<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Strug
Tytuł Bogowie Germanji
Pochodzenie trylogia Żółty krzyż
tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XX

Praca nad filmem szła opornie, ale Eva przemagała wytrwale trudności, piętrzące się u samego wstępu do dzieła. Zalewało ją bogactwo materjału, na każdą myśl przybiegało niewołane mnóstwo różnorodnych jej wcieleń i wyrazów a wybór był trudny, gdyż wszystkie były trafne a jeden lepszy od drugiego. W fabule roiło się od postaci, trzeba było powściągać natłok i z żalem gubić w nicości niejednego człowieka, który bronił swego istnienia i wymownie wykazywał swoją niezbędność. Początkującą autorkę ogarniał chaos szczegółów, ale nigdy nie traciła z oczu głównego celu, owej wizji pierwotnej, która, jak mniemała, uczyni z jej pracy dzieło wyjątkowe.
Nasunął jej się tytuł „Opętane Miasto“, rzecz dzieje się w miljonowem rojowisku jakiejś nowoczesnej stolicy, przewija się mnóstwo ludzi, na tle życia tłumu i mas wielkomiejskich, ich powszedniego dnia, ich doli i niedoli. W ulotnych momentach odsłaniają się tajniki czyichś losów w różnych środowiskach, nawiązują się sploty wydarzeń, zatargów, smutków, dramatów, radości i wnet urywają się nazawsze, toną w zamęcie i rozgwarze bezimiennego zbiorowego bytu. W opowieści brak bohatera, brak indywidualnej intrygi, jedyną siłą działającą nieprzerwanie z potęgą i logiką żywiołu jest tętno wielkiego zbiorowiska, jego dech, jego rytm. Gorączkowy pośpiech i natłok ulic, tłumy, zatory samochodów, bogate sklepy, kawiarnie, hotele, parlament, giełda, fabryka, dworzec kolei podziemnej, lotnisko, kościoły, koszary, szpitale, sale sądowe, więzienia, gabinety uczonych, pracownie artystów, jaskinie złoczyńców, muzea, galerje obrazów, przytułki nocne, komisarjaty policji, szynkownie, salony, teatry, spelunki, stadjony i boiska sportowe, domy publiczne... Od świtu do późnej nocy kotłuje się wmieście zamęt ludzki, bezcelowy i opętany, na podobieństwo niepojętego dla nas bytu mrowiska.
Na to olbrzymie tło, pozostające w ciągłym ruchu, wstępuje na początek nieznacznie i zrzadka postać kobieca i przemyka się wśród odmętu obrazów, a dalej raz po razu ukazuje się przelotnie a zawsze z niezapomnianą swoistą wyrazistością w splocie indywidualnych wydarzeń, to w tłumie ulicznym, to wśród fotografji na szpaltach świeżego dziennika, to w złotych ramach portretu na wystawie sztuki. Jest panną sklepową, bogatą damą, żoną robotnika, głośną artystką, świetną kurtyzaną, mówczynią na mityngu, sponiewieraną ulicznicą, kochanką bandyty, rekordzistką sportową, jedzie we wspaniałej limuzynie, siedzi od wielu lat w więzieniu. W mnóstwie przebrań, przeobrażeń i masek jest zawsze tą samą, jest w bezlitosnej, zimnej przepaści tego miasta uosobieniem sprawiedliwości, dobra, miłosierdzia, jej gniewne spojrzenie powściąga złych i okrutnych, jej uśmiech krzepi znękanych i zbłąkanych, jej łza spada na stygnące oblicze nieszczęsnego samobójcy — to ona, Eva Evard, jedyna bohaterka „Opętanego Miasta“, jego dobry duch, symbol przyszłego, przyjść mającego człowieczeństwa, które kiedyś, gdy wypełnią się czasy, zdejmie ze stolic świata przeklęte znamię dzikiej puszczy i opętania.
Nie dbała o to, czy jej film nazwą tendencyjnym, czy kameralnym, czy eksperymentalnym, co na to powiedzą fachowcy, czy ją poprze reklama, nie dbała nawet, czy przemówi do szerokich mas, znieprawionych i ogłupionych pustką i szablonem przeciętnego filmu.
Zapamiętała się, nic jej nie odrywało od pracy, czasami pojawiała się poczwarna jednooka twarz kapitana Percin i Eva odpędzała ją uśmiechem. Na trzeci dzień po ich rozmowie przyniesiono jej pneumatykę.
— Pani Evo, na legalny przejazd granicy już zapóźno, pozostaje jeszcze jedno — jechać dziś wieczornym pośpiesznym pociągiem o godzinie 9.15 z gare Austerlitz na Bordeaux — Pau do końcowej stacji Oloron St. Marie u podnóża baskijskich Pirenejów. Tam w oberży „Pod Pic d’Ani“ odszuka pani przewodnika nazwiskiem François Trescazes, powoła się pani na mnie i zamówi go pani na kilkudniową wycieczkę w góry i zaraz następnego dnia bez trudu przez jakąś przełęcz, którędy nie przechodzi żadna droga jezdna, przekroczy pani bardzo słabo pilnowaną granicę hiszpańską. Trescazes zgodzi się panią doprowadzić nawet do Pampeluny. Zaklinam jeszcze raz! Ani chwili do stracenia!

