Capreä i Roma/Księga I-sza/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Capreä i Roma
Podtytuł Obrazy z piérwszego wieku
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na commons
Inne Cała księga Isza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XX.

Zamknięty w izdebce swojéj, Cezar na tabliczkach leżących w koło pisał i zmazywał... radząc się niekiedy zwitków, greckiemi zapisanych wierszami...
Układał napis nagrobny dla istoty żyjącéj jeszcze, ale już na śmierć skazanéj. Codzień inny choć zawsze jeden, filozofując przeciwko istnieniu bogów, a lękając się ich wyroczni, przerażając przepowiedniami i snami, doznawał w duszy dziwnych niepokojów... Przychodziły nań dnie ateizmu i powrótu do wiary, do zabobonności nawet, z któréj sam wprzódy się wyśmiewał. Oddawał cześć starym bogom Rzymu, Grecyi, potém opuszczając ich ołtarze, szukał obcych, jakby probował ich siły, aby się jutro naśmiewać z bezdusznych kamieni. Strach jakiś paniczny wywoływał to ofiary krwawe, to gniewy i szyderstwa, to najdziwniejsze zachcenia.
— Thrasyllu — rzekł do przywołanego astrologa, kładnąc tabliczki zapisane tak, by z nich oko nic wyczytać nie mogło — co ci się zda? Wszak bóstwa lubią ofiary krwawe? wszak bogów zagniewanych niemi tylko przebłagać można? Gdy człowiek co ma najdroższego im poświęci, możeż to nie być im miłém?
— Ofiar krwi zawsze wymagali bogowie — rzekł Thrasyllus — wszystkie ludy je składają... jest tajemnicza siła w przelaném życiu na ołtarzu!
— Tak jest! — dodał Cezar żywo — za długo obojętnym byłem względem bogów; oni też ciężką dręczą mnie boleścią i trapią chorobami, niemocą, niepokojem.... Sen uleciał mi z powiek, wszystko obrzydło; potrzeba ich przebłagać, Thrasyllu.
— Jak to? ty Cezarze — spytał przelękły astrolog — ty, ulubiony im, wybrany, tybyś potrzebował ofiar błagalnych jak inni? Mogliżby się na ciebie, Boga jak oni zagniewać?
— Czuję ofiary jakiejś konieczność.... Jupiter Latiaris domaga się krwawéj libacyi. Gladyatorów nie ma w pustych cyrkach, ziemia dawno ludzkiéj krwi nie piła, Diana i Jowisz pragną ofiar....
Po twarzy Thrasylla przeszedł cień strachu, ale starzec hamując go stał chłodny i obojętny pozornie.
— Mithra także jest wielkim... może największym z bogów — dodał Cezar zamyślony — wystawiłem mu świątynię, a nie ma kapłanów ni ofiary; trzeba koniecznie krwią ludzką oblać ołtarz jego... czuję to, we śnie mi się o to dopomina... Jestem pewien, że spełniwszy ofiarę, siły stracone odzyszczę.
I przypomniawszy sobie półwiersz, którego szukał, jął Tyberyusz szybko pisać na woskowanéj tabliczce; potém rzuciwszy ją, zwrócił się znowu do stojącego obok Thrasylla.
— Mithrze... ofiarują się godne słońca dary: młodość w rozkwicie, dzieci w sile wzrostu, piękne i życia pełne; wszystka moc naówczas, jaką miała ofiara, wnijdzie w kapłana-ofiarnika.... Ja sam będę kapłanem.... Idź do groty i świątyni Mithry, Thrasyllu, a patrz jaki dzień i godzina sprzyjać będą mojéj ofierze....
