Biesy/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Biesy
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia P. Mitręgi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Do otwarcia wystawy, w której brali udział Sprogis i książę Panin, pozostawało zaledwie kilka dni. Pewnego poranku Lejtan otrzymał list od Manon Brissac.
Pisała do niego, że księżniczka Ludmiła postanowiła nagle wybrać się z pielgrzymką do Kijowa i zabiera ją ze sobą, ponieważ ma zamiar zamieszkać tam aż do Bożego Narodzenia. Donosiła też, że kopie, zrobione przez Lejtana, bardzo się podobały ikonografom angielskim, którzy zapewne dadzą mu nowe zamówienia. W końcu listu znajdował się mały przypisek, w którym prosiła Ernesta, aby wieczorem oczekiwał ją przed pałacem Panina, gdyż jest bardzo niespokojna i musi się z nim porozumieć w pilnej i ważnej sprawie.
Spotkali się tego samego wieczoru.
Ernest jak zawsze czuł się ukojonym i szczęśliwym w obecności Manon. Patrzył na nią z zachwytem i wymownym uwielbieniem.
— Jaka pani jest cudna! — wyszeptał i nagle porwał go smutek tak wielki, że aż poczuł łzy w oczach.
Uprzytomnił sobie, że widzi ją po raz ostatni przed rozłąką. Powiedział jej o tym. Westchnęła nieznacznie, lecz po chwili jak gdyby śpiesząc się zaczęła mówić:
— Książę Roman urządza dziś wielkie przyjęcie, na które zaprosił profesorów Akademii i wszystkich krytyków. Będzie też wielki książę. Rozumie pan?
Lejtan wzruszył ramionami i po namyśle odpowiedział:
— U Paninów ciągle odbywają się przyjęcia. Cóż w tym dziwnego, panno Manon?
— Ach, mój Boże! — zawołała z niepokojem. — Pan jest doprawdy jak dziecko! Czyż to nie jasne, że Roman przygotowuje sobie teren do zwycięstwa na wystawie?
— Zwycięstwo na wystawie?! — powtórzył Ernest i, nagle zrozumiawszy wszystko, wykrzyknął przerażonym głosem: — Zwycięstwo nad Sprogisem?! Przecież to — wstrętne, nieuczciwe!
Był wzburzony i oddychał ciężko.
Manon długo milczała. Na twarzy jej malowało się wahanie. Wreszcie spytała:
— Pan mnie nie zdradzi? Niech pan pamięta, że groziłoby mi to pozbawieniem zarobku. Księżniczka płaci mi hojnie, bo ja tylko jedna umiem rozpraszać jej melancholię i uśmierzać ataki histeryczne. Gdybym straciła u niej posadę, moja chora matka byłaby narażona na nędzę.
— Nie zdradzę tajemnicy, lecz jeżeli pani się obawia, to lepiej nic nie mówić, — odpowiedział Ernest, głęboko poruszony.
— Muszę panu powiedzieć, bo posiadam wiadomości zbyt ważne, abym chciała je ukryć — rzekła stanowczym głosem.
Ujęła go pod ramię i opowiadała szeptem:
— Dowiedziałam się, że książę Roman boi się Sprogisa, boi się jako człowieka, a jeszcze bardziej — jako rywala, uważając go za wielkiego malarza o ogromnej sile talentu... W tym celu kazał nabyć dla siebie wszystkie obrazy Sprogisa i nikomu ich nie pokazuje. O ile mogłam sądzić ze słów księżniczki — Panin zamierza w jakiś sposób posłużyć się panem w swej walce z konkurentem, a to byłoby straszne i... niebezpieczne! Uprzedzam o tym i błagam, aby pan czym prędzej, chociażby nagle... gwałtownie odszedł od tych ludzi!...
— Powiem o planach księcia Sprogisowi! — szepnął Lejtan. — On musi o tym wiedzieć! Mnie się zdaje, że już coś podejrzewa... Niedawno rzucił od niechcenia parę dziwnych zdań, po których znacznie się oziębił nasz dawny, przyjazny stosunek.
Powtórzył Manon ostrzeżenie i radę Sprogisa, aby się Lejtan miał na baczności, gdyż Panin może jakoby zniszczyć lub spalić jego prace.
— To zdumiewające! Tym gorzej jednak, jeżeli coś podejrzewa! Nie należy mu nic mówić, bo już nie ufa nikomu i będzie myślał, że i pan bierze potajemny udział w intrydze księcia Romana. Byłoby to... groźne, zupełnie groźne dla pana!
Lejtan milczał i rozmyślał nad straszną nowiną, której nie byłby nigdy uwierzył, gdyby nie usłyszał jej z ust Manon.
Jednocześnie zawładnęło nim coś silniejszego od niepokoju i budzącej trwogę tajemnicy. Uświadomił sobie, że w głosie i wyrazie twarzy uwielbianej dziewczyny spostrzegł prawdziwą obawę o siebie i ciepłe, rzewne uczucie.
