Bezimienna/Tom I/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W życiu człowieka są czasem fatalizmy tak straszliwe, jak w tragedyach greckich; wszystko się zdaje składać na nieuniknioną zgubę; ludzie, przypadki, położenie, samo wewnętrzne usposobienie, które odbiera siłę oporu i w przepaść pociąga zobojętnieniem.
W parę dni po tym wieczorze Hela przyszła z robotą, zastała starościnę milszą jeszcze, serdeczniejszą, bardziej przyjacielską, niż kiedykolwiek, a nadewszystko rozmowną.
Prawie bez wstępu zaczęła zaraz o swym przyjacielu, wrażeniu, jakie na nim zrobiła Helena... ażeby jej nie przestraszyć tem, odmalowała miłość rodzącą się jako pełną uszanowania.
— Wszystko to, kochana pani — odpowiedziała jej Helena, wysłuchawszy cierpliwie — do niczego nie prowadzi i przykrość tylko mi czyni... Przyznam się pani otwarcie, gdyby ten człowiek, którego znam tak mało, miał nawet zamiary... jakie... gdy chciał żenić się ze mną, ja pójśćbym za niego nie mogła... Jesteśmy bardzo biedne, uczyniłabym tę ofiarę dla matki i mojej Julki chorej... ażeby los ich polepszyć... gdybym była zupełnie wolną... ale...
— Jakto? A cóż cię wiąże?
— Posłuchaj mnie pani — rzekła Hela spokojnie — opowiem wszystko...
I poczęła z uczuciem łagodnem, z przejęciem opowiadać całą historyę poznania pana Tadeusza w Dobrochowie, tając tylko imię jego i nazwisko, gdyż czuła, że mogła człowieka, zmuszonego ukrywać się, zdradzić. Imię to zresztą nicby nie dodało.
Starościna słuchała z żywem zajęciem, rozpytywała, domyślała się może więcej, niż było, i, — rzecz dziwna — to, coby ją powinno zrazić i zastraszyć, ośmieliło tylko... Serce dziewczęcia było otwarte, gościło w niem uczucie, zdobycie zdawało się łatwiejszem... znała ludzi po swojemu...
Z politowaniem niby, potrząsając głową, poczęła mówić do Heleny:
— Mój Boże, jak to wy wszystkie młode jesteście łatwowierne i dobroduszne... ile to trzeba doświadczenia, żeby nabyć rozumu! Ten twój nieznajomy, jak słyszę, ani ci się oświadczył, ani przyrzekł nic, ani nawet wyraźnie powiedział, że cię kocha... Sama to wyznajesz! Stary jakiś bałamut! chciał z waćpanną chwilkę spędzić przyjemną, a ty sobie tem będziesz życie wiązać! On nie przyjedzie pewnie, a tu stracisz waćpanna, co się nie łatwo drugi raz nadarzyć może... Matka w stanie biednym, siostra chora, obie potrzebują wygód, ty wypoczynku... i wszystko to poświęcasz dla mary, dla jakichś tam nadziei próżnych, które zawieść muszą.
— Nic nie poświęcam... boć przecie mi pani dałaś do zrozumienia, że i tenby się ze mną ożenić nie mógł.
Starościna, na tak wyraźne zagadnięcie, zawahała się, wolała odrazu zrobić tę największą trudność, aby się z nią później nie spotykać.
— Zapewne, że teraz... nie — rzekła — ale gdy interesy jego, gdy familia... później... o! zrobiłabyś z nim, cobyś chciała! Tybyś go zawojowała, przywiązałby się... musiałby... Już i tak zakochany szalenie... a cóżby to było, gdybyś na niego była łaskawszą?
W położeniu biednej Heleny była to straszliwa pokusa. Szatanby pewnie nie wymyślił groźniejszej... Matka i siostra! dwie istoty, które ona tak kochała. Gdyby szło o nią tylko samą, gdyby potrzeba było jej jednej męczyć się i pracować — czekać i cierpieć — zniosłaby wszystko... ale matka i chore dziecię!
Nędza osobista w szlachetnem sercu to dźwignia nowa do podniesienia się, ale gdy się patrzy na cierpienia cudze i nie może ratować... tylko poświęceniem — jakże oprzeć się trudno! Cały świat sieroty zamykał się w tem małem kółku jej drogiem, w tej, co dla niej była matką i co ją więcej kochała, niż siostrę... Do obu przywiązana była namiętnie... i czegoż nie uczyniłaby dla nich! Starościna rzucała w jej serce pocisk bolesny, jakby wyrzutem egoizmu... Miałaż je poświęcać dla siebie, nie sama cicho, święcie — zrobić im z siebie ofiarę?
Z tej rozmowy wyszła Hela rozmarzona, niepewna, pobiegła do swego pokoiku i, chodząc po nim, płakała...
Dziwne myśli przebiegały skołataną głowę... ze wzburzonej piersi wyrywało się nieopędzone pytanie:
— Mamże prawo poświęcać je dla siebie?
Starościna zachwiała jej wiarę w pana Tadeusza, sama ona teraz, przypominając sobie ostatnie z nim rozmowy, znaleźć w nich nie mogła nic, coby jej przyszłość wiązało... Była wolną... a obowiązek wdzięczności zmuszał ją do poświęcenia... Łzy się lały... po człowieku, dla którego czuła więcej niż przyjaźń i szacunek... a łzy te zdawały się egoizmem występnym...
Serce opierało się ofierze, przypominała wieczory te ciche, jedyne w swem życiu, pierwsze, w których do niej przemówiło uczucie... te godziny rozmowy błogie, te opowiadania, których oniemiałe słuchały. Każdy szczegół tych chwil żywo powracał w pamięci, a zerwane stosunki na wieki... zapowiadały wieczną tęsknotę i żale po człowieku... którego teraz dopiero... kochała... Miłość jej była spokojna, ale nieprzełamana; żyć bez niego było to umrzeć.
Ale czyż dla tych istot drogich nie powinna oddać choćby — życia?
— Wróci — mówiło jej serce. — Któż wie! — sprzeciwiał się szyderski głos Betiny.
Po całej nocy dumań i walki, nazajutrz Helena wstała z mocnem postanowieniem szukania bankiera Kapostasa. Wiosna się zbliżała... Któż wie, on mógł przybyć i szukać jej napróżno!
Pani Ksawerowa zupełną jej zostawiała swobodę; zrana więc mogła wyjść na miasto i wybiegła, nie wiedząc jeszcze, w jaki sposób ma go szukać. Rachowała na instynkt, na szczęście swe... na opatrzność.
Nie wiedziała, że każdy krok jej z jednej strony niespokojna starościna, z drugiej jenerał zazdrosny śledzić kazali... w ślad za nią żebrak i stara kobieta z pod bramy powlekli się niby za jałmużną... nie spuszczając jej z oka...