<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.

Anna z Michałem pozostali sami, uśmiechając się ze staruszka, który po setny może raz wpadłszy na ulubiony, a raczej nienawistny sobie przedmiot, taką im wyśpiewał psalmodję.
Postanowiono jechać do Demborowa, choć wspomnienie chwil w nim spędzonych dawniej, nie bardzo ku temu zachęcało.
W parę dni potem, stary powóz i cztery gniade konie Michała, które on sam do drogi przeznaczył, były już przed gankiem, a Iwaś stary, jeszcze matki woźnica, gdercząc poprawiał postronki, i Piotruś równie stary kamerdyner nieboszczki, dzieci jak własne kochający, wynosił powoli tłumoki z pomocą kredensowych. Po minach znać było, że się wszystkim zarówno do Demborowa jechać nie chciało, bo w tym dworze tak cudzoziemskim i obcym, choć nie zbywało na niczem, taka panowała godzin i ludzi niewola, że z postrachem zbliżano się ku niemu.
Iwaś wciąż mruczał pod nosem, w pół do siebie, w pół do Piotra.
— Już to tam ani koniom ani ludziom długo nie wybyć — ja to ani wiem na którą nogę stąpić... słuchaj tylko która bije, bo jak godzinę zgubisz, żebyś konał ani ci jeść dadzą, ani nawet zagadają do ciebie. Koniom wyważono, ludziom wyrachowano... wyjść na dziedziniec wara, fajki palić ani myślić, chyba w izbie i to nie od okna, a jakby się koń zerwał i nie na swojem miejscu wytarzał albo trawy skubnął, pewnieby o tem po komendzie raportem podawano aż do samego pana i przyszłoby sztraf płacić. Już ja wolę w domu.
— Nu! ale co to za ład! rzekł na przekorę stary Piotruś.
— A żebyś waćpan wiedział, ofuknął Iwaś, że na cmentarzu jeszcze większy ład, tam się już nikt z miejsca ani ruszy.
— Ot nie plótłbyś bai, po co ci to wspominać... tfu! Ale pieniędzy u nich huk za to!
— A mnie co po ich pieniądzach! toć ich nikomu nie dadzą! ba! i sobie nie bardzo użyją!
— No! i ludziom u nich krzywdy nie ma.
— Popytajże waść panie Pietrze... jak im tam doskonale, albo skosztuj tego przysmaku jeśli łaska. Człowiek czysto niewolnikiem, a co stąpi to sztraf... byleś się na minutę zapatrzył, hę... już grzech! a o przebaczenie nie proś! bo tam tego nie ma... rychtyk kółko w młockarni, musisz swoje odbywać... Godziny pilnuj, sztraf, miejsca strzeż, sztraf, chory do szpitala pod wartę! od żony, od dzieci... to zdrowia nie da choćby łóżko było najczyściejsze, a strawa najlepsza, kiedy cię wezmą w takie praszczęta... Rygor wojskowy, ani tchnąć... nie chcę ja tego!
— Ale bo to bieda że i u nas tego rygoru nie ma, odparł Piotruś na przekorę Iwasiowi — wszystko po djable idzie.
— I, nie gderalibyście darmo... Juściż człowiek nie dyl ani palec w trybie, taki mu tchnąć i żyć dać potrzeba... Nie przerobisz wszystkich na jedną formę jak cegłę... żeby niewiem jak pracowali, taki z tego nic nie będzie... Jednemu zabraknie, gdzie drugiemu zbędzie; a człowiek musi mieć swoją fantazję!
— Ot byś na koziół siadł, słyszysz go z fantazją! zawołał Piotruś zżymając ramionami, — panienka wychodzi, a ty się jeszcze koło postronków gmerzesz, miałeś na to czas w stajni, gdyby tak w Demborowie, byłby sztraf!
— A ha! ale bo to nie w Demborowie ale w Porzeczu, a tu to ja się jeszcze i z swoją panienką rozmówię, i pokłonię i siądę i na wszystko będzie czas...
To rzekłszy Iwaś, uśmiechnął się do Anny właśnie ukazującej na ganku, wyjmując z ust powoli fajeczkę i zgarnął lice.
— A co? pojedziemy Iwasiu? zapytała go łagodnie.
— Duchem! duchem! i tęgo pojedziemy! odparł stary dobierając się do kozła — siadam i gotowo... Ekonom bestja wierzgnął i zastąpił... to się zlazło żeby go wyplątać... a łysa skorzystała i także narobiła nieporządku... ale w mig gotowo pannuniu, i ot jedziemy!
W istocie Iwaś tych słów domówiwszy, już był na swojem miejscu, Piotruś już panienkę i panicza podsadzał, rotmistrz ich z ganku błogosławił szepcząc modlitewkę, i wkrótce ujrzeli się na szerokim gościńcu, a stary woźnica wróciwszy do fajeczki, począł podróżny rozhowor ze swemi gniadoszami, które zdawały się go rozumieć, tak każde słowo do nich powiedziane skutkowało bez użycia biczyska.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.