Sala tronowa w pałacu Heroda, kapiąca od złota i drogich kamieni. W głębi, na środku ściany, tron pozłocisty na podwyższeniu pod purpurowym baldachimem, który spływa w bogatych fałdach aż ku ziemi. Po obu stronach tronu dwie ogromne arkady przysłonięte drogocennemi oponami.
Opona z prawej rozsuwa się powoli wśród potężnego dźwięku surm wygrywających fanfary. Wchodzą trębacze z herbowemi płachtami u trąb; za nimi oddział STRAŻY PRZYBOCZNEJ, PAZIOWIE, DWORZANIE, pomiędzy którymi HETMAN z mieczem państwa, KANCLERZ ze zwojem pergaminów, PODSKARBI i MARSZAŁEK; ci na poduszkach niosą złote jabłko i berło. Za nimi HERÓD w skarłatnym płaszczu, podbitym gronostajami i w koronie. Paziowie niosą za nim końce płaszcza. Orszak zamyka drugi oddział straży przybocznej. HERÓD zasiada na tronie. Dostojnicy ustawiają się po obu stronach na stopniach, dworzanie, poziowie i gwardya półkolem. Trąby milkną.
tom jest pan nad światem
I mocarz nad mocarze!
Przed moim majestatem
Wszystko pada na twarze. Miecza mego brzeszczotem Podbiłem cudze ziemie; Krwią, żelazem i złotem Uciskam ludzkie plemię; Królów brałem w niewolę, Obalałem ich trony, Kładłem sobie na czole Zdarte z ich głów korony; Tysiąc wsi, tysiąc grodów Obróciłem w perzynę, Sto podbitych narodów Blednie, kiedy ja skinę.
Mój ukaz światem włada I rządzę berłem krwawem — Zwyciężonemu biada, Bo siła jest przed prawem! — Przed blaskiem mej korony, Miast czołem bić w pokorze, Zgnębion i uciśniony, Targa ten lud obrożę, Bunt w dumnem sercu niesie I powoływać śmie się Na jakieś prawa Boże, Na ludzkie jakieś prawa: Ja Boga się nie boję, Z Nim najłatwiejsza sprawa I ludzi się nie wstydzę, Bo znam potęgę moję, A z klątw i krzyków szydzę Na płacz, na jęki głuchy. Ciała wziąłem w niewolę, Ręce skułem w łańcuchy, Spętam serce i duchy, Spokój i ład wprowadzę W całym państwa obszarze... Ja król — tak chcę! tak każę!
siada
Słuchajcie dygnitarze I wy moi dworzanie I rycerze nadworni: Kanclerz przed Nami stanie
Samodzierżawny Panie! Nakłoń ucho łaskawe Ku pokornemu słudze. Przebacz, jeśli gniew budzę, Ale nie z mojej winy Zwiastuję złe nowiny: Ten naród buntowniczy Trwa w milczącym uporze, Na siły własne liczy, Na miłosierdzie Boże; Żyje w ojców swych wierze, Mówi ojców językiem, Zwyczajów dawnych strzeże. Tam każdy — buntownikiem: Małe dziecko w kolebce Ssie bunt z matczynem mlékiem. Buntem są te pacierze, Które matka mu szepce; Bunt zieje z ich oddechu, Bunt z oczu im wyziera, I z każdego uśmiechu. W buncie żyje lud cały, Z buntem w sercu umiera. Gdyby odkopać kości,
Co już w grobie zbutwiały, Toby jeszcze zadrżały Do ojczyzny, wolności!