Wieszczek znikł, a zaledwie za nim zasunęła się zasłona, Cezar odczytywać począł wiersz, który na grobie swéj ofiary miał na białym wyryć marmurze:

Wy co Stygijski kraj zamieszkujecie demony dobre,
I mnie zabierzcie z sobą; nieszczęśliwego weźcie do Hades. [1]

Pieczara, zwana wielką jaskinią Mithry (Magnum Mithrae antrum) położona była na wschodnim wyspy brzegu; w części przygotował ją dawny jakiś kataklyzm, w części wykuła ręka ludzka...
Tyberyusz, po przybyciu na Capreę, szukał skrytego i odosobnionego miejsca, gdzieby parsyjskiemu bóstwu Słońca mógł ołtarz i świątynię postawić, i tajemnice straszliwe obchodzić — znalazł tę grotę odosobnioną i w niéj zamknął Mithry sacellum.... Obleczono jéj ściany szachowaną suknią cegieł, którą zwano dziełem siatkowaném (opus reticulatum; reticulata structura), wyłożono posadzki alexandryjską posadzką wzorzystą, wykuto wschody pod ołtarz, i ustawiono posąg za zasłoną.... Z willi Jowisza, od wieży strażniczéj, spuszczała się droga umyślnie zrobiona dla Cezara ku dolinie Mithry, na południowo-wschodnim brzegu, i zapuszczała w skalistą okolicę, wśród któréj ukryta była świątynia i ołtarz Słońca. Pieczara ta ulubioną była Tyberyuszowi, który z niéj na przeciwny brzeg, lądy i okolicę długie patrzał godziny. Wyżłobiono głęboko jaskinię, w półkrąg ją zataczając, a w jéj wnętrzu, na dwu olbrzymich stopniach, przed zakrytym posągiem, ustawiono białą marmurową arę, któréj płaskorzeźby wyobrażały Cezara składającego ofiarę Mithrze....
W dniach, szczególniéj na cześć Słońca przeznaczonych, Cezar przybywał tu uroczyście, w stroju Perskich królów, kładnąc Cidaris bogatą (thiarę, mithrę) na głowę i suknię białą, jak Alexander Wielki po swém zwycięztwie nad Persami, i szedł, berło złote trzymając w ręku, otoczony Meloforami ze złotemi jabłkami na zbrojach, z wybranym chłopiąt homotimów orszakiem, w lekkich kirysach z siekierami i mieczami, cześć bóstwu tajemniczemu oddawać. Hypathos naówczas dowodził homotimom i wiódł ich z sobą do ołtarza, przed kamienne bóstwo, któremu zmuszony był, mimo wstrętu, składać z innemi ofiarę.
Czasem kazał się nieść Cezar wyzwoleńcom na tronie złocistym, który dwa lwy z głowy ludzkiemi trzymały, a przed nim postępowały posągi Ninusa i Belusa, wizerunki skrzydlatych lwów i gryfonów, białe konie, poświęcone słońcu i złote orły Parsów, zastępujące dni tych zwycięzkie orły Rzymian. Tyberyusz bawił się temi obrzędy, niekiedy, sam wtajemniczony, próbami wody i ognia inicyując wybranych do tajemnic ulubionego boga....
Ale cześć Mithry, skryta na pustém wybrzeżu, nie mogła na jaw wychodzić, gdyż Rzym jeszcze był boga tego do swego panteonu nie wcielił. [2]
Myśl dzika poświęcenia co miał najulubieńszego Słońcu-bogu, zrodziła się w głowie schorzałego starca, jak inne krwawe, przesuwające się po niéj obrazy, bo choć wieczory pogodnemi z Teodorem i Zenonem rozprawiał o mniemaniach Diagorasa i Demokryta, którzy żadnych nie uznawali bogów i do ich się ateizmu przychylał; często potém zaraz napadała go chorobliwa desidajmonija (strach bogów): nakazywał ofiary, przywoływał kapłanów, sam stawał jako Pontifex Maximus lub ofiarnik, i z nożem w ręku przelewał krew, by gniew nieba przebłagać.
Dwór pana musiał zarówno potakiwać niedowiarstwu i czynny mieć udział w obrzędach.
