Biały książę/Tom III/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Biały książę |
Podtytuł | Czasy Ludwika Węgierskiego |
Wydawca | Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III |
Indeks stron |
Tydzień upływał, wojsko obozem stojące dokoła, zbliżało się wprawdzie ku przekopom walczyć na słowa z załogą... lecz szturmu ani napaści nie przedsiębrało...
Biały stracił zupełnie odwagę, nadzieję i cierpliwość. Z każdym dniem słabł więcej...
Fryda chłostała go szyderstwem, znosił je z obojętnością, milczący...
Chciał się z zamku ratować ucieczką przez rzekę — okazało się, że pilnowano wszędzie i straże się na barkach dzień i noc zwijały...
Nietylko one, lecz załoga też w tym przymusowym, złowrogim spoczynku straciła siłę swą, i znużyła się nim.
Drzazga z obawy głodu karmił ją coraz gorzej. Skargi i narzekania słyszeć się dawały.
Najzajadlejszy obrońca, Bylica, przez dni kilka pochodziwszy zasępiony — jednej nocy zniknął, jakby wpadł w wodę.
Domyślano się, iż z murów spuścić się musiał, a że po nim wszystkiego można się było spodziewać, książę uląkł sę[1] zdrady... Podwojono czujność.
Następnej nocy, cicho bardzo, Biały Buśka obudził, który spał przy nim.
Długo rozespany bajarz, nie mógł po śnie twardym odzyskać przytomności.
— Trutniu — zawołał książę, schylając mu się do ucha[2] — Słuchaj! Na ciebie nikt nie zważa, boś ty ani żołnierz, ni wódz... puszczą cię wszędzie... Każ sobie do dnia furtę otworzyć, idź do wojewody.
— Aha! — przerwał Buśko... jam wiedział, że się to tak skończyć musi...
Biały udał, że nie słyszy...
— Głodem nas wezmą — dodał. — Ty nie odemnie, ale od siebie mu się nastręcz... Zobaczym, co powie...
Nie bardzo rad narzuconemu pośrednictwu, zasępił się Buśko, poskrobał — lecz musiał spełnić przykazanie.
Głód i dla niego był bardzo strasznym...
Książę odprawiwszy posła, położył się w łóżko kryjąc przed Frydą z tem, co uczynił. Posunął do tego stopnia udanie, że wstawszy pilno i głośno począł się dopytywać o starego sługę i gniewać, że się gdzieś bez odpowiedzi zawieruszył...
Wszystko to nie oszukało Bodczanki, która ciągle chodziła milcząca, dumna, nie okazując, jak dawniej ani czułości żadnej dla księcia, ani zbytniej troskliwości o los jego...
Książę też był dla niej ostygły, jakby mu ciężyła, lecz wiązały go przyrzeczenia, słowo dane a trochę potrzeba serca, które się do nikogo nie przywiązało, a do niej — nawykło...
Z Buśkiem mówił otwarcie, nie potrzebował grać żadnej bohaterskiej roli, bo ten znał go nadto, z Frydą bawił się w bohatera tragicznego, sądząc, że masce tej uwierzy.
Wiedzieli wszyscy w twierdzy, że stary kłębek (tak nazywano książęcego bajarza) — był wiernym sługą, a co czynił to z polecenia jego było; zrana, gdy zażądał aby go puszczono, choć się to podejrzanem wydawało — otwarto mu furtę... Drzazga przez okno w murze popatrzył dokąd się uda i widział, że zakręciwszy się trochę, bokiem ku obozowi zmierzył. Dało mu to do myślenia.
Buśko musiał dobrze rozważyć jaką przybrać postać wchodząc do obozu, co mówić... i w jaki sposób... Śpiewak, trochę trefniś, bajarz — mógł łatwiej niż kto inny pół żartem na próbę rzucić, coby pospolitemu nie uszło człowiekowi. Nieszczęściem przychodził w złą godzinę, gdy w obozie panowało rozdrażnienie i smutek, żal po zabitym Frydruszu i po zmarłym z rany Kaźku Szczecińskim.