HERÓD
Ukaz wydaj surowy, Że w szkole ni urzędzie Już im nie wolno będzie Użyć ojczystej mowy. Ich dziatwę buntowniczą W szkołach nauczyciele W naszej mowie niech ćwiczą: Opór przed tą nauką Niechaj karzą na ciele, Niech katują, niech tłuką! — Naszą mową w kościele Każ — niech prawią kazania, Jeśli kapłan się wzbrania, To go zbiry zabiorą I gnać go na powrozie W one straszliwe kraje, Kędy woda nie taje, Gdzie rąbać trza siekierą Chleb zmarznięty na mrozie. — Lud z wiary siłę bierze Więc go zachwiać w tej wierze, Zmusić do naszej wiary: Każ zamykać świątynie, Znoś modlitwy, ofiary,
Aż i duch buntu zginie. A gdyby lud zuchwały Bronił swego Kościoła — Poślę mego hetmana I wojska huf niemały. Wraz otoczyć dokoła Tłuszczę, co tam zebrana, Nie czekać aż najświętsza Ofiara się odprawi: Zbrojno runąć do wnętrza! Niech się kościół okrwawi, Niech się zbroczą ołtarze — Ja król, tak chcę i każę!
KANCLERZ
Rzekłeś wszechwładny Panie, Wedle Twych słów się stanie.
z trzema głębokimi ukłonami wraca na miejsce
WIELKI PODSKARBI
występuje przed tron i składa potrójne ukłony
Władco rządzący światem, Racz przyjąć moją radę, Przed Twoim Majestatem U tronu stóp ją kładę; Nie gardź słowami memi: Jeżeli chcesz to plemię Zgładzić z powierzchni ziemi Wyrwij im ojców ziemię!
Cóż lud bez ziemi znaczy? Gdy ziemię król wykupi, Cały naród tułaczy Wieść musi żywot trupi; Będą jako w jesieni Liście strącone z drzewa: Wiatr je — gdzie chce — rozwiewa, Aż je w nicość zamieni. — Monarcho złotych tronów Każ dać trzysta milionów, Ich ziemię piędź po piędzi Osadzaj naszym ludem, Ten ich z ziemi wypędzi, Już kraju z naszych szponów Nie wyrwą żadnym cudem.
HERÓD
Masz przyzwolenie nasze Sługo wiernie oddany: Toć są wśród nich Judasze, Którzy w złote kajdany Oddadzą sami pono Ziemię-matkę rodzoną.
MARSZAŁEK
przed tronem
I mnie posłuchaj, królu: Za co na nich te kary? Za co krzywdy bez miary?
Oni we łzach i bólu Bronią jeno wytrwale Swej ojczyzny i wiary. — Czy masz serce z kamienia? Upamiętaj się w szale, Radź się swego sumienia...
HERÓD
Co? Tak mówi Marszałek?! Precz z nim — niech mnie nie drażni... Z godności swej wyzuty Niechaj gnije ten śmiałek Na dnie najgorszej kaźni. Brać mi go ztąd! Pod knuty!
Straż chwyta i wyprowadza Marszałka
CHÓR
daleki za sceną
Skan zawiera nuty.
Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi:
Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi, Czemprędzej się wybierajcie Do Betleem pośpieszajcie Przywitać Pana.
A to co za śpiewanie? Czy słyszycie? Słyszycie, Dostojnicy, panowie, Rycerze i dworzanie?! Strach mnie ogarnia skrycie, Mącą się myśli w głowie... Po kościach idzie mrowie... Czuję, że coś się stanie!
Arcykapłan w dwurogiej mitrze z „tablicą pokoleń“ na piersiach, w szacie długiej, obwieszonej srebrnymi dzwoneczkami, wchodzi głębią przez prawą arkadę. Gdy staje na progu sali tronowej, widać poza nim w krużganku otwarte okno, przez które pada mocny blask ogromnej gwiazdy z promiennym warkoczem.
ARCYKAPŁAN
staje przed tronem i mówi w takt pieśni chóru, który za sceną śpiewa dalsze strofy kolendy
Oto nad światem wielka nowina:
Panna Przeczysta zrodziła Syna, Powiła Go w Betleemie, Króla królów, Pana ziemie, Boga na niebie.