Właśnie dnia tego, gdy Thrasyllus wezwany został do pana, aby mu wybrał dzień ofiarny i poradził się gwiazd wyroczni, Hypathos, jak zawsze smutny i przygnębiony, szedł do groty Ulpa ukradkiem, spodziewając się w niéj zejść z bratem i starym Heliosem.
Helios, od czasu przybycia swojego na wyspę, stęskniony za rodziną, nie mogąc wyprosić powrótu do Rzymu, wiódł życie nędzne i niewolnicze, zapomniany na długo, to znowu wzywany do Cezara, który go dopytywał o proroctwach Wschodu i obiecanym światu Zwyciężcy, o wierze Judejskiéj, lub starał odwieść od Boga, dowodząc, że jeden być nie może, a tłum ich nie potrzebny.
Helios słuchał w milczeniu i pokorze, ale z goryczą w sercu; napróżno znękany błagał Macrona, aby mu choć odwiedzić dozwolił rodzinę, choć na dni kilka odjechać: dowódzca pretoryanów śmiał się lub wzruszał ramionami, nie pojmując jak nędzny żyd mógł mieć wolę i pragnienie... dla czegoby mu w Caprei źle być miało?
Helios, nie umiejąc ani sobie sposobu oswobodzenia się obmyśleć, ani swoim współbraciom dopomódz; zatapiał się w czytaniu Biblii i rozmowami z Judą i Rubenem pocieszał. Ale odosobienie od swoich, przedłużona samotność, brak wieści z kraju, o którym w Rzymie, z całego świata mającym nieustannych posłów, zawsze coś wiedziéć było można, nękał go i przygniatał.
Przybywające do Caprei okręta i Rzymu wysłańcy rzadko co więcéj nad prośby i wyroki Senatu przywoziły; posłyszéć nic nie było można, prócz liku ofiar krwawych, które padały codziennie i ubóstwień dla kata co je poświęcał.
Wygnańcy, którym łatwiéj było schodzić się w grocie Ulpa, zasiadali tu na cichą rozmowę o swéj nieznanéj ojczyznie, o jéj losach, a Juda Rachel[3] marzyli tylko o wyzwoleniu się z pomocą rybaka, który ich miał na ląd przewieźć.
Mieli oni nadzieję, dostawszy się do najbliższego Surrentum, przebrać się ztąd do Rzymu, lub w Neapolis czy Puteolach wprosić na jaki statek handlowy, mogący ich przewieźć do Alexandryi.
Pomimo dobrych chęci Ulpa, trudno było wszakże dobrać chwili dla bezpiecznego odpłynienia i ważyć na śmierć prawie nieuchronną, gdyby ucieczka dostrzeżoną została.
Z wierzchołka wieży strażniczéj przy willi Jowisza, szerokie morze dniem i nocą widne było do koła, a u stóp skały nieustannie kręciły się łodzie Tyberyuszowych niewolników, z ludźmi zbrojnymi, którzy nad brzegami czuwali.
Wyspa była strzeżona, a rybacka łódź Ulpa, prócz tego, z trudnością mogła przewieźć razem trzech ludzi.
Stary Helios ani mógł ani chciał uciekać, Hypathos lękał się zniknieniem swojém ściągnąć na brata i bratowę zemstę i prześladowanie, lecz zarazem nie miał dość mocy ducha, by się wyrzec swobody i pociechy, jaką oni byli dla niego. W duszy chłopięcia, rozmiękłéj i łzawéj, znalazło się przywiązanie, siły do ofiary z siebie nie było.
Chciał uciekać a lękał się i nędzy, która ich ścigać musiała i niebezpieczeństw ucieczki; chciał ich widziéć wolnemi, a nie umiał wyrzec się brata i téj, którą codzień wzrastając, kochał goręcéj i namiętniéj.
Wstrzymywał więc ucieczkę swoją bojaźnią, wahaniem i łzami, rozpaczą i strachem, sam nie wiedząc co począć...