Nie zapytał go nikt gdy się do obozu wsuwał, ani kim był, ni zkąd i z czem szedł... Namioty stały popodnoszone dla gorąca, ludzie pokotem odpoczywali — czynności nie było widać wielkiej, tylko czaty pod zamek chodziły.
Z namiotu Szczecińskiego księcia zdjęto jego chorągiew a zawieszono czarną — widać w nim było trumnę już zabitą i osmoloną, przy której świece się paliły i księża śpiewali...
Sędziwoja wielki namiot z chorągwią hetmańską łatwo poznać mu było. On też sam w łosiowym kaftanie, bez zbroi, siedział na pniu u wnijścia i z Bartkiem z Więcburga rozmawiał.
Zobaczywszy Buśka, który miał całem życiem wyrobioną fizyognomię i postać stanu swojego — Sędziwój się namarszczył. Nie widział go nigdy w życiu — ale się domyślił posła od księcia i jego dworaka.
Buśko raz i drugi krąg zrobiwszy, w końcu zbliżył się i zdjąwszy kołpaczek, pokłonił.
— Zkąd? — zapytał wojewoda.
Buśko na zamek wskazał.
— Od księcia? — cóż za obowiązek sprawujesz przy nim?
Buśko skromną przybrał postawę.
— Jak kiedy — odparł — gdy wesoło nam, to ja mu śpiewam, gdy smutno to z nim płaczę, a gdy głodno — mrę jako i on.
— Posłano cię czyś sam z zamku uszedł... pytał wojewoda.
— Sam, sam — bijąc się w piersi począł bajarz[3] — Nudno mi się zrobiło siedzieć tam zamkniętemu...
Wojewoda i Bartek ciekawie mu się przypatrywać zaczęli, a badawcze ich spojrzenia poniekąd zmięszały Buśka, chociaż starał się butno nastawić.
— Z czemżeś to przyszedł, mój człecze — odezwał się Sędziwój.
Po krótkim namyśle, Buśko rzekł.
— Z prośbą, z prośbą, ino nie od pana, bo on nadto hardy, aby prosił o co... ale od siebie, od siebie — królu mój...
Milczał patrząc nań pilno wojewoda. Buśko też cedził wyrazy, badając jakie robią wrażenie...
— Z prośbą, z próśbeczką — rzekł.
Mnie się widzi, panie wojewodo, królu mój, że gdyby księciu kto dobre słowo powiedział, cała ta niepotrzebna wojna by się skończyła.
Sędziwój podumał.
— Alboż na słowa z nim można co uczynić? — odparł — poddał się raz i nie strzymał przyrzeczenia...
— Panie mój? a król też dał mu co! choć na obwinięcie palca! — pochwycił Buśko[4] — Cóż biedota ma robić? Kaptur mu zaciężył — ojcowizny tylko pragnie... więcej nic...
— Króla pana naszego obraziwszy tak srogo! i tyle krwi wylawszy! — krzyknął wojewoda.
Buśko wydął tłuste policzki i pogłaskał się po głowie łysej...
— Jużci mu coś dać trzeba — szepnął.
— I nic nie dawszy go weźmiemy — przerwał Bartek.
— Pewnie... za rok, za dwa — rozśmiał się trefniś — i nabije wam jeszcze ludzi.
Sędziwój, który po stracie Frydrusza nie mógł się uspokoić, westchnął.
— Ja go znam — począł Buśko powoli, dobrem słowem wiele z nim zrobić można...
Poślijcie doń kogo...
Strząsnął głową wojewoda.
— Próżno kłamać — rzekł — on ciebie posłał do mnie — więcej posłów nie potrzeba... Powiedz mu, żeby mi się poddał... a może u króla przebaczenie otrzymać — i — jeśli nie swoje księstwo, bobyśmy, gdyby siedział na niem, nigdy spokoju nie mieli, to okup zań...
Ze spuszczoną głową słuchał zakłopotany poseł.
— Poślijcie kogo — powtórzył.
— Aby uwięził lub na męki dał jak tego nieszczęśliwego Hankę... Nie! — ja nie poślę nikogo...
