<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Cisza panowała w domu, ale ta część, do której się zbliżał, widocznie zamieszkana była przez kobiety. Odgłos cichego nucenia i muzyki dolatywał go przez drzwi, które powoli uchylił.
W salonie jedna tylko alabastrowa lampa, zwieszona od sufitu, paliła się mdłem światełkiem. W mroku widać było przy małym klawikordzie piękną kobietę siedzącą i od niechcenia próbującą pieśń, którą półgłosem przyśpiewywała. Oparta o jej krzesło, w czarnej sukni, słusznego wzrostu, stała równego z nią wieku niewiasta.
Była to jenerałowa Puzonów, a piękna pani, jej towarzyszka, Antonina Ilińska, z domu hr. Komorowska, żona szambelana imperatorowej, Józefa Augusta Ilińskiego.
Znać gościa nie spodziewał się zastać u żony Iliński, bo wstrzymał się nieco u progu...
— A! przepraszam...
Helena posunęła się naprzeciw niego. Teraz dopiero poznał ją Iliński i swobodniej odetchnął.
— To wy?
— Cóżeście myśleli? — zapytała żartobliwie szambelanowa — i jak można w Petersburgu nie poznać tej pani, która wśród tysiąca się odróżnia.
— Nietylko postawą jedną — dodał Iliński — ale wszystkiem, co w sobie kryje ten piękny posąg żywy.
Jesteś bałamut! — zaśmiała się pani Antonina, wstając od klawikordu i uderzając go wachlarzem po ręku. — O! znamy się, znamy! — dodała — i proszę mi się strzedz, bo...
— A! kochana Antonino! możesz doprawdy być spokojną, ale jakże nie oddać hołdu tej piękności tak rzadkiej tu nad Newą.
— Dziękuję, dziękuję! — odparła żywo jenerałowa — i nie mówmy już o tem. Któż z gości był u szambelana?
— A tak! jenerał... jenerał Zarubowski.
Puzonowa uśmiechnęła się szydersko i spojrzała mu w oczy, przeszła koło niego, niby przypadkiem i szepnęła mu do ucha...
— Z Gatczyna...
Iliński pobladł, zmieszał się widocznie i z trwogą począł się w nią wpatrywać. Ona, jakby tego nie rozumiała, pokręciła się po salce i zbliżyła się do niego, mówiąc błagającym głosem:
— Kochana hrabino, chciejże mi też dopomódz! Szambelan może mi zrobić największą w świecie łaskę... poproście go za mną, ale pięknie.
— O cóż?
— O umieszczenie gdziekolwiek mego starego wybawcy, doktora, który mi życie ocalił.
— Już za to samo wart najwyższej nagrody — rzekł Iliński.
— Nie! nie! za to raczej, iż wierzył we wdzięczność ludzką... Jest miejsce przy szpitalach, czy przy więzieniach (na ostatnim wyrazie położyła przycisk silny).
— Przy więzieniach? — powtórzył Iliński.
— To najlepszy człowiek w święcie... był długo w Warszawie, zna język polski, ma sympatyę dla nas... lubi trochę pieniądze, ale nie jest-że to dogodnem wiedzieć, którą furtką do serca się jego wchodzi?
— Byleby ona dla wszystkich nie stała otworem — przerwał senator.
— O! tak znowu nie jest... bojaźliwy, stary, dobry mój przyjaciel.
— To za nim mówi najwięcej.
— I mogę spodziewać się tego? — spytała jenerałowa.
— Gdyby to było w mej mocy, niezawodnie — rzekł Iliński — ale mówmy otwarcie. Więzienia są przepełnione ziomkami naszymi. Siedzą w nich Kościuszko, Niemcewicz, Potocki i tylu innych; lekarz tych więzień nie otrzyma miejsca, jeśli go Polak przedstawiać będzie, a ten, coby przedstawiał, swojeby mógł utracić.
— To prawda — zawołała jenerałowa — ale przedstawi go może kto inny, a wy go jakoś niechcący poprzecie. Służył on już dawniej w wojskach rosyjskich...
A cicho dodała szambelanowi:
— Ręczę za niego, mam go w rękach, przez niego pomódz im... komunikować się z nimi będziemy mogli. Szambelanie, w tem jest konieczność, to się stać musi.
Oczy jej zabłysły.
— Tak, to się musi stać, choćbym miała ostatecznych użyć środków.
