Biały książę/Tom III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Biały książę
Podtytuł Czasy Ludwika Węgierskiego
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



X.


Zbliżała się już zima, a Biały jeszcze pod pozorem rany, z której go leczono i wyleczono, jeszcze się na nią i na bole srogie uskarżał — leżał w Złotoryi, wypraszając się ciągle wysłaniu do Węgier...
Nie zbyt nalegał na to Sędziwój, który pod strażą go trzymając, poznawszy lepiej, nie obawiał się już wcale.
Chociażby był chciał coś przedsięwziąć niespokojny ów jeniec, nie miał z kim, bo wszyscy go odstąpili, oprócz wiernego Buśka.
Życie na zamku płynęło dosyć smutnie, jednostajnie, lecz dla zleniwiałego księcia znośnie może...
Wolał je niż wygnanie do Budy, spotkanie oko w oko z królem Ludwikiem i wyrzuty, jakieby musiał znosić od niego.
Żądania swe posyłał królowi, królowej siostrzenicy, wszystkim znajomym, po których pośrednictwie się czegoś spodziewał — lecz w odpowiedzi otrzymywał tylko, że Ludwik gotów był mu coś za Gniewków zapłacić — a oddać go odmawiał stanowczo.
Zamiast wdzięczności za tę powolność i obietnice, Biały śmiertelne gniewy w sercu żywił przeciwko królowi i starej królowej Elżbiecie, przypisując jej i otoczeniu a doradzcom to, że mu Gniewkowa dać nie chciano...
Raz jeszcze pewnie byłby się porwał napróżno za oręż, do którego nie miał szczęścia, gdyby najmniejszą mógł mieć nadzieję, że mu kto stanie do boku. Po pierwszych doświadczeniach — wzdragali się wszyscy, słuchać nikt nie chciał.
Sędziwój bez straży puścić się go obawiał, parę więc dni upłynęło, nim orszak mu taki dobrano, aby się drużyną zdawał, chociaż był w istocie dozorem.
Prowadzić miano Białego na Kraków, gdzie właśnie znowu królowa stara bawiła i króla się pono spodziewano. Tu mógł się jego los rozstrzygnąć, jak on pochlebiał sobie jeszcze, oddaniem mu Gniewkowa, a w istocie wedle postanowienia króla, nową za ten dział jałmużną.
Kraków był bardzo ożywiony, gdyż ilekroć stara Elżbieta ze swym dworem zamieszkała tu lub w innym mieście, płynął za nią próżniaczy tłum młodzieży, śpiewaków, pochlebców, młodych jej ulubieńców, wesołego ludu, którego obowiązkiem było rozrywać ją i nie dać jej na chwilę się zachmurzyć.
Z rana modliła się gorliwie i szła na nabożeństwo, potem na chwilę już samą jej zostawić nie godziło się, niewiasty, panicze, dworacy, komornicy, cytarzyści, muzykanci, skoczki i trefnisie mieniali się przez dzień cały i część nocy. Nie mogąc pląsać sama, lubiła choć patrzeć na zwijającą się młodzież.
W tym pustym tłumie zuchwałych ulubieńców królowej, których się jak ognia obawiano, bo pewni bezkarności, dokazywali straszliwie i dopuszczali się oburzających gwałtów — mniej było Polaków niż Węgrów. Ostatni właściwie składali towarzystwo najulubieńsze królowej, do którego była nawykła.
Przez tych faworytów u niej wszystko było można wyrobić, bez nich nawet dojść do niej nikt nie mógł.
Nie było dnia bez muzyki i śpiewów na zamku, a bez jakiejś zamieszki na mieście, bo Węgry zawsze się tu znajdowali, jak w zawojowanym kraju...
Ze skargami na nich docisnąć się do królowej nie było można, a docisnąwszy, nic wskórać.
Przybywszy do Krakowa Biały, drogą znużony, choć go na zamek prowadzić chciano, oparł się temu, nie życząc sobie ze starą królową się spotykać. Zażądał gospody w mieście, i, gdy mu ją wyznaczono w pobliżu Wawelu — zabrał się tu odpoczywać.
Widok życia, gwaru, wesołości jaka tu panowała, rozwielmożnionych Węgrów, tłumnie przybywających ziemian — i wszystkiego co znamionowało potęgę króla i jego spokojne panowanie, rozjątrzył księcia...
Na złe jego usposobienie wpłynęło i to, że znalazł Jaśka Kmitę z Wiśnicza starostą tutaj, przypominającego mu starostę Sieradzkiego tegoż nazwiska, który się do pokonania go przyłożył.
