej; zwłaszcza, gdy przez parę dni z rzędu używam letnich kąpieli, przez osiem lub dziesięć dni następnych czuję się dość dobrze. Od czasu do czasu zażywam jakiegoś środka wzmacniającego na żołądek; idąc za twoją radą zacząłem także stosować okłady z ziół. — Vering nie chce słyszeć o tuszach. Zresztą nie zachwyca mnie on nadto. Za mało naprawdę okazuje dbałości i uwagi; gdybym nie chodził do niego, — co sprawia mi dużo trudności — nie widziałbym go nigdy. — Co myślisz o Schmidtcie? Niechętnie zmieniam lekarzy, lecz wydaje mi się, że Vering zanadto jest pochłonięty praktyką, aby wiadomości swoje móc odświeżać przez czytanie. — Schmidt wydaje mi się pod tym względem zupełnie innym, a może nie byłby też tyle niedbały. — Opowiadają cuda o elektryczności; co o tym myślisz? Pewien lekarz opowiadał mi, że widział dziecko, z urodzenia głuchonieme, które tą drogą odzyskało słuch i że widział mężczyznę, ogłuchłego od lat siedmiu, którego również wyleczyła elektryczność. — Dowiaduję się właśnie, że Schmidt zajmuje się odnośnemi doświadczeniami.
Życie moje ukształtowało się znowu trochę przyjemniej, więcej też chodzę pomiędzy ludzi. Nie wyobrazisz sobie jakie życie, pełne samotności i smutku, wiodłem przez ostatnie dwa lata. Kalectwo moje jawiło się przedemną wszędzie jak widmo, — uciekałem od ludzi. Mieli mnie napewno za mizantropa, a przecież nie jestem nim wcale! — Zmiany tej dokonała droga, czarująca dziewczyna; kocha mnie i ja ją kocham: są to od dwóch lat pierwsze chwile szczęśliwe; i odczuwam poraz pierwszy, że małżeństwo daćby mogło szczęście. Niestety, do innej niż ja, należy sfery; — i — prawdę rzekłszy, — nie mógłbym się jeszcze żenić: sporo jeszcze trzeba mi zabiegać. Gdyby nie ten mój słuch, oddawna przebiegłbym był pół świata; i trzeba abym to uczynił. Niema dla mnie większej przyjemności nad ćwiczenie się w mojej sztuce i nad dzielenie się nią z ludźmi. — Nie sądź, abym mógł być szczęśliwy u was. Któż dać mi może szczęście? Ciężyłaby mi nawet troskliwość wasza; każdej chwili wyczytywałbym z twarzy waszych współczucie i czułbym się jeszcze bardziej nędznym. — Cóż mnie ciągnęło ku pięknym stronom ziemi mojej ojczystej? Ciągnęła mnie nadzieja lepszego bytu; i byłbym go zdobył, gdyby nie ta choroba! O, gdybym wolnym był od tego cierpienia, cały świat objąłbym uściskiem! Młodość moja zaczyna się dopiero, czuję to; czyż nie zawsze byłem cierpiący? Od niejakiego czasu siła moja fizyczna rośnie narówni z mocą intelektualną. Każdy dzień zbliża mnie coraz bardziej do celu, który przeczuwam, choć określić go nie potrafię. Wśród takich tylko myśli żyć może twój Beethoven. Precz ze spoczynkiem! — Nad sen nie znam innego spoczynku; i zagnębiam się, zmuszony będąc poświęcić mu więcej niż dawniej czasu. Niechby się tylko cierpienie moje zmniejszyło o połowę, przybywam do was, jako człowiek bardziej sobą władny, bardziej dojrzały, przybywam, aby dawne więzy naszej przyjaźni umocnić jeszcze więcej.
Chcę, abyście widzieli mnie tyle szczęśliwym, ile sądzono mi jest być nim na ziemi, — nie chcę, abyście widzieli mnie w nieszczęściu. — Nie, tego znieść bym nie mógł! Schwycę dolę za paszczę. Nie zegnie mnie ona do cna. — O, żyć życie potysiąckrotnie, jakież to piękne! — Spokój — nie dla mnie, nie, czuję to, nie dla mnie już jest życie spokojne.
...Tysiąc serdeczności dla Lorchen... — Kochasz mnie trochę, nieprawda? Bądź pewnym przywiązania mego i przyjaźni.
Twój

Beethoven.
LIST WEGELERA I LIST ELEONORY
v. BREUNING DO BEETHOVENA[94].

Koblencja, 28 grudnia 1825.

Drogi mój, stary Ludwiku,
Być nie może, aby jedno z dziesięciorga dzieci Riesa odjechało do Wiednia i abym się nie przypomniał twojej pamięci. Jeśli, od dwudziestu ośmiu lat, od czasu, kiedy opuściłem Wiedeń, nie otrzymywałeś odemnie długiego listu co dwa miesiące, winę przypisz milczeniu, którym zbyłeś pierwsze moje listy. Źle się stało, zwłaszcza teraz odczuwa się, że stało się źle; na starość bowiem, człowiek tak chętnie żyje w przeszłości i nadewszystko drogie stają mu się obrazy z lat młodych. Dla mnie przynajmniej znajomość z tobą i ścisły węzeł przyjaźni, łączący mnie z tobą, dzięki twojej dobrej matce, którą oby błogosławił Bóg, dla mnie przyjaźń ta jest świetlanym punktem życia i z radością zwracam ku niemu oczy. Jak ku bohaterowi wznoszę oczy ku tobie, dumny jestem, mogąc wyrzec: „Nie byłem bez wpływu na rozwój jego; zwierzał mi pragnienia swoje i sny; a kiedy później tak często był zapoznany, jam wiedział, ku czemu szedł“. Chwała Bogu, że mówić mogę o tobie z żoną moją a teraz i z dziećmi mojemi! Dom mojej teściowej był twoim domem więcej niż dom twój własny, zwłaszcza po śmierci szlachetnej twojej matki. Powiedz-że nam choć raz jeszcze: „Tak, myślę o was, w radości, w smutku“. Człowiek, gdy wzniósł się nawet tak jak ty wysoko, szczęśliwy jest raz tylko w życiu: był szczęśliwy, kiedy był młody. Radośnie tedy zwracać się muszą nieraz myśli twoje ku Bonn, ku Kreuzbergowi, Godesbergowi, ku szkółce drzewnej itd.
A teraz opowiem ci o sobie, o nas, podając ci wzór dla odpowiedzi, jakiej oczekuję od ciebie.
Po powrocie moim z Wiednia, w r. 1796, dość źle mi się wiodło; w ciągu kilku lat musiałem żyć wyłącznie z porad lekarskich. I w nędznej tej okolicy minęło parę lat, zanim z praktyki wydobyć zdołałem środki do życia potrzebne. Potem mianowano mnie profesorem z pensją i ożeniłem się w r. 1802. Następnego roku urodziła mi się córka, która żyje i jest doskonałością. Ma ona obok zdrowego rozsądku pogodę swego ojca i gra w sposób zachwycający sonaty Beethovena. Niema w tym jej zasługi: jest to dar wrodzony. W 1807 r. urodził mi się syn, który obecnie studjuje medycynę w Berlinie. Za cztery lata poślę go do Wiednia: czy zajmiesz się nim wtedy?... W sierpniu obchodziłem sześćdziesiątą rocznicę urodzin, obchodziłem ją w towarzystwie jakich sześćdziesięciu przyjaciół i znajomych i były wśród nich pierwsze osobistości miasta. Od 1807 r. tu mieszkam, posiadam piękny dom i dobrą posadę. Przełożeni moi zadowoleni są ze mnie, król obdarzył mnie orderami i medalami. Lora i ja mamy się dość dobrze. — Tak tedy powiadomiony jesteś o wszystkim. Na ciebie kolej...
Czy nigdy nie zechcesz już oderwać oczu od wieży św. Szczepana? Czyż nie nęci cię podróż? Nie chciałbyś-że już nigdy oglądać Renu? Od Lory — mnóstwo serdeczności, zarówno jak i odemnie.
Twój bardzo stary przyjaciel
Wegeler.

Koblencja 29 grudnia 1825.