Podniósł rozpromienioną nagle twarz i spytał cicho:
— Manon, dlaczego pani troszczy się o mnie?
— Dlatego, że czuję niebezpieczeństwo, grożące panu — odpowiedziała.
— To znaczy, że obchodzę panią?
— Tak. Pan chyba dawno to czuje?... — szepnęła.
Porwała go żywiołowa radość. Przycisnąwszy jej dłoń do ust mówił urywanym głosem:
— A ja? A ja? Przecież od pierwszego spotkania kocham ciebie, Manon, jak największy, najdroższy skarb! Nie mam słów, aby tę miłość wypowiedzieć, tak jest inna od tego, co ludzie nazywają zwykle miłością. Mógłbym mówić o niej tylko w kościele przed ołtarzem, gdzie jarzą się świece i rzucają błyski na oblicze Ukrzyżowanego! Moje wyznanie stałoby się modlitwą gorącą, jak płomień, a czystą, jak śnieg! O, błagam, zaprowadź mnie do swej matki, opowiem jej o miłości mojej do ciebie, bo mogę bez wstydu wyznać ją przed całym światem! Tylko matka będzie w stanie zrozumieć i uwierzyć, że jesteś pierwszą i ostatnią moją miłością!
Błagał tak długo, gorąco i szczerze, że wzruszona i zmieszana jego uwielbieniem zgodziła się.
Pani Brissac, od kilku lat pozbawiona władzy w nogach, przyjęła go bardzo serdecznie. Gdy poprosił ją o rękę córki, rozpłakała się na razie, lecz wkrótce już słuchała z uśmiechem Ernesta, który zapalając się coraz bardziej mówił:
— Niech mama nie płacze! — Manon będzie ze mną szczęśliwa. Jestem może naiwny i porządnie zwariowany, ale nie mam w sobie chytrości, ani zepsucia. Pokochałem Manon i kochać ją będę aż do ostatniego tchnienia! Ach, jakżeż ucieszy się mój stary! Mam wspaniałego, mądrego i dobrego ojca! Takich już teraz nie ma na świecie! Dla niego nie ma złych ludzi, nie zasługujących na litość i miłość. Są tylko zbłąkani i nieszczęśliwi. O, mój ojciec rozumie wszystko i wszystko potrafi wybaczyć! Kocha mnie, bo, jak powiada, mam w duszy ogień, a w sercu — białe kwiaty. Te kwiaty oddaję teraz mojej Manon... Ona uczyni z nimi, co zapragnie sama! Ojciec pokocha ją, bo któż by jej nie pokochał! Napiszę do ojca, że nie posyłam mu portretu narzeczonej, ponieważ posiada go w tece w postaci św. Cecylii z obrazu Dolciego..
— Mówi pan tak, jak gdybyśmy już byli po słowie! — mitygowała jego zapały Manon.
— A jakżeż mogłoby być inaczej?! — zawołał zdumiony. — Powiedziałem twej mamie, że kocham ciebie, a przedtem dusza moja długo w wielkiej tajemnicy zwierzała się z tego uczucia przed słońcem, księżycem, niebem, gwiazdami, aż dziś usta wyznały to umiłowanej mojej, i ona nie zaprzeczyła, bo wie, że to jest prawda, niezmienna jak stal!
Porwał dłonie dziewczyny i okrywał je pocałunkami, śpiewnym, cichym głosem wypowiadając swój zachwyt, uwielbienie i miłość, co rozbrzmiewało, jak zapomniany, pół-pogański hymn do bóstwa.
Pani Brissac przez łzy uśmiechała się, słuchając Ernesta, a Manon zatykała uszy i powtarzała zmieszana:
— Szalony chłopak! Co on wygaduje, ten bałwochwalca niemądry?!
Lejtana jednak nic już otrzeźwić i wstrzymać nie mogło.
Snuł plany na przyszłość. Przedstawiała mu się świetnie i promiennie.
Przez lato namaluje tyle szkiców, że starczy mu na wszystkie popisy akademickie, na jesieni zaś przyjedzie do Kijowa.
— Porobię tam kopie, miniatury, ilustracje do żywotów świętych, a miliony popłyną nam wartką rzeką do kieszeni. Wiesz co zrobię? Uzyskam pozwolenie na skomponowanie obrazu i malowanie szkiców w podziemnych galeriach klasztoru! Tam podobno panuje mrok, słabo rozświetlony olejnymi lampkami i świeczkami woskowymi. Z mroku wyzierają nagie czaszki ludzkie, w ciemnych niszach tkwią wyschłe zwłoki pustelników i „czerńców“ z białymi, żałobnymi krzyżami na piersiach i w kapturach, opuszczonych na wyschłe, martwe twarze... Już widzę przed sobą przyszły obraz... mistyczny, tajemniczy!... Tłum ze świeczkami w rękach, sunący głowa za głową wąskimi, o niskich sklepieniach galeriami i — te mdło rozświetlone nisze, skąd pustymi oczodołami wyzierają czaszki mnichów i przeorów... Sam Sprogis pozazdrości mi tematu!