On tron Dawidów, Syon posiędzie,
Królestwu Jego końca nie będzie; Uciśnionych On ochłodzi, Niewolników oswobodzi, Nędznych posili.
Jezus malusieńki Z niewinnej Panienki
Dziś się rodzi o północy wśród zimnej stajenki. bis
O Najwyższy Panie, Waleczny Hetmanie,
Wieczny Królu nieba, ziemi, leżący na sianie. bis
z chórem kolendy miesza się odgłos bębnów i krzyki trąb
DWORZANIE
Słychać bębnów łoskoty... Trąby z pieśnią się ważą...
Pędzeni przez straż, płazowani mieczami i bici nahajami, wpadają tłumem kolendnicy: mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci w strojach z różnych okolic Polski. Końca tego tłumu nie widać; zalega on krużganek poza arkadą na prawo od tronu. W blasku gwiazdy Bożego Narodzenia widać tam głowę przy głowie. Gdzieniegdzie połyskują kopie i miecze straży. Ci, których wegnano do sali, stanęli w popłochu przed tronem, na przedzie Bartos.
Wy zbuntowane chamy,
Wy nikczemne pastuchy,
U zamku mego bramy
Śmiecie wszczynać rozruchy?!
Śmiecie śpiewać w tej mowie,
Co srogo zakazana?!
— Cuda, widzenia, duchy
Wyległy wam się w głowie!
Szukacie sobie Pana,
Myśląc, że tron mój kruchy
I korona zachwiana.
Wasz Król — — to Dziecię Boże —
Gdzieś pomiędzy bydlęty
Zrodzon w nędznej oborze,
Na głód w żłobie i nędzę!
— Ha, ja wam one męty
Z mózgów tępych wypędzę,
Złamię i upokorzę
Ślepy upor prostaczy;
Wyplenię zabobony.
Gdy krzyknę na siepaczy,
Miecz spuszczę podniesiony —
Uznacie mnie za Pana.
Tu, niewolników syny!
Ja król, ja bóg jedyny,
Przedemną na kolana...
Heród, uszom własnym niedowierzając, słuchał jakby otrętwiały z gniewu i zdumienia. Podczas drugiej strofy zrywa się na tronie z zaciśniętemi pięściami, rój dworzan otacza natychmiast króla, który miecz wyrywa z pochwy i daje nim znak Wielkiemu Hetmanowi. Na skinienie Hetmana dobosze uderzają w bębny między drugą a trzecią strofą. Podczas trzeciej straż obsadza wszystkie wyjścia, dobywa mieczów i ustawia się w szyk bojowy. Dworzanie obstąpili tron.
HERÓD
rozpalony złością do Hetmana
Hej Wielki Hetmanie Wojsko na nich prowadź! Każ siec, bić, mordować, Niech nikt nie zostanie.
Na skinienie Hetmana, trębacze uderzają w trąby pobudkę.
Skan zawiera nuty.
Zasłona na prawo od tronu rozsuwa się; nowy hufiec wojsk Herodowych, sprawiony do boju, staje pod arkadą. Hetman z podniesionym mieczem, wskazuje tłum kolendników. Wojsko rzuca się na bezbronnych. W tej chwili między nacierającem wojskiem, a pasterzami, zjawia się chór Aniołów, z błyszczącymi na piersiach pancerzami, pod złocistą kapą zarzuconą na ramiona; na głowach szyszaki złote, w rękach płomienne miecze. Aniołowie rozpostartemi skrzydłami zasłaniają kolendników i na pobudkę trębaczy odpowiadają dalszym ciągiem kolendy:
Chwała na wysokości! Chwała na wysokości, A pokój na ziemi!
Hufiec żołnierzy Herodowych przerażony, cofa się. Na skinienie Hetmana trąby grają tę samą pobudkę
CHÓR WOJSK ANIELSKICH
Chwała na wysokości i t. d.
