Bezimienna/Tom II/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Puzonów nieopodal od Newskiego Prospektu miał dom najęty, którego niewielkie mieszkanie sam zajmował. Dół należał do niego, piętro do żony, a drugie wyższe przeznaczone dla służby. Znano w ulicy kamieniczkę tę, jako wiecznie prawie zamkniętą, a jak klasztor cichą.
Puzonowa rzadko kto odwiedzał, a przyjęć i balów nie bywało tu nigdy.
Niekiedy powóz zamknięty wiózł stąd zakwefioną kobietę za miasto na przejażdżkę lub do arcybiskupiej kaplicy, czasem wychodziła ona pieszo z jednym służącym, który zdala za nią postępował; twarzy jej nawet nie widzieli sąsiedzi, a złośliwa gawiedź z tego powodu utrzymywała, że była starą i brzydką.
Gdy kareta Puzonowa zatrzymała się przed domem, jenerał wszedł do swoich pokojów, aby zrzucić ubiór, i posłał służącego prosić Helenę Janówną, aby go przyjęła.
Już z tego postępowania wnosić było można, na jak ceremonialnej z sobą żyli stopie. Groźny Puzonów nie śmiał, nie oznajmiwszy się, przestąpić progu jej mieszkania.
Po chwilce oczekiwania służący dał znać, że jenerałowa jest w salonie. Puzonów ze spuszczoną głową, zamyślony, wszedł na górę.
Ktokolwiekby wśród ówczesnej stolicy zobaczył salon pani Puzonów, poznałby po nim od razu, że kobieta, co go dla siebie urządziła, nie należała do tutejszego świata. Gdy inne kapały od złota i świeciły od zwierciadeł, lśniły się bogatem obiciem, zarzucone były fraszkami, tu panowała jak największa prostota, powaga, smutek. Przybór był kosztowny, wspaniały, ale urządzony żałobnie, z myślą widoczną, by obudzał jakieś wspomnienia... żalu... Nawet kwiaty pod oknami po większej części tak dobrane były, ażeby nie iskrzyły się barwami. Na ścianach kilka obrazów, które jenerał nabył w Warszawie, były religijnej treści. Obyczaj kraju wymagał w salonie obrazu, przed którym paliłaby się lampa; umieszczony on był w kątku, lecz wpatrzywszy się weń, łatwo było poznać Matkę Boską Częstochowską....
Jenerałowa siedziała przy stole nad książką i robótką; ubrana była w czarną suknię... Niejeden z dawnych znajomych zawahałby się, zobaczywszy ją, i nie poznałby może w tej niewieście, pełnej powagi sztywnej, owej Heli, która w perkalowym szlafroczku warzyła sama jedzenie dla ukochanego dziecięcia.
W istocie zmieniła się ona i jakby przeistoczyła, z rozmarzonej kobiety stała się panią siebie i tego, co ją otaczało. W rysach twarzy malowała się energia spokojna, męstwo i wiara jakaś w siłę własną, uderzająca.
Blizna na skroni teraz zaledwie dostrzegalną była, część jej zakrywały włosy, twarz cała była biała jak marmur i krew z niej uciekła do serca. Oczy ciemne, ogniste, miały wyraz ów dawny, ale jakby ujarzmiony wolą. Cała przeszłość starła się w tem zamknięciu z nowym światem i pochłonięta została teraźniejszością.
Jenerał, wchodząc, rzucił badawcze ku niej wejrzenie, jakgdyby pragnął odgadnąć, na jakie usposobienie trafił i jak zostanie przyjęty. Helena powolnie oczy nań skierowała, nie okazując ani wstrętu, ani radości, ani nawet zajęcia. Podała mu rękę, którą jenerał ucałował z uszanowaniem i zajął krzesło, które mu wskazała.
— Wracam ze dworu — rzekł cicho.
Zubow mnie wezwał dzisiaj.
— A! Zubow... ależ nie grozi przynajmniej żaden rozkaz wyjazdu? — zapytała kobieta zwolna.
— Dotąd nie... grozić jednak może... coś innego.
Helena oczy podniosła, i wlepiła je w męża.
— Cóż takiego? znasz mnie, żem dosyć odważna, nie potrzebujesz oszczędzać... Im co więcej zagraża, tem lepiej rychlej wiedzieć o niebezpieczeństwie.
Puzonów zbierał się, nie wiedząc jak rozpocząć.
— Najgroźniejszą ze wszystkiego — mówiła po przestanku kobieta — byłaby wielka łaskawość monarchini. Przyznaję, że tegobym się najwięcej obawiała.
— Jak zawsze, tak teraz muszę podziwiać nadzwyczajny dar odgadywania w tobie, Heleno Janówno — zawołał jenerał — łaska nie grozi, ale... ciekawość Platona.
— A! — zawołała — czy dla nich jest jeszcze co na ziemi, czegoby ciekawymi być mogli? czy jest, czegoby pożądali? wszak wyczerpali wszystko, co dać może życie, śmierć... sponiewierany człowiek i...
— Na miłość Bożą, ciszej! Heleno Janówno — zawołał jenerał — ciszej...
Jenerałowa umilkła.
— Masz słuszność — dodała po namyśle — po co utyskiwać, gdy poradzić nie można. Ale czasem serce musi się wylać ustami... i ból, jak żółć w chorobie, wyskoczy na wierzch... Masz słuszność, milczeć trzeba, ale zobojętnieć się nie godzi.
— Zubow chce, abyś się prezentowała na dworze cesarzowej — dodał Puzonów — a co on chce, to się prędzej lub później stać musi. Trzeba się na to gotować.
Sądził, że Helena się oburzy, ona wiadomość tę przyjęła prawie zimno.
— Jeśli to dla was ma być koniecznością, jeśli od tego kroku uwolnić się niepodobna, jeśli nam każą... pojadę na dwór, jakbym poszła zmuszona do...
Zamilkła, nie dokończywszy.
Wzdrygnęła się, ramiona jej zatrzęsły się, spuściła głowę. Puzonów patrzał zmieszany.
— Ale na Boga, Heleno Janówno, nie zapominajcie, że, przestępując próg pałacu, potrzeba się zaprzeć siebie, zapomnieć.
— Bądź spokojny, jestem panią siebie zawsze, nie stracę przytomności, bo się nie ulęknę, nie zadrżę.
Pójdziemy, przedstawimy się, żona wam wstydu nie zrobi...
— O! o to jestem spokojny — przerwał Puzonów — niech tylko sobie i mnie nie zgotuje zemsty i prześladowania.
— I o to bądź spokojny, nadto długo tu jestem, abym nie nauczyła się panować nad sobą.
Prawda, lat temu kilka, żadna siła w świecie nie zmusiłaby mnie była do tego, teraz... niewiele mnie to będzie kosztowało, oswoiłam się z rzeczywistością, a ideały moje zamknęłam na dnie serca...
Jenerał wyciągnął rękę i, otrzymawszy dłoń biała, pocałował ją, jakby chciał przebłagać. Helena była zupełnie zimną i obojętną, nie spojrzała nawet na niego.
— Czego się więcej lękam — odezwał się, zniżając głos — to, że Sołtykow młody, jak się zdaje, coś wytropił i bodaj, czy nas nie oskarżono.
Jenerałowa palce położyła na ustach i groźnie zmarszczyła brwi.
— Jeśli tak, dobrze jest o tem wiedzieć zawczasu...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.