Drogi Beethovenie, od tak dawna drogi! Pragnęłam, aby Wegeler napisał do Pana znowu. — Teraz, kiedy pragnienie to jest spełnione, chcę dodać jeszcze dwa słowa, — nietylko aby przypomnieć się bardziej pamięci Pana, ale aby ponowić pilne zapytanie, czy naprawdę nie masz Pan już żadnej ochoty widzenia Renu i miejsca twojego urodzenia — czy nie masz ochoty sprawienia Wegelerowi i mnie radości największej? Lenchen nasza dziękuje Panu za tyle chwil szczęśliwych; — rozmowa o Panu daje jej masę przyjemności; — zna wszystkie drobne przygody naszej radosnej młodości w Bonn — zna dzieje naszej kłótni i zgody... Jakże byłaby szczęśliwa, gdyby mogła Pana zobaczyć! — Niestety do muzyki nie ma żadnego talentu; lecz pilnością i wytrwałością tyle zdziałała, że może grać sonaty twoje, warjacje itd.; a że muzyka jest jeszcze zawsze najlepszym dla Wegelera wytchnieniem, Lenchen przysparza mu niejedną godzinę przyjemną. Juljusz ma tatlent do muzyki, lecz dotychczas zaniedbywał się; od sześciu jednak miesięcy uczy się grać na wiolonczeli z zadowoleniem i radością; a że w Berlinie jest pod kierunkiem dobrego profesora, mam nadzieję że uczyni jeszcze postępy. — Dzieci są duże i podobne do ojca — podobne są do niego także z usposobienia łatwego i wesołego, którego Weg., chwała Bogu, nie utracił jeszcze całkowicie... Wielką przyjemność znajduje w graniu tematów do warjacji Twoich; woli dawniejsze, lecz czasem grywa i nowe z nieprawdopodobną cierpliwością. — Pański Opferlied zajmuje miejsce naczelne; Weg. nie wraca nigdy do swego pokoju, zanim sobie czegoś nie zagra. — Tak więc, widzisz Pan, drogi Beethovenie, jak trwałą i zawsze żywą jest pamięć nasza o tobie. — Powiedz-żeż nam raz bodaj, że ma to dla ciebie niejaką cenę i że nie zapomniałeś o nas zupełnie! — Gdyby spełnieniu najżywszych pragnień nie stały tak często na przeszkodzie tak wielkie trudności, bylibyśmy już odwiedzili brata mojego we Wiedniu, aby mieć przyjemność widzenia Pana; — lecz teraz, gdy syn nasz jest w Berlinie, nie należy nawet myśleć o takiej podróży. — Weg. opowiedział Panu już o naszych stosunkach: skarżyć się nie mamy powodu. — Nawet czas najcięższy był dla nas lepszy niż dla setki innych ludzi. — Szczęściem największym jest, że czujemy się zdrowi i że mamy dobre i porządne dzieci. — Tak, nie przyczyniły nam one jeszcze żadnego zmartwienia i wesołe to, poczciwe dzieci. — Lenchen raz tylko doznała wielkiego zmartwienia: było to wtedy, gdy zmarło się naszemu biednemu Burscheidowi; — strata to, której nikt z nas nie zapomni nigdy. Żegnaj mi Pan, drogi Beethovenie, i myśl o nas ze szczerą dobrocią.

Eln. Wegeler.
BEETHOVEN DO WEGELERA.

Wiedeń, 7 października 1826 r.[95]

Mój stary, ukochany przyjacielu!
Jaką przyjemność sprawił mi twój list i list twojej Lorchen, wypowiedzieć nie potrafię. Zapewne, że powinienem był odpowiedzieć ci natychmiast; lecz jestem trochę opieszały zwłaszcza, gdy idzie o pisanie, i myślę, że najlepsi ludzie znają mnie i bez listów. W myśli często układam odpowiedź, lecz gdy siadam, aby ją napisać, najczęściej precz odrzucam pióro, gdyż pisać, jak czuję, nie umiem. Mam w pamięci wszystką przyjaźń, jaką okazywałeś mi zawsze, pamiętam naprzykład, jak to kazałeś wybielić mój pokój, aby mi miłą sprawić niespodziankę. Tak samo zachowuję we wspomnieniu rodzinę Breuningów. Że musieliśmy się rozstać, zwykły to był bieg rzeczy: każdy z nas dążyć musiał do celu, jaki sobie był oznaczył, każdy z nas starać się musiał, aby go osiągnąć; lecz wieczyście niewzruszone zasady dobra były i pozostały mocnym między nami łącznikiem. Niestety, nie mogę napisać ci dziś tyle, ilebym pragnął, gdyż leżę...
Sylwetkę twojej Lorchen przechowuję zawsze jeszcze; (mówię ci o tym) abyś widział jak cennym jest mi wszystko, co było dobre i drogie w młodości mojej.
...Mówi się u mnie: Nulla dies sine linea, a jednak muza moja śpi; lecz za to zbudzi się mocniejsza. Mam nadzieję, że stworzę jeszczę pare wielkich dzieł; potym zaś, jak stare dziecko, zakończę drogę moją ziemską wpośród dobrych ludzi[96].
...Wśród odznaczeń, które otrzymałem, a których istnienie wiem, że sprawi ci przyjemność, znajduje się medal, dar zmarłego króla Francji z napisem: Ofiarowany przez króla panu Beethovenowi; do medalu załączone było bardzo uprzejme pismo pierwszego kawalera królewskiego księcia de Châtres[97].
Bardzo drogi mój przyjacielu, poprzestań dzisiaj na tych słowach. Wspomnienie przeszłości chwyta mnie za serce i nie bez obfitych łez wysyłam ci ten list. To początek tylko; wkrótce otrzymasz list nowy; i im więcej pisać do mnie będziesz, tym większą mi sprawisz przyjemność. Zbyteczna prosić o listy, gdy się jest przyjacielowi przyjacielem, jak my sobie na wzajem. Bądź zdrów. Czule ucałuj odemnie twoją drogą Lorchen i dzieci i myśl o mnie. Bóg niech będzie z wami.
Jestem jak zawsze twoim wiernym przyjacielem, który cię szanuje.

Beethoven.
DO WEGELERA.

Wiedeń 17 lutego 1827.

Stary mój i szlachetny przyjacielu!
Otrzymałem szczęśliwie od Breuninga drugi twój list. Za słaby jeszcze jestem, aby ci na list ten odpowiedzieć; lecz wyobrazisz sobie, że wszystko, co powiadasz, miłe mi jest i pożądane. Co do rekonwalescencji mojej, jeśli tak nazwać ją można, postępuje jeszcze bardzo powoli; przewiduję, że czeka mnie czwarta operacja, jakkolwiek lekarze nic o niej nie mówią. Uzbrajam się w cierpliwość i myślę: niema zła, któreby na dobre nie wyszło... Tyle rzeczy chciałbym ci dziś jeszcze powiedzieć! Ale jestem zbyt słaby. Nic już nie zdolę, jak tylko ucałować cię sercem, ciebie i twoją Lorchen. Z prawdziwą przyjaźnią i przywiązaniem dla ciebie i twoich
Twój stary wierny druh

Beethoven.
DO MOSCHELESA.
Wiedeń, 14 marca 1827.

Drogi mój Moschelesie!
...27-go lutego operowano mnie poraz czwarty; teraz zaś z pewnych oznak okazuje się znowu, że czeka mnie jeszcze piąta operacja. Na czym się to skończy i co stanie się ze mną, jeśli stan ten potrwa dalej? — Zaprawdę ciężka jest ta moja dola. Lecz poddaję się woli przeznaczenia i proszę tylko Boga, aby dozwolił boskiem swem postanowieniem, iżbym bezpieczny był od braku, póki cierpieć mi sądzono śmierć w życiu[98]. Da mi to siłę do zniesienia najcięższego i najstraszliwszego losu, do zniesienia go z poddaniem się woli Najwyższego.
...Wasz przyjaciel
L. v. Beethoven.



MYŚLI BEETHOVENA



O MUZYCE.

Il n’ya pas de règle qu’on ne peut blesser à cause de Schöner[99].

∗             ∗
Pod wpływem muzyki powinien tryskać ogień z ducha ludzi.
∗             ∗
Muzyka jest objawieniem wyższym nad mądrość i filozofję.
∗             ∗
Niema nic piękniejszego nad możność zbliżenia się do bóstwa i nad możność zesłania ludziom jego promieni.
Dlaczego piszę? Muszę zrzucić z serca, co mam w sercu; i dlatego piszę.
∗             ∗

Sądzicie-ż, że myślę o jakichś tam skrzypcach, gdy mówi do mnie Duch i gdy piszę, co pisać mi każe on?

(DO SCHUPPANZIGH'A).
∗             ∗

Według mego sposobu tworzenia, wtedy nawet, gdy piszę na instrumenta, mam zawsze całość przed oczami.

(DO TREITSCHKE'GO).
∗             ∗

Trzeba pisać bez fortepianu... Zwolna rodzi się zdolność uzmysłowienia sobie, czego pragniemy i co czujemy, zdolność, która jest potrzebą tak zasadniczą istot wybranych.

(DO ARCYKSIĘCIA RUDOLFA).
∗             ∗

Opisowość należy do malarstwa. Pod tym względem, w porównaniu z muzyką, i poezja jest szczęśliwa; dziedzina jej nie jest tak ograniczona, jak dziedzina moja; lecz wzamian dziedzina moja sięga w inne strefy; i nie tak łatwo jest wkroczyć do mego królestwa.

(DO WILHELMA GERHARDA).
∗             ∗

Wolność i postęp są w sztuce celem, podobnie jak są celem w całym życiu. Jeśli nie jesteśmy tak solidni, jak dawni mistrze, wyrafinowaniu cywilizacji zawdzięczamy, że rozszerzyliśmy rzecz niejedną.

(DO ARCYKSIĘCIA RUDOLFA).
∗             ∗

Nie zwykłem szlifować moich kompozycji (gdy są skończone). Nie czyniłem tego nigdy, mając głębokie przekonanie, że każda zmiana częściowa zmienia charakter całości.

(DO THOMSONA).
∗             ∗

Czysta muzyka kościelna winna być wykonana tylko przez głosy, z wyjątkiem Gloria, lub innego tekstu w tym rodzaju. Dlatego też ulubieńcem moim jest Palestrina; lecz byłoby absurdem naśladować go, nie posiadając jego ducha, ani jego pojęć religijnych.