— To będzie się tak ciągnąć długo — odparł Buśko — boć trzeba go przekonać, namówić trzeba. On ani myśli o poddaniu się i — będzie do ostatka walczył.
— Do ostatka chleba — przerwał Bartek szyderczo — a tego, my wiemy, że już niewiele macie...
— Do głodu daleko — rzekł Buśko. — A no — jak wola wasza...
To mówiąc, na kołpak, który w ręku trzymał popatrzał, i cofać się zaczął.
Wojewoda, choć tak ostro go zbył — nie rad puszczał z niczem. W istocie chciał skończyć co rychlej z warchołem i gotów był do umowy przystąpić, godność swą tylko musiał poszanować i nie okazywać żądzy zbytniej ani pośpiechu.
Buśko już szedł, gdy zawołał za nim.
— Powiedz księciu swojemu, że dobrze uczyni gdy rychlej się podda — bo prędzej później musi to uczynić — a dziś — możeby król łaskawszym był...
Zawrócił się bajarz...
— Odemnie co posłyszy, nie wiele ważyć będzie — rzekł cicho — weźwijcie na rozmowę...
Wojewoda potrząsnął głową.
— On niech o nią prosi — rzekł krótko... i wszedł do namiotu.
Tak z małem czem Buśko musiał powracać. W drodze ci co go poznali jako sługę księcia poszturgali go trochę, obronił się im, błaznując.
U furty pilnujący Drzazga kazał mu ją otworzyć.
Książę sam leżał na dole...
Od wrót idącego do izby jego zobaczyła Fryda — i już pewną była prawie, że książę znowu knuje coś, myśląc o poddaniu się. Jej krew się na to burzyła.
— Ni żyć ni umierać nie umie! — powtarzała do siebie, miotając się.
Na widok Buśka zerwał się Biały, kazał mu przyjść blizko, aby ich nie podsłuchano i uważnie nastawił ucha opowiadającemu.
Oburzenia nie widać było na jego twarzy — prawie się wypogodziła ona — nie rzekł nic.
Położył palce na ustach... i wstał aby pójść do Frydy...
Spodziewała się go może — zastał ją chodzącą niecierpliwie po komorze.
— Oni nas głodem zamorzą! — odezwał się siadając.
— Do tego jeszcze daleko — wybuchnęła kobieta — gdy głód przyjdzie — z załogą można wyjść i przebić się...
Ruszył ramionami książę.
— W gołem polu nasza garść się im nie ostoi.
— To wybiją nas i umrzemy rycersko a godnie — zawołała Fryda.
Biały spuścił głowę.
— Ale ja mam nadzieję, że mi król Gniewków puści, gdy...
Niedokończył. Fryda za niego rzuciła szyderstwo.
— Gdy mu się poddasz i przestaniesz na jałmużnie?.. Nie sądź, by ci dał choć piędź ziemi... zapłaci za nią... a na księstwo nie puści!..
Biały zamilkł.
— Śmierć z głodu albo od miecza! — zamruczał — ot co zostało... ja żyć chcę?
— Choćby z kajdanami na nogach? — spytała Bodczanka.
Nie dając odpowiedzi, wyszedł gniewny.
Z południa zatrąbiono u wrot, książę jednego z jeńców wyprawił prosząc o rozmowę z Sędziwojem... Lecz, sam raz zdradą go podszedłszy, obawiał się też napaści jakiej. Chciał rozmowy na moście u wrót, lub za przekopem, i żeby sami byli.
Wojewoda odparł, że on ma więcej powodów niedowierzania — chciał rozmowy w polu, przed obozem...
Biały się lękał...
Zawieszono układy — posłać nie miał kogo... Drzazga się bił dobrze, ale mówił nie do rzeczy.
Uszedł dzień, Biały zaczął już niecierpliwić się i zżymać. Cokolwiek poczynał, pilno mu było — jutra się obawiał, bo siebie się nie czuł pewnym...
