[201]LXXXV.
Brzydki sen.
Raz pan Maciéj Werydyka,
Sąsiad, zasiadłszy przy stole,
Zagadł pewnego chłopczyka,
Co tam uczą dziatek w szkole?
Ignaś próżniak jakich mało,
Nic nie umiał — więc ukosem
Spojrzy, i z miną nieśmiałą
Mruknie parę słów pod nosem.
[202]
„Jak? nie słyszę?” sąsiad rzeknie,
„Wszakże trzeba abym wiedział,
Czy nauki poszły pięknie,
I coś tam w klasie wysiedział?”
Więc się pyta o to, owo,
Ale gdzie tam! trudna rada:
Chłopiec tylko kręci głową,
I trzy po trzy odpowiada.
„Osiołkiem jesteś i basta!”
Zawoła pan Werydyka.
„A gdy taki leń wyrasta,
To go stawią u żłobika,
Karmią trawą, dają siano...”
I to rzekłszy drżąc od sromu,
Z twarzą groźną, zagniewaną,
Trzasnął drzwiami, wyszedł z domu.
Chłopiec zasiadłszy na ławie,
Gdzieś w kąciku, myśli sobie:
O obroku, sianie, trawie,
O wędzidle i o żłobie...
Wreszcie usnął — w chwili owéj,
Gdy rój marzeń pamięć głuszy,
Widzi, że mu z dwóch stron głowy
Rosną dziwnie długie uszy,
A parobek w znojach skory,
Mając pod swą pieczą bydło,
Prowadzi go do obory
I w usta kładzie wędzidło.
Wnet się ocknął zapłakany,
Wyrzekłszy głosem nieśmiałym:
„Ah! Ojcze drogi, kochany,
Jaki ja sen brzydki miałem!”
[203]
I opowie. „Sen to mara, ”
Ojciec rzecze — „lecz wiedz dziécię,
Że w snach często bywa kara,
Dla tych co marnują życie.
Trud swój spełnić bądź gotowym,
Porzuć figle, swary, zbytki,
A zaś wtedy, ręczę słowem,
Niepowróci sen tak brzydki!”