Wojsko Heroda w popłochu pada na ziemię. Hetman zbiega ze stopni tronu i sam staje na czele. Pobudka trąb, nowe natarcie
CHÓR WOJSK ANIELSKICH
pędząc przed sobą pierzchające roty i dworzan Herodowych
Chwała na wysokości i t. d.
Cały dwór Heroda i jego straż rozpędzona, uciekają przez arkadę po prawej stronie tronu. Pod baldachimem zostaje sam Heród, blady z trwogi. Paziowie rzuciwszy pochodnie, pierzchli. Scenę oświeca łuna bijąca od Aniołów i blask betleemskiej gwiazdy, padający z krużganka z lewej strony tronu.
CHÓR KOLENDNIKÓW pod osłoną skrzydeł anielskich wychodzi,
śpiewając tę samą kolendę. Pieśń oddala się, słabnie, wkońcu cichnie. Heród, przejęty trwogą, został sam na tronie w pustej, ciemnej sali. Goły miecz leży na jego kolanach. Otula się w płaszcz królewski i siedzi długo bez ruchu.
HERÓD
Strach!... Ci złoci a biali, Z rozpostartemi skrzydły, Jak oni zasłaniali Bunt tej tłuszczy obrzydłej! Strach!... Świat się cały wali I niebo całe płonie W tej komety ogonie Nad Dzieciątkiem w kolebce... Strach!... W pustej, ciemnej sali Wszyscy mnie odbieżali, Podli tchórze, pochlebce!... Sam zostałem na tronie...
Nagle prostuje się na tronie i odwraca poza siebie, jakby słyszał jaki szelest
Kto tu? Słyszę — ktoś szepce W baldachinu oponie... Kto tu!? Sam się obronię!
podnosi miecz
Za oparciem tronu ukazuje się ciemna rogata głowa SZATANA, z błyszczącemi ślepiami. Z boków sterczą rozpięte, ogromne skrzydła nietoperze.
Mem królestwem otchłanie... Zawżdy przy tobie stoję, Znam wszystkie myśli twoje, Znam wszystkie twe zamiary.
HERÓD
Ratuj moją koronę, Radź! W którą spojrzę stronę, Wszędy klęski bez miary Przeciwko mnie zwrócone.
SZATAN
szeptem
Krwi trzeba i ofiary!
HERÓD
Ratuj! Ja ci ołtarze W całem państwie postawię, Czcić mym ludom cię każę. Na cześć twoją kadzidła Wonnymi dymy wioną, Ale mnie weź pod skrzydła I bądź moją obroną.
Wszystko mu dozwolono, Co dla korony robi. Celem jest powodzenie! Cnota mija bezpłodnie, Wolę wiąże sumienie, Król niech działa swobodnie. Grzech króla nie jest grzechem, Zbrodniami nie są zbrodnie. Czyn zrodzon z nienawiści Rozbrzmiewa sławy echem, Jeśli daje korzyści! Korony blask złocisty Z wszelkich go zmaz oczyści; Kto potężny, ten czysty!
HERÓD
Nie działałem inaczej Przez całe panowanie, Czemuż dziś schnę w rozpaczy? Mój tron czemu się chwieje? Ratuj mnie, broń szatanie! Sam nie wiem, co się dzieje, I co to wszystko znaczy: Niebo łuną goreje W komety świetle srogiem; Burzy się lud prostaczy, Wnet na mnie wręcz uderzy; O Królu, co jest Bogiem Zrodzon między bydlęty
I otoczon barłogiem, Po świecie baśń się szerzy. A ten cud niepojęty: Wojska duchów-rycerzy; Ten nad pospólstwem mnogiem Wiech ich skrzydeł rozpięty, Te widzenia! Te mary...
