Chłopi (Czechow)/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chłopi |
Pochodzenie | Nowele |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia »Czasu« |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Мужики |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Babka umieściła Saszę przy swoim ogrodzie i kazała jej pilnować, żeby nie wpadały gęsi. Był gorący sierpniowy dzień. Gęsi karczmarza mogły się z tyłu przedostać do ogrodu, ale w danej chwili były zajęte wykradaniem owsa i tylko gęsior podniósł wysoko swoją głowę, jakby chciał zbadać, czy nie idzie stara z kijem; inne gęsi pasły się daleko za rzeką, rozłożywszy się na łące w długim, białym łańcuchu. Sasza postała chwilkę; znudziła się i widząc, że gęsi nie idą zeszła na urwisko.
Spostrzegła tam starszą córkę Maryi, Motkę, która stojąc nieruchomie na ogromnym kamieniu, wpatrywała się w cerkiew. Marya miała trzynaścioro dzieci, ale zostało jej tylko sześcioro i to, same dziewczynki, ani jednego chłopca; najstarsza miała osiem lat. Motka stała bosa, w długiej koszuli, słońce paliło jej głowę, ale nie zauważyła tego i jakby skamieniała. Sasza stanęła obok niej i rzekła, patrząc na cerkiew:
— W cerkwi mieszka Pan Bóg. U ludzi palą się lampy i świece, a u Boga lampeczki czerwoniutkie, zieloniutkie, niebieskie, jak oczki. W nocy Bóg chodzi po cerkwi, a z nim Przenajświętsza Bogarodzica i Mikołaj święty... tup, tup, tup. A stróżowi straszno, straszno! I-i — dodała, naśladując swoją matkę. — A gdy nadejdzie koniec świata, to wszystkie cerkwie wzniosą się do nieba. — Czy z dzwo-na-mi? — zapytała Motka basem, przeciągając każdą zgłoskę.
— Z dzwonami. A gdy będzie koniec świata, dobrzy pójdą do raju, a źli palić się będą w ogniu wiecznym i nieugaszonym. Mojej mamie i Maryi Bóg powie: nikogo nie obraziłyście, idźcie więc na prawo do raju; a Kirjakowi i babce powie: a wy idźcie na lewo, w ogień wieczysty. Ten, który postu nie zachowywał, również pójdzie w ogień wieczny.
Spojrzała w górę na niebo, otworzyła szeroko oczy i powiedziała:
— Patrz na niebo, nie mrugaj oczami — aniołów widać.
Motka zwróciła oczy do nieba i nastała chwila milczenia.
— Czy widzisz? — zapytała Sasza.
— Nie widać — odpowiedziała Motka.
— A ja widzę. Maleńkie aniołki latają po niebie i skrzydełkami... mielk, mielk, jak komary.
Motka zamyśliła się głęboko, spuściła oczy ku ziemi i zapytała:
— I babka palić się będzie?
— Będzie.
Od kamienia na dół ciągnęła się równa pochyła spadzistość, pokryta miękką, zieloną trawą, którą się chciało lekko poruszać ręką, lub poleżeć na niej. Sasza położyła się i stoczyła się na dół. Motka z poważną surową twarzą, silnie oddychając, położyła się również na pochyłości i stoczyła się, a przytem koszula zadarła jej się do ramion.
— Jak mnie to bawi! — rzekła Susza z zachwytem.
Poszły obie na wzgórze, żeby się stoczyć po raz drugi, ale w tej samej chwili rozległ się dobrze im znany, piskliwy głos. O, jakie to straszne! Babka bezzębna, koścista, garbata, z krótkimi, siwymi włosami, które się na powietrzu rozwiały, z długim kijem w ręku odpędzała gęsi od ogrodu i krzyczała:
— Całą kapustę zniszczyły, przeklęte, żeby was dyabli wzięli, żeby was morowe powietrze dotknęło, niema na was zaguby!
Spostrzegła dziewczynki, rzuciła kij, podniosła suchą gałązkę i schwyciwszy Saszę za kark suchymi i twardymi jak orzechy palcami, zaczęła ją smagać rózgą. Sasza płakała ze strachu i z bólu, a jednocześnie, gęsior, przechylający się to na jedną, to na drugą stronę, wyciągnął szyję, podszedł do starej i zasyczał jej coś nad uchem, a gdy wrócił do stada, wszystkie gęsi pochwaliły go: gę-gę-gę! Potem babka zaczęła bić Motkę. Zrozpaczona, głośno płacząc, Sasza poszła do chałupy, poskarżyć się; za nią szła Motka, również płacząca ale basem, nie obcierając łez, to też twarz jej była tak mokrą, jak gdyby ją umaczała w wodzie.