(DO ORGANISTY FREUDENBERGA).
∗             ∗

Gdy uczeń wasz wykazuje przy fortepianie dobre palcowanie, gdy zachowuje takt, gdy gra dość dokładnie, zwracajcie uwagę tylko na styl, nie przerywajcie mu gry spowodu drobnych zmyłek, wykażcie mu je dopiero, gdy rzecz odegrał do końca. — Taka metoda kształtuje muzyków, co przecież jest jednym z pierwszych celów sztuki muzycznej... Co do pasaży (ćwiczeniowych) każcie mu używać kolejno wszystkich palców... Zapewne, że przy mniejszym użyciu palców, otrzymuje się grę, jak się to mówi „perlistą“, grę „jako perły“; lecz czasem woli się inne klejnoty[100].

(DO CZERNY'EGO).
∗             ∗

Wśród dawnych mistrzów tylko Haendel Niemiec i Sebastjan Bach byli genjalni.

(DO ARCYKSIĘCIA RUDOLFA, 1819).
∗             ∗

Całym sercem kocham wyżynną i wielką sztukę Sebastjana Bacha, tego praojca harmonji.

(DO HOFMEISTERA, 1801).
∗             ∗

Byłem zawsze jednym z największych wielbicieli Mozarta i pozostanę nim do ostatniego tchnienia.

(DO KSIĘDZA STADLERA, 1826 R.).
∗             ∗

Cenię dzieła Pańskie ponad wszystkie utwory teatralne. Wpadam w zachwyt, ile- kroć słyszę nowe jakieś dzieło Pana i interesuję się nim bardziej, niż dziełami mojemi własnemi: słowem, cenię i kocham Pana... Pozostaniesz Pan nazawsze wśród współczesnych moich tym, którego cenię najwięcej. Gdybyś chciał mi Pan sprawić przyjemność nadzwyczajną, napisz do mnie parę słów, co będzie dla mnie dużą pociechą. Sztuka jednoczy cały świat, o ileż więcej prawdziwych artystów; a może raczysz mnie Pan zaliczyć także do ich liczby[101].

(DO CHERUBINIEGO, 1823).
O KRYTYCE

O ile idzie o mnie, jako o artystę, nie słyszano o mnie nigdy, abym zwracał jakąkolwiek uwagę na to, co o mnie pisano.

(DO SCHOTTA, 1825).
∗             ∗

Myślę jak Voltaire: „że niejakieś ukłócia much nie mogą powstrzymać rumaka w jego rozpędnym biegu“.

(1826).
∗             ∗

Co do tych głupców, — niechaj gadają. Gadanie ich nikogo nie uczyni nieśmiertelnym, zarówno jak nie odejmie nieśmiertelności, komu przez Apolla była sądzoną.

(1801).
BIBLIOGRAFJA.

Kto bliżej chciałby się zapoznać z Beethovenem, niechaj posiłkuje się dziełami i najważniejszemi dokumentami, które w ogólnym zarysie podajemy poniżej:

I. LISTY BEETHOVENA.

LUDWIG NOHL. — Briefe Beethovens, 1865, Stuttgart.
LUDWIG NOHL. — Neue Briefe Beethovens. 1867, Stuttgart.
LUDWIG RITTER VON KOECHEL. — 83 Originalbriefe L. V. B. an den Erzherzog Rudolph, 1865, Wien.
ALFRED SCHOENE. — Briefe von Beethoven an Marie Graefin Erdoedy, geb. Graefin Niszky und Mag. Brauchle. 1866, Leipzig.
THEODOR VON FRIMMEL. — Neue Beethoveniana. 1886.
Katalog der mit der Beethoven — Feier zu Bonn am 11—15 mai verbundenen Ausstellung von Handschriften, Briefen, Bildnissen, Reliquien Ludvig von Beethoven's. 1890, Bonn.
LA MARA. — Musikerbriefe aus fünf Jahrhunderten. 1892, Leipzig.
Dr. A. CHRISTIAN KALISCHER. — Neue Beethoven — Briefe. 1902, Berlin und Leipzig.
Dr. A. Christian Kalischer, — Beethoven’s Sämmtliche Briefe, Kritische Ausgabe mit Erläuterungen. 1906. Berlin.
DR. FRITZ PRELINGER. — Beethoven's Sämmtliche Briefe and Aufzeichnungen. 1907, Wien u. Leipzig, 3 Bänd.

II. — ŻYCIE BEETHOVENA.

GOTTERIED FISCHER. — Manuskrypt (ciekawy zwłaszcza dla zapoznania się z dzieciństwem Beethovena. — Fischer, zmarły w Bonn w 1864 r., był właścicielem domu, w którym mieszkały były dwa pokolenia rodziny Beethovenów. Fischer i siostra jego Cecylja znali Beethovena zbliska, kiedy był dzieckiem; zapisali swoje wspomnienia, które są cenne, o ile przyjmuje się je z pewną dozą krytycyzmu.) Manuskrypt znajduje się w Domu Beethovena, w Bonn. Deiters (p. dalej) ogłosił z rękopisu tego wyciągi.
F. — G. Wegeler und Ferdinand Ries. — Biographische Notizen Ueber Ludvig van Beethoven (cenne zwłaszcza dla pierwszej połowy jego życia). 1838, Coblentz.
LUDWIG NOHL. — Eine stille Liebe zu Beethoven. 1857 Berlin. (Dziennik panny Fanny Giannatasio del Rio, która poznała Beethovena koło r. 1816 i kochała go).
ANTON SCHINDLER. — Beethoven’s Biographie, 1840 (do drugiej połowy jego życia).
ANTON SCHINDLER. — Beethoven in Paris. (1842, Münster).
GERHARD VON BREUNING. — Aus dem Sehwarzpanierhause, 1874. (Schwarzpanierhaus — to dom we Wiedniu, gdzie Beethoven umarł. Zdemolowano go w czasie zimy 1903 r.)
MOSCHELES. — The life of Beethoven. 2 tomy. 1841, Londyn.
ALEXANDER WHEELOCK THAYER. (rzecz przetłomaczona z angielskiego na niemiecki i prowadzona dalej przez Hermana Deitersa.) — Ludvig van Beethoven's Leben. 3 tomy. Praca rozpoczęta w r. 1866; przerwana przez śmierć autora, który umarł, w 1897 r. w Tryjeście, gdzie był konsulem Stanów Zjednoczonych; dzieło urywa się na r. 1816. — Deiters chciał je dokończyć i uzupełnić części, które się już były pojawiły; lecz ukazał się tylko pierwszy tom jego przekładu. — O ile idzie o źródła, jest to może najbardziej doniosła o Beethovenie książka.
LUDWIG NOHL. — Beethovens Leben. 1864—1877. 4 tomy.
LUDWIG NOHL. — Beethoven nach den Schilderungen seiner Zeitgenossen. Stuttgart.
A. — B. MARX. — L. van Beethovens Leben und Schaffen. 1863, 2 tomy. Wydanie 5-te poprawione przez G. Behncke’go, 1902, Berlin.
VICTOR WILDER. — Beethoven, sa vie et son oeuvre. 1883.
MARIAM TENGER. — Beethovens unsterbliche Geliebte. 1890.
Podawano kilkakrotnie w wątpliwość wartość historyczną tej książki; lecz jak dotąd, nie posiadamy dostatecznych powodów dla odmówienia jej wiary. Mariam Tenger była powiernicą Teresy na schyłku jej życia. Zachodzi prawdopodobieństwo, że Teresa, wiekowa już wtedy, idealizowała mimowoli wspomnienia swoje; jądro jednak opowiadania zgodne jest z rzeczywistością.
A. EHRHARD. — Franz Grillparzer. 1900.
THEODOR VON FRIMMEL. — Ludwig van Beethoven (w zbiorze Berühmte Musiker). 1901 Berlin.
AUGUST GOELLERICH. — Beethoven (w zbiorze R. Straussa Die Musik), 1903.
JEAN CHANTAVOINE. — Beethoven, 1907.
DIE MUSIK. — Beethovenhefte, Berlin.

III — DZIEŁA BEETHOVENA.