Najrzał też z okna, jak mu się zdawało, Lasotę, który go opuścił, a miał doń żale w sercu. Cóż dziwnego że sam więźniem będąc, wśród wesołych i rozhukanych smutnym, wszystkim zarówno na których patrzał, życzył jak najgorzej.
W dzień Ś. Mikołaja, dość uroczyście obchodzony, Biały do kościoła nawet pójść nie chciał, leżał na pościeli, Buśka wysyłając po plotki, lub że dzień był nie zbyt mroźny a pogodny, w bramie stawał i przechodzącym się przypatrywał.
To go jedno cieszyło, że Węgrowie przesuwający się tędy z zamku, wszyscy z Polaków się najgrawali, w czem on im dopomagał, bo się był języka ich w Budzie nauczył, a Polacy narzekali na ucisk madziarów, czemu też potakiwał, jątrząc jednych na drugich.
Bawiło go to przez dzień cały...
Nazajutrz rano, wyszedł znowu przed wrota, aby się podobnem widowiskiem rozerwać — lecz tylko co się usadowił na czatach, gdy od strony bramy Bocheńskiej, do której nie było daleko, dał się słyszeć tumult i wrzawa zapowiadająca coś groźnego.
Książę za miecz porwawszy, ciekaw co się stać mogło, natychmiast pobiegł, gdzie się już krzyki coraz głośniej i wyraźniej słyszeć dawały...
Do Bocheńskich wrót ani się było można docisnąć...
Wśród ogromnego zbiegowiska gawiedzi, pomiędzy którą łacno było Węgrów rozpoznać — stała fura siana, wysoko się piętrząca...
Ludzie powiadali że siano to, należące do Przedbora z Brzezia, który je dla koni swych sprowadził — stało się przyczyną zgiełku i okrutnego zajścia. Węgrzy chcieli je sobie przywłaszczyć — straż którą Przedbor postawił, broniła...
Z jednej i drugiej strony do oręży się rwano.
Książę uradował się niezmiernie. Z wielkim trudem przebił się pod ścianami domostw jak mógł najbliżej wozu i do Polaków wołać począł.
— Bijcie Węgrów — co ich żałować będziecie!!
I natychmiast do madżarów w ich języku — krzyknął.
— Co wy sobie lachom dajecie rozkazywać? Albo to wy nie panami tu? Alboście nie królewscy?
Zgał tak jednych i drugich na przemiany, a niewiele potrzeba było, aby ich do walki pobudzić.
Węgry nie ustępowali, ludzie Przedbora bronić się zabierali. Niektórzy się już suchemi razami okładać poczęli. Rosło zbiegowisko w oczach.
Z okolicy zamku Węgrowie biegli — z całego miasta ziemian, pachołków, rycerstwa co było, szło zasłyszawszy że Węgry dokazują.
Rozdrażnienie już przygotowało tak obie strony, że wóz siana starczył, aby wybuchło zajście krwawe...
Zapobiedz by mu może jeszcze mógł ktoś baczniejszy, gdyby Biały, którego tu nikt nie znał, głosu nie podnosił i oleju do ognia nie dolewał.
W tej chwili, gdy już do utarczki przyjść miało, krzyki doszły na zamek i królowa, domyślając się że Węgry coś spłatać musieli — wysłała Jaśka Kmitę z małym oddziałem ludzi, aby porządek utrzymał.
Zapóźno przybywał. Madżary rozwściekleni tem, że się im opierać i burzyć przeciwko nim śmiano — dobyli mieczów i naciągali łuków...
Jaśko Kmita zbliżył się i krzyczał na Węgrów w imieniu królowej, aby wnet odciągali na zamek, gdy jeden z nich łuk napiąwszy strzelił, a bełt w szyję ugodził starostę tak nieszczęśliwie, iż w miejscu zachwiał się zaraz — padł z konia i ducha wyzionął.
Ledwie się to stało... a już jak fala burzą gnana, tłum, który dotąd poruszał się i drgał tylko — pochłonął madżarów w sobie...
— Bij, zabij! — wołano ze wszech stron.
Biały też wtórował, krzycząc.
— Bij — zabij!
Ledwie dwóch z jego straży, którzy pogonili za nim, potrafili z ciżby wychwycić i uprowadzić z sobą. Ale nie dał się do gospody wieść, bo mu to sprawiało jakąś radość złą, że widział mordujących się z sobą...
Węgry już tylko się bronić musieli... takie gromady na nich się rzuciły z zawziętością wielką za zabitego Kmitę.
— Bij — zabij! nie żywić nikogo! — krzyczano po całem mieście i gdziekolwiek winny czy niewinny węgrzyn się trafił, mordowano.
Była to pomsta krwawa za długo znoszone upokorzenie...