Połowę niemal załogi wziąwszy na most, aby być od napaści bezpiecznym, wyszedł do Sędziwoja na pół drogi do obozu. Wojewoda wyjechał z małą kupką, lecz pięknie zbrojnych ludzi. Pozsiadawszy z koni, zeszli się sami — nieufnie patrząc sobie w oczy.
Wzrok Sędziwoja z Szubina miał tę siłę, jaką daje charakter męzki — Biały nie mógł go znieść, spuścił oczy pierwszy — drgnął, buta z jaką chciał wystąpić, opuściła go.
Zabełkotał, że radby wojnę skończyć.
— Ja także — odparł Sędziwój — lecz ja księcia mam w ręku. Chcecie li zdać się na mnie?...
— A cóżeście mi wyrobili pierwszym razem, gdy tak piękne otrzymałem obietnice? — zapytał książę.
— Nie obwiniajcie mnie — rzekł Sędziwój. Ja wam nie mogę nic dać, nic przyrzec, wszystko od króla zależy, lecz słowem rycerskim ręczę, że się starać będę, aby los wasz osłodził.
Ze zwieszoną na piersi głową, słuchał książę — widać było, że się wahał, że gotów był się już poddać.
Sędziwój dodał jeszcze.
— Czyniłeś miłość wasza, coś mógł — sromu niema zdać się, gdy inaczej być nie może.
Weźmiem li Złotoryę — naówczas prawo wojny zawyrokuje o was... łaski się spodziewać nie możecie.
Dumny książę nie odparł już ani żalem, ani groźbą, stał to cofając się, to podchodząc, otwierając usta i niewiedząc co powie.
— Dajcie mi słowo wasze rycerskie, że się ze mną obejdziecie nie jak z jeńcem i więźniem, ale jak krwi mojej przystało.
Wojewoda zwolna rękę mu wyciągnął...
Biały, który miał żelazną rękawicę na ręku, zdjął ją i bladą, wychudłą dłoń podał.
Jedno słowo rzekł tylko ponuro i cicho.
— Jutro...
Tak, nad wszelkie spodziewanie wojewody, skończyło się rokowanie prędko i stanowczo... Uległ Biały, sam niewiedząc jak do tego został doprowadzony, lecz, gdy zawrócił się ku zamkowi, gdy pomyślał o sromocie jaką musiał znieść, o wyrzutach Frydy, o upadku własnym, wstrząsł się cały, zapragnąwszy raczej śmierci.
I ten poryw trwał nie długo... Do wrót doszedł już ostyglejszy.
— Do klasztoru nie powrócę — mówił sam się pocieszając...
Do dolnej izby wszedłszy, znalazł tu Buśka, który wiązał jakieś sakwy, jakby się wybierał w drogę. Ten pewnym już był końca... Mruczał sam do siebie nie patrząc nawet na pana, nie pytając go o nic.
Fryda też nie zeszła z komory swej — a on iść do niej nie śmiał...
Pod noc piosnkę jakąś kazał sobie zaśpiewać Buśkowi — ale ten głową potrząsnął.
— Bij kiedy chcesz — rzekł, — nie będę śpiewał, płacz mnie dławi...
Na zamku, choć nikt nie wiedział, że się poddać miano, gotowali się do tego wszyscy...
Twarze były prawie wesołe... bój bez nadziei dokuczył wszystkim...
Podniosłszy się z łoża, niespojny[5] książę myślał co uczyni z Frydą... jak jej powie, iż poddać się przyrzekł — jak namówi aby do ojca wracała...
Na to potrzeba było odwagi, której nie miał,[6] Lękał się wyrzutów — trwożył własną słabością. Przecież słowo jakieś wyjąknąć było potrzeba.
Kilka razy szedł i powracał... Gwałtownie, potem wpadł do izby Bodczanki. Ta siedziała odziana na pół po męzku, gotowa do podróży, z twarzą zestarzałą, smutną i bladą.
— Muszę się poddać — zawołał kziążę[7] — umowa stanęła...
Czekał na odpowiedź — Bodczanka milczała wzgardliwie.
— Wracajcie do ojca... ja nie mam kąta — dodał Biały.