BEETHOVEN. — Dzieła zbiorowe, wielkie wydanie krytyczne, Breitkopf und Haertel, Leipzig, 38 tomów.
G. NOTTEBOHM. — Thematisches Verzeichniss der im Druck erschienenen Werke von Ludwig van Beethoven, 1868, Leipzig.
A. W. THAYER. — Chronologisches Verzeichniss der Werke v. B. 1865, Berlin.
G. NOTTEBOHM. — Ein Skizzenbuch von Beethoven. 1865.
G. NOTTEBOHM. — Ein Skizzenbuch von Beethoven aus dem Jahre 1803. 1880.
NOTTEBOHM. — Beethovens Studien. 1873.
NOTTEBOHM. — Beethoveniana. — Zweite Beethoveniana. 1872—87.
GEORGE GROVE. — Beethoven and his nine Symphonies. 1896 Londyn.
J. — G. PRUDHOMME. — Les symphonies de Beethoven. 1906.
ALFREDO COLOMBANI. — Le nove Sinfonie di Beethoven. 1897. Turyn.
ERNST VON ELTERLEIN. — B. Claviersona ten. Wydanie piąte, 1895.
WILLlBALD NAGEL. — B. und seine Klaviersonaten, 2 tomy 1903—1905.
SHEDLOCK. — The pianoforte sonata. 1900, Londyn.
CH. CZERNY. — Pianoforte — Schule (Część czwarta, rozdziały II, III).
THEODOR HELM. — B. Streichquartette, 1885.
H. DE CURZON. — Les Lieder et airs détachés de B. 1906.
OTTO JAHN. — Leonore, Klavierauszug mit Text, nach der zweiten Bearbeitung, 1852.
DR. ERICH PRIEGER. — Fidelio, Klavierauszug mit Text, nach der ersten Bearbeitung, 1906.
WILHELM WEBER. — B. Missa Solemnis. 1897.
PROF. DR. RICHARD STERNFELD. — Zur Einführung in L. v. B. Missa Solemnis.
IGNAZ VON SEYFRIED. — L. v. B. Studien im Generalbass, Kontrapunkt und in der Kompositions-Lehre 1832. W. DE LENZ. — Beethoven et ses trois styles. Analyses des sonates de piano (wyczerpane) 1854.
OULIBICHEFF. — Beethoven, ses critiques et ses glossateurs, 1857.
WASIELEWSKI. — Beethoven, 2 tomy 1886, Berlin.
R. SCHUMANN. — Ecrits sur la musiqne et les musiciens, serja pierwsza, przekład H. de Curzon'a, 1894.
RICHARD WAGNER — Beethoven, 1870, Lipsk.
Chcącym badać kształtowanie się genjusza muzycznego Beethovena, oddadzą usługi dzieła muzyczne Fryderyka Wilhelma Rusta (1739 — 1796) z Dessau, dzieła niedawno odnalezione, dzięki jednemu z jego wnuków, który ogłosił kilka jego sonat. Najmłodszy z synów Rusta, Wilhelm-Karol, żył we Wiedniu od 1807 do 1827 i był w stosunkach z Beethovenem. Rust, Karol-Filip-Emanuel Bach i symfoniści Mannheimscy byli istotnemi przesłańcami Beethovena. — P. Hugo Riemann: Beethoven und die Mannheimer (Die Musik, 1907 — 8). Ciekawe jest także poznanie pieśni Neefe’go (1748 — 1799) zupełnie już Beethovenowskich i zapoznanie się z muzykami francuskiemi z czasu Rewolucji, zwłaszcza zaś z Cherubinim. Styl niektórych jego kompozycji religijnych i dramatycznych służył niekiedy za wzór Beethovenowi.

IV. WIZERUNKI BEETHOVENA.

1789. — Sylweta ośmnastoletnieqo Beethovena. (Dom Beethovenowski w Bonn; reprodukowana w biografji Frimmla, str. 16).
1791—2. — Miniatura Beethovena przez GERHARDA VON KUGELGEN. (Własność Jerzego Henschla, Londyn; reprodukowana w Musical Times z 15 grudnia 92 r. str. 8.
1801. — Rysunek G. Steinhausera wyryty przez J. NEIDLA. (Reprod. w Feliksa Clément: Les Musiciens célèbres 1878 str. 267; — Frimmel, str. 28.
1802. — Rycina Scheffnera według STAINHAUSERA (Dom Beethovenowski w Bonn; reprod. w Die Musik z 15 marca 1902, str. 1145.
1802. — Miniatura Beethovena przez KRYSTJANA HORNEMANNA. (Własność pani de Breuning, we Wiedniu; reprod. u Frimmla, str. 31).
1805. — Portret Beethovena przez W.—J. MAEHLERA. (Własność Roberta Heimlera, Wiedeń; reprod. w Musical Times, str. 7.; Frimmel, str. 34).
1808. — Rysunek L. F. Schnorra v. Carolsfeld, litografowany przez J. BAUERA. (Dom Beethovenowski, w Bonn.).
1812. — Maska Beethovena, przez FRANCISZKA KLEINA.
1812. — Biust Beethovena według maski przez Franciszka Kleina. (Własność fabrykanta fortepianów Streichera, Wiedeń; reprod. u Frimmla, str. 46; — Musical Times, str. 19).
1814. — Rysunek L. Letronne’a, wyryty przez Błażeja Hoefla. (Najpiękniejszy wizerunek Beethovena; w posiadaniu domu Beethovenowskiego w Bonn znajduje się egzemplarz ofiarowany przez Beethovena Wegelerowi; reprod. u Frimmla, str. 51; — Musical Times, str. 21).
1815. — Rysunek L. Letronne’a, wyryty przez Riedla. (Reprod. w die Musik, str. 1147).
1815. — Drugi portret Beethovena przez MAEHLERA. (Własność Ign. von Gleichenstein, Fryburg — Brisgau. Reprod. w domu Beethovenowskim w Bonn).
1815. — Portret Beethovena, przez KRYSTJANA HECKL’A. (Własność J. F. Heckl'a, Mannheim; reprod. w domu Beethovenowskim, w Bonn).
1818. — Rycina według rysunku Beethovena, przez AUG. VON KLOEBER. (Reprod. w Musical Times). Rysunek oryginalny Kloebera znajduje się w zbiorze D-ra Erycha Priegera, w Bonn.
1819. — Portret Beethovena przez FERDYNANDA SCHIMON’A (Dom Beethovenowski, w Bonn; reprod. w die Musik, str. 1149; — Frimmel, str. 63: — Musical Times, str. 29).
1819. — Portret Beethovena przez K. Józefa Stielera. (Właściciel — Aleks. Meyer Cohn, Berlin; reprod. u Frimmla, str. 71).
1821. — Biust Beethovena przez A. DIETRICHA (Własność Leopolda Schroettera z Kristelli); reprod. w domu Beethovenowskim, w Bonn).
1824—6. — Rysunki — karykatury: „Beethoven przechadza się“ przez J. P. LYSER’A. (Oryginały w Gesellschaft der Musikfreunde, Wiedeń; reprod. u Frimmla, str. 67; — Musical Times, str. 15.)
1823. — Rysunki — karykatury: „Beethoven przechadza się“ JOS. VAN BOEHM’A. (Reprod. u Frimmla, str. 70.)
1823. — Portret Beethovena przez WALDMUELLERA. (Własność Breitkopfa i Haertl’a, Lipsk; reprod. u Frimmla, str. 72).
1825—26. — Rysunek Beethovena, przez STEFANA DECKERA (Własność Jerzego Deckera, Wiedeń; reprodukcje w domu Beethovenowskim, w Bonn).
1826. — Rysunek Beethovena przez A. Dietricha, litografja JÓZ. KRIEHUBERA. (Reprod. u Frimmla, str. 73).
1826. — Biust Beethovena à l'antique, przez SCHALLERA. Własność Towarzystwa filharmonijnego w Londynie; kopja. — w domu Beethovenowskim, w Bonn; reprod. u Frimmla, str. 74 i w Musical Times).
1827. — Beethoven na łożu śmierci, szkic przez JÓZ. DANHAUSERA. (Właściciel A. Artaria, Wiedeń; reprod. w Allgemeine Musik — Zeitung z 19 kwietnia 1901).
1827. — Beethoven na łożu śmierci — trzy szkice przez TELTSCHERA. (Własność D-ra Aug. Heymanna; opublikowane przez Frimmla; reprod. w Courrier musical z 15 listopada 1909.).
1827. — Maska pośmiertna Beethovena zdjęta przez DANHAUSERA. (Dom Beethovenowski, w Bonn).
Od śmierci Beethovena wykonano mnogie jego wizerunki. Najznamienitszym z dzieł jemu poświęconych jest monument Maksa Klingera, (Wiedeń, 1902).





