Bezimienna/Tom II/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynął dość znaczny przeciąg czasu od opisanych wypadków. Puzonów rzadko ukazywał się na dworze i jakby unikał wejrzenia Katarzyny, która ze swej strony okazywała mu za karę obojętność i jakby zapomnienie.
Platon Zubow i otaczający byli z nim jak najlepiej zawsze, ale po kilkakrotnych objawach, jeśli nie złej woli, to obojętności imperatorowej, i oni nieco ostygli. Puzonów się też nie dobijał. Znajdowano, że zbyt stronił od ludzi... ale było w zamian tylu innych dworaków.
Nareszcie raz, gdy Zubow przyjmował u siebie, a w męskiem towarzystwie ze złośliwym dowcipem popisywać się zapragnął, zawołał na Altesti’ego, który gdzieś stał w kątku.
— Słuchajże? co zrobiłeś z Dymitrem Wasiljewiczem? gdzie on się podział? co się z nim dzieje! czy pogodził się z żoną i jest tak szczęśliwy, że o dawnych swych opiekunach uznał za słuszne zapomnieć?
Altesti ruszył ramionami.
— Tyle prawie o nim wiem — rzekł — co Wasza Ekscelencya... ile razy chciałem go odwiedzić, drzwi zastałem zamknięte, a jego nigdzie nie widać.
— I nie wiecie nic?
— Ja go wyręczę — podchwycił szambelan Kazinski — Puzonowa tajemnicą jest, jego szczęście.
— A! — zaśmiał się Zubow — przecie tę zaklętą pokonał. O! o! nie są one tak straszne, jak się wydają...
— Przepraszam Waszą Ekscelencyę, są w istocie straszne, bo kiedy już Puzonów chodzi w spódniczce, to najlepszy dowód ich siły.
Zubow się obruszył.
— Pójdźże mi precz — krzyknął poufale — z takiem niedorzecznem gadaniem! Dymitr Wasiljewicz ma nadto charakteru, aby się dał zawojować.
Kazinski ruszył ramionami.
— Więc milczę — rzekł.
— Ale mów, owszem, powinieneś się usprawiedliwić — zawołał Platon — mów.
— Puzonów służy swej pani... i jest jej najniższym...
— Widział z was kto tę panią?
Altesti skłonił głową.
— Czy tak piękna?
— Nie potrafię pewnie opisać — rzekł Altesti.
— Ale przecie sekretarzem jesteś na to, byś opisywać umiał! — zaśmiał się faworyt. — Opisuj! słuchamy....
— Jeżeli piękność zależy na świeżości, uśmiechu, na wdzięku niewieścim, Helena Janówna nie jest piękną — mówił Altesti z pewną deklamacyą, zdradzającą pretensye do dowcipu. — Jeśli piękne są surowe posągi starożytne Medei, Pozerpiny, Nioby i t. p., to jenerałowa pewnie żadnej z nich nie ustąpi. Ma więcej majestatu niż uroku, potęgi niż wdzięku, ale przyznam, że choć ją raz widziałem tylko, nie zapomnę jej nigdy.
Zubow się poruszył.
— Więc to coś nadzwyczajnego?
— A przynajmniej niepospolitego bardzo — rzekł Altesti.
— Ciekawybym był ją zobaczyć, ale nie jeździ nigdzie...
Altesti zamilkł, spuszczając głowę.
— Nie wiem — rzekł.
— Jakże żyją? czy wiecznie zamknięci w domu? to być nie może!
Wtem podszedł jeden z zauszników Platona Zubowa, młody Sołtyków, który wielce pragnął się zasłużyć kuzynkowi, dla jakiejś posady dyplomatycznej, o którą starał się, zbliżył się do ucha Ekscelencyi i szeptał coś długo.
Zubow zrobił twarz zdziwioną i zamilkł; Altesti chmurno spojrzał na Sołtykowa, Kazinski zaciął usta.
Na tem skończyła się rozmowa, ale po wyjściu gości Zubow kazał sekretarzowi napisać do Puzonowa, aby się do niego stawił w południe.
W godzinie tej przyjęcia już były skończone, Zubow w pełnym mundurze wielkiego mistrza artyleryi zabierał się siadać do karety i jechać na jakąś paradę, gdy mu oznajmiono Puzonowa.
Platon zmierzył go od stóp do głowy wzrokiem pełnym dumy niewysłowionej, monarchicznej.
— Dymitrze Wasiljewiczu! — zawołał groźno — nie spodziewałem się po was, byście mieli pamięć tak krótką.
— Winienem — odparł Puzonów — ale byłem chory i...
— I coraz mniej czułeś pono ochoty zbliżać się do nas! Strzeżcie się, jenerale: przyjaźń jest także zazdrosną.
— Ale niech Wasza Ekscelencya wierzyć zechce, iż wdzięczność nie jest uczuciem przemijającem.
— Co się z wami dzieje? — spytał Zubow, przeglądając się w lustrze i nakładając rękawiczki.
— Żyję i jestem szczęśliwy! — odparł cicho Puzonów.
— Szczęśliwy! winszuję! potrafiliście więc zwyciężyć tę kobietę...
— Nie wiem, czy ona mnie, czy ja ją zwyciężyłem, ale żyjemy zgodnie i odzyskałem spokój serca.
— Myślicież kontentować się potrawką z serca w chatce wieśniaczej? hę? Jeśli tak jest! czemużbyście jej na dworze nie prezentowali? chcecie?
Puzonów wiedział dobrze, iż nie można było nie chcieć, że samo pytanie liczyć się było powinno za dobrodziejstwo, skłonił się do ziemi.
— Ale czyżbym śmiał? Cesarzowa, pani nasza najmiłościwsza...
— O! o! — rzekł Zubow — cesarzowa zrobi, o co ją poproszę, bądźcie pewni! Trzeba, żebyście żonę prezentowali na dworze, ja to przygotuję u imperatorowej, a wy zawiadomcie żonę o tem szczęściu, które ją spotka.
Jenerał, blady, skłonił się powtórnie...
Zubow skinął mu głową przyjaźnie i wyszedł do powozu.
Za nim zaraz wyruszył Dymitr Wasiljewicz ku wschodom... i już miał siadać do karety, gdy nań skinął Altesti; wstrzymał się na chwilkę. Sekretarz wprowadził go do swojego gabinetu.
— Co ci Platon mówił? — zapytał — pytał cię o żonę, dał ci uczuć niechęć?
— Trochę, z początku.
— Wiecie, że ja wam sprzyjam — odparł chytry Grek, rzucając nań bystre wejrzenie — powinienem więc was ostrzedz, że was denuncyowano.
— Kto?
— Domyślcie się... Platon wie, żeście się tajemnie zbliżyli do Woroncowych... do Bezborodków.
— My? ja? — zawołał, czerwieniąc się, Puzonów.
— Cicho! cicho — szepnął Altesti — gdyby tak było nawet... jabym wam tego nie miał za złe... dobrze mieć jedną nogę w drugim obozie... niema rzeczy wiecznych... a któż wie, jak się obrócą sprawy jutro?
— Ale to fałsz! to potwarz!
— Co mi tam! ja wam mówię, co jest. A wszystko, cokolwiek dzieje się u nas w sposób najbardziej tajemniczy, wie Zubow i cesarzowa.
— Zubow chce, bym żonę przedstawił na dworze!
Altesti się uśmiechnął.
— Wiesz... Zubow by jej inaczej widzieć nie mógł, a ciekawy.
Ścisnęli się za ręce... Jenerał odjechał zadumany, pogrążony i kazał woźnicy skierować do domu.