Bezimienna/Tom II/LIX
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ale jenerał śpieszył, nie chcąc nic słuchać; naglił, krzyczał o konie i rzucił radcę do karety, jak tylko zaszła. Cwałem rozkazał jechać. Oficerowi na straży pokazał rozkaz cesarski i, wiedziony przez struchlałego Meklemburczyka, spuścił się z nim do lochów. Przeszedłszy labirynt różnych korytarzy, drzwi i wschodów, jakby naumyślnie urządzonych w ten sposób, żeby obcy w nich trafić nigdzie nie mógł; doszli nareszcie do okutych drzwi, które Niemiec ręką ukazał. Klucza od nich nie miał nawet zarządzający pałacem, który do nich się przyłączył, ale przypomniał sobie, iż ma wytrychy do wszystkich zamków. Po oczekiwaniu śmiertelnie długiem, chwili niepewności, którą jenerał spędził z głową o mur opartą, nadeszły klucze i światło.
Nie bez trudności otwarły się drzwi... Izba była ciemna, bez okna... zrazu nic w niej dojrzeć nie było podobna, naostatek w kącie ściany... ujrzał jenerał jakby przybitą do niej żonę swą, której ręka trzymała jeszcze sztylet ów perski, tkwiący głęboko w piersiach.
Na rysach zsiniałych twarzy malowała się boleść, duma, wzgarda... czarna krew zaskrzepła oblewała ciało i suknię. Ręka jej druga zwisła skostniała, zdawała się jeszcze odpychać kogoś od siebie.
Na widok ten straszliwy, jenerał padł na kolana, radca się cofnął, klucznik nawet przerażony, wybladły, przestraszył się jakiejś możliwej odpowiedzialności.
Że śmierć ta była samobójstwem, nie ulegało najmniejszej wątpliwości; zadała sobie cios Helena z taką siłą i pragnieniem końca, że ból nawet dłoni, co sztylet ściskała, nie rozwarł, zaskrzepła tak, obejmując go konwulsyjnie.
Zgon widocznie sięgał już dni wielu przedtem... i chłód tylko lochu uchował ciało od zepsucia... ale całe sczerniałe było i sine...
Świadek tego odkrycia, radca, domyślił się może jeden dramatu krwawo zakończonego... dla jenerała śmierć tłómaczyła się rozpaczą, obłąkaniem... Żal wielki nie dozwolił pomyśleć mu ani o zemście, ani o dochodzeniu tej sprawy zagadkowej, która poszła na sąd Boży.
Po długiej bezprzytomności zajął się Puzonów sam przygotowaniem do pogrzebu. Nocą na wozie zakrytym wywieziono niepostrzeżenie zwłoki nieszczęśliwej ofiary do domu Puzonowa. On sam chciał je zamknąć w trumnie i zachować sztylet, którym sobie życie odebrała, ale skostniała ręka puścić go nie chciała... złożono więc zwłoki tak, jak znalezione zostały, i nazajutrz uroczystym uczczono pogrzebem na niemieckim cmentarzu...
∗
∗ ∗ |
Gdy się to działo, cesarz Paweł na prośbę i porękę Ilińskiego uwolnił Kościuszkę, poszedł sam do jego więzienia i uczcił bohatera nieszczęśliwego narodu, a w nim sam naród. Na twarzach wszystkich Polaków malowała się powracająca lepszych dni nadzieja.
Wkrótce potem otwarły się więzienia Niemcewicza, Ignacego Potockiego, Kapostasa i innych ujętych w Warszawie... Kościuszko musiał dać słowo, iż więcej przeciwko Rosyi walczyć nie będzie. Dozwolono mu wyjechać za granicę. Wszyscy zresztą postanowili Petersburg opuścić.
Z jakiemże uczuciem spotkali się i rzucili w objęcia dawni towarzysze broni, przyjaciele, a nawet nieznajomi jedną połączeni niedolą! Radość była nie do opisania. Niemcewicz, który może najwięcej wycierpiał, teraz był najweselszym. Kościuszko jeden, uczczony, obdarowany, ułaskawiony z takim rozgłosem, prawie był upokorzony i smutny. Ta łaska wkładała nań kajdany nowe, których nic potargać nie mogło. Czuł, że jego życie tą sceną uroczystą uwolnienia i słowa danego wobec całego świata zostało zapieczętowane, myślał już o Ameryce i spoczynku.
Dla Polski spodziewali się inni wiele, on mało.
W tych to dniach pierwszych oswobodzenia, gdy się raz wieczorem zebrali w mieszkaniu Potockiego Kościuszko, Niemcewicz i kilku innych, jenerał, nie wymieniając ani nazwiska, ani osoby, opowiedział im o nadzwyczajnych odwiedzinach w pałacu nad Mojką. Nie taił on, że dlań wiele cierpiała, że była zabitą, rzucona na polu pod Maciejowicami.
Niemcewicz, choć rozczulony opowiadaniem romantycznem, które go do najwyższego stopnia wzruszyło, zachował swój żartobliwy humor i odezwał się, ściskając Kościuszkę:
— Kochany nasz bohaterze, to twojego szczęścia trzeba, żeby na te lata, w takich wypadkach mieć jeszcze takie przygody!
— Mego szczęścia! — pochwycił Kościuszko — patrzcie go! znalazł człowieka szczęśliwego...
— Zapewne — dodał Ursyn — stoję przy swojem, że na twój los pomieniałby się każdy, nawet pod tym względem. Księżna Lubomirska do dziś dnia cię kocha... a ta...
— Któż to mógł być? — spytał przytomny Iliński — wszystkie Polki w Petersburgu znam... o wszystkich przynajmniej wiem.
— A nie słyszeliście nic o przygodzie mojej w więzieniu? — zapytał Kościuszko.
Senator zamyślił się.
— Tak! tak! — rzekł — posądzano i aresztowano z tego powodu Polkę, jenerałową Puzonów.
— Puzonów? ależ to być ona musiała! aresztowano? cóż się z nią stało?
Iliński po przytomnych spojrzał i zamilkł, kończąc suchem: — Ja nie wiem.
Nie chciał on zasmucać Kościuszki opowiadaniem tragicznego końca, o którym po cichu wszyscy sobie szeptali w Petersburgu.
Stało się więc, że uwolniony wódz, westchnąwszy nad nieznajomą swą, o której nic mu powiedzieć nie chciano, nie wiedząc o jej śmierci, opuścił stolicę, i po wielu latach dowiedział się o tem dopiero w Szwajcaryi.
Tak samo, jak w Dołholisce, na Podlasiu, wzniósł na rozdrożu rękami swemi mały pomniczek, o którego znaczeniu nikt nie wiedział; potem na cmentarzu, wśród którego sercu jego pomnik wystawić miano, na wolnej tej helweckiej ziemi wymurował Kościuszko jakby grobowiec... pamięci nieszczęśliwej kobiety...
Na płycie szarego marmuru wyżłobił napis, który jeszcze ukazywano przed kilkunastu laty. Było to jedno słowo: Bezimiennej.