  1. J. Russel (1822). — Karol Czerny, zobaczywszy go w 1801 r. sam dzieckiem będąc jeszcze, niegolonego przez kilka dni, z tą dziką grzywą, przyodzianego w suknie włochate, mniemał, że spotkał Robinsona Kruzoe.
  2. Wzmianka malarza Kloebera, który malował jego portret około 1818 r.
  3. „Jego piękne, wymowne oczy, powiada Dr. W. C. Müller — już to miłe i słodkie, już — błędne, groźne i straszliwe“. 1820.
  4. Kloeber powiada: „twarz Ossjanowska“. Wszystkie te szczegóły zapożyczone są z notatek przyjaciół Beethovena lub przejezdnych, którzy go widzieli, jak Czerny, Moscheles, Kloeber, Daniel Amadeusz Atterbohm, W. C. Müller, J. Russel, Juljusz Benedict, Roehlitz i t. d.
  5. Dziad Ludwika, człowiek w rodzie najwybitniejszy, człowiek, z którym Beethoven najwięcej miał podobieństwa, urodzony był w Antwerpji i dopiero około dwudziestego roku życia osiedlił się w Bonn, gdzie został dyrektorem chórów księcia-elektora. Trzeba fakt ten mieć w pamięci, gdy się zrozumieć chce płomienną niepodległość natury Beethovena i tyle innych rysów jego charakteru, które w gruncie rzeczy nie są niemieckie.
  6. List do D-ra Schade’go, w Augsburgu, z 15-go września 1787 r. (Nohl, Listy Beethovena, II).
  7. Mówił później (w 1816 r.): „Biedny jest człowiek, który nie umie umrzeć! Wiedziałem o tem, mając zaledwie lat piętnaście!“
  8. W tekstach przytaczamy niektóre z tych listów.
    Beethoven znalazł także przyjaciela w doskonałym człowieku i nauczycielu swoim K. G. Neefe’m, którego dostojność moralna wywarła na nim równie wielki wpływ, jak szeroki lot jego inteligencji artystycznej.
  9. Do Wegelera, 29. czerwca 1801 (Nohl, XIV).
  10. Był już raz we Wiedniu, krótko, na wiosnę 1787 r. Spotkał się tam podówczas z Mozartem, który wszakże mało, zdaje się, zwrócił na niego uwagi.
    Haydn, z którym w grudniu 1790 r. zapoznał się był w Bonn, udzielił mu kilku lekcji. Uczył się także u Albrechtsbergera i u Salieri’ego. Pierwszy uczył go kontrapunktu i fugi; drugi — pisania na głos.
  11. Debiutował zaledwie. Pierwszy jego koncert fortepianowy odbył się w Wiedniu 20 marca 1795.
  12. Do Wegelera, 29 czerwca 1801 (Nohl, XIV).
    „Żaden z moich przyjaciół nie powinien odczuwać żadnego braku, póki posiadam cośkolwiek“ — pisze do Riesa, około 1801 r. (Nohl, XXIV).
  13. W testamencie z r. 1802 Beethoven stwierdza, że minęło sześć lat, odkąd zachorował, zachorował więc w 1796 r. Zauważmy mimochodem, że w katalogu jego dziet jedynie op. 1 (trzy tria) wyprzedzają rok 1796. Op 2. trzy pierwsze sonaty na fortepian, ukazują się w marcu 1796 r. Rzec więc można, że całe dzieło Beethovena jest dziełem Beethovena głuchego.
    O głuchocie Beethovena por. artykuł D-ra Klotz-Foresta w „Chronique médical1e“ z 15 maja 1905. Autor artykułu mniema, że choroba miała źródło w cierpieniu ogólnym, dziedzicznym (może w gruźlicy matki). Stwierdza, że w roku 1796 był to katar trąbki Eustachego, który około r. 1799 przeszedł w ostre zapalenie ucha środkowego. Zapalenie to, źle leczone i niewyleczone przeszło w stan kataralny, chroniczny, z wszystkiemi następstwami. Głuchota zwiększyła się, choć nie stała się nigdy całkowitą. Beethoven lepiej słyszał szmery niskie od tonów wysokich. Powiadają, że w ostatnich latach życia posługiwał się laseczką drewnianą, której jeden koniec umieszczony był w pudle klawikordu, drugi — w jego zębach. Przy pomocy tej laseczki mógł słyszeć, gdy komponował.
    (O tym samym przedmiocie por.: C. G. Kunn: Wiener medizinische Wochenschrift, luty — marzec 1892; Willibald Nagel: Die Musik, marzec 1902).
    W muzeum Beethovenowskim, w Bonn, przechowano instrumenty akustyczne, które sporządził dla Beethovena około r. 1814 mechanik Maelzel.
  14. Nohl, Listy Beethovena, XIII.
  15. Nohl, Listy Beethovena, XIV. (Por. teksty).
  16. Do Wegelera, 16-go listopada 1801. (Nohl XVIII).
  17. W następstwie nie zawahała się wyzyskiwać dawnej miłości Beethovena. Wyzyskiwała go na korzyść męża. Beethoven wspomagał Gallenberga. „Był moim wrogiem: to wystarczało, abym czynił dla niego, co tylko było w mej mocy“ — tłomaczy Schindlerowi w jednym ze swoich notatników rozmówniczych z r. 1821. Lecz tym więcej pogardzał nią. „Arrivée à Vienne, pisze po francusku, elle cherchait moi, pleurant, mais je la méprisais“. (Przybywszy do Wiednia odszukała mnie, płacząc, lecz czułem dla niej wzgardę).
  18. 6 października 1802 (Nohl XXVI). Patrz teksty.
  19. „Zalecajcie dzieciom waszym cnotę; ona tylko dać może szczęście, nie zaś pieniądz. Mówię z doświadczenia. Ona podtrzymała mnie w nędzy mojej, jej i sztuce mojej zawdzięczam, że samobójstwem nie zakończyłem życia“. I w innym jeszcze liście z 2 maja 1810 r., w liście do Wegelera: „Gdybym nie był gdzieś przeczytał, że człowiek nie powinien rzucać samowolnie życia, póki dopełnić jeszcze może jakiegoś dobrego uczynku, — oddawna nie żyłbym już — i to prawdopodobnie z woli własnej“.
  20. Do Wegelera (Nohl, XVIII).
  21. Miniatura Hornemanna z r. 1802 przedstawia Beethovena przybranego w strój czasu, z faworytami, z włosami zaczesanemi à la Tytus, z tragicznym wyrazem bohatera Byronowskiego, lecz jednocześnie z wyrazem tej woli napoleońskiej, która nie składa broni nigdy.
  22. Wiadomo, że Eroica była napisana dla Bonapartego i że treścią jej była jego osoba. Pierwszy jej rękopis nosi tytuł: Buonaparte. Wtym Beethoven dowiaduje się o koronacji Napoleona. Popada w wściekłość: „Więc to zwykły tylko człowiek!“ — woła. I w oburzeniu drze dedykację, kładąc napis mściwy, a jednocześnie wzruszający: Symfonja bohaterska... ku uczczeniu wspomnienia o człowieku wielkim“. (Sinfonia eroica... composta per festeggiare il sovvenire di un grand homo). Schindler opowiada, że z biegiem lat Beethoven wyzbył się do pewnego stopnia wzgardy dla Napoleona; widział w nim tylko już nieszczęśliwca, zasługującego na współczucie, odrzuconego od niebios Ikara. Kiedy w roku 1821 dowiedział się o katastrofie, o dramacie wyspy św. Heleny, rzekł: „Przed laty siedemnastu napisałam muzykę, która jest wyrazem tego smutnego zdarzenia“. W Marszu żałobnym swojej symfonji lubił upatrywać przeczucie niejako tragicznego końca Zdobywcy. Jest więc bardzo prawdopodobnem, że w zamyśle Beethovena Symfonja bohaterska“, zwłaszcza zaś pierwszy jej ustęp, była czymś w rodzaju portretu Bonapartego, portretu, który niewątpliwie bardzo jest różny od pierwowzoru, który jednak oddaje prawdę tego, co wyobrażał sobie, co chciał widzieć twórca. Widział mianowicie genjusza Rewolucji. W części końcowej tej symfonji Beethoven podejmuje zresztą jeden z głównych motywów partycji, którą dawniej jeszcze poświęcił był idealnemu bohaterowi rewolucyjnemu, bogu wolności: Prometeuszowi (1801).
  23. Robert v. Kendell, były ambasador niemiecki w Rzymie: Bismarck i jego rodzina.
    Robert v. Kendell grał tę sonatę Bismarckowi 30 października 1870 r. w Versailles. Grał ją na złym fortepianie. O ostatnim frazesie dzieła Bismarck wyrzekł: „Są to walki i szlochania całego życia“. Przekładał Beethovena nad wszystkich kompozytorów i mawiał nieraz: „Beethoven najbardziej odpowiada nerwom moim“.
  24. Dom Beethovena położony był w pobliżu fortyfikacji Wiednia, które po wzięciu miasta Napoleon kazał wysadzić w powietrze. „Jakież dzikie życie, ile ruin wokoło mnie! — pisze Beethoven do wydawców Breitkopfa i Haertla, 26 czerwca 1809 r.; niema wokoło nic, prócz bębnów, trąb i nędzy wszelakiego rodzaju!“
    Wizerunek Beethovena z tej epoki przekazał nam Francuz, baron de Trémont, audytor przy Radzie Stanu. Trémont poznał Beethovena we Wiedniu, w 1809 r. Daje on malowniczy opis nieporządku, jaki panował w mieszkaniu Beethovena. Rozmawiali ze sobą o filozofji, o religji, o polityce, — „zwłaszcza zaś o bożyszczu Beethovena, o Szekspirze“ Beethoven skłonny był dość do przeniesienia się wraz z Trémontem do Paryża, gdzie, jak mu było wiadomo, w Konserwatorjum wykonywano już jego Symfonje i gdzie posiadał żarliwych wielbicieli. (Mercure musical z 1 maja 1906, Wizyta u Beethovena przez barona de Trémont; ogłosił J. Chantavoine).