W samym domu Przedbora, chociaż ocalić się ich starał, zginął słowak ze dworu królowej, Michał Pogan, zginęło dwóch ulubieńców Elżbiety...
Biały mógł się krwawym nacieszyć widokiem, bo co chwila ścigano kogoś w ulicach, a z kamienic, do których się skryli, oknami wyrzucano zabitych...
Nikt już nie miał mocy powstrzymać rozwścieczonego tłumu, który aż do zamku pędził Węgrów, a że tu bramy były zaparte, bo się obawiano napaści na cały dwór starej królowej, kobiety rzucały z okien drabinki dla uchodzących a lud je strącał i chwytał — nie patrząc kogo, byle się madżarem wydawał...
Książę, jak gdyby widowisko to dla niego było sprawione, nie wszedł do izby przez cały dzień — od wrót swych krzycząc.
— Bij — zabijaj!!
Ludzie go poskromić nie mogli, a Buśko przelękły na próżno targał za szaty, błagając aby się w ten wrzący tłum nie mięszał i milczał.
Odpychał go Biały — i — choć krwawe zajście dla niego nie mogło przynieść żadnej korzyści — przyklaskiwał mu...
Noc dopiero ten uliczny dramat zamknęła — gdy już na mieście ani jednego nie było madżara, a Wawel zamknięty, ostawiony strażą — jakby wśród oblężenia od nieprzyjaciela bronić się musiał.
Książę obchodził go do koła i wołał.
— Tak samo królowę oblegają, jak mnie niedawno w Złotoryi... Palec Boży nad niemi! zemsta Boża!! Tak samo też Ludwik i ona z królestwa tego uchodzić będą musieli, jakom ja uszedł z mojej dzielnicy...
Przez całe trzy dni, dopóki się w Krakowie nie uspokoiło, i królowa w podróż się nie wybrała, książę pod Wawelem przechadzał się, radując jej losowi.
Byłby może i wyjeżdżającej szyderstwem jakiem drogę zastąpił, lecz zaspał ranek, a królowa niespodzianie i cicho wymknęła się z miasta.
Tą małą pociechą z cudzej szkody, skończył się pobyt Białego w Krakowie. Przysłano mu tu ostateczne słowo króla, iżby okupem za Gniewków się zaspokoił, który mu z łaski dawano, a uroczystą podpisał ugodę, po czem wolność odzyska...
Książę na wszystko się zgodził, poddał, lecz w piśmie jakie dał, zawarował sobie rychłą grzywien przyobiecanych wypłatę. Po czem małą część przyrzeczonego okupu wziąwszy, z dziwną myślą powlókł się do Gdańska, gdzie Fryda do klasztoru wstąpić chciała.
Nie znalazł jej tu, ani żadnej o niej wieści, a że go już nigdzie nic nie ciągnęło, w Gdańsku osiadł, czekając na pieniądze od króla.
Tu kilka lat w bezczynności smutnej, zleniwiały, nie zdolny do niczego, ostatnich dziesięciu tysięcy wyglądając, przespał aż do r. 1380.
Król Ludwik wreście odesłał mu je przez Piotra Małochę starostę Kujawskiego i podkanclerzego Szymona.
Wieczorem złożyli mu okup ten, z którego miał nazajutrz króla kwitować i podpisać zrzeczenie się wszelkich praw do swej dzielnicy.
Lecz nocą myśl mu przyszła szalona, ujścia bez podpisu do Bukowca (Lubeki)... i — nazajutrz już go w Gdańsku nie było...
Powiadano, że tam książę dworem się wielkim otoczył, i pańsko występować zaczął, odgrażając się że Ludwikowej śmierci doczeka i córek jego na tron nie dopuści.
Czcze to były słowa, z których Buśko nawet się uśmiechał...
Zawieruszyło się potem w Wielkiej Polsce, a Biały napróżno oczekiwał aby go tam wezwano. Zapomnieli o nim wszyscy i po śmierci króla Ludwika, a ci co nie chcieli córki jego, oglądali się na Ziemowita Mazowieckiego, nie na niego...
Snując się tak z miasta do miasta, a nieśmiejąc czy niechcąc powrócić do klasztoru, zmarł Władysław w podróży; w Strasburgu 1 Marca 1382.
W opactwie z którego uszedł, pamięci niewdzięcznego położono kamień grobowy...
Tak jeden z ostatnich Piastów, marzący o koronie, skończył zapomnianym, zapartym wygnańcem między obcemi.
Krew Piastów, którą niemieckich matek mleko uczyniło obcą i zimną — nie miała już miłości gniazda swego, ani nią natchnąć mogła.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.