Nawet stary Helios, który ich nauczał wiary ojców i tchnął ducha starego w zepsutych wpływy pogańskiemi, choć częściéj był z Hypathosem niż Judą, nie mógł już wpłynąć na zmianę charakteru chłopięcia, które gorzało tylko jedną namiętnością, a wstydząc się jéj, zmuszone ukrywać, bolało i więdło.
Długie wieczory w ciszy spędzali razem nad księgami świętemi, które im stary czytał i wykładał, a Hypathos wracał z nich zimny lub wzruszony tylko pięknością poezyi Wschodu, nie prawdy Bożéj.
Nie przypuszczając żadnego stosunku między starym lekarzem a ulubioném Tyberyusza chłopięciem, Thrasyllus, który ze słów Cezara domyślił się co zagrażało Hypathosowi nie wątpiąc, że jego na ofiarę Mythrze naznaczył znękany chorobą starzec, wieczorem, przechadzając się z Heliosem po nad brzegiem morza, stanął i westchnął, postrzegłszy zdala przesuwającego się jak cień posągu, bladego ulubieńca pańskiego.
— Szczęśliwy — rzekł — Cezar, któremu nie brak czego zamyśli, a niczego jednak użyć nie umie i nie może! Cóż po złocie i purpurze umarłemu na stosie? Patrzajcie, jakie to piękne chłopię — dodał. — Cezar je kocha, a miłości w niém dla siebie wzbudzić nie może. Kto wie, czy to przywiązanie nie skończy się kiedy poświęceniem Bogom na ofiarę?
Helios się wzdrygnął.
— Alboż Bogowie wasi krwi jeszcze ludzkiéj żądają? — zapytał.
— Miłą jest Bogom ofiara człowieka — odparł.[4] Thrasyllus — krew ma w sobie siłę wielką, ona ich ściąga i zwycięża... Cezar myśli coby najdroższego mógł ofiarować Słońcu; da mu pewnie Hypathosa...
— Jakto? Miałby go... ubić? na ołtarzu zamordować?
— Tak sądzę — rzekł zimno Thrasyllus — Tak się domyślam, zresztą nic nie wiem jeszcze... Ale chłopię mieć będzie z białego marmuru grobowiec...
Żyd, mimo obawy, z oburzeniem i zgrozą cofnął się składając ręce...
— Nie wiem — rzekł żywo — czy Bóg wasz może niewinną krew, przelaną zbojecko, przyjąć za dar miły! Przecież Rzym sam w podbitych krajach wytępiał z ludzi ofiary.
— Bo nie chciał by je barbarzyńskim Bogom składano — rzekł Thrasyllus wciąż spokojnie... ale Rzym zawsze miał prawo, w dobie wielkiego niebezpieczeństwa, krwią ludzką błagać swoich Bogów o jego odwrócenie... Zakopywano żywcem wśród Forum... bo w krwi i żywocie jest siła tajemnicza...
Dość było tych wyrazów Heliosowi, by zadrżeć o życie dziecięcia, do którego się tém więcéj przywiązał, że litość w nim budziły słabość jego, zniewieściałość, łzy i bojaźń kobieca; postanowił więc przyspieszyć ucieczkę Hypathosa i wyzwolenie jego rodziny, namawiając Ulpa, by nocą ciemną w swéj łodzi przewiózł ich na brzegi Surrentum. Sądził, że rzucone gdzie na skałach skrwawione suknie dziecięcia, zwiodą łatwo pozorem dobrowolnéj śmierci.
Z tą myślą pospieszył do jaskini, w któréj zastał Ulpa tylko samego, spokojnie naprawiającego sieci.
— Są oni tutaj? — zapytał go.
— Są głębiéj... czekają na ciebie.
— I Hypathos?
— Ten nie mógł przyjść jeszcze...