SZATAN
Dziecię, co jest twym wrogiem, Wrogiem także jest moim, To nieprzyjaciel stary. My dwaj się nań uzbroim I złączym siły nasze; Ja strutymi opary, Promienną gwiazdę zgaszę, Która Dziecięciu świeci. Ty czyń krwawe ofiary, Wymorduj wszystkie dzieci...
znika
Heród po chwili zadumy zrywa się i mieczem uderza w jednę z tarcz herbowych u baldachinu. Na brzęk tarczy wbiegają PAZIOWIE z pochodniami, za nimi WIELKI HETMAN i ROTY PRZYBOCZNE
HERÓD
Wy tronu mego stróże, Co nikczemnie pierzchacie, Wy nędznicy, wy tchórze!... Wyrwijcie z pochew miecze
I w pałacu czy w chacie Niech krew dziatek pociecze; Co nowonarodzone Do nogi dziś wyginie, Śmierć, śmierć każdej dziecinie. Przysięgam na koronę! Mordować bez wyjątku, Nikomu nie przebaczę, Ni własnemu dzieciątku... Czy słyszycie siepacze? I dla mojego syna Wybiła już godzina, Choć serce we mnie płacze...
Hetman wychodzi na czele roty przybocznej
Zaraz potem wchodzi KRÓLOWA w szkarłatnym płaszczu i koronie, za nią ORSZAK PAŃ DWORSKICH
KRÓLOWA
Panie u moich podwoi, Twoich żołdaków gromada Z mieczami jasnymi stoi, I mnie, mnie, matce powiada, Że chcesz syna swego zgonu.
Nie wiem, syn mój czy poddany, Ma zostać panem nad pany, Poniżyć moją koronę. Niechaj żywym ogniem spłonę, Nim dopuszczę tej niesławy! Dałem rozkaz rzezi krwawej!...
KRÓLOWA
pada na kolana przed tronem
Wejrzyj na łzy moje słone, Żebrzę łaski twojej panie! To twoje dziecko rodzone, Dziedzic twój na majestacie!...
Słania się na ręce pań dworskich, które ją wyprowadzają ze sali.
W arkadzie po prawej stronie tronu staje tłum kobiet, które straż stara się powstrzymać halabardami. Chór ten matek betleemskich jękiem i krzykami zawodzi, wyciągając ku sali tronowej pięści. Wśród ogólnego lamentu słychać wykrzyki urywane.
Puśćcie mnie! Puśćcie! Do oczu mu stanę... Krew dziecka rzucę mu w twarz!
II. MATKA
Zbójco! Na dziatki patrz pomordowane, Na rozpacz, na lament nasz!
III. MATKA
Herodzie, niech cię piorun boży spali!
IV. MATKA
Niech żywcem stoczy cię trąd!
V. MATKA
Krew naszych dzieci waży Bóg na szali I woła cię na swój sąd!
HERÓD
z tronu do straży
Hej stróże, zamknąć podwoje tej sali, Wiedźmy te wygnać stąd!
Straże wypierają w głąb krużganków tłum betleemskich matek i zatrzaskują za sobą drzwi; górą przez półkole arkady pada blask betleemskiej gwiazdy.
Heród sam na tronie siedzi wzburzony. Zasłona po lewej stronie tronu rozsuwa się powoli, w głębi widać wnętrze sali obite kirem; na katafalku zasłanym czarnymi aksamitami i zdobnym w srebrne lamowania, wśród gorejących świateł stoi trumienka czarna i srebrna Herodowego synka. Organy.
Heród zstępuje z tronu i wlokąc za sobą swój szkarłatny płaszcz królewski, powoli zmierza ku pogrzebowej sali. W progu zachodzi mu drogę Śmierć z kosą w kościotrupiej ręce.
ŚMIERĆ
syczącym, piskliwym szeptem
Dokąd? dokąd, opętańcze? Nie wnijdziesz w te progi! Do mnie, ja z tobą zatańczę, Okropniku srogi!
HERÓD
zamierza się mieczem
Ktobądź jesteś, z drogi! Z drogi! Przeraźliwa maro!
miecz, trącony kosą Śmierci, wypada mu z dłoni, ręka obwisa bezwładnie
Pani, żebrzę twej litości, Dam ci me szkarłaty, Okryj niemi nagie kości, Wstąp na majestaty.
