<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Tegoż dnia Fryderyk Wilhelmowicz złożył pierwszy raport umocowanemu Zubowa, który natychmiast odniósł go swemu panu. Platon, który się wybierał na jakiś przegląd wojskowy, pozostał w pałacu pod pozorem słabości. Nie ukazał się nawet wieczorem w Ermitażu. Cesarzowa, która spostrzegła jego niebytność i o chorobie została uwiadomiona przez Makarowa, skończyła grę nieco rychlej, niż zazwyczaj, pożegnała gości swych, usunęła się do apartamentów i, dosyć niespokojna, udała się do mieszkania Zubowa.
Znać spodziewał się tych odwiedzin, gdyż Katarzyna zastała go z głową obwiązaną leżącego na sofce i pozującego na chorobę.
— Co tobie? — zapytała zaraz w progu.
— Nie wiem, N. Pani, nie wiem — odparł bolejąco Platon — choroba, nie choroba, jakieś niezdrowie, znużenie, przesyt życia... Ludzie mnie nudzą, świat męczy, potrzebowałem odpocząć.
Imperatorowa przystąpiła doń, powoli kładąc dłoń na jego czole i wpatrując się w Zubowa, który niezręcznie przymuszał się do melancholii, z charakterem jego gwałtownym, szyderskim, zimnym nie harmonizującej.
— Oj! dzieci wy, dzieci! rzekła — tacyście wszyscy! w pierwszych dniach szalejecie od szczęścia, powoli wam ono wystyga, blednieje, nudzi, żądacie coraz więcej, aż nareszcie przyjdziecie do kresu, poza który przejść nie można, i bijecie o mur głową.
Platon, co tobie?
— Albo ja wiem? — rzekł kwaśno Zubow — Wasza Cesarska Mość znasz to, jak widać, lepiej, niż ja sam.
— No, co tobie, Platonie? mów! ty masz mnie o coś prosić... o zgubę człowieka, lub o nowy blask jaki... Żałować ci nie będę... Ludzi mamy dosyć, honorów jeszcze stanie... rozchmurzże czoło.
Zubow podniósł na nią oczy czułe.
— N. Pani! — rzekł — ten smutek, który we mnie widzisz, cesarzowa obudziła.
— A co ona ci zawiniła? czy skrzywdziła ci braci? ojca? rodzinę?
— O! nie! nie!
— Co ci zawiniła? mów — powtórzyła Katarzyna.
— Jest nadto dobrą i... i nie widzi, że z jej dobroci źli ludzie korzystają.
— Zubow — zawołała Katarzyna niecierpliwie — ty wiesz, że ja zagadek nie lubię, że komedyę piszę, ale grać z sobą nie daję... o co chodzi?
Głos miała gniewny i drżący.
Platon zsunął się z sofy na kolana, udał przestraszonego i począł mówić żywo:
— Przebaczcie! mnie o was idzie tylko! o was! pani moja! monarchini moja... ty u mnie jedna jesteś, w tobie życie.
Chcesz prawdy? weźmiesz potem za nią głowę moją, jeśli zechcesz, powiem ją. Przeciwko tobie, pani moja, jest zmowa... jam ją odkrył.
Katarzyna drgnęła.
— Wolne żarty!
— Przysięgam!
Była chwila milczenia, długa jak wiek. Imperatorowej brwi się ściągnęły, twarz drżała.
— Mów! — dokończyła zimno — wszystko! wszystko!
— Parę dni temu — mówił Zubow — doniesiono mi, że Paweł wykrada się nocami z Gatczyna i jeździ do miasta. Kazałem go śledzić, tak jest, ale dokąd jeździ, nikt jeszcze pochwycić nie mógł.
Potrzebował pieniędzy... dwa kroć sto tysięcy rubli lub więcej ktoś mu dostarczył. Mówią, że w spisku z nim są Polacy, którym sprzyja, że jeden z nich dostarczył mu tej sumy.
To są wiadomości — dokończył Zubow — za które ja ręczyć mogę, jestem na tropie, ale nie chciałem bez woli waszej nic poczynać. Rozkazujcie, monarchini.
Katarzyna wolnym krokiem cofnęła się do krzesła i siadła w niem, wsparła się na ręku, zadumała, nie odpowiadała nic.
