Cake-walk
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cake-walk |
Pochodzenie | Obrazki amerykańskie |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1905 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Coraz częściej wyraz ten dziwny, oznaczający dosłownie spacer o ciastko, pojawia się na łamach pism zagranicznych.
I u nas już kilkakrotnie wspomniano o nim nieśmiało.
Skąd rodem ten dziwoląg, czem jest w istocie!
A więc rzecz tak się przedstawia:
Przed kilku laty na scenach tinglów amerykańskich pojawili się piosenkarze murzyńscy z ogromnym repertuarem pieśni, noszących ogólne miano coon songs (coon — szop, ulubiona zwierzyna murzynów, song — pieśń).
Pieśni te, zrodzone w osadach murzyńskich Florydy, Wirginji, obu Karolin, Luzjany, Kentucky, Arkansasu i Teksasu — dzikie, naiwne, czasem smutne, czasem zabawne, a zawsze pełne jakiejś siły żywiołowej, nieokiełznanej i melodji oryginalnych, śpiewane w żargonie dziwacznym — zachwyciły publiczność tinglową, przesyconą już sentymentalnemi piosenkami angielskiemi, błazeństwami komików irlandzkich i odwiecznym dżigiem.
Coon songs — rozleciały się niebawem od Nowego Jorku do San Francisco, od St. Louis do Sitki w Alasce, zyskując wszędzie oklaski, gwizdania (także sposób amerykański wyrażania zadowolenia) i popularność.
Śpiewano je na ulicach, bębniono na fortepianach po domach prywatnych, a nawet osławiona „Armja Zbawienia” zastosowała je do swych pień religijnych.
To powodzenie murzyńszczyzny zniewoliło sprytnych przedsiębiorców do przeniesienia na północ innej specjalności czarnych obywateli południa. Za pieśnią przywędrował taniec, coon songs dopełniono przez cake-walk, spacer o ciastko.
Na zebraniach murzyńskich wielkie ciastko, coś nakształ tortu, stanowi nagrodę dla pary najlepiej tańczącej. We krwi jednak ludzi, którzy od kilku zaledwie pokoleń zetknęli się ze światem cywilizowanym, których niedalecy przodkowie zamieszkiwali jeszcze ponure puszcze Czarnego lądu i uprawiali tam tańce rytualne lub wojenne, raczej do podskoków zwierza, niż do tańca, w naszem pojęciu, podobne — zbyt jeszcze wre dzikość natur pierwotnych, nieokiełznanych, oraz bezwiedne naśladownictwo ruchów i obyczajów przodków — aby mogły ich zadowolić w tańcu ruchy powściągliwe, harmonijne, zaokrąglone, potoczyste: walców, polek, kontredansów, lansierów, polonezów.
Z drugiej strony styczność ze światem cywilizowanym, pragnienie naśladownictwa ludzi białych, pociąga murzynów do zastosowania sposobu tańczenia amerykańskiego, a raczej europejskiego.
I oto z zetknięcia tych instynktów i obyczajów pierwotnych z cywilizacją powstał ów taniec dziwny, rażący, zwany cake-walkiem.
Jest w nim trochę walca, trochę polki, trochę kontredansa, trochę poloneza, a zarazem dużo ruchów i skoków małpich, dużo wyginań i gestów przypominających lubieżny, namiętny, a tak bardzo nieprzyzwoity taniec bajader — danse du ventre.
Tańczący ustawiają się parami i defilują w skocznym marszu, przy dźwiękach muzyki głośnej, dziwacznej, w której trąby i bębny odgrywają rolę przeważną, poczem każda z par występuje oddzielnie, produkując łamańce najdziwaczniejsze przy zadzieraniu nóg, przechylaniu w tył głowy, wystawianiu naprzód brzucha i naśladowaniu rękoma ruchu łap psa służącego.
Każda para przytem stara się o wymyślenie nowej figury tańca, sceny mimicznej śród skoków i przeginań. Tancerka np. upuszcza chustkę. Podążający za nią tancerz podnosi zgubę, zdejmuje z głowy cylinder i zawiesiwszy chustkę na lasce lub położywszy na cylindrze, oddaje ją, skacząc, właścicielce, za co otrzymuje od niej rękę i tańczą już razem. To znów tancerz wskazuje śród tańca towarzyszce, że rozwiązało się jej sznurowadło u trzewika, klęka więc i prosi, aby mu je zawiązać pozwoliła. Tancerka zbliża się, tańcząc, stawia nogę na kolanie proszącego i oto sznurowadło zawiązane, a w nagrodę taniec wspólny.
Ta gra mimiczna jest nieraz pełna naiwności oryginalnej, taniec jednak, przy którym się odbywa, tak razi dzikością, ruchami szorstkiemi, ostremi, dziwacznemi i nieprzyzwoitemi, że naśladownictwo jego w Europie zdawałoby się wyłączonem. A jednak, zawędrował już do Paryża, stał się tam nouveauté du jour, wyparł walce i polki!
Być może, iż amerykańscy „profesorowie” tańca (bo w Ameryce są nawet „profesorowie” czyszczenia butów) uszlachetnili, ogładzili go trochę, być atoli również może, iż zblazowanym, przerafinowanym francuzom podobały się właśnie te skoki murzyńskie w pierwotnej swej formie, że na nerwy stępione podziałała właśnie ta dzikość i lubieżność nieokrzesana, jak niedawno gra aktorów japońskich — dość, że cake-walk zatacza w towarzystwie paryskiem kręgi coraz szersze i niezadługo zapewne przekroczy mury Paryża, sięgnie do granicy i zjawi się u nas.
Czyżby?
Ha, Paryż dotychczas nie przestał być dla nas Ville lumière, władcą niepodzielnym w dziedzinie mody. Co on rozkaże, to święte.
A właśnie zachorował na modę tańca murzyńskiego: cake-walku!
I zdaje mi się, że słyszę już grzmiące dźwięki muzyki murzyńskiej, że widzę panie nasze i panów w podskokach małpich na lustrzanych taflach posadzek.
A polonezy, mazurki, krakowiaki, kujawiaki?
Niezadługo zapewne przypadną w udziale — mydlarzom.
To tańce tak banalne!
U nas każdy chce być oryginalnym — naśladując innych.