Odpina płaszcz królewski spięty pod szyją i ściele go do stóp Śmierci
Pani, z rąk mych weź koronę, A ja przy twym tronie Zniżę czoło pochylone, W pokornym pokłonie.
Zdjętą z głowy koronę, drżącemi rękoma podaje Śmierci
ŚMIERĆ
Ja się nigdy nie wstydzę, Choć szkielet mój nagi, Z tronów i bereł szydzę I z królewskiej powagi. Korona u mnie tania, Tak, jak czapka barania. Ja w śmiertelną koszulę Stroję chłopy i króle, W zimne moje uściski Biorę dziecko z kołyski, Ululam je, utulę. Ja i panny młode Od ołtarza wiodę
W zimne grobu łoże, A ciebie oszczędzę, Morderco — potworze?
HERÓD
wijąc się na klęczkach
Wejrzyj na mą nędzę! Cóż z państwem się stanie?! Miej pomiłowanie! Majestat mocarza U stóp twych się tarza W pokorze i skrusze!
ŚMIERĆ
Słońce, miesiąc z gwiazdami Pod mojemi stopami, W obrotów zawierusze I w złotych skier kurzawie. Wirują, aż je skruszę; Z mocarza czy nędzarza, Wywlekam drżącą duszę I przed sąd Boga stawię!
Śmiga kosą po szyi Heroda, który pada na ziemię z okropnym wrzaskiem. Śmierć znika.
Z fałdów baldachinu wychyla się szatan w całej postawie i biegnie ku zwłokom Heroda, miotanym drgawkami śmiertelnemi
uchylając nieśmiało firanki wchodzi w szabasówce lisiej, w długim hałacie i pończochach białych i śpiewa:
Skan zawiera nuty.
Teraz będzie żyd tańcował, żyd tańcował.
Bo dyabeł króla pochował,
Bo dyabeł króla pochował;
I zatańczy hebrajskiego,
Krakowiaczka żydowskiego.
Ajdum, tajdum, taradana
Będzie tańczył aż do rana.
Miał ci ja towar przedrogi,
Miał ci ja towar przedrogi; Com go sobie naskipował, Wszystko złodziej porabował. Ajdum, tajdum, taradana, Wszystko złodziej porabował.
I od kontusza spineczki, sza spineczki,
I pozłacane szpileczki
I pozłacane szpileczki. Com go sobie naskipował, Wszystko złodziej porabował. Ajdum, tajdum, taradana, Wszystko złodziej porabował.
PAN TWARDOWSKI
wchodzi z teorbanem przewieszonym przez ramię i kielichem wina w ręku. Ubrany po polsku, z szablą przy boku, na nogę ciężko utyka
Hej z drogi mizerny żydzie
Jaśnie Pan Twardowski idzie!
ŻYD
Ny? czemu nie mam zejść z drogi,
Kłaniam się pod same nogi.
Przez łeb kresa, w mieczu szczerb, A na czole z wina pąs; To mojego rodu herb, Golę brodę, wara wąs.
DYABEŁ
wychyla się z za kurtyny i rozwija cyrograf
Hej! pójdźno do mnie mospanie I z tobą koniec się stanie; Dawne my rachunki mamy, Pójdziesz do piekielnej bramy. Za długie z tobą mozoły, Czas ci już napić się smoły.
zbliża się
PAN TWARDOWSKI
Jeszcze daleko do zabrania duszy, Pójdź wnuczku Lucypera, obetnę ci uszy,
składa się szablą
Skropię cię szablą i wodą święconą. Najświętsza Panno, bądź moją obroną!
dyabeł ucieka
Ha-ha-ha! Zwąchał dyabeł, że chodzi o skórę I czmychnął gdzieś w mysią dziurę.
A byłby mnie już porwał, aż na Łysą Górę...