Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Mr. Broad wyjaśnia.

Dick Gordon i jego asystent przybyli do Wandsworth w dziesięć minut po otrzymaniu tej wiadomości i zastali rozbite auto policyjne, otoczone tłumem ludzi, których policja trzymała w szachu.
Zwłoki Litnowa przeniesiono do więzienia, gdzie znalazł się też jeden z napastników, ujęty przez oddział dozorców więziennych, powracający właśnie z pauzy obiadowej. Krótkie badanie zwłok nie powiedziało Dickowi nic nowego. Serce było przestrzelone, śmierć musiała nastąpić natychmiast.
Nowy więzień był mężczyzną lat około trzydziestu i bardziej wykształconym, niż większość Żab. Nie znaleziono przy nim broni, zapewniał, że nie miał nic wspólnego z zasadzką. Twierdził, że jest bezrobotnym urzędnikiem i spacerował właśnie po łące, gdy się zaczęło zamieszanie. Został niewinnie zaaresztowamy w chwili, gdy gonił mordercę.
— Żabo, jesteś trupem! — rzekł Elk jak najbardziej grobowym głosem, patrząc na więźnia ponad stalową oprawą okularów. — Gdzie mieszkałeś, gdy jeszcze żyłeś?
Pojmany zeznał, że mieszkał w północnej dzielnicy miasta.
— Północni londyńczycy nie przychodzą do Wandsworth, żeby się przespacerować po łące gminnej.
Elk kazał go wprowadzić na dziedziniec, poczem rzekł doń bez ogródki:
— Coby ci się stało, gdybyś nam trochę zaśpiewał?
Więzień pokazał zęby w niemiłym uśmiechu.
— Niedźwiedź, którego skórę mam zanieść na rynek, jeszcze nie jest zabity, — rzekł.
Elk rozejrzał się. Dziedziniec był małym, wybrukowanym kwadratem o wysokich, bezbarwnych murach. W jednym kącie znajdowała się mała szopa z zasuwanemi drzwiami.
— Wejdź tu! — rzekł Elk. Wziął klucz, który mu dał naczelny dozorca, otworzył drzwi i rozsunął je. Widać było bielone ściany wnętrza. Wpoprzek pułapu biegły dwie mocne belki, a między niemi trzy stalowe pręty. Gdy Elk podszedł do długiej dźwigni stalowej, więzień zmarszczył brew.
— Uważaj, Żabo! — rzekł detektyw i nacisnął dźwignię. Środek podłogi otworzył się z trzaskiem, ukazując głęboki dół, wyłożony cegłami.
— Patrz na tę zapadnię, widzisz to T wypisane kredą? Tam musi skazaniec postawić stopy, kiedy mu kat związuje nogi. Powróz zwisa z tamtej belki.
Twarz więźnia powlekła się bladością. — Nie możecie mnie powiesić, — syknął. — Nie zrobiłem nic złego!
— Zabiłeś człowieka, — rzekł Elk, zamykając zpowrotem drzwi. — Jesteś jedynym, którego schwytaliśmy, i musisz odpokutować za wszystkich.
Więzień podniósł drżącą rękę do ust. — Powiem panu wszystko, co wiem, — rzekł ochryple.
W godzinę później Dick, wzbogacony niemałym zapasem wiadomości, powrócił do Scotland Yardu. Kazał natychmiast zawezwać mr. Broada, który zjawił się wesół.
— No, mr. Broad, niech mi pan opowie swoją historję, — rzekł Dick, wskazując mu krzesło.
— Niewiele mam do opowiedzenia, — rzekł Joshua Broad. — Od tygodnia zapoznałem się bliżej z Żabami. Uważałem za rzecz zupełnie nieprawdopodobną, aby się wzajemnie nie znali, i przyczepiłem się odrazu do pierwszego, którego znalazłem. Spotkałem go w jakimś domu noclegowym w Deptford. Dowiedziałem się dzisiaj, że wydano nagłe wezwanie do wielkiego przedsięwzięcia, i przyłączyłem się. Po drodze do Scotland Yardu opowiedziano mi, że jedna grupa została odkomenderowana, żeby czuwać nad Litnowem, który jechał do Wandsworth.
— Czy widział pan kogo ze starszyzny?