— Ponury obraz... — szepnęła Manon.
Lejtan potrząsnął głową i zawołał:
— A, tak — z początku ponury! Lecz to na prawym planie, na lewym zaś galeria się rozszerza i rozjaśnia od promieni słonecznych, wpadających przez jej wylot! Widać tam część placu klasztornego... Tłum, barwny, kipiący ruchem i życiem, skąpany w powodzi słońca, skrzące się złote kopuły świątyń; olbrzymie korony kasztanów; gorące plamy świetlne na trawniku i żółtym piasku, w którym grzebią się rozbawione, roześmiane dzieci! Mam już ten obraz w oczach, sercu i w palcach... Będzie wspaniały, musi być wspaniały, bo Manon będzie patrzyła na niego; wystawię go na dorocznym popisie, i sprzedam... pewnemu kupcowi w Kostromie, amatorowi widoków klasztornych! Wytrząsnę mu furę pieniędzy z kabzy... Nosi on zawsze przy sobie paczki storublówek, owinięte w zatłuszczony papier...
Lejtan był tak podniecony i szczęśliwy, że zupełnie zapomniał o późnej godzinie i dopiero, gdy zegar wybił drugą, nagle się zasmucił.
— Boże, jakież to przykre! Muszę już odejść... Późno, strasznie późno!
Jak gdyby oprzytomniał i spoglądając na obie panie szepnął:
— Mówiłem tylko ja dotychczas i budowałem piękny pałac swoich najtajniejszych, po raz pierwszy wypowiedzianych marzeń, a panie nic mi jeszcze nie powiedziały, chociaż od tego zależy moje szczęście, spokój i całe życie obecnie!...
Pani Brissac położyła mu rękę na ramieniu i rzekła:
— Drogi chłopcze! Wiem, że nie jesteś obojętny mojej córce, a i moje serce przemawia za tobą. Jednak masz przed sobą jeszcze dużo do zrobienia... Musisz ukończyć Akademię... Młodzi jeszcze jesteście, — możecie zaczekać! Poznacie się lepiej, nabierzecie do siebie zaufania i szacunku. Nie śpieszcie się! Życie samo pokieruje waszym losem! Bądź spokojny, miły chłopaku, a pamiętaj, że Manon — to uczciwa dziewczyna i jeżeli pokocha ciebie, możesz być jej pewny... jak najwierniejszego przyjaciela!
Ernest westchnął głęboko i spytał:
— A co mi powie Manon na pożegnanie?
Dziewczyna zbliżyła się i wyciągnęła do niego obie rączki. Schwycił je i całował rozczulony i wniebowzięty.
— Ernest musi się rozstać ze Sprogisem i Paninem... Nie wiem, który z nich jest niebezpieczniejszy. Żądam tego stanowczo! Jeżeli będę wiedzieć, że dawny stosunek pozostanie pomiędzy wami, nie zaznam chwili spokoju!
— Przyrzekam! — odparł Lejtan i zaczął się żegnać.
Manon odprowadziła go do przedpokoju i tu zajrzała mu głęboko w oczy. Spostrzegł łzy na jej rzęsach i wzruszoną, smutną twarzyczkę. Nie zdając sobie sprawy, otoczył ją ramieniem i począł całować jej oczy i drżące usta, szepcąc:
— Kocham... Kocham nad życie!... Umiłowana, cudna, uwielbiana!
Nie broniła się, tuląc do niego główkę i powtarzając z troską w głosie:
— Strzeż się Sprogisa! Unikaj Panina! Pamiętaj, że pomiędzy nimi musi wybuchnąć walka na śmierć i życie... Boję się o ciebie... biedactwo moje, mały, poczciwy chłopaku!... Bądź mądry i przyjeżdżaj jak najprędzej do Kijowa. Tam już przynajmniej ochronię ciebie przed niebezpieczeństwem i złymi ludźmi! Tam będę podtrzymywać ogień twej duszy i pielęgnować białe kwiaty w twoim sercu... Mój mały, miły Ernest... Promyczek!
Ostatnia jeszcze, krótka chwila pożegnania, urwane przysięgi i wyznania i — zamknęły się za nim drzwi.
Pozostał w ciemności.
Schodził, świecąc sobie zapałkami i potykając się na stopniach.
W duszy mu śpiewało, w sercu rozkwitła i rozszalała wiosna. Pierzchły niepokojące go myśli i obawy. Zniknęły piętrzące się przed nim zagadki. Był szczęśliwy i kochał, kochał pierwszą, najczystszą i najgorętszą miłością. Pochłonęła go, zasnuła cały świat i wypełniła mu serce. Widział przed sobą słońce — wspaniale promienne, nigdy nie gasnące.
Wchodził w nowe życie, a wydawało mu się ono jednym, pogodnym dniem, nigdy nie przemijającym.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.