  25. Ściślej mówiąc, — z Teresą Brunswick. Beethoven zapoznał się był z Brunswickami we Wiedniu między r. 1796 a 1799. Giulietta Guicciardi była kuzynką Teresy. Zdaje się, że przez pewien czas Beethoven zajęty był także siostrą Teresy, Józefiną, która poślubiła hrabiego Deym'a, powtórnie zaś wyszła za mąż, za barona Stackelberga. Bardzo interesujące szczegóły, dotyczące rodziny Brunswicków, zawiera artykuł Andrzeja de Hevesy: Beethoven et l’Immortelle Bien-Aimée (Revue de Paris, 1-y i 15-y marca 1910). Hevesy zużytkował dla tego studjum pamiętniki rękopiśmienne i papiery Teresy, przechowywane w Mártonvásár, na Węgrzech. Kreśląc obraz serdecznych stosunków, jakie łączyły Beethovena z Brunswickami, podaje jednak w wątpliwość uczucia miłosne Beethovena dla Teresy. Lecz dowodzenia jego nie są przekonywujące. Kiedyś, w przyszłości, mam zamiar poddać je rozbiorowi krytycznemu.
  26. Marjan Tenger: Beethoven’s unsterbliche Geliebte, Bonn, 1890.
  27. To owa przepiękna arja, która znajduje się w albumie żony J. S. Bacha, Anny Magdaleny (1725) pod tytułem: Aria di Giovanni. Poddawano w wątpliwość, czy autorem jej jest J. S. Bach.
  28. Nohl, Życie Beethovena.
  29. W istocie Beethoven był krótkowidzem. Ignacy v. Seefried twierdzi, że krótkowidztwo to było następstwem ospy wietrznej i że młodym będąc zupełnie, musiał z tego powodu używać szkieł. Krótkowidztwo to przydawało widać oczom jego ów wyraz obłędny. Listy jego z r. 1823-1824 zawierają częste skargi na oczy, z powodu których cierpi. Czyt. artykuły Krystjana Kalischera: „Beethovens Augen und Augenleiden“ (Die Musik 15 marca 1 kwietnia 1902 r.).
  30. Muzykę do Egmonta Goethego Beethoven pisać zaczął w r. 1800. Miał ochotę napisać także muzykę do Wilhelma Tella; lecz dano pierwszeństwo nad nim Gyrowetzowi.
  31. Rozmowa z Schindlerem.
  32. Napisany jednak, zdaje się, w Korompa, u Brunswicków.
  33. Nohl, Listy Beethovena, XV.
  34. Portret ten znajduje się do dziś dnia w domu Beethovena, w Bonn. Zreprodukowany jest w książce Frimmla Życie Beethovena“, str. 29 i w Musical Times z 15 grudnia 1892.
  35. A. Gleichenstein (Nohl, Neue Briefe Beethoven’s, XXXI).
  36. „Serce jest dźwignią wszelkiej rzeczy wielkiej“. (Do Giannatasia del Rio. — Nohl CLXXX).
  37. „Poezje Goethego dają mi szczęście“ — pisze do Bettiny Brentano, 19 lutego 1811 r.
    I gdzieindziej:
    „Umiłowanemi moimi poetami są Goethe i Schiller, obok Ossiana i Homera, których niestety czytać mogę tylko w przekładach“. (Do Breitkopfa i Haertla, 8 sierpnia 1809 — Nohl, Neue Briefe, LIII).
    Podziwu godną rzeczą jest, jak niezawodny był smak literacki Beethovena, mimo to, że wykształcenie jego było zaniedbane. Poza Goethem, o którym powiada, że wydawał mu się zawsze „wielkim, majestatycznym, zawsze w D-dur“ i więcej niż Goethego, kochał trzech ludzi: Homera, Plutarcha i Szekspira. Z dzieł Homera stawiał najwyżej Odysseję. Stale czytywał Szekspira w przekładzie niemieckim i wiadomo, z jaką mocą tragiczną przełożył na mowę muzyki Korjolana i Burzę. Plutarchem karmił się, jak karmili się nim ludzie rewolucji. Brutus był jego wybranym bohaterem, podobnie jak był bohaterem w uczuciu Michała Anioła. Posążek Brutusa zdobił jego pokój. Kochał Platona i marzył o wprowadzeniu Republiki Platońskiej w świecie całym. „Sokrates i Jezus byli mi wzorem“ — powiada. (Rozmowy z lat 1819 — 20).
  38. Do Bettiny v. Arnim (Nohl, XCI).
  39. . „Beethoven — mówił Goethe do Zeltera, jest niestety indywidualnością zupełnie nieokiełznaną; zapewne, nie myli się, uważając, że świat jest wstrętny; lecz nie przy pomocy takiego zachowania się uczyni go przyjemniejszym dla siebie i innych. Trzeba mu wybaczać i żałować go, gdyż jest głuchy“. — W następstwie przeciw Beethovenowi nie działał nigdy; ale też nigdy nic dla Beethovena nie uczynił: dzieło Beethovena, nawet nazwisko jego stały się w nim milczeniem. — W gruncie rzeczy podziwiał jego muzykę, lecz lękał się jej; wprawiała go w niepokój; obawiał się, że zabierze mu to uciszenie duszy, które zdobył tak ciężkim wysiłkiem, a które wbrew powszechnemu mniemaniu, nie było bynajmniej przyrodzoną jego właściwością. Nie przyznawał się do tego, ani przed ludźmi, ani może przed samym sobą. List młodego Feliksa Mendelsohna, który przejeżdżał przez Weimar w r. 1830, niewinnem spojrzeniem wnika w głębie tej duszy powikłanej i namiętnej (leidenschaftlicher Sturm und Verworrenheit — jak mówił sam Goethe), opanowanej przez potężną inteligencję. ...Najpierw — pisze Mendelsohn — nic zgoła słyszeć nie chciał o Beethovenie; lecz opór jego był daremny, bo musiał wysłuchać pierwszej części Symfonji C—moll, która dziwnie go poruszyła. Usiłował zataić wrażenie i powiedział tylko: „To nie wzrusza, to tylko zadziwia“. Po jakimś czasie sam z siebie rzekł: „To jest wspaniale, szalone; rzekłbyś, że runie dom“. Poczym nastąpił obiad. W czasie obiadu zatopiony był w myślach do chwili, kiedy nagle znów zaczął mówić o Beethovenie. Wypytywał mnie, badał. Dobrze widziałem, jakie Beethoven uczynił na nim wrażenie.
    (O stosunkach wzajemnych Goethego i Beethovena czyt. rozliczne artykuły Frimmla).
  40. List Goethego do Zeltera z 2 września 1812. — Zelter do Goethego 14 września 1812: „Auch ich bewündere ihn mit Schrecken“ „I ja podziwiam go z lękiem“. W 1819 r. Zelter pisze do Goethego: „Powiadają, że jest obłąkany“.
  41. W każdym razie jest to przedmiot, który zajmował myśl Beethovena: znajdujemy wzmianki o nim w jego zapiskach zwłaszcza zaś w projekcie co do napisania Symfonji dziesiątej.
  42. Na ten czas twórczości przypada bardzo bliski i serdeczny jego stosunek z młodą śpiewaczką berlińską, Amelją Sebald. Być może, iż w części natchnęła go do wymienionych dzieł.
  43. Zupełnie inaczej — Schubert, który w 1807 roku napisał rzecz okolicznościową „Ku czci Napoleona Wielkiego“ i dyrygował sam wykonaniem tego utworu w obecności Cesarza.
  44. Nie powiem Panu nic o naszych monarchach i ich monarchjach — pisze do Kauki w czasie Kongresu wiedeńskiego. Dla mnie najdroższym jest Królestwo ducha i stawiam je ponad wszystkie monarchje duchowne i świeckie“. (Mir ist das geistige Reich das Liebste und das Oberste aller geistlichen und weltlichen Monarchien).
  45. „Czyż nie dość powiedzieć Wiedeń? — Zatarty wszelki ślad protestantyzmu niemieckiego; zatracony, zwłoszczony nawet akcent narodowy. Duch niemiecki, zwyczaje i obyczaje niemieckie — objaśniane przez podręczniki pochodzenia włoskiego i hiszpańskiego... Kraj to historji fałszowanej, wiedzy fałszowanej, religji fałszowanej... Sceptycyzm pusty, który musiał zniszczyć i pogrzebać miłość prawdy, i honoru, i niepodległości! (Wagner, Beethoven, 1870).
    Grillparzer pisał, że jest nieszczęściem urodzić się austrjakiem. Wielcy kompozytorowie niemieccy z końca XIX w., którzy żyli we Wiedniu, cierpieli okrutnie z powodu faryzeuszowskiego kultu, jakim duch tego miasta otaczał Brahmsa. Żywot Brucknera we Wiedniu byt długoletnim męczeństwem. Hugo Wolff, który, zanim uległ, bronił się do upadłego, wypowiedział o Wiedniu sąd niemiłosierny.
  46. Król Hieronim ofiarował był Beethovenowi pensję sześciuset dukatów złotem, pensję dożywotnią i sto pięćdziesiąt dukatów srebrem na pokrycie kosztów podróży, wzamian żądając tylko, aby mu Beethoven czasem coś zagrał i aby kierował jego koncertami muzyki kameralnej, które jednak miały odbywać się rzadko i trwać krótko. (Nohl XLIX) Beethoven zdecydowany był pojechać.