G. c.

— Co za wzruszająco uporczywy manjak... Trapi się i dręczy, gdy mnie jest tak dobrze — a teraz znowu wyprawia mnie do Pampeluny...
Kłopotał się, latał po Paryżu i poczciwy senator Guillet-Goudon, gdyż pierwsze posiedzenie komisji trzech matadorów odwlekało się wciąż z powodu nagłej niedyspozycji sędziwego patrjarchy radykalizmu, byłego członka Trybunału Kasacyjnego.
— Obawiam się, że René Sanson umrze nam poprostu — biadał senator, napróżno poszukując odpowiedniego zastępcy. — Ci nasi wielcy starcy żyją zdumiewająco, dopóki są nikomu niepotrzebni, ale gdy nadarza im się ostatnia wyjątkowa sposobność do odegrania zaszczytnej roli, zawodzą w sposób nieprzyzwoity i jeszcze każą nam wlec się przez całe miasto za swoim pogrzebem i słuchać godzinami okropnych przemówień...
Eva śmiała się, senator postrzegał ze zdumieniem, że walka z opinją jakgdyby przestała ją interesować. Nie była ciekawą nowin z frontu, ani paryskich plotek. Ostatnia wielka ofensywa niemiecka załamała się i utknęła już w trzecim dniu. Szef gabinetu ministra wojny, generał Mordacq powiedział do prasy — panowie, mam zaszczyt wam oznajmić, że wygraliśmy wojnę! A oto nowina najbardziej przełomowa i wprost oszałamiająca! Stara margrabina de Lambesc, zmordowana i zdręczona przez senatora do ostatnich granic odporności ludzkiej, zgodziła się wreszcie przyjąć u siebie Evę!
— Proszę podziękować pani margrabinie za ten zaszczyt, ale gdy mnie raz odprawiła z niczem, nie będę jej się więcej narzucać.
— Pani Evo, na miłosierdzie boskie! Wszak to rzecz ogromnej wagi! Nazajutrz po tej wizycie cały Paryż...
— Wiem, ile zachodu kosztowało to pana, ale doprawdy, nie mam czasu, pan wie jak mnie pochłania mój film. Jestem początkującą autorką, byle co może mnie wytrącić z natchnienia...
Zamknęła się. Pracowała całemi dniami i długo w noc. Stopniowo zaczęło się w niej zacierać poczucie realnego życia i ten Paryż, i wojna, i jej własne troski i zawody. Była upojona, była szczęśliwa. Fikcja porwała ją i wplotła w swoje nieogarnione, stubarwne tworzywo. Zapamiętała się w samotności, zatraciła się w rozpętaniu wyobraźni, zwłaszcza cichą nocą ulegała nieraz złudzeniu, że ona sama, kobieta imieniem Eva Evard przestała istnieć i tak, jakby umarła, a rozproszone pierwiastki jej duszy krążą i błąkają się kędyś w przestrzeni po olbrzymim, zagadkowym obszarze nieznanego miasta.
W rozkosznem utrudzeniu, z zamętem w głowie oderwała się od pracy. Spojrzała na zegarek — dochodziła siódma rano. Przez spuszczone story i kotary słabo przenikał słoneczny dzień czerwcowy. Paryż, oddawna obudzony, już huczał głucho, sprawując swój codzienny myt. Eva wypuściła pióro i zasłuchała się w ten głos, w którym imieniem miljonów istnień odzywał się do wszystkich jej wcieleń i postaci — Paryż, stolica świata — Opętane Miasto...
— Kto tam?
Stukanie było stanowcze, niemal natarczywe.
— Kto tam?
— W imieniu prawa...
Co za banalny epilog! Ileż tysięcy razy grany na wszystkich ekranach świata! Eva widziała ich skroś drzwi — wszystkich trzech, trzech panów w czarnych ubraniach, w melonikach... Une equipe de cinéma... Ten pierwszy, to będzie komisarz okręgu lub jego zastępca, przepasany trójkolorową wstęgą, w każdym razie zmiętoszoną i brudną, a za jego plecami dwie barczyste postacie bez twarzy. Odemknęła drzwi — oto są!
— Fillard, podkomisarz VI okręgu, czy pani Eva Evard?
— Tak, to ja.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Strug.