Broad potrząsnął głową. — Wyglądają wszyscy jednakowo. Ale bezwątpienia było wśród nich dwóch czy trzech prowodyrów. Nigdy nie wierzyłem, aby można było uratować Litnowa. Żaby wiedziały, że wyznał wszystko, musiał więc odpokutować. To znaczy... zabili go pewnie?
— Tak, — skinął Dick potakująco. — Ale niech mi pan powie, dlaczego to pan sam tak się interesuje Żabami?
— Jedynie z żądzy przygód, — odparł mr. Broad. — Jestem człowiekiem bogatym, nie mam co robić i interesuję się żywo sprawami kryminalnemi. Przed kilku laty słyszałem po raz pierwszy o Żabach, podnieciło to tak dalece moją wyobraźnię, że już wówczas postanowiłem wpaść na trop tej organizacji. — Wzrok jego wytrzymał badawcze spojrzenie Dicka.
— Chciałbym jeszcze wiedzieć, jak się to stało, że pan został człowiekiem bogatym? — zapytał Dick. — Podczas ostatnich dni wojny przyjechał pan do Anglji z transportem bydła i miał pan w kieszeni około dwudziestu dolarów. Sam pan to opowiadał Elkowi i była to prawda. Ja interesuję się panem prawie tak samo, jak pan interesuje się żabami. I zasięgnąłem nieco informacyj. Przybył pan do Anglji w roku 1917 i opuścił swój okręt. W maju tegoż roku traktował pan o kupno jakiejś zapadłej budy w Eastleigh, Hampshire. Wylatawszy jako tako tę nędzną lepiankę, mieszkał pan tam, o ile zdołałem odkryć, z owych niewielu przywiezionych dolarów. Nagle znikł pan i zjawił się dopiero na Boże Narodzenie tegoż roku w Paryżu. Pan to był zapewne, który uratował rodzinę, zasypaną podczas ataku powietrznego gruzami. Nazwisko pańskie zostało zanotowane przez policję, aby panu wyznaczono nagrodę. Raport policji francuskiej stwierdza, że był pan „ubrany dość ubogo“. Uważano pana za dezertera z armji amerykańskiej. Ale w lutym mieszkał pan w Hotel de Paris w Monte Carlo, mając kupę pieniędzy w kieszeni i będąc wyposażony w najelegantszą garderobę.
Podczas całej tej przemowy Joshua Broad siedział bez ruchu. Lekki uśmiech igrał tylko na jego wargach.
— Ależ panie kapitanie, w Monte Carlo trzeba mieć pieniądze!
— Jeżeli się je przywiozło, — rzekł Dick i ciągnął: — Nie myślę wcale, że zdobył pan pieniądze inaczej, jak uczciwą drogą. Stwierdzam jedynie, że pańskie nagłe przejście od ubóstwa do bogactwa jest — skromnie mówiąc — zdumiewające.
— I tak też było, — przyznał Amerykanin. — Sądząc zaś z pozoru jest moje przejście od bogactwa do ubóstwa równie nagłe i zdumiewające.
Dick spojrzał na brudnego włóczęgę, siedzącego przed nim. — Chce pan przez to powiedzieć, że jeżeli łatwo się panu teraz maskować, nietrudniej było to panu zrobić wtedy, i że w roku 1917 był pan równie bogatym człowiekiem, chociaż nadawał pan sobie pozór biedaka?
— Tak jest, — rzekł Joshua Broad.
— Wołałbym, aby pan pozostał szanownym sobą. Nie lubię być zmuszonym powiedzieć Amerykaninowi, że wysiedlam go z kraju, gdyż brzmi to, jakby powrót do Ameryki był dla niego karą.
Joshua Broad wstał. — Panie kapitanie Gordon, to była zbyt wyraźna aluzja i zbyt uprzejma groźba. Od dzisiejszego dnia Joshua Broad stanie się znowu poważanym członkiem społeczeństwa. Jedyne, o co pana proszę, to aby pan nie polecał policji cofać moich zezwoleń.
— Zezwoleń? — zapytał Dick.
— Tak, noszę ze sobą stale dwa rewolwery, a bliska jest już chwila, gdy mi obydwa nie wystarczą, — rzekł Joshua Broad.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.