— Nie opiekujcie się mną — zawołała suchym głosem boleści zwyciężonej Fryda — do ojca nie powrócę, bo i ojciec i bracia szydziliby ze mnie... Nie! w Gdańsku klasztor mnie czeka...
Odwróciła się od niego.
— Frydo! — odezwał się z wyrazem rozpaczliwym Biały...
Wskazała mu na drzwi milcząc... zwróciła się ku oknu — i płakała może, lecz łez jej nie widział nikt.
Książę postawszy u progu upokorzony — wysunął się po cichu.
W obozie, w którym już poddania się spodziewano, ruch był widoczny... książę po kilkakroć szyszak kładł, wychodził i wracał...
Wstał potem, wybiegł i kazał otwierać wrota.
W tejże chwili z komory swej zbiegła Bodczanka, na którą koń czekał i sług jej dwu...
Nie oglądając się, nie pytając o księcia, który wyjść do niej nie śmiał, siadła na konia...
Zaledwie podniesiono bronę, ona pierwsza, nie zakrywając twarzy wybiegła z zamku. Sędziwój, który stał niedaleko, Bartek z Więcburka, wiedzący kto była — przepuścić ją kazali, nie zatrzymując...
Pominąwszy ich, mając wolną drogę przed sobą, Fryda uderzyła konia i puściła się czwałem...
Oblegający już się do wrót zbliżali, mając na czele Sędziwoja i Bartka, gdy Biały cały we zbroi swej najlepszej, w płaszczu szkarłatnym, w pasie rycerskim ukazał się na koniu.
Buśko z węzełkami na plecach szedł za nim.
Bartek z Więcburka, którego ta pycha książęcia przy zdaniu się na łaskę oburzyła i rozśmieszyła, buchnął szyderskim śmiechem.
Posłyszawszy głos ten książę, drgnął, konia strzymał i zdarłszy z ręki żelazną rękawicę, cisnął ją w twarz Kujawskiemu staroście.
— Na ostre! — krzyknął. — Na ostre!
Niespodziewanego wyzwania tego Bartek nie mógł odrzucić. Wziął rękawicę i zawołał.
— Na ostre!
Książę się z miejsca nie ruszał.
— Natychmiast! — krzyczał głosem drżącym, obracając się do swoich, aby mu drzewo podano.
Wstrzymać go nie było sposobu. Chciał mówić coś Sędziwój, przerwał wołaniem rozpaczliwem Biały...
— Na ostre!! na ostre.
Kupa ludzi, która otaczała ich, na dany znak rozstępować się zaczęła...
Bartek z Więcburka jechał na plac spokojny i obojętny, Biały rzucał się rozwścieczony, miotał na koniu i ledwie się mógł utrzymać.
Widowisko było dziwne...
Niektórzy śmieli się, inni ciekawie cisnęli patrzeć końca w tej walce, w której łatwo było Bartkowi wywróżyć zwycięztwo...
Zaledwie stanęli w odległości jaka zwykle do takiego spotkania wyznaczaną była — ledwie podnieśli drzewa i złożyli je jak należało, gdy Biały, wraziwszy ostrogi w bok koniowi jak szalony się puścił zniżając kopję, na Bartka.
Ruszył się i on z miejsca, lecz rozważniej — drzewo jego wymierzone dobrze uderzyło w ramię Białego, gdy jego kopia ośliznęła się staroście po zbroi i w ziemię zaryła...
Książę nie mogąc się utrzymać na koniu, rzucił kopję, i padł na wznak obalony... Z rany krew buchnęła...
Sędziwój natychmiast dał znak, że walka była skończona, podniesiono księcia i zaniemiałego z bolu na rękach zawrócono do zamku...
Złotoryą zajęły wojska królewskie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – się.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki lub kolejny wyraz (Słuchaj!) winien być od małej litery.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki lub kolejny wyraz (Nudno) winien być od małej litery.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki lub kolejny wyraz (Cóż) winien być od małej litery.
- ↑ Błąd w druku; najprawdopodobniej winno być niespokojny.
- ↑ Błąd w druku; zamiast przecinna winna być kropka.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – książę.