— Ulpie — rzekł żyd wstrzymując się chwilę — przyszła godzina... potrzeba odwagi... Wszak noce są ciemne, i przewieźć ich można?
Rybak podniósł głowę czarnemi włosy pokrytą, a straszliwa jego twarz, krwawemi poorana bliznami, w któréj tylko ciemne oczy błyskały, nie dozwoliła się domyśleć nawet, jakie się na niéj malowało uczucie.
— Winienem ci życie — odpowiedział — to ci je dam... Powiozę gdy każesz, dniem czy nocą, a jeśli potoniemy, lub nas gdzie na krzyże powbijają, nie będzie wina Ulpa, na wielkiego Herkulesa!
— Jakto? ty się obawiasz?
— Ja! niczego! — rzekł rybak — ostrzegam tylko co przypaść może... a popłynę, gdy zechcecie. Będzie co Fatum przeznaczy.
Helios wszedł w głąb groty, w któréj piérwszém wnętrzu ubogi tylko sprzęt rybaka się znajdował; sieci, oszczepy stare, trochę wiszących na sznurach owoców, kilka lamp glinianych, w głębi nieforemnych bóstw kilka.
Obawa prześladowania i zazdrosnych oczów ludzi, po za tą jaskinią utworzyła drugie schronienie, tajemniejsze, do którego rybak tylko przypuszczał swoich przyjaciół. Było to wyżłobienie w skale, nieco podniesione, ku któremu potrzeba się było wdrapać po kilku stopniach, osłonionych sterczącemi głazami, a potém przeciskać wnijściem ciasném i ciemném, nad którém zwieszone sieci stare domyślać się go nawet nie dozwalały. Uszedłszy kilka kroków, wązki ten przesmyk rozszerzał się nagle i ukazywała druga jaskinia, obszerniejsza od piérwszéj, lekko oświecona promykiem dnia, wciskającym się przez rozpadliny u góry, poroztwierane umyślnie...
Kilka pokoleń tych biednych ludzi powoli pracowało na to schronienie ukryte, bezpieczne i ciche: Ulp także składał tu co miał najlepszego, zdobił ją i rozszerzał, a w długie dnie burzliwe, gdy na morze puszczać się nie śmiał, siekł skałę, kształtując ją wedle myśli swojéj. Była to pieczara zaciszna i piękna; oswoiwszy oczy z mrokiem, który w niéj panował, nie podobna było nie podziwić się widokowi, który przedstawiała.
Ściany jéj, czerwone po większéj części, wyścielały mchy i blade rośliny, tęskniące po słońcu, bluszcze zwieszone wieńcami od jednego złomu kamienia na drugi, czepiające się szczelin porosty, długiemi sploty opadające z góry, i krzewy, gałęźmi rozpostartemi zdające się szukać gdzieby się oparły.
Dzikie wyłomy i najeżone szczerby sklepienia, piękniejszemi jeszcze były dla oka przy ogładzonych niżéj prostopadłych ścianach, w których poprzednicy Ulpa kształtne wyciosali wnęki. Do koła były w kamieniu kute ławy i łoża, a przed niemi gdzie niegdzie pozostawiane bryły kamienia zastępowały stoły i ołtarze. Niektórych wierzchy pracowita ręka wygładziła jak marmur kosztowny.
Przy nagich tych ścianach trocha ozdób wydawały się wspaniałością wielką; pochodziły one z różnych czasów i źródeł. Nie jedną morze wyrzuciło na brzeg pusty, inne zdobył dziad i ojciec przybrany, kupili rybacy w porcie Retiny lub wymieniali w okrętach, które stawały z towarem w Puteolach i Baii.
W zagłębieniach kamiennych groty były małe bronzowe posążki i kamienne bóstw wizerunki, niewytwornéj rzeźby, ale z dobrych naśladowane wzorów, kilka lamp pięknych kształtów, kandelabr stary, trójnóg ofiarny i greckie naczynia z malowaniami dawnemi, pootłukane i drobne...