— Boże! — zdumiała się Olga, gdy dziewczynki weszły do chaty. — Królowo Niebieska!
Sasza zaczęła opowiadać, a w tej samej chwili z przeraźliwym krzykiem i z wymyślaniem weszła babka, rozzłościła się Tekla i w chacie powstał hałas.
— Nic, nic! — uspokajała Olga, blada, rozstrojona, gładząc Saszę po głowie. — Ona, babunia, to grzech gniewać się na nią. Nic, dziecino, nic.
Mikołaj, który był zmęczony bezustannym krzykiem, głodem, swędem, zaduchem, pogardzał biedą i nienawidził jej, który wstydził się przed żoną i przed córką za swoją matkę i za ojca... teraz spuścił nogi z pieca i odezwał się głosem rozdrażnionym, płaczliwym, zwracając się do matki:
— Wy jej nie bijcie! Nie macie prawa jej bić!
— No, zdychasz tam na piecu, ty ladaco! — krzyknęła na niego Tekla ze złością. — Dyabli was tu przynieśli, darmozjadów!
Sasza, Motka i wszystkie dziewczynki, ile ich było, wtłoczyły się na piec w kąt za plecy Mikołaja, stąd słuchały wszystkiego w milczeniu, ze strachem, i słychać było, jak biły ich maleńkie serca. Gdy w rodzinie jest ktoś, kto choruje długo i bez nadziei wyzdrowienia, to zdarzają się tak ciężkie chwile, że wszyscy blizcy nieśmiało, skrycie, w głębi duszy pragną jego śmierci; i tylko dzieci boją się śmierci krewniaka i na samą myśl o niej odczuwają bojaźń wielką. I teraz dziewczynki, wstrzymując oddech, z wyrazem smutku na twarzy, patrzały na Mikołaja i myślały o tem, że on niedługo umrze, na płacz im się zbierało, chciały mu powiedzieć coś miłego, chciały ulitować się nad nim.
On zaś przytulił się do Olgi, jakby szukając u niej ratunku i mówił cicho, drżącym głosem:
— Ola, moja najmilsza, ja już tu dłużej być nie mogę. Nie mam sił. Na miłość Boską, na Rany Chrystusowe proszę cię, napisz do twojej siostry, Klaudyny Abramowny, niech ona sprzeda i zastawi wszystko, co ma i niech nam przyśle pieniądze, wyjedziemy stąd. O, Boże — mówił dalej ze smutkiem — żeby módz choćby jednem okiem na Moskwę spojrzeć! Żebym choć we śnie mógł ją zobaczyć, matuszkę!
Kiedy nadszedł wieczór i w chacie zrobiło się ciemno, tak było smutno, że jednego słowa nie można było wymówić. Babka namoczyła w misce kilka skórek żytniego chleba i ssała je długo, przez całą godzinę. Marya, wydoiwszy krowę, przyniosła wiadro z mlekiem i postawiła je na ławce; potem babka przelewała z wiadra do dzbanków, również wolno, nie spiesząc się, widocznie zadowolona, że teraz w wilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny nikt nie będzie pił mleka i że zostanie nienaruszonem. I tylko troszeczkę, aby-aby odlała na spodek dla dziecka Tekli. Podczas gdy obie z Maryą odnosiły dzbanki, Motka otrząsnęła się, ześlizgnęła się z pieca i podszedłszy do ławki, na której stała drewniana miseczka ze skórkami, nalała do niej mleko ze spodka.
Babka, powróciwszy do chaty, wzięła się znów do swych skórek, a Sasza i Motka, siedząc na piecu, patrzały na nią i cieszyły się, że złamała post i że pójdzie do piekła. Uspokoiły się i ułożyły do snu, a Sasza zasypiając myślała o strasznym sądzie: paliło się w wielkim piecu, w rodzaju garncarskich pieców i zły duch z rogami, jak u krowy, cały czarny, wpędzał babkę w ogień długim kijem, tak jak ona przedtem wypędzała gęsi.