  47. Starczyło jednego Tancreda Rossiniego, by runął cały gmach muzyki niemieckiej. Cytowany przez Ehrharda Bauernfeld notuje w swoim Dzienniku sąd, który obiegał salony wiedeńskie w 1816 r.: Mozart i Beethoven — to starzy pedanci; smakowała w nich głupota epoki minionej; dopiero Rossini pokazał, co to jest melodja. Fidelio — to „śmiecie; trudno pojąć, poco ludzie chodzą cierpieć takie nudy“. Jako pianista, Beethoven wystąpił poraz ostatni w 1814 r.
  48. Tegoż roku Beethoven stracił brata, Karola. „Przywiązany był bardzo do życia, ja zaś wyrzekł bym się życia chętnie“ — pisze do Antonji Brentano.
  49. Poza głuchotą, stan jego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Od października 1816 r. chorował na zapalenie kataralne. W czasie lata 1817 lekarz powiedział mu, że jest to choroba płuc. Przez zimę 1817 — 1818 męczył się temi rzekomemi suchotami. Poczym nastąpił ostry reumatyzm w 1820 — 1821, żółtaczką — w 1821 r., zapalenie spojówek — w 1823 r. 12 listopada 1821 r., (gdy praca jego nad Mszą D-moll była w pełnym toku) pisze do Franciszka Brentano: „Od roku zeszłego aż do tej chwili chory jestem wciąż... Obecnie jest mi, chwała Bogu, trochę lepiej i wydaje mi się, że znów będę mógł żyć dla sztuki mojej. Od dwóch lat w gruncie rzeczy nie było o tym mowy zarówno z powodu braku zdrowia, jak i z powodu tylu innych cierpień“.
  50. Godzi się zauważyć, że począwszy od tego roku, w stylu muzyki Beethovena zachodzi zmiana, zainaugurowana przez sonatę, op. 101.
    Zeszyty rozmównicze Beethovena, zawierające przeszło 11000 stronic pisanych, zebrane są dziś w Bibliotece królewskiej, w Berlinie.
  51. Schindler, który od r. 1819 wszedł w stosunki zażyłe z Beethovenem, znał się z nim od r. 1814; lecz Beethoven z trudem zdobywał się na przyjaźń dla Schindlera; początkowo zachowywał się wobec niego z pogardliwą wyniosłością.
  52. P. przepiękne kartki Wagnera o głuchocie Beethovena. (Beethoven, 1870).
  53. Kochał zwierzęta i miał dla nich miłosierdzie. Matka historyka Frimmla opowiadała, że przez długi czas mimowoli nienawidziła Beethovena z tego powodu, iż, gdy, małą będąc dziewczynką, chciała łapać motyle, Beethoven wszystkie odganiał chustką.
  54. Zawsze był z mieszkania niezadowolony. W ciągu trzydziestu pięciu lat pobytu swego we Wiedniu, przeprowadzał się trzydzieści razy.
  55. Beethoven zwrócił się był osobiście do Cherubini’ego, jako do tego „kogo wśród współczesnych cenił najbardziej“. (Nohl, Listy Beethovena, CCL). Cherubini nie odpowiedział.
  56. „Nie mszczę się nigdy — pisze w innym miejscu do pani Streicher. Gdy zmuszony jestem działać przeciw komuś, czynię tyle tylko, ile koniecznie trzeba uczynić dla własnej obrony, lub dla przeszkodzenia złemu.
  57. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; najprawdopodobniej winno być wzburzenia.
  58. Nohl, CCCXLIII.
  59. Nohl. CCCXIV.
  60. Nohl, CCCLXX.
  61. Nohl, CCCLXlI — LXYII. List, odnaleziony przez p. M. Kalischera w Berlinie, wskazuje, jak bardzo Beethoven uczynić chciał z tego bratanka „obywatela, pożytecznego dla Państwa“. (1-y luty 1819 r.).
  62. Schindler, który widział go wtedy, powiada, że nagle stał się jak starzec siedmdziesięcioletni, złamany, bez sił, bez woli. Byłby umarł, gdyby umarł był Karol. — Umarł parę miesięcy później.
  63. Dyletantyzm naszych czasów usiłował oczywiście zrehabilitować tego wisusa. Zadziwić to nie może nikogo.
  64. List Fischenicha do Karoliny Schiller (styczeń 1793). Oda Schillera napisana była w 1785. — Temat obecny ukazuje się w 1808 r. w Fantazji na fortepian, orkiestrę i chóry, op. 80, i w 1810 r. w Lied’zie do słów Goethego: Kleine Blumen, Kleine Blätter. W zeszycie nut, pochodzącym z r. 1812, a należącym do D-ra Eryka Priegera, widziałem wśród szkiców do Symfonji Siódmej i projektu uwertury do Macbeth, próbę zastosowania słów Schillera do tematu, który Beethoven zużytkował później w uwerturze op. 115. (Namensfeier). Z motywów instrumentalnych Symfonji Dziewiątej kilka pojawia się przed r. 1815. Wreszcie temat ostateczny Radości zanotowany jest w r. 1822, podobnie jak wszystkie inne arje Symfonji, z wyjątkiem Tria, które ukazuje się trochę później, z wyjątkiem andante moderato i z wyjątkiem adagia, które pojawia się na ostatku.
    Odnośnie do poematu Schillera i fałszywej interpretacji, jaką usiłowano mu nadać za naszych dni, stawiając na miejsce Freude (radość) Freiheit (wolność) patrz artykuł Karola Audlera w Pages libres (8 lipca 1905).
  65. Bibljoteka Berlińska.
  66. Also ganz so, als standen Worte darunter. („Zupełnie tak samo, jak gdyby stały pod tym słowa“).
  67. Msza w D-moll, op. 123.
  68. Nękany przez zgryzoty domowe, przez nędzę, przez różnorakie troski, Beethoven w ciągu pięciu lat, od r. 1816 do 1821-go napisał tylko trzy dzieła na fortepian, (op. 101, 102, 106). Wrogowie mówili o nim, że wyczerpał się. Wziął się na nowo do prący w 1821 r.
  69. Luty 1824. Podpisani są: książę K. Lichnowsky, hrabia Maurycy Lichnowsky, hrabia Maurycy Fries, hrabia M. Dietrichstein, hrabia F. Palfy, hrabia Czernin, Ignacy v. Mosel, Karol Czerny, ksiądz Stadler, A. Diabelli, Artaria i S-ka, Steiner i S-ka, A. Areicher, Zmeskall, Kiesewetter, itd.
  70. „Wartość moja moralna uznana jest powszechnie“ — z dumą oświadcza Beethoven zarządowi gminnemu miasta Wiednia, gdy 1. lutego 1819 r. upomina się o restytucję swoich praw opiekuńczych nad bratankiem. „Nawet znakomici pisarze, jak Weissenbach, byli zdania, że charakter mój wart jest, aby zajmować się nim w pismach“.
  71. W sierpniu 1824 r. nachodziły go trwogi, że umrze nagle wskutek ataku „jak drogi mój dziad, z którym tyle mam podobieństwa“ pisze 16 sierpnia 1824 r. do doktora Bacha.
    Cierpiał wielce na żołądek. W czasie zimy 1824—1825 chorował bardzo. W maju 1825 pluł krwią, miewał krwotoki z nosa. 9 czerwca 1825 pisze do swego bratanka: „Osłabienie moje często dochodzi kresu... Rychło nad głową zachrzęści kosa...“
  72. W Niemczech wykonano poraz pierwszy Symfonję Dziewiątą we Frankfurcie. Było to 1 kwietnia 1825 r.; w Londynie — 25-go marca 1825; w Paryżu, w konserwatorjum, — 27-go marca 1831 r. Siedmnastoletni Mendelssohn grał ją na fortepianie w Berlinie, w Jaegerhalle, 14 listopada 1826 r. Wagner, czasu studjów swoich w Lipsku, przepisał ją całą własnoręcznie; w liście zaś z 6-go października 1830 ofiarowuje wydawcy Schottowi symfonję tę w skrócie fortepianowym na dwie ręce. Wyrzec można, że Symfonja Dziewiąta zadecydowała o życiu Wagnera.
  73. „Apollo i Muzy jeszcze nie wydadzą mnie śmierci; tyle winienem im jeszcze! Zanim przeniosę się na Elizejskie pola, trzeba, abym skończył, czym natchnął i czego dokonać mi każe Duch. Wydaje mi się, że dotąd napisałem zaledwie kilka znaków muzycznych. (Do braci Schott, 17 września 1824 r. — Nohl, Neue Briefe, CCLXXII).
  74. Beethoven pisze do Moschelesa 18 marca 1827 r. „Mam w pulpicie całkowity szkic do Symfonji i nową uwerturę“. Szkicu tego nie odnaleziono nigdy. Tylko w notatkach jego czytamy:
    „Adagio cantabile. — Śpiew religijny do Symfonji na dawnych motywach (Herr Gott dich loben wir — Alleluja) — bądź sam w sobie, bądź jako wstęp do fugi. Cechą tej Symfonji mogłoby być wprowadzenie głosów bądź w finale, bądź też już w samym adagio. Skrzypce w orkiestrze itd. dziesięciokrotnie pomnożone w ostatnich taktach. Wprowadzić głosy po jednemu; lub też w ostatnich taktach powtórzyć niejako adagio. Jako tekst do adagia — mit grecki, (lub) pieśń nabożna, do allegro — święto Bachusa“ (1818).
    Widzimy, że zamknięcie chóralne pomyślane było wtedy dla Symfonji Dziesiątej, nie zaś dla dziewiątej.
    Później wyrzekł, że w Symfonji Dziesiątej chce dokonać „pojednania świata nowoczesnego ze światem starożytnym, o co pokusił się Goethe w drugiej części Fausta“.
  75. Przedmiotem jej jest legenda o rycerzu, który zakochał się w rusałce i popadłszy w jej niewolę cierpi na tęsknotę za wolnością. Poemat ten wykazuje analogje z podaniem o Tannhäuzerze. Beethoven pracował nad tą muzyką od 1823 — 1826 r. (Patrz A. Ehrhard, Franz Grillparzer, 1900 r.).