Podłoga chłodna téj groty okryta była matą, z roślin morskich uplecioną, łoża powyściełane takiemiż węzgłowiami, które szczątki opon i farbowanych żaglów przyodziewały ubogo.
Ale największą zwracał uwagę ołtarz bóstw domowych, geniuszów miejsca tego, ustawiony w głębi i widocznie bieglejszego robotnika wykonany ręką.
Sięgał on dawnych czasów, a Ulp miał to od ojca, że chroniący się na wyspie Grek jakiś wyciosał go dla dziada, płacąc za gościnę swą pracą. On to wyrobił niszę, jakby frontonem świątyńki pokrytą, wspartą na cztérech słupkach, całą wysadzaną morskiemi muszlami, kawałkami marmurów i kamieni, a zrobioną tak misternie, żeby się jéj żadna willa patrycyuszowska nie powstydziła. W téj stał na podstawie posążek gliniany morskiego bóstwa, a przed niém ołtarzyk mały, na którym splecione widać było dwa węże. U stóp jego maleńki wodotrysk bił po cichu, podsycany wodą z cysterny w skałach ukrytéj, od któréj czysty i chłodny strumień wiodły gliniane rury, przeprowadzone w kameniu[5]. Maleńka sadzawka, nakształt inpluvium, pełna była złocistych rybek, igrających w pośród kamyków i roślin wodnych... Największą jednak ozdobą téj części groty były gałęzie koralów, któremi sam Ulp misternie przyodział wgłębione Bóstwa schronienie; z nich on uplatał wieńce opiekunowi jaskini, a największemi złomami opasał postawę posągu, jakby z krwawego krzaku wyrastającą do góry.
Gra promieni światła, przeciskających się przez szczeliny sklepienia i oświecających części groty, całéj w półcieniach i mroku, dodawała jéj wdzięku jeszcze. Błyski słoneczne czepiały się gałęzi bluszczów i skrajów skał ostrych, drżały w wodzie maleńkiéj sadzawki, przez którą ciekawa rybka przedzierała się srébrnym migocąc grzbietem, lub pasem złocistego pyłu przerzynały wnętrza ciemne.
Juda i Rachel od kilku dni już siedzieli ukryci u Ulpa w gościnie, rzadko kiedy ośmielając się nawet do piérwszéj wynijść groty, bo się lękali wyszpiegowania przez straże i łodzie Tyberyusza, nieustannie krążące u brzegów, często przybijające nawet przed Ulpa pieczarę.
Niewolnicy pana zatrzymywali się u rybaka dla spoczynku, wpraszali w chłodny kątek jego schronienia, lub milczeniem znękani, wyzywali go do rozmów próżniaczych.
Dopiero gdy wioślarze spali gdzieś daleko, a łodzie ich puste kołysały się u brzegów na sznurach do lądu przykute, Ulp, obejrzawszy okolicę, dawał znać gościom swoim, że wynijść mogli z kryjówki. I wszyscy wówczas wychodzili nad morze, świeższém odetchnąć powietrzem, wonią fali i zapachem daleko rozkwitłych gajów.
Helios zastał ich w drugiéj grocie i nim nadszedł Hypathos, pośpieszył powtórzyć słowa Thrasylla, z przestrachem niezmiernym.
— Potrzeba uciekać — rzekł stanowczo — życie ważyć by się wyrwać ztąd, gdy i tak grozi mu co chwila jedno skinienie Cezara. Z piérwszéj nocy ciemnéj musicie korzystać.
Juda pobladł załamując ręce, młoda niewiasta krzyknęła przeraźliwie i rzuciła się na posłanie twarzą, nadzwyczajny przestrach okazując o Rubena.
— Potrzeba go zatrzymać gdy przyjdzie! — zawołała z gorączkowym niepokojem — ukryć, schować... Wszak tu go znaleźć niemogą? Wszak Ulp nas nie zdradzi! Miałożby zginąć marnie to dziecię biedne! Nie, my go obroniemy. Juda na to nie pozwoli... Bóg dopuścić nie może... ty, ojcze, znajdziesz ratunek!