— Słuchaj, Zubow — rzekła — ja z tobą będę mówić otwarcie, bo ty możesz się mylić, siebie wplątać i mnie wciągnąć w trudności... a gdy cesarzowej trudności przychodzą, to je tylko krew rozwiązać może. Ja ci dobrze życzę, Zubow, ale, jeśli się tobie śni więcej, niż godzi, to źle... jeśli ty myślisz o wnukach i rejencyi, to mnie nie znasz. Mogę ci dać miliony, ale poza tem nic więcej. Jeśli ty Pawłowi chcesz szkodzić dla własnych widoków, mylisz się.
Rozrachuj się, Zubow, rozrachuj dobrze.
— Ja nie mam nic do namysłu i rachuby — rzekł zimno Platon. — Nie wiem natury tych zachodów i pokątnych starań, ale że Paweł nocami się wykrada, że szczególnemi łaskami zaszczyca Polaków, jak Wielhorskiego i Ilińskiego, to pewna, ze pieniędzy potrzebował i dostał, wiem to najpewniej.
— Skąd?
— Od człowieka zaufanego.
Katarzyna westchnęła i rzekła:
— W tem wszystkiem, więcej przekory, niż może czego innego.
Potrzeba być ostrożnym, Zubow, kazać go śledzić, a nie przeszkadzać mu bynajmniej, niech brnie dalej, prędzej rzecz na wierzch wyjdzie. Ja tymczasem Ilińskiego i Wielhorskiego łaskami i względami uśpię, aby się ani domyślić mogli, że ich posądzam.
Zamilkła, a potem mówiła, jakby sama do siebie.
— Pawłowi dawno cięży nieczynność, za długie mu panowanie moje, a nie wie, że w słabych rękach tych wodzów utrzymać nie potrafi, że targać będzie, nie wieść, i szarpać, nie prowadzić.
Ja muszę dokończyć, co zaczęłam w Persyi, w Polsce, w Turcyi, ja będę żyć, dopóki państwa nie postawię na tak mocnych podstawach, aby go nic poruszyć nie zdołało.
I znowu zatopiła się w myślach.
— Tobie, Zubow, powierzam — dodała po chwili — bezpieczeństwa moje. Ty wiesz, jak na żołnierzy działać potrzeba i na wszystko, co mnie otacza.
— Ja jestem spokojny — zawołał Platon — o dzisiaj, ale o jutro się boję. Trzeba śledzić, by w porę zapobiedz złemu.
— Wiesz co więcej? — zapytała Katarzyna.
— Dotąd tylko tyle, ale rozesłałem ludzi pewnych do Gatczyna, wszędzie, gdzie było potrzeba; ma stróża przy sobie Iliński i inni Polacy. Kroku teraz nie zrobią, żebym o nim nie był natychmiast zawiadomiony.
Katarzyna podała mu rękę do pocałowania, którą Zubow przyjął na klęczkach, rzuciwszy się przed nią na kolana.
— Dobrze ci się udało — rzekła cesarzowa po chwili z uśmiechem, grożąc mu palcem — ja miałam ci czynić wymówki, a muszę dziękować.
— Wymówki? za co? — spytał Platon.
— Ej! przypomnij sobie! — mówiła śmiejąc się Katarzyna — na ostatniem przyjęciu u dworu jadłeś oczyma tę Polkę, jenerałową Puzonów.
Wszyscy to uważali, wszyscy, ja sama także...
Powiedz, czemu tak patrzałeś na nią?
— Wiecie — rzekł Zubow — mówią o niej, że ona raz była zabitą i jest zmartwychwstałą, że nosi w sobie drugą duszę jakąś. Bóg wie co! Opowiadano mi dziwy, patrzałem, jak na upiora!
Zubow żywo przeżegnał się niepostrzeżenie.
Carowa wstała zwolna z krzesła.
— Nie daję rozkazów policyi, bo by jej chody najprędzej niezgrabnością się zdradziły. Weź pieniędzy, ile będzie potrzeba, z mojej szkatułki, każ śledzić. Codzień powinnam mieć raporty.
Kto wie? Może uwięzieni Polacy: Potoccy, Kościuszko, ten bezczelny Niemcewicz są w spisku... postawić szpiegów przy więzieniach, lub wszystkich zamknąć w Petropawłowsku... Nie, to później! nadtoby ludzie widzieli!
Teraz cicho, nie dać nic poznać po sobie, a mieć oko!
Na tem skończyła się rozmowa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.