  76. Od 1808 r. Beethoven nosił się z myślą napisania muzyki do Fausta. (Pierwsza część Fausta ukazała się pod mianem Tragedji, jesienią 1807 r. Była to myśl jego najdroższa. („Was mir und der Kunst das Hoechste ist“!)
  77. „Południe Francji! tam, ach tam!“ (Südliches Frankreich, dahin, dahin! (notatnik biblioteki Berlińskiej) — „...Wyjechać stąd! Tylko wtedy zdołasz się wznieść znowu na wyżyny twojej sztuki!.. Symfonja, a potym wyjechać, wyjechać, wyjechać!.. Przez lato pracować na tę podróż... Przebiec Włochy, Sycylję w towarzystwie jakiegoś artysty“.
  78. Pisał wtedy mszę. Świadczy to dostatecznie o szerokim rozmachu jego natchnień religijnych. — Co do poglądów politycznych, Beethoven występował śmiało przeciw przesądom i błędom rządu. Zarzucał mu między innemi: organizację sądownictwa arbitralnego i służalczego, znieruchomionego nadto przez długą procedurę; zarzucał mu policję, przekraczającą nieustannie prawa swoje; zarzucał mu biurokrację dziwaczną i pełną inercji, zabijającą wszelką inicjatywę jednostkową i paraliżującą wszelki czyn; zarzucał mu przywileje arystokracji zdegenerowanej, przywłaszczającej sobie uparcie i wyłącznie najwyższe w państwie urzędy; — zarzucał mu bezsiłę władcy, w kierunku zadośćuczynienia potrzebom obywateli. — Zdaje się, że sympatje jego polityczne były wówczas po stronie Anglji.
  79. Samobójstwo bratanka.
  80. O ostatniej chorobie i śmierci Beethovena patrz artykuł doktora Klotz-Foresta w Chronique médicale z 1-go i 15-go kwietnia 1906 r. Wiadomości w tym przedmiocie dość dokładne dają Zeszyty rozmównicze, gdzie zapisane są zapytania doktora i opowiadanie własne doktora (Dr. Wawruch) które ukazało się p. t. Aerzllicher Rückbick auf L. v. B. letzte Lebenstage w Wiener Zeitschrift w r. 1842. (Datowane jest z 20 maja 1827 r.).
    Były dwie fazy choroby: 1) przypadłości płucne, co do których zdawało się, że ustąpiły szóstego dnia. „Siódmego dnia czuł się natyle dobrze, że wstał, chodził, pisał i czytał“; 2) zaburzenia żołądkowe i zaburzenia, mające źródło w wadliwym obiegu krwi. „Kiedy go ujrzałem ósmego dnia, był wynędzniały, całkowicie pożółkły. Gwałtowny atak djarji połączonej z wymiotami o małoco nie zabił go był w nocy“. Od tej chwili poczęła się rozwijać puchlina wodna.
    Zapad ten miał źródło w cierpieniu moralnym, niedostatecznie znanym. „Gwałtowny gniew, ból głęboki, spowodowany niewdzięcznością, jakiej doznał, niezasłużona obelga wywołały ten wybuch choroby“ — powiada Dr. Wawruch. „Drżący, dygoczący powalony był przez cierpienie, które mu rozdzierało trzewia“.
    Zebrawszy te rozliczne obserwacje, Dr. Klotz-Forest orzeka, że po ataku przekrwienia płucnego wystąpiła marskość wątroby z wodną puchliną i obrzękiem kończyn dolnych. Mniema, że przyczyniło się do tego nadużycie alkoholu. Tego samego zdania był już Dr. Malfatti: Sedebat et bibebat“.
  81. W niedawno ogłoszonych wspomnieniach śpiewaka Ludwika Cramolini’ego, znajduje się opis wzruszający wizyty, jaką złożył Beethovenowi w czasie ostatniej choroby. Podczas tych odwiedzin Beethoven był rozczulająco dobry i pogodny. (Patrz Frankfurter Zeitung z 29 września 1907 r.).
  82. Młody muzyk, Anzelm Hüttenbrenner.
    „Chwała niech będzie Bogu!“ — pisze Breuning. „Dziękujmy mu, że położył kres temu długiemu i bolesnemu męczeństwu“.
    Wszystkie rękopisy, książki i meble Beethovena sprzedano z licytacji za 1575 florenów. Katalog obejmował 252 numerów rękopisów i nut, za które otrzymano nie więcej niż 982 florenów i 37 grajcarów. Zeszyty rozmównicze i Tagebücher sprzedano za 1 fl. 20 grajc. Wśród książek Beethovena znajdowały się: Kanta, Naturgeschichte und Theorie des Himmels; — Bode’go, Anleitung zur Kenntniss des gestirnten Himmels; Tomasza a Kempis, Nachfolge Christi. Cenzura skonfiskowała: Seume’go, Spaziergang nach Syrakus; Kotzebuego, Ueber den Adel; — Fesslera, Ansichten von Religion und Kirchentum.
  83. „Szczęśliw jestem, ilekrotnie pokonam cośkolwiek“. (List do nieśmiertelnej kochanki) — „Chciałbym tysiąc razy przeżyć życie... Nie nadaję się do życia spokojnego“... (Do Wegelera, 16 listopada 1801 r.)
  84. O, jakże pięknem jest życie! Życie moje jednak zatrute jest (vergiftet) nazawsze. (List do Wegelera z 2 maja 1810 r.).
  85. Heiligenstadt jest to przedmieście Wiednia. Przebywał tam właśnie Beethoven.
  86. W manuskrypcie imię opuszczone.
  87. Z racji tej bolesnej skargi, chciałbym wyrazić uwagę, której dotąd, zdaje mi się, nie uczyniono. Wiadomo, że w drugiej części Symfonji pasterskiej rozbrzmiewa w orkiestrze śpiew słowika, kukułki i przepiórki; zresztą rzec można, że cała ta Symfonja utkana jest z śpiewów i poszeptów natury. Estetycy dyskutowali dużo nad kwestją, czy należy przyjąć z uznaniem te próby muzyki naśladowczej, czy też nie. Żaden z nich nie zauważył, że Beethoven nic nie naśladował, ponieważ nie słyszał nic: świat, który umarł dla niego, odtwarzał w duchu. Dlatego takie wzruszające jest to wywołanie głosu ptasząt. Aby móc śpiew ich usłyszeć, musiał im kazać śpiewać w sobie.
  88. List napisany prawdopodobnie w 1801 r.
  89. Stefan v. Breuning.
  90. Zmeskalla (?). Był on sekretarzem Rady stanu we Wiedniu i Beethovenowi był niezmiennie oddany.
  91. Op. 18, l. 1.
  92. W wydaniu „Listów Beethovena“ Nohl skreślił słowa: und den Schöpfer (i Stwórcę).
  93. Eleonorze.
  94. Sądzę, że dwa następujące listy są ciekawe, jako dające poznać tych doskonałych ludzi, najwierniejszych przyjaciół Beethovena. Według przyjaciół sądzi się człowieka.
  95. Warto zauważyć, że przyjaciele czasu owych dni odznaczali się uczuciowością mniej od naszej niecierpliwą nawet wtedy, gdy kochali się najmocniej. Beethoven odpowiada na list Wegelera po dziesięciu miesiącach.
  96. Beethoven nie przeczuwał, że pisze już ostatnie swoje dzieło: drugi finał kwartetu op. 130. Przebywał u brata swego, w Gneixendorf, nieopodal Kremsu, nad Dunajem.
  97. Księcia d’Achât?
  98. Beethoven, którego środki były już na wyczerpaniu, zwrócił się był do Towarzystwa filharmonijnego w Londynie i do przebywającego podówczas w Anglji Moschelesa z prośbą o zorganizowanie koncertu na jego dochód. Towarzystwo posłało mu natychmiast tytułem zaliczki sto funtów sterlingów. Wzruszyło go to do głębi serca. „Rozdzierający to był widok — powiada jeden z przyjaciół — gdy otrzymawszy ten list, składał ręce i szlochał z radości i wdzięczności“. Wzruszenie sprawiło, że otworzyła się na nowo niezabliźniona jeszcze rana. Chciał jeszcze podyktować list dziękczynny do „szlachetnych anglików, którzy okazali współczucie dla jego smutnej doli“; obiecywał im dzieło, Symfonję Dziesiątą, Uwerturę, wszystko, czego zechcą. „Nigdy jeszcze — mówił — nie zasiadałem do pracy z taką miłością, z jaką zasiądę do tego dzieła„. List jest z 18 marca. 26-go nie żył już.
  99. Niema reguły, której by nie wolno było obrazić gwoli większemu pięknu. (W tekście — po francuzku, z wyjątkiem ostatniego wyrazu).
  100. „Gra Beethovena, jako pianisty, nie była poprawna, jego sposób palcowania był często błędny; jakość dźwięku była zlekceważona. Lecz, słysząc go, któż myślał o instrumentyście? Absorbowały słuchacza myśli jego bez względu na to, jak je wypowiadał rękami“. (Baron de Trémont, 1809).
  101. Słowa podkreślone napisane są w oryginale po francusku, ortografją wadliwą. Vous resterez toujours celui de mes contemporains, que je l'estime le plus. Si Vous mes voulez faire un estrême plaisir, c’était, si Vous m’écrivez quelques lignes, ce que me soulagera bien. L’art unit tout le monde... et peut-être Vous me dignez aussi...
    Wyżej powiedzieliśmy, że na list ten Cherubini nie odpowiedział nigdy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Malwina Garfeinowa-Garska.