— Wy już znowu o tej nieszczęśliwej polityce waszej, która mnie trwogą przejmuje, mówić zaczynacie — przerwała pani domu.
— Tylko słowo.
— Ja was słuchać nie chcę — rzekła odstępując — a nużby mnie wzięli na spytki, wydałabym wszystko, gdyby mi piąty palec ścisnęli.
— Szanowna pani — odezwał się Iliński, gdy żona powróciła do klawikordu i znowu przebierać po nim zaczęła — pani masz myśl jakąś i zamiar niebezpieczny.
— Niebezpieczeństwo, jeśli jest, dotknie mnie tylko — rzekła jenerałowa.
— Mówcie szczerze: wy zamierzacie ich uwolnić. To jest rzecz niemożliwa, chimeryczna, niepodobna — mówił Iliński.
— Niema nic niepodobnego, gdy jest silna wola i wielkie serce.
— Niestety! piękna pani, i dla największych serc niemożliwe są rzeczy. A któż wie — dodał — może Opatrzność gotuje sama to, co ofiarą zdobyć się nie da, a przyjdzie jak niebios łaska.
— Przyjmiemy łaskę, gdy przyjdzie, ale nadzieja w Bogu nie uwalnia nas od pracy... Ja wracam do doktora.
Iliński potrząsł głową.
— Nie mogę — rzekł — nie mogę, ale daję słowo, że kogoś w mem miejscu użyję.
Jenerałowa podała mu rękę, a szambelan miał ją pocałować, gdy pani Antonina zerwała się od klawikordu i uderzyła go po ramieniu wachlarzem.
— A! to ślicznie, łapię was na uczynku!
Helena rzuciła się jej na szyję i pół śmiejąc się, pół płacząc, dwie przyjaciółki się uściskały.
— A teraz dobranoc — zawołała jenerałowa — zostawiam państwa samych, abyście z sobą zawarli zgodę, i jadę.
Tak dosyć wesoło rozstali się, a Iliński, odprowadziwszy Helenę, śpiesznym krokiem powrócił na górę.
Zastał żonę zrzucającą z siebie powoli klejnoty i chusteczki koronkowe przed zwierciadłem.
— Antosiu! — rzekł poważnie do niej — przysiąż mi na rany Chrystusa, że to, co ci powiem, zachowasz w tajemnicy...
Ona odwróciła się zdumiona, sądząc zrazu, że to był żart tylko, ale spostrzegła bladą twarz męża, zmienione rysy, niepokój, którego już kryć nie potrzebował, i zamilkła.
— Co się stało?
— Przysięgnij mi...
— Przysięgam...
— Na zbawienie, na krzyż...
— Na krzyż, na zbawienie...
— Nikomu...
— Nigdy! — zaciekawiona, zbliżając się, rzekła szambelanowa — mów, mów śmiało.
Iliński poszedł po cichu drzwi obejrzeć.
— Słuchaj — cichym począł głosem — przed chwilą był tu u mnie Paweł Piotrowicz, następca tronu.
Pani Ilińska załamała dłonie.
— O! to nic, to nic...
— Spisek...
— Uchowaj Boże! wiesz, że wierzy w moje uczucie dla siebie Paweł, nie wiem i nie chcę wiedzieć na co potrzebuje ogromnej sumy pieniędzy. Zastawiłbym dobra, czasu braknie, nie mam ich tyle, ile mi potrzeba... oddaj mi swoje brylanty.
Ilińska załamała ręce.
— Ale w czemże pokażę się na dworze?...
— Będziesz chorą... Antosiu! od tego zależy przyszłość nasza! Zastawiłbym duszę, gdybym mógł... to człowiek, zasługujący na poświęcenie. Uczyń to dla mnie i dla niego.
— Czyżeś wątpił o mnie? — zapytała, uśmiechając się szambelanowa, śpiesznie szukając kluczyków — nie dziw się, że kobieta pożałowała błyskotek... ale ci ich nie poskąpię... niech idą... byłeś ty za poświęcenie się nie pokutował, byle Zubowowie nie dowiedzieli się i cesarzowa nie domyśliła.
— Stanie się wola Boża... — rzekł Iliński — polski szlachcic nie może odmówić następcy tronu rosyjskiego! któż wie, za twe klejnoty kupujesz może lepszą przyszłość ojczyźnie.
Pani Ilińska nie rzekła już słowa, a w chwilę potem szambelan zszedł milczący na dół, niosąc pudełko pod suknią ukryte.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.