I piękne swe oczy, łez pełne, zwracała to na męża, to na Heliosa, błagając jednego i drugiego z kolei, z więcéj niż braterskiém uczuciem.
— Wy nie możecie dozwolić by się taka zbrodnia spełniła! — wołała coraz żywiéj — macie mądrość starą, modlitwa wasza więcéj może u Boga Izraela znaczy, niżeli prośba Judy i moja... Módlcie się, Bóg może uczynić cud dla was... Wyzwólcie go! ratujcie! lub gińmy razem wszyscy!
Helios dumał smutny.
— Cicho kobiéto — rzekł z uczuciem jakiémś przykrém, widząc gwałtowniéj coraz objawiające się to przywiązanie niewiasty, które w podejrzeniu miéć zaczynał — zostaw mężom myśléć o śmierci i życiu, a bądź jeno gotowa piérwsze lub drugie podzielić.
Zgromiona umilkła biédna Rachela, ale niepokój jéj wydawała pierś podnosząca się westchnieniami i łzy milczące, które się lały po twarzy jak marmur bladéj i pięknéj. Drobnemi rączęty ocierała je powoli, z trwogą poglądając na starca i czekając rychło-li pokaże się Hypathos, który zwykł był pod wieczór przybywać.
Wezwano tymczasem do narady Ulpa, który nie wiele mówił, ale ważył wszystko. Łódź na jutrzejszą noc mogła być gotowa, jeżeliby nie było burzy. Nieszczęściem, aby się z wyspy niepostrzeżonym wyśliznąć, musiano pragnąć ciemności, a téj prawie zawsze na morzu towarzyszyły wicher i wzdęte wód bałwany. Łódź powinna się była puścić bezwładna, z prądem morza, cieśniną ku Neapolis i wyspom, potém dopiéro z pełni, siłą wioseł zwrócić do Surretyńskich brzegów, co we troje przedłużało drogę. A wszystko to potrzeba było dopełnić w ciemnościach, nie czekając świtu, aby strażnik ukrytych za cyplem Minerwy nie dostrzegł zbiegów, na których ściganie wysłanoby łodzie Cezara.
Trudności były wielkie, ale kosztem ich okupić się miało życie.
Tymczasem wieczór powoli spuszczał się nad ziemię i wyspa mnóstwem zapalonych po willach ogni błysnęła, Capri jaśniało na gór wierzchołku, drogi nawet sznurami lamp rysowały się po dolinach i wyniosłościach.
Hypathos nie przybywał.
Noc nadeszła czarna i próżno go oczekiwano.
Już myślano, że go Cezar wstrzymać lub zamknąć rozkazał, i Helios chodził z załamanemi rękami, zbierając się powrócić do willi, aby zasięgnąć o nim wieści, z obawą, by ofiara tego dnia spełnioną nie została — gdy chód lekki dał się słyszeć i lice Racheli zarumieniło się jak jabłko granatu na widok chłopięcia, jéj wzroku naprzód szukającego w ciemnościach....
Przybiegł, jakby na przekor ich obawie, z weselszą twarzą niż kiedy, z jaśniejszém okiem i usty.
Starzec wprzód jeszcze nakazał, aby mu o niebezpieczeństwie nie wspomniano, nie chcąc go straszyć daremnie, i sam piérwszy zbliżył się ku niemu z ojcowską czułością. Hypathos ucałował kraj jego szaty, rozweselony i wdzięczny.
— Bóg Abrahamów niech będzie z tobą! — rzekł stary — zkąd przychodzisz? dla czegoś się spóźnił? Co Cezar robi?
