Bezimienna/Tom II/LVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVIII.

Jak tylko przystęp do Pawła stał się możliwym, prosił o posłuchanie Puzonów. Przez ten czas, który ubiegł od śmierci Katarzyny, uwolniony, napróżno obiegał wszystkie więzienia, dowiadywał się, badał, śledził... nigdzie wiadomości o żonie znaleźć nie mógł. Trwoga jego rosła, chociaż zawsze zostawała iskierka nadziei, iż mogła być wywiezioną ze stolicy, a Puzonów obiecywał sobie szukać jej choćby po Syberyi fortecach najdalszych i monasterach, w których kobiety za karę zamykano.
Na to jednak cesarskiego zezwolenia potrzeba mu było. Szczególną teraz łaską panującego zaszczycani byli senatorowie Iliński i Wielhorski. Oni obaj znali jenerałową. Do pierwszego z nich pobiegł Puzonów, prosząc o pomoc. Nie było trudności najmniejszej w wyjednaniu posłuchania osobnego, chociaż żądających go nacisk codziennie stawał się większy.
Puzonów zastał Pawła w jego gabinecie, gdzie z trzema razem sekretarzami pracował. Znana jest jego przytomność umysłu nadzwyczajna, z którą w początkach panowania, chcąc wszystko sam przez się dokonywać, nieraz po trzy rezolucye i listy dyktował nieznużony.
Z gabinetu wyszedł cesarz na salę z jenerałem, który w najpokorniejszych wyrazach opowiedział mu swoją i żony historyę. Paweł słuchał z wielką uwagą.
Powodu wszakże uwięzienia, ani Puzonów, ani nikt wiedzieć nie mógł. Tajemnica ta tembardziej podrażniła Pawła, a sam mimowolny domysł niepoczciwej jakiejś intrygi, do której niecna rozpustą pobudką być mogła, człowieka tak czystych obyczajów, jak cesarz, oburzyła niesłychanie. Chociaż usiłował się powstrzymać, Puzonów dostrzegł, iż wrzał gniewem. Gniew ten tamował mu mowę. Natychmiast napisać kazał rozkaz Puzonowowi, otwierający wszystkie więzienia.
Z otuchą w sercu jenerał puścił się najprzód po stolicy.
Rozmaitego rodzaju i kategoryi turmy były bardzo liczne, ale nigdzie najmniejszego śladu o biednej kobiecie. To samo w monasterach, kazamatach, szpitalach. Zaczynał się lękać, by jedna zbrodnia do drugiej nie dała powodu, aby gwałtu nie chciano zatrzeć śmiercią, ale ze słabą jeszcze nadzieją wybierał się na objazd pobliższych monasterów, gdy pewnego dnia dano mu znać, iż jakiś urzędnik widzieć się z nim pragnie.
Rozgłoszone bowiem było, iż jenerał trzy tysiące rubli nagrody przeznaczył temu, ktoby dał mu wskazówkę do wyszukania żony.
Wpuszczono natychmiast małego, niepoczesnego człowieczka, nieznajomego wprawdzie jenerałowi osobiście, ale z fizyognomii gdzieś mu się przypominającego.
Zarekomendował się jako dymisyonowany urzędnik do poleceń szczególnych przy Markowie, radca dworu Fryderyk Wilhelmowicz von...
— Pan jenerał jest niespokojny o los swej żony? — spytał po chwili przybyły.
— Bardzo! — odparł Puzonów — czybyście mogli dać mi jaką wskazówkę?
— O dalszym losie pani jenerałowej ja nie wiem — odezwał się nieśmiało radca — ale byłem urzędnikiem, spełnić musiałem, co mi polecono... jam nic nie winien, panie jenerale... nieraz serce się wzruszało. Cóż, kiedy urzędnik musi spełniać swe obowiązki. Ja właśnie byłem tym, który aresztował panią jenerałową i co ją odwoził.
Jenerał przyskoczył do niego, sądząc, że zbawcę znalazł, pochwycił go za barki.
— Człowiecze! mów! nie taj nic przede mną, dokąd ją odwiozłeś? Nagrodzę cię stokrotnie.
Twarz radcy przedstawiała w tej chwili obraz ciekawy walczących z sobą uczuć strachu, chciwości, niepewności, ochoty dodania sobie odwagi i braku energii. Widocznie nie wiedział, co począć... chciał coś zyskać, a nie śmiał wszystkiego wydać, co wiedział. W sprawę był wmieszany Zubow, a ten, choć upadły i zgnieciony, jeszcze był straszny.
— Dokąd ją zawiozłeś? — powtórzył Puzonów.
— Ja tylko tyle wiem, że aresztowana była z rozkazu Zubowa, a odwieziona do pałacu cesarzowej.
— Ale Zubow powiada, że o tem nie wie...
— Ja też więcej... istotnie powiedzieć nie mogę.
— Więc nic mi nie przynosicie nowego — zawołał jenerał, ręce łamiąc — powiedzcież proszę, jak się wam zdaje, wam, co znacie zwykły przebieg spraw tego rodzaju... co się z żoną moją stać mogło? Zabraliście ją stąd dobrze po północy... nazajutrz rano cesarzowa życie skończyła... sprawy wszystkie były zatamowane, nie było komu wydawać rozkazów, ani zajmować się losami więźniów. Gdzież ona podziać się mogła?
Radca milczący ramionami poruszył.
— Rzecz niepojęta... wywieźć nie było czasu, wy odwieźliście ją?
— Do pałacu... nigdzie więcej.
— Komu oddaliście?
Radca zmieszał się widocznie, nie był przygotowany na tak szczegółowe badanie.
— To jest — rzekł — ja odstawiłem wedle zwyczaju... to jest... przywiozłem i oddałem pod straż oficera gwardyi.
— Kto był ten oficer?
— Ja nie wiem.
— Ale łatwo będzie dojść, jaki pułk, batalion i który oficer tego dnia i tej godziny znajdował się na warcie pałacowej.
Radca spostrzegł się, że niebezpiecznem tłómaczeniem poplątał sprawę i mógł wpaść w podejrzenie, bo oko Puzonowa badało go, mieszał się coraz bardziej.
Jenerał surowo nań patrzał, uderzył go po ramieniu silnie.
— Mów mi całą prawdę, nie lękaj się nic... mów!
Radca drżący spuścił głowę i głos.
— Nie gubcie mnie — rzekł — w każdym razie jam nic nie winien... przy pałacu jest kilka więzień sekretnych... w jednem z nich z pewnością osadzono żonę waszą.
— Ale z głodu tam umrzeć mogła! — krzyknął jenerał w rozpaczy — wiedź mnie natychmiast.
Nie było się już co wahać.
— Dymitrze Wasiljewiczu — odparł posłuszny Niemiec — przysięgam wam, że ja o losie jej nie wiem, żem niewinny... Zrobiłem, co mi przykazano, co potem się stało... Bóg wie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.