— Pisze swe wiersze greckie — odparł wesoło Hypathos — odprawił mnie na dziś, włożywszy ten wieniec z koszyska (werbeny) na głowę... i pozwolił swobody... Twarz jego dziś rozweselona i jasna.... Priscus nagotował mu w willi Julii biesiadę, do któréj nikogo nie przypuszczano, prócz tych, co w niéj uczestniczyć mają..... Nawet Macron pozostał przy Naewii... czemu nie rad Cajus podobno.
I uśmiechnął się chłopak zwracając ku Judzie, a Rachel poruszona weselem ofiary, co nie widziała zbliżającéj się śmierci, schwyciła go za rękę mimowolnie i wlepiła weń oczy łez jeszcze pełne.
— Wszak już do nich nie wrócisz? zawołała żywo... — jutro uciekamy ztąd wszyscy....
— Cicho niewiasto! — zgromił ją Helios po raz drugi — czekaj coć powiemy i słuchaj co każą. Na co ci mieszać się do spraw męzkich? zwiń szaty swe, stul usta i czekaj!
— Cóż to mówicie? — zapytał Hypathos zdziwiony i niespokojny.
— Że jutro ucieczka ztąd postanowiona — rzekł Helios. — Ja nie mam się czego śpieszyć, nie mogę uciekać, wy musicie. Ulp swą łodzią przewieźć was obiecuje, podzielę z wami co mam, a Bóg nie opuści biédnych.
Hypathos, któremu zawsze brakło męztwa, strwożył się i pobladł słysząc te słowa, zwiastujące mu nadchodzące niebezpieczeństwo, które mniemał dalekiém jeszcze.
— Tak prędko? — spytał cicho — jutro, ale będzież to ocalenie czy zguba?
— Bóg jeden wie! — przerwał starzec — potrzeba umieć umrzeć, kto chce żyć umieć. Juda i Rachel nie mogą tu dłużéj pozostać; ty zginiesz wśród pogan, do których serce przyrasta... wielki jest czas uciekać.
— Ale sprzyjaż pora ucieczce? — spytał Hypathos nieśmiało.
— Nic nie stoi na zawadzie; jutro o godzinie nocnéj, czółno gotowém będzie, musicie wypłynąć...
Ruben zamyślił się głęboko, strach go ogarniał, lecz nic odpowiedzieć nie śmiał.... Morze, śmierć, nędza, stawały przed oczyma rozpieszczonego dziecięcia, ohyda położenia, męczarnie codzienne pieszczot obrzydłego starca, wstręt do pogan, przywiązanie do Racheli pociągało w drugą stronę... i nic nie rzekł milczący.
— Do jutra zostaniesz z nami? — spytał Helios.
— Muszę powrócić dziś jeszcze — odparł Hypathos — inaczéj wzbudziłbym podejrzenie.... gdyby izdebkę moją znaleźli pustą, Priscus rozesłałby ludzi....
— Lecz czy jutro przyjść będziesz mógł? — spytał Juda.
— Choćby uciec! — rzekł Ruben.
— Tak! uciec, wydrzeć się gwałtem! nieprawdaż? — przerwała Rachel — jutro, koniecznie jutro!
Ruben spojrzał w jéj oczy łez pełne.
— Jutro! — rzekł stanowczo — czekajcie na mnie... będę!
— Moje modlitwy doprowadzą was do brzegu!! — szepnął Helios....
I Hypathos śpiesznie biegnąc, znikł w ciemnościach na skałach, a oczy Racheli długo goniły jego śladami.
Ulp spał już na swych sieciach w piérwszéj grocie, gdy Helios rozstał się z Judą po długiéj naradzie, i do miasteczka powrócił.







  1. Tajemniczy nagrobek ten po grecku napisany, znaleziono na wyspie Caprei, nie daleko pieczary Mithry. (Magnum Mithrae antrum.)
  2. Nastąpiło to za Trajana dopiéro.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; przed drugim imieniem powinien stać spójnik „i” (wskazuje na to wolna przestrzeń w druku).
